Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Ewolucja Mewtwo?

Czytanie poniższego rozdziału grozi:

Chorobą psychiczną
Niedo*ebaniem mózgowym
Noszeniem przez cały dzień miną w stylu: WTF?!?

Brak scen 18+ jak coś.

W TYM SAMYM CZASIE

Lugia, Mew oraz klony pokemon, z niecierpliwością czekali na powrót lub jakiekolwiek wieści od Mewtwo. Niestety, dni mijały, a jego nie było.
- Miu Miu Miu Miu Miu. Miu Miu Miu Miu.
"Co ty opowiadasz. Jasne, że wróci. Na pewno o nas nie zapomniał." Odpowiedział gadopodobny, ale sam nie był tego do końca pewien. Mewtwo nie dawał znaku życia od kilku dni. Lugia też zaczynał się martwić o przyjaciela.

Rivenna od czasu zatrzymania Giovanniego, cały czas przebywała w domu. Nie miała żadnych informacji od pracodawców, jedyne, czego się dowiedziała, to to, iż Amber nie żyje. Choć dziewczyna żyła pod jej dachem dwanaście lat, nie było jej z tego powodu ani trochę przykro. Martwiła ją tylko umowa z rodziną Alaina, którą musiała poprzedniego dnia zerwać. I to definitywnie. Po śmierci dziewczyny nie było już żadnych szans na połączenie gospodarstw. Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Za nimi stała Ellen.
- Ellen? Co ty tu robisz? Myślałam, że cię zatrzymano! - zdziwiła się kobieta.
- Oczywiście, że zatrzymano! Ale dzięki temu, że do niczego się nie przyznałam, zostałam wypuszczona. Teraz ja przejmuję dowództwo pod nieobecność szefa.
- Ty? A dlaczego akurat ty? - naskoczyła na nią pani domu.
- Tak postanowił Giovanni. Poza tym, czy znasz kogoś, kto by się bardziej do tego nadawał? - zapytała przybyła, patrząc na rozmówczynię wyzywająco.
- Być może.
- Skończmy to, mam informacje. Potrzebna jest mi twoja córka.
- Czyżby nie dotarła do ciebie informacja, że Amber zginęła? Ona nie żyje, przez to musiałam odmówić połączenia gospodarstw z sąsiadami!
- Jesteś tego absolutnie pewna?
- Tak, Robin jest gdzieś w ukryciu, kazał przygotować stosowne dokumenty.
Ellen nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć.
- Nie ważne. Niedługo znów się tu zjawię. Muszę przemyśleć tą sytuację. - po czym opuściła domostwo Rivenny.

Minęło kilka dni, profesorowie Fuji oraz Baskerville nadal przebywali w ukryciu. Amber była w stanie podobnym do śpiączki, Mewtwo również nie dawał znaku życia. Pewnego wieczoru Fuji doglądał swoich pacjentów i ze zdziwieniem zauważył pewną zmianę w wyglądzie Pokemona. Przyjrzał się dokładnie poprzez okulary, po czym zawołał Robina.
- Spójrz, wydaje mi się, że jego kończyny wyglądają inaczej niż zwykle.
Baskerville przyjrzał się również, lecz nie zauważył nic niepokojącego.
- Być może jest to wynik osłabienia i nie przyjmowania normalnego pokarmu. Po prostu schudł. Nic nadzwyczajnego.
- Jednak czemu tak szybko? Jest tu dopiero od trzech dni.
- Nie znam jego fizjonomii. To ty odpowiadałeś za ten eksperyment, więc teraz ty się tym martw! - odparł tamten, po czym opuścił pomieszczenie.
Fuji nie miał mu tego za złe, wszak przecież cierpi przez stan, w jakim jest Amber. Zanotował coś w komputerze, po czym jeszcze raz poszedł do pokoju córki. Poprawił podłączenie maszyn, sprawdził monitory i udał się na spoczynek.

Z samego rana zauważył, że Robina nie ma w laboratorium. Przeszukał wszystkie pomieszczenia, bez skutku. Kolega nie zostawił nawet żadnej wiadomości. Znał go jednak na tyle, iż wiedział, że to u niego normalne. Niedługo zjawi się tu, jakby nigdy nic. Okolica była bezpieczna i bezludna, więc nic się nie powinno stać.
Westchnął ciężko i zaczął obchód. Niestety, stan Amber przez noc znacznie się pogorszył. Jej skóra, stała się jeszcze bardziej blada niż dotychczas, serce nie pracowało tak, jak powinno. Tracili ją znowu. Profesor zmienił kroplówkę na mocniejszą, zwiększył dopływ tlenu do maski nałożonej na twarz śpiącej dziewczyny. Usiadł na chwilę przy łóżku, biorąc ją za chudą rękę. Patrzył ze smutkiem na jej twarz, po czym wstał i podszedł do Mewtwo. Gdy wszedł do pomieszczenia, gdzie powinien znajdować się Pokemon, o mało nie padł trupem ze strachu i zdziwienia. Musiał jednak szybko ochłonąć, gdyż to, co znajdowało się w probówce wypełnionej płynem, za chwilę mogło utonąć. Nie namyślając się długo, wziął z kąta metalowy pręt i jednym mocnym ruchem rozbił szkło. Podłoga natychmiast stała się mokra i śliska, pęknięte szkło nie wytrzymało ciężaru ciała Mewtwo i wypadł na zewnątrz. Profesor Fuji stał w bezpiecznej odległości od tego czegoś, co leżało na ziemi i patrzył się coraz to większymi oczami.

"Coś się ze mną działo. Sam dokładnie nie wiedziałem co, ale po utracie świadomości czułem, że coś się dzieje. Nie mogłem otworzyć oczu, ani się poruszyć, choć w zasadzie nic mi nie dolegało. Wszystko odczuwałem, jednak działo się to tak jakby gdzieś obok. Wiedziałem, że znów zostałem umieszczony w czymś, w czym się narodziłem, choć nie przeprowadzano już na mnie żadnych badań. Wkrótce straciłem poczucie czasu, zaczęły mnie boleć wszystkie kości. Choć byłem w jakimś płynie, który nie był ani gorący, ani zimny, całe ciało dosłownie mnie paliło. Wnętrzności chciały wydostać się na zewnątrz, było mi niedobrze. W pewnym momencie przestałem dostawać dopływ powietrza i zacząłem się dusić. Myślałem, że już po mnie, ale wtedy szkło, które było moim "więzieniem", pękło, a ja wypadłem na mokrą podłogę. Na szczęście nic sobie nie zrobiłem, choć wokół na pewno było pełno szkła. Wtedy stało się coś, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej..."

Postać leżąca na ziemi zaczęła się poruszać, po czym odkaszlnęła płyn, który zalegał w płucach. Profesor Fuji stał przy biurku, z którego wyjął paralizator. Miał cichą nadzieję, że w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, urządzenie okaże się pomocne. Leżąca postać wreszcie doszła do jako takiego stanu i podniosła na niego zdziwiony wzrok.
- W - w - wszystko w porządku - p - p - porząąądkkkkuuuuu, Mewtwo? - wyjąkał mężczyzna.
- Mam...taką... nadzieję. - odparł tamten, zgarniając ręką mokre włosy z oczu. Następnie podniósł się i z zaciekawieniem i fascynacją spojrzał na swoje ciało.

" Woda, znajdująca się w moich płucach nadal mnie dusiła, jednak mogłem już teraz zaczerpnąć świeżego powietrza. Targnął mną odruch wymiotny, po czym wyplułem płyn na już i tak mokrą podłogę. Wtedy usłyszałem... swój głos. Może to nic dziwnego, ale przez całe moje dotychczasowe życie, mogłem porozumiewać się z innymi tylko i wyłącznie za pomocą myśli. Czyżby mój eksperyment się udał? Wzrok się wyostrzał, jednak coś przeszkadzało mi widzieć "normalnie". Podparłem się jedną łapą, a drugą spróbowałem pozbyć się czegoś z oczu. Jak się okazało, były to... moje włosy. Wzrok mój i profesora Fuji na chwilę się spotkały. Podniosłem się do pozycji pionowej i spojrzałem na siebie. Nic dziwnego, że profesor był przestraszony. Wyglądałem zgoła inaczej, niż zazwyczaj. Teraz byłem po prostu... człowiekiem."

- Wszystko w porządku. Tak właśnie miało się stać. - odezwała się postać, po czym wykonała kilka niepewnych kroków.
- Coś ty ze sobą zrobił? - zapytał piskliwym głosem Fuji, po czym podrapał się w głowę. - Zaczekaj tu, nigdzie nie odchodź. - po czym wyszedł z pomieszczenia, o mały włos nie zderzając się z Robinem.
- Mamy mały, a w zasadzie całkiem spory kłopot.
- Coś znowu zmajstrował? Wychodzę tylko na chwilę, a ty już wszystko psujesz?
- Nie czas na kłótnie. Mewtwo zniknął, a w zasadzie... ewoluował? Sam nie wiem, ale powiedział, że tak właśnie miało być.
- Ewoluował? Ale...jak to możliwe? Przecież...
- Wiem, wiem, to niemożliwe, ale jednak... Czekaj chwilę. - po czym ruszył w stronę łazienki. Przyniósł z niej duży ręcznik, po czym podszedł z powrotem do Robina.
- Przygotuj się na niemałe zdziwienie. Tylko nie mów, że nie ostrzegałem.
Otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia, w którym znajdował się Mewtwo. Robin szedł tuż za nim, a gdy zobaczył w środku nagiego, młodego mężczyznę, stanął jak wryty.
- Masz owiń się tym, zaraz zaprowadzę cię do łazienki. - powiedział już spokojny.
Chłopak wziął od niego ręcznik, który przewiązał w pasie.
Fuji stanął obok niego, mierząc go wzrokiem.
- No, no chłopcze, nie wiem, czy znajdę na ciebie odpowiedni rozmiar ubrań. No nic, najpierw chodź za mną.
Rzeczywiście, Mewtwo przewyższał profesora o jakieś półtora głowy.
Mężczyzna zaprowadził go do łazienki, po czym podał środki czystości, nowe ręczniki i ubrania.
- Czy dobrze się czujesz? - zapytał, zanim wyszedł z pomieszczenia.
- Tak, wszystko jest w porządku. - odparł tamten.
Starszy wyszedł, zostawiając go samego.
- I co teraz? - zadał retoryczne pytanie Robin.
- Ty mnie pytasz? Zapytamy go, jak wyjdzie z łazienki.

Po około pół godzinie ich "nowy" znajomy wreszcie był gotowy do wyjścia. Profesorowie czekali na niego w kuchni, do której chłopak się udał.
- Dobrze, a teraz siadaj i jedz, a potem wszystko nam wytłumaczysz. - nakazał Robin.
Tak też się stało. Mewtwo usiadł przy stole, po czym zjadł podaną mu jajecznicę. Mężczyźni w milczeniu przyglądali się.
Gdy chłopak skończył posiłek, usiadł prosto, odgadnął w tył długie, białe włosy z fioletowymi końcówkami i zaczął:
- Odkąd zostałem stworzony, zastanawiałem się, kim jestem. Nie czułem się do końca Pokemonem, moi legendarni przyjaciele wiele razy wypominali mi to, że nie zachowuję się jak oni. Wszystko przez to, że miałem w sobie ludzkie DNA. Choć nie było tego wiele, wystarczyło, abym był inny. Źle się z tym czułem. Potem na Nową Wyspę trafiła Amber. Zaprzyjaźniliśmy się ze sobą na powrót, gdyż zanim zacząłem normalne życie, potrafiłem komunikować się z nią i innymi klonami poprzez telepatię. Stwierdziłem wtedy, że skoro nie mogę być Pokemonem, będę człowiekiem. Pracowałem nad tym jakiś czas, mając do dyspozycji DNA swoje Mew i Amber. Podczas ostatniej wizyty w moim laboratorium, stwierdziłem, że dość tych eksperymentów, po prostu pójdę na żywioł. Albo stanę się podobny do was, albo mnie to zabije. To wszystko.
Profesorowie nic na to nie odpowiedzieli, siedzieli w milczeniu, przyglądając się chłopakowi. Nagle do ich uszu dobiegł piskliwy dźwięk, świadczący o tym, że Amber przegrywa walkę o życie.

XDD Ktoś coś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro