26. Nadzieja matką głupich?
Za ową dwójką wszedł jeszcze tłum uzbrojonych po zęby ludzi, z podobnymi pistoletami. Kilkoro z nich rzuciło się w stronę Mewtwo, obezwładniając go. Reszta pobiegła do latających maszyn, by po chwili obezwładnić Giovanniego i Ellen.
Mia, dotychczas będąca przy Robinie i martwej Amber, ruszyła na pomoc kotopodobnemu pokemonowi.
Uzbrojeni mężczyźni właśnie chcieli podać mu jakiś środek poprzez zastrzyk, jednak dziewczyna przybyła z ratunkiem w ostatnim momencie.
- Zostawcie go! - krzyknęła, odpychając niczego nie spodziewającego się żołnierza.
W tym samym momencie podbiegła do nich kobieta, która jako pierwsza wpadła z odsieczą.
- Mia ma rację! Mewtwo jest po naszej stronie! - odrzekła.
- Pani Megan! - ucieszyła się przez chwilę Mia. - To był wypadek, ten Pokemon został zmuszony do zabicia pana Robina! Amber rzuciła się, by go obronić... - po czym na powrót zaczęła płakać.
Kobieta objęła ją ramionami i odrzekła:
- Wiem, wiem kochanie. Wszystko będzie w porządku, obiecuję. Teraz usiądź spokojnie i poczekaj.
Po czym puściła dziewczynę, by zająć się Mewtwo. Po chwili zdjęła z jego głowy krępujący go kask i odrzuciła na znaczną odległość.
- Nic ci nie jest? - zapytała, gdy był wolny.
Ten nic nie odpowiedział, wstał i ruszył w stronę profesora Robina i martwej Amber.
- Zabiłeś ją. Nic już nie wróci jej życia. Nasze panowanie nad światem to teraz tylko kwestia czasu. - powiedział do niego Giovanni, gdy dwoje ludzi prowadziło go w kierunku wyjścia.
Tego było już za wiele. Jego psychika, słabsza niż Pokemona, silniejsza niż człowieka, upadła. Tak jak i on. Padł na ziemię, kuląc się do pozycji embrionalnej. Nie mógł cierpieć, nie mógł płakać, nie mógł krzyczeć. Jedyna osoba, którą darzył jakimkolwiek głębszym uczuciem, leżała tam, martwa. I to na pewno martwa. Jego oczy zalśniły na chwilę niebieskim blaskiem, by po chwili zgasnąć. Kotopodobny zamknął oczy i modlił się w duchu o śmierć. Nie uniósłby już więcej. To o wiele za dużo... Wtedy, jak przez mgłę zobaczył zbliżającą się do niego postać. Czy to anioł? Nie... Nie miał skrzydeł... A właściwie, czy anioły na pewno posiadają skrzydła?
- Witaj, Mewtwo. - powiedziała postać odległym, ale dziwnie znajomym głosem. - Jestem przy tobie i nie opuszczę cię. Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz?
Wtedy wszystko stało się jasne. Była to Amber, a właściwie mała Ambertwo, ta, którą poznał i pokochał, zanim zaczął naprawdę żyć.
- Amber? - usłyszał swój głos, ale tak naprawdę nie mówił nic. - Ty żyjesz? Jak... Jak to możliwe, skoro leżysz tam... Martwa. I dlaczego ja mówię? Dlaczego mówię... Tak jak ty? To przecież niemożliwe.
- Spokojnie, niedługo wszystko zrozumiesz. Chcę, żebyś wiedział jedno. Nie podejmuj żadnej decyzji pochopnie, proszę. To prawda, jestem teraz w Niebycie, ale to nie twoja wina. Sama podjęłam decyzję. Sama zdecydowałam się na taki los. Nie chcę, żeby ktokolwiek przeze mnie cierpiał, już nigdy. - postać dziewczynki zaczęła się rozmywać, dokładnie tak, jak lata temu.
- Nie!!! Amber, nie odchodź!
- Nie odchodzę, głuptasie. Zawsze będę przy tobie, przy mojej rodzinie. Cokolwiek by się nie stało. Nic nie jest wieczne, pamiętaj. Muszę już iść. Kocham cię, Mewtwo.
Wizja urwała się, Pokemon wrócił do rzeczywistości. Otrząsnął się, spojrzał wokół siebie. Obok niego stał Lugia wraz z Mew.
"Przyjaciele, nic wam nie jest?" Zapytał, już normalnie.
"Wszystko w porządku. A z tobą?" Odezwał się Lugia.
"Bywało lepiej." Przyznał kotopodobny, jednak podniósł się na nogi i znów ruszył w kierunku tłumu, otaczającego Robina i Amber.
Przecisnął się przez nich i stanął w niewielkiej odległości od leżącej dziewczyny. Ojciec nadal tulił jej ciało do siebie, jednak, gdy zobaczył Mewtwo, osłonił córkę jeszcze bardziej.
"Panie profesorze... Ja... Ja tego nie chciałem. Nie chciałem krzywdy nikogo. Wiem, że to tylko i wyłącznie moja wina..."
- Nie prawda! - wtrącił się ktoś o dziwnie znajomo brzmiącym głosie. - To co się stało, to tylko i wyłącznie wina Giovanniego. To on cię do tego zmusił. Nie miałeś wyboru.
Kotopodobny spojrzał w stronę mówiącego, po czym rozpoznał go i zrobił coś, czego nie spodziewał się nikt.
Pokemon przypadł do niego, upadł przed nim na kolana i zaczął błagać:
"Profesorze Fuji, niech profesor coś zrobi, żeby Amber wróciła. To dzięki niej żyłem tak jak dotychczas, nie czyniąc nikomu większej krzywdy. Gdyby nie ona, dziś władzę nad światem sprawowałby Giovanni. Pan również wie, że to prawda, niech pan zwróci mi mój jedyny łącznik z normalnym życiem!!! Proszę!!!"
Tą przemowę słyszeli wszyscy zebrani. Z oczu Megan lały się strumienie łez, tak samo jak i Mii. Rivenny nigdzie nie było, profesor Baskerville uspokoił się nieco i również przysłuchiwał się temu. Fuji oderwał Pokemona od siebie i nic nie mówiąc, podszedł do Amber. Spojrzał na dawno niewidzianą córkę i ukrył twarz w dłoniach. Trwał tak dość długi czas, po czym zamrugał kilkakrotnie i zwrócił się do Mewtwo.
- Przenieś nas do ośrodka Megan, zobaczymy, co da się zrobić.
Tak też się stało. Mewtwo, Mew, Lugia, Mia, ciało martwej Amber, obaj profesorowie oraz Megan, po chwili znaleźli się w kuchni tej ostatniej.
- Połóżmy ją na stole, tylko ostrożnie. - zarządził Fuji.
Kotopodobny podniósł zimne i wiotkie ciało dziewczyny. Miał świadomość tego, że jest na pewno martwa. Przytulił ją do piersi i trwał w takim uścisku krótką chwilę.
"Nigdy ci tego nie mówiłem, ale... Kocham cię, Amber. Proszę, wróć do mnie, zrobię wszystko, co konieczne, tylko daj mi jakiś znak. Cokolwiek."
Nic jednak się nie wydarzyło. Żadna wizja nie pojawiła się. Zrezygnowany, położył ciało na stole. Zrobił miejsce dla profesorów, którzy poprosili, by zostawić ich samych. Pokemony oraz pozostali wyszli na zewnątrz.
- Miu, Miu Miu Miu?
"Nie mam pojęcia, dlaczego Mewtwo tak zareagował na śmierć kogokolwiek. My jesteśmy zwykłymi Pokemonami, reagujemy na takie rzeczy jak zwierzęta, ale on... On jest trochę inny niż my. Jest w nim jakaś cząstka ludzka i to przez nią jest taki, jaki jest."
- Niestety, nic już nie zdziałamy. - stwierdził po kilku godzinach profesor Fuji. - Gdyby była Pokemonem, byłaby jakaś szansa, jednak jest człowiekiem, jedynym w swoim rodzaju i nie ma nikogo, kto mógłby jej pomóc.
Przykro mi...
- Tobie jest przykro?!? - naskoczył na niego Robin. - Kilka lat temu chciałeś ją zabić, bo nie była taka, jak przedtem! Teraz chcesz się wycofać, bo jest jedna w swoim rodzaju?!?
- Robin, zrozum, wtedy popełniłem błąd, ale teraz, choćbym nie wiem, jak chciał, nie mogę nic zrobić! Uwierz mi!
Wtedy do głowy Mewtwo przyszła absurdalna myśl. Już miał ją wygłosić, gdy przypomniał sobie ostatnią wizję Amber:
"Nie podejmuj pochopnych decyzji... Zawsze będę przy tobie..."
Czy to mogłoby się udać? Czy uratowałoby życie Amber, a właściwie, czy przywróciłoby ją do życia?
Czy świat stanąłby wtedy na głowie? I co powiedziałby na to Arceus? Powinien powiedzieć profesorom o swoich przemyśleniach, czy nie?
Na ostatnie pytanie postawione przez Mewtwo możecie odpowiadać w komentarzach. Ciekawi mnie też, czy wiecie, co chodzi po głowie naszemu kotopodobnemu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro