24. Z odsieczą
Amber wróciła do domu, zostawiając Ixiona i Laprasa na zewnątrz. Tym razem nie będzie sama, nie pozwoli się tak łatwo zaskoczyć. Napisała SMS do Mii, dla której ostatnio nie miała w ogóle czasu:
"Mam zaproszenie do Alaina, mogę zabrać osobę towarzyszącą. Idziesz ze mną?"
Nie musiała długo czekać, odpowiedź przyszła prawie natychmiast:
"Jasne! Nie przepuszcza się takiej okazji :D. A tak na serio, to miło będzie się z tobą w końcu spotkać. Będę u ciebie za pół godziny."
Tak też się stało. Mia była punktualna, obie dziewczyny pomogły sobie wzajemnie przy makijażu i mogły ruszać.
- Pojedziemy na Ixionie, co ty na to? - zapytała Amber.
- Jasne, nie ma problemu. - odrzekła drugą z dziewczyn i wyszły na zewnątrz.
Amber dosiadła Rapidash'a i podała rękę przyjaciółce, pomagając jej wdrapać się na dość wysokiego konia. Gdy pasażerka bezpiecznie siedziała za nią, trochę kurczowo trzymając ją w talii, ruszyły wolnym stępem do gospodarstwa, w którym mieszkał Alain. Przezorna Amber lustrowała wzrokiem każdy centymetr pokonywanej drogi. Nagle przyszło jej coś do głowy, spojrzała na zegarek. Do umówionej godziny spotkania pozostało jeszcze piętnaście minut. Nie myśląc wiele, zawróciła tak nagle, że nieprzygotowana na to Mia o mało nie spadła.
- Hej, co się dzieje?!? - zapytała, łapiąc się jeszcze mocniej dziewczyny z przodu.
- Muszę coś sprawdzić. Nie potrwa to długo, trzymaj się mocno. - po czym spięła konia do galopu.
Po chwili dotarły do przystani. W porcie kołysała się wielka, nowoczesna łódź, której Amber nigdy wcześniej nie widziała. W dodatku, na parkingu stały dwa wozy policyjne, a w pobliżu nie było żadnego funkcjonariusza.
"Coś jest nie w porządku." Pomyślała Amber, jednak nie powiedziała tego głośno. Jeszcze raz dokładnie zlustrowała przystań i wybrzeże, po czym ruszyła z powrotem.
Gdy prawie dotarły do celu podróży, dziewczyna nakazała, aby Mia zsiadła z Pokemona. Po chwili i ona znalazła się na ziemi.
- Dlaczego nie jedziemy dalej? - chciała wiedzieć Mia.
- Bo Rapidash i Lapras zostaną tutaj.
- Lapras? - zapytała druga, rozglądając się dokoła.
Nagle z pobliskich krzaków wyszedł wspomniany Pokemon.
- Lapra! - powitał je.
- Tak. Tylko proszę cię, cokolwiek by się nie stało, nie wspominaj o nich nikomu, dobrze?
- Amber, co się dzieje? Nic z tego nie rozumiem! - Mia wyglądała na przestraszoną.
- Nic, przynajmniej mam taką nadzieję. Zachowuj się spokojnie i naturalnie. Postaram się, aby nikomu nie stała się krzywda. Więcej nie mogę ci powiedzieć, bo sama niewiele z tego rozumiem. Musisz mi zaufać. Wszystko będzie dobrze. - odparła.
- To nie jest zwykłe spotkanie towarzyskie, prawda?
- Miejmy nadzieję, że jest. Miejmy nadzieję, że jest. - powtórzyła, po czym kazała Pokemonom ukryć się. Dalej podążyły już pieszo.
- Witajcie, wszyscy już są, czekamy tylko na was. - na ich spotkanie wyszedł Alain i poprowadził na przydomowy ogródek, gdzie stał duży nakryty stół, pachniało grillowanym mięsem i warzywami. Wokół kręciło się kilku ludzi, przeważnie domowników, ale tuż przy wejściu do domu, był postawiony stolik kawowy, przy którym siedziała Ellen wraz z nieznanym im mężczyzną i żywo o czymś dyskutowali.
Gdy Amber witała się z gospodarzem i jego siostrami, Mia kątem oka obserwowała ową dwójkę.
Gdy Alain odszedł od nich, by wyjaśnić coś z jednym z kuzynów, Mia szarpnęła Amber za rękę.
- Przy wejściu do domu rozmawia jakaś para i co chwila zerkają w naszą stronę. - wyszeptała do niej.
- Udawaj, że tego nie zauważyłaś.
Na imprezie pojawili się też Rivenna i Robin. Amber podeszła do ojca, który uśmiechnął się na jej widok.
- Mam nadzieję, że nie zrobisz dziś jakiegoś głupstwa, moja panno. - powiedziała Rivenna, patrząc na córkę. - Nie chcę, aby tego dnia doszło do jakiegoś incydentu z twojego powodu. A teraz przepraszam, muszę załatwić kilka spraw. - po czym poprawiła sukienkę i fryzurę, uśmiechnęła się i pomaszerowała do wspomnianej już pary.
- Tato, kim jest... - nie dane jej było dokończyć pytania, bo Robina zaczepił jakiś dawno niewidziany znajomy i porwał go do grupy mężczyzn.
- Przepraszam wszystkich, proszę o chwilę uwagi!!! - rozbrzmiał głos Alaina. - Jak już wszystkim wiadomo, niedawno stałem się posiadaczem nowego egzemplarza w mojej skromnej kolekcji Pokemon. Zapraszam was na tyły gospodarstwa, gdzie będziecie mogli zapisać się na kartach mojej przyszłej kariery trenerskiej. Następnie wrócimy tutaj i zaczniemy biesiadę.
Oczy wszystkich zgromadzonych utkwiły się w Alainie, po czym zwartą grupą ruszyli za nim. Amber złapała zapatrzoną w chłopaka Mię mocno za rękę i wciągnęła w tlum, bacznie rozglądając się dokoła. Nic nie wskazywało na to, aby Mewtwo oraz Mew byli w pobliżu. Spojrzała w stronę, gdzie niedawno siedziała Ellen ze swoim towarzyszem, jednak nigdzie ich nie dostrzegła. Czuła przez skórę, że to ktoś naprawdę ważny. A co za tym idzie - niebezpieczny zarówno dla niej, jak i Pokemonów.
- Gdzie oni się podziali? - szepnęła do przyjaciółki.
- Nie mam pojęcia. Nigdzie ich nie widzę... - odparła tamta.
Dalszą drogę przeszły w milczeniu.
Niebawem znaleźli się w miejscu, gdzie została zaatakowana przez stado Golbatów, jednak teraz ścieżka nie była zabezpieczona niczym, po Pokemonach - nietoperzach również nie było śladu.
Nagle usłyszały metaliczny dźwięk. Jedna ze ścian wzniesienia rozstąpiła się, ukazując ukryte w górze przejście. Tłum wszedł do środka, ściany pomieszczenia, a w zasadzie kilku pomieszczeń, były wykonywane z dźwiękoszczelnego materiału, dodatkowo, gdy nikogo nie było wewnątrz, znajdowały się pod wysokim napięciem. Wreszcie dotarli do kolejnych wrót. Alain wpisał w alarmie kod, po krótkim czasie i one ustąpiły. Gdy Amber przekroczyła wrota, jej serce o mało nie pękło z żalu. Na środku pomieszczenia znajdował się ledwo żywy Lugia, na szyi miał założone obręcze, z czterech stron przymocowane do ścian. Na jego głowie znajdowało się coś na kształt kasku, który musiał odgrywać jakąś ważną rolę.
Oddechy wszystkich na chwilę zamarły, gdy legendarny Pokemon zaczął się szarpać, najwidoczniej czując, że coś się dzieje. Pomimo tego, że był prawie unieruchomiony, łańcuchy zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć. Wtedy Alain wyciągnął z kieszeni spodni pilota i wcisnął jeden z przycisków. Miało to na celu uruchomienie przepływu prądu w łańcuchu przy szyi Pokemona i w owym kasku. Potraktowany napięciem Lugia przestał się ruszać, by nie narażać się na jeszcze większy ból.
"To wszystko moja wina... Gdybym nie trafiła na wyspę, być może nie doszłoby do tego..." Przemknęło przez myśl Amber.
Nagle w pomieszczeniu, dotychczas oświetlonym, zaczęło coś się zmieniać. Światło zaczęło mrugać, zdezorientowany Alain podbiegł do komputera stojącego w rogu, który zapewne sprawował nad wszystkim "pieczę". System operacyjny oszalał, po czym monitor zamrugał kilkakrotnie i zgasł.
- Co się dzieje? Matilda, biegnij włączyć zasilanie awaryjne! - krzyknął Alain. Jedna z jego sióstr zaczęła biec w kierunku, z którego przyszli, jednak w pewnej chwili uniosła się wysoko w górę i wrzeszcząc, poleciała na pobliską ścianę, po czym od uderzenia, jak i strachu, straciła przytomność.
Zdezorientowani goście zaczęli się przekrzykiwać, chcieli uciec, jednak wrota zaskrzypiały i zwarły się, nie reagując na rozpaczliwe manewry ojca Alaina. Oświetlenie było marne, gdyż działała tylko jedna lamka na baterie.
Zrobił się istny galimatias.
- Amber? Amber! - Mia przypadła do ramienia przyjaciółki, wczepiając się w nią kurczowo. - Co się dzieje? Dlaczego to się dzieje? - mamrotała pod nosem, coraz bardziej przestraszona.
Tłum ludzi otoczyła różowa poświata, uwięzieni w niej, przestali się poruszać, jakby zastygli w miejscu.
- Mew? - szepnęła Amber, która jako jedna z nielicznych zachowała zdolność poruszania.
- Co powiedziałaś? Na mózg ci padło? - zapytała, również wolna, Mia.
Wtedy Amber dostrzegła, że za potężnym ciałem dochodzącego do siebie Lugii, coś się dzieje. Zza olbrzymiego stwora wybiegł najpierw Rapidash Ixion, potem wypełzł Lapras, zaraz za nimi wyleciał Mew.
Amber rozpaczliwie szukała wzrokiem, wśród osób uwięzionych mocą różowego Pokemona Ellen oraz tajemniczego mężczyzny, jednak nie dostrzegła ich nigdzie.
- Coś jest nie w porządku! Gdzie oni są? - zawołała ni to do siebie, ni do Mii, która jednak nie odpowiedziała nic, patrząc na nowo przybyłych.
Amber złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę pokemonów.
- Zajmijcie się nią, ja postaram się pomóc Lugii! - zawołała, po czym pozostawiła przyjaciółkę pod opieką legend. Sama wskoczyła na grzbiet gadopodobnego stworzenia i kilkoma sprawnymi ruchami znalazła się przy obręczy na jego szyi. Okazało się, że były one zasilane prądem, więc jednym mocnym szarpnięciem uwolniła Pokemona. Następnie chciała zabrać się za kask, który otaczał jego głowę. Zajęta swoją misją, przestała zwracać uwagę na otoczenie.
Nagle usłyszała, jak Mia oraz Mewtwo, w tym samym czasie, wołają jej imię:
- Amber, uważaj!
"Amber, uważaj!"
Jednak było już za późno. Metalowe ramiona jednej z dwóch latających maszyn, które pojawiły się jakby znikąd, objęły ją za ręce i uniosły w górę.
Obok niej pojawiła się druga, bliźniacza. Wyglądały jak metalowe, latające kule, z czterema kończynami. Po chwili góra maszyny, która nie więziła Amber, otworzyła się. W jej kokpicie siedział tajemniczy mężczyzna i z dziwnym uśmiechem przyglądał się legendom.
- Znów się spotykamy, Mewtwo. Tym razem mam w garści nie tylko ciebie, ale i twoich przyjaciół. Bardzo dobrze, będzie o wiele łatwiej. A teraz przejdźmy do negocjacji...
Znów rozdział ukazał się późno, ale jest długi i już raczej nie przejściowy, które ciężko mi się pisze. Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro