34. Epilog (scena +16)
UWAGA!!!
Akapit napisany pochyłym drukiem, nie wnosi nic do treści opowiadania. Zawarta jest tam scena, która przeznaczona jest dla Czytelników +16 lat. Nie chcesz, nie czytaj, przewiń tekst do "normalnego druku i już.
ej zimy Ash i Mia zostali rodzicami zdrowego chłopca, któremu dali na imię Alex. Pomimo wielu przeszkód, to wydarzenie zbliżyło ich do siebie. Amber oraz Micah odwiedzali ich, kiedy tylko mogli. Czas mijał, gdy chłopiec był na tyle duży, aby wyprawa na Nową Wyspę nie była dla niego niebezpieczna, zaprosili rodzinę do siebie. Przybył z nimi również Robin, który traktował chłopca jak swojego wnuka.
W pewnym momencie, gdy zostali sami z przybraną córką, zagadnął:
- Czy ty nie chciałabyś zostać matką, Ami?
- Rozmawiałam już na ten temat z Micah'em, tato, ale on ma rację. Jesteśmy za bardzo 'inni' od reszty ludzi i to raczej nie jest możliwe. - powiedziała że smutkiem w głosie, patrząc na trzyletniego Alexa, bawiącego się bańkami, wytwarzanymi przez Mew.
- Jeśli legendarny Pokemon mógł stać się człowiekiem, a ty, martwa dosyć długi czas mogłaś wrócić do życia, to coś takiego na pewno nie jest niemożliwe.
Amber wzruszyła tylko ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Po odpłynięciu gości, a było późne popołudnie, wraz z Mewtwo postanowili udać się nad źródełko.
Weszli do wody, rozsiadając się wygodnie. Basen, w którym się znajdowali, miał skaliste podłoże i nie był duży. Można go było uznać za sporych rozmiarów wannę.
Amber wtuliła się w ramię chłopaka i przymknęła oczy, pogrążając się w myślach. Micah objął ją ramieniem i trwali tak dość długi czas w milczeniu. W pewnym momencie Mewtwo spojrzał na dziewczynę, która dla kogoś, kto patrzyłby na nich z boku, mógłby uznać, że śpi, jednak nie on.
- O czym myślisz? - zapytał w końcu.
- O życiu. Myślę po prostu o życiu. - odparła.
Ten wzruszył lekko ramionami, ręka obejmująca Amber znalazła się na jej piersi. Lekko zaczął ją masować, na co dziewczyna jeszcze bardziej się w niego wtuliła. Spojrzała w górę, ich spojrzenia się spotkały. Micah opuścił głowę, łącząc usta w pocałunku. Po kilku minutach podniósł ją, sadzając dziewczynę przodem do siebie. Tak było im najwygodniej, gdyż dziewczyna była od niego sporo niższa. Ten wieczór i noc spędzili w źródełku, nie zmrużywszy oczu.
Następne dni należały do bardzo gorących, a co za tym idzie, leniwych. Pewnego dnia wybrali się w podróż morską na grzbiecie Lugii. Leżeli tak, patrząc w niebo, w pewnym momencie Amber powiedziała:
- Spójrzcie, mamy gościa!
Rzeczywiście, po chwili obok nich wyglądał Arceus.
"Witajcie, przyszedłem sprawdzić, co u was." Przez ostatnie lata zmienił zdanie co do dziewczyny i nowego wyglądu Mewtwo. Dzięki znajomości z nimi stał się mniej "władczy", co sprawiło, że większość pokemonów przestała się go obawiać, a zaczął być po prostu lubiany.
- Wszystko w porządku, "wasza wysokość". - odparł Micah.
- Lugia, wracajmy do domu. Jest strasznie gorąco. - powiedziała Amber.
Arceus zabawił na wyspie kilka dni, po czym musiał opuścić przyjaciół.
Gdy nastał czas, w którym Robin szykował się do zbierania plonów z pół, poprosił ich, aby w tym czasie mieszkali wraz z nim na farmie. Para zgodziła się i razem pomagali w zbiorach. Dołączył do nich również Ash i Mia.
Mężczyźni zajmowali się cięższymi pracami, zostawiając swoim paniom lżejsze. Pewnego popołudnia, Mia i Amber zbierały siano z łąki, lądując je na wóz, zaprzężony w parę Mundsdale.
- Uff, ale gorąco. - rzekła Amber, ocierając pot z czoła.
Przyjaciółka spojrzała na nią, po czym powiedziała:
- Ami, jesteś strasznie blada, może odpoczniemy? - zapytała, zerkając na bawiącego się nieopodal Alexa.
- Nie, nic mi nie jest...- odparła, po czym zemdlała.
Obudziła się na szpitalnym łóżku, na krześle obok siedziała Mia. Mia pracowała w prywatnej klinice lekarskiej, prowadzonej przez doktora Fuji, więc podrobienie jej papierów i ukrycie prawdziwej tożsamości nie było trudne.
-Mia? Co się stało? Dlaczego mnie tu przywiozłaś? Nic mi nie jest, to po prostu ta pogoda.- powiedziała Amber, chcąc wstać z łóżka.
- Poczekaj, jeszcze nie wstawaj. Muszę ci coś pokazać... - odpowiedziała przyjaciółka, podając jej wyniki badań.
Po obejrzeniu dokumentów, oczy obu dziewczyn się spotkały. Żadna z nich nie miała wesołej miny.
- Czy ktoś wie? - zapytała Amber.
- Tylko ty i ja.
- Może powtórzymy wyniki? To musi być pomyłka.
- Zrobiłam je dwa razy, nie ma mowy o pomyłce.
Po dwóch godzinach Amber mogła wyjść z kliniki i udać się do domu. Tam czekali już na nie Robin, Micah i Ash, wraz z Alexem. Chłopiec, widząc markę, podbiegł do niej i uwięził w swoich rączkach.
- Co tak długo? Chodźcie na kolację, bo zaraz wszystko wystygnie. - powiedział gospodarz.
Obie panie bez słowa usiadły do stołu.
Po okresie żniw Amber i Mewtwo mieli wracać na wyspę. W przeddzień Amber postanowiła porozmawiać jeszcze raz z Mią, na osobności.
W tym celu udała się do kliniki, bo przyjaciółka nie skończyła jeszcze zmiany.
Zastała ją w jej gabinecie.
- Mia, musisz mi pomóc. Musimy się tego pozbyć. Póki nie będzie za późno.
Ta popatrzyła na nią wielkimi oczami.
- Co ty opowiadasz? Nie możesz tego zrobić, poza tym, to trzeci miesiąc, i już jest na to za późno.
- Co ja powiem Mewtwo? Przecież... Przecież to niemożliwe, a jeśli nawet...co z tego będzie?
- Przekonasz się o tym niebawem, a co do Micah'a, obstawiam, że po pierwszym szoku będzie naprawdę szczęśliwy. Musisz uzbroić się w cierpliwość i wyrozumiałość. Wszystko będzie dobrze. Tu masz swoją dokumentację, powodzenia kochana. - Mia wstała od biurka i serdecznie uściskała koleżankę.
Amber postanowiła porozmawiać z Mewtwo po powrocie na wyspę.
Odkładała to w nieskończoność, wreszcie nastała odpowiednia chwila.
Szykowała kolację, którą wyniosła na taras, gdzie już czekał na nią chłopak.
Dziewczyna nie mogła ze stresu przełknąć nawet kawałka jedzenia. Wzięła kilka kęsów, lecz po chwili musiała pobiec w krzaki, gdzie wszystko wylądowało na ziemi.
Mewtwo wstał od stolika i podbiegł do niej.
- Amber, czy dobrze się czujesz? Wszystko w porządku?
Dziewczyna spojrzała na niego, a z jej oczu popłynęły łzy.
- Mewtwo, ja... Ja... Ja jestem w ciąży. Jednak nic nie jest niemożliwe.
Oczy chłopaka powiększyły się, stał przed nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Milczenie przedłużało się, przyszła matka odwróciła się na pięcie i pobiegła do domu.
Rzuciła się na łóżko w ich wspólnej sypialni i zaniosła głośnym płaczem.
Micah nie poszedł za nią. Udał się na plażę i kopiąc raz po raz leżące na jego drodze kamienie, myślał.
"Co robić? Nie tak miało być!* Nigdy nie miało do tego dojść." To nie tak, że nie chciał mieć potomstwa, lecz pytanie było inne. Co Amber nosi pod swoim sercem? Pokemona? Człowieka? A może jakąś pokraczną hybrydę? Przeszukał w pamięci wszystkie swoje medykamenty, było wśród nich kilka, które pozwolą na pozbycie się problemu w każdym etapie rozwoju. Mógł niepostrzeżenie dodać coś do jedzenia dziewczyny i po kilku dniach byłoby po wszystkim. Wiedział jednak dobrze, że nigdy by mu tego nie wybaczyła. Znów był w kropce. Tym razem tylko i wyłącznie z własnej winy.
Na dworze było już całkiem ciemno, postanowił wracać do domu. Wszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Udał się do laboratorium i wziął odpowiednie proszki. Jutro się tym zajmie. Zrobi to tak, aby wyglądało na zwykłe zrządzenie losu. Amber nigdy się nie dowie, że to jego sprawa.
Tej nocy dziewczyna spała w pokoju gościnnym, bojąc się o bezpieczeństwo swoje i istotki, która była w niej. Nie ufała Mewtwo na tyle, żeby móc spać spokojnie u jego boku. Natomiast Micah w ogóle nie mógł zasnąć. Opadł z sił, gdy zaczynało świtać. Jednak zamiast przynieść wypoczynek i ukojenie, owy sen był koszmarem. Śnił o tym, że Amber była w zaawansowanej ciąży, mocno krzyczała, choć to nie był poród. Nagle w jej brzuchu pojawiła się dziura, z której wypełzło makabryczne stworzenie, zjadające jej wnętrzności. Chłopak obudził się z krzykiem.
Na ten odgłos Amber obudziła się i tknięta złym przeczuciem, pobiegła do sypialni. Zastała tam Micah'a, siedzącego na łóżku, z głową ukrytą w dłoniach.
- Wszystko w porządku, Mewtwo? - zapytała niepewnym głosem.
Chłopak nic nie odpowiedział, trząsł się cały. Usiadła obok niego i objęła ramionami.
- Miałeś zły sen, prawda? - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- Amber kochanie, przepraszam, że musisz przez to przechodzić, ale pozbądźmy się tego. To...To cię zabiło. Zjadło cię od środka... To, to...to było straszne...
Dziewczyna zamiast się zezłościć, zamiast krzyczeć i kłócić się, uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Nie poznaję cię. Czy teraz obok mnie siedzi wielki i potężny Mewtwo, którego wszyscy się bali, czy ktoś zupełnie inny? Micah, to nasze dziecko. Nic mi nie będzie, poczekajmy, zobaczmy je. Ja już je kocham, nie chcę się go pozbywać. Chodź, prześpijmy się jeszcze.
Położyli się razem, obok siebie. Amber wtuliła się w jego klatkę piersiową, po chwili spokojnie zasypiając. Mewtwo leżał jeszcze chwilę, wpatrując się w ciemność, jednak po jakimś czasie również zasnął.
Obudził się pierwszy. Delikatnie wyswobodził się z objęć Amber, udał się do kuchni i przygotował śniadanie. Wyciągnął z kieszeni spodni proszki, które miał wsypać w jedzenie dziewczyny. Drżącą dłoń przystawił do jej talerza, serce biło mu mocno. Po kilkunastu sekundach odwrócił się i wsypał zawartość słoika do zlewu. Nie mógłby zabić swojego dziecka, Amber ma rację.
Miesiące mijały, a on nadal zastanawiał się, czy dobrze postąpił. Zaczynał wyobrażać sobie siebie i Amber w roli rodziców, jednak owy koszmarny sen został gdzieś w podświadomości. Z radością i lekką obawą patrzył na z dnia na dzień rosnący brzuch dziewczyny. Za to u niej nie było cienia strachu czy niepewności. Amber stała się jeszcze piękniejsza niż zwykle. To podtrzymywało go na duchu. Inne Pokemony z entuzjazmem przyjęły nowinę. Starały się podtrzymywać przyjaciół na duchu, najlepiej jak mogły.
Został tydzień do rozwiązania. Amber koniecznie chciała być na rodzinnej farmie, gdy nadejdzie czas porodu. Regularnie chodziła na kontrolę do Mii, która nie była pewna co do płci dziecka.
- Chyba będziesz miała niespodziankę. Raz wydaje mi się, że to na pewno chłopiec, innym razem, że dziewczynka. Cóż, pożyjemy, zobaczymy. - powiedziała, podczas ostatniego badania.
Micah również był wraz z nią u Robina. Dziewczyna chciała być do końca ciąży aktywna, pomimo protestów mężczyzn, pomagała w drobnych pracach, czy to przy Pokemonach, czy to w domu. Właśnie została sama, zmywała naczynia po obiedzie, Micah, wraz z Robinem byli w stajni. Skończyła zmywać, gdy targnął nią mocny skurcz, po nim kolejny i jeszcze jeden.
Osunęła się z bólu na kolana, po czym wstała i najszybciej jak mogła, poszła do przygotowanego na ten moment pokoju. Napisała SMS do Mii:
"Przyjdź, proszę, to chyba już."
Mia, po przeczytaniu wiadomości, zostawiła Alexa u swojej matki i wraz z Ashem pobiegli do sąsiedniego domu. Chłopak wbiegł do stajni, by powiedzieć Robinowi oraz Mewtwo, co się stało. Mia nakazała mu, aby na razie nie wchodzili do domu, chyba że go zawoła.
Sama natomiast pobiegła do przyjaciółki. Zastała Amber kulacą się w rogu pokoju, przyjaciółka była lekko wystraszona i zdenerwowana.
- Wszystko w porządku, Amber, już jestem. - pomogła jej dostać się na łóżko.
W stajni mężczyźni kończyli porządki, gdy do środka wpadł Ash.
- Micah, panie Robinie, Amber właśnie rodzi! - krzyknął na wstępie.
Przyszły ojciec chciał iść do domu, by być przy Amber, jednak Ash go zatrzymał.
- Nie pomożesz jej, teraz potrzebuje spokoju i wsparcia. Mia jest przy niej, wszystko będzie dobrze. - próbował go uspokoić.
Usiedli w trójkę w pomieszczeniu gospodarczym i czekali na rozwój wydarzeń.
- Gorąco mi, proszę, otwórz okno. - poprosiła Amber.
- Oczywiście, kochanie, już to robię.
Ledwo spełniła prośbę przyjaciółki, po całym domu rozniósł się rozdzierający krzyk.
- Ile to jeszcze potrwa? Czy to nie za długo? Czy wszystko jest w porządku? - dopytywała Amber między coraz bardziej bolesnymi i częstszymi skurczami.
- Tak ma być, wszystko jest w porządku. Nie myśl o tym, zbieraj siły na potem.
Po upływie godziny, Amber była już bardzo zmęczona, ale jej ciało zareagowało prawidłowo. Ból stał się nie do wytrzymania, krzyknęła, tym razem cicho, napięła wszystkie mięśnie, a po chwili dało się słyszeć ciche kwilenie nowo narodzonego dziecka.
Mia odebrała poród, po czym chciała podać dziecko matce, ale w tej samej chwili, Amber jeszcze raz rozdzierająco krzyknęła. Mia odłożyła chłopca do wcześniej przygotowanego łóżeczka, a po chwili w rękach trzymała jego bliźniaczą siostrę.
Mewtwo, słysząc krzyki Amber, wstał od stołu i wyszedł na zewnątrz. Nie mógł być przy niej, ale wolał być jak najbliżej. Dźwięki dochodzące z domu zapadały mu w umysł i serce. Wreszcie usłyszał płacz dziecka, ale za chwilę również krzyk ukochanej. Wtedy wrócił do niego koszmar sprzed kilku miesięcy. Nie wytrzymał i pobiegł do domu. Ash biegł za nim, próbując bezskutecznie zatrzymać go. Niestety, pokój położnicy był zamknięty na klucz. Micah osunął się na ziemię, tłukąc pięścią w drzwi. Wreszcie stanęły otworem, a w nich pojawiła się mistrzostwa, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzała tylko na Asha, który natychmiast wszystko zrozumiał.
- Wejdź do środka, my tu poczekamy. - przekazał przyjacielowi.
Mewtwo wstał z podłogi posyłając wdzięczne spojrzenie Mii. Pokój, w którym leżała Amber, nie był duży, ale wydawało mu się, że idzie tam wieczność. Wreszcie dotarł do łóżka, gdzie leżała dziewczyna. Posłała mu zmęczone, lecz szczęśliwe spojrzenie. Mewtwo usiadł bez słowa na brzegu łóżka, wtedy Amber odsłoniła dwa małe zawiniątka, leżące obok niej. Wzięła jedno na ręce, podając je chłopakowi. Przyjął maleństwo, odsłaniając powijaki. W środku leżała malutka, zdrowa dziewczynka. Tak samo wyglądał również jej brat.
Micah odetchnął z ulgą, z radością i miłością spoglądając w oczy Amber. Wtedy drzwi się otworzyły. Do środka weszła reszta przyjaciół, by powitać na świecie nowo narodzone bliźnięta.
Pięć lat później
- Teraz ja, teraz ja! - złaź Travis, teraz moja kolej! - krzyczała dziewczynka, czekając na swoją kolej przejażdżki na "boskim" Arceusie.
"Vera ma rację, Travis. Teraz jej kolej." Pokemon delikatnie wylądował na plaży, czekając, aż chłopiec zejdzie, a jego miejsce zajmie siostra.
Gdy Vera siedziała wygodnie i mieli wzbić się w powietrze, na plażę wbiegła matka owej dwójki.
- Vera, Travis, dajcie spokój wujkowi Arceusowi! Tak nie można! - upomniała rozbrykane rodzeństwo.
"Daj spokój Amber, jeszcze nie wyczerpali zapasów mojej siły." Powiedział Arceus, dalej ich zabawiając. Po chwili dołączył do nich Micah.
- Kto by pomyślał? Czyż to nie wspaniały widok? - zapytał, obejmując Amber ramieniem.
- I kto to mówi? - odparła pytaniem na pytanie.
Tak, po wielu ciężkich chwilach, wreszcie nastał czas, który był naprawdę wspaniały. Wszyscy żyli w spokoju i zgodzie, nie niepokojeni przez nikogo. Amber zastanawiała się tylko, czy powiedzieć im o tym, że ostatnio zauważyła to, że Vera potrafi się teleportować, a Travis używa mocy telekinezy. Nie, na razie zachowa to dla siebie.
THE END!
Dzięki dziewczyny, że byłyście ze mną przez to opowiadanie. Dzięki wam napisałam o wiele więcej rozdziałów, niż planowałam, dzięki czemu wydaje mi się, że opowiadanie jest o wiele bardziej ciekawe, niż zamierzone. Dziękuję również za przydatne informacje, co do pokemonów, na których za bardzo się nie znam. Dzięki wam za wyrozumiałość i cierpliwość. Mam nadzieję, że epilog wam się podoba, nie dostałyście raka oczu i że opowiadanie zapadnie na długo w pamięć. To by było na tyle.
* A było się zabezpieczać, Mewtwo XDD.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro