22. Wszystko, co wiesz, tato...
Przyjaciele nie dowiedzieli się niczego, czego Amber nie odkryła już wcześniej, obserwując poczynania Alaina i Ellen w porcie. Ciekawą rzeczą było jednak to, że wszystkie ważniejsze spotkania, odbywały się na terenie farmy chłopaka.
Po tej rozmowie, dziewczyna spojrzała na zegarek.
- Wielkie nieba, już późno! Miałam jechać tylko na oględziny pół! - zerwała się z miejsca i pobiegła do drzwi. Pozostali, zaskoczeni jej zachowaniem, podnieśli się z miejsc i podążyli za nią. Na zewnątrz słońce chyliło się ku zachodowi, Amber przyprowadziła swojego Rapidash'a o imieniu Ixion pod dom, po czym podeszła do nich.
- Megan, proszę cię, zrób wszystko, aby ich obecność tutaj nie została odkryta. To tylko na kilka dni... - poprosiła jeszcze raz, podchodząc do ciotki. Kobieta uściskała młodszą niczym matka i odrzekła:
- Nic się nie martw, są tu w miarę bezpieczni.
"Tak, nie damy się złapać byle komu!" Odrzekł Mewtwo, starając się, aby zabrzmiało to jak najbardziej naturalnie i pogodnie.
Amber spojrzała na niego. W tonie kotopodobnego Pokemona wyczuła pewność, lecz jego spojrzenie mówiło co innego, choć starał się to ukryć. Dziewczyna podeszła bardzo blisko i podnosząc głowę, aby spojrzeć mu w oczy, powiedziała:
- Postaram się, aby nie trwało to zbyt długo. Po wszystkim wrócicie na wyspę, a my dopilnujemy, żeby ludzie przestali interesować się nią raz na zawsze. - obiecała.
Mewtwo położył jej łapę na ramieniu, bez słowa patrząc jej w oczy.
"Doceniam to. Naprawdę." Powiedział w końcu i odsunął się na parę kroków. Dziewczyna podeszła do swojego wierzchowca i dosiadła jego grzbietu.
- Do zobaczenia. - pożegnała się, a po chwili, za sprawą Mewtwo, zniknęła, by pojawić się nad stawem, z którego wyruszyli.
Nie była przyzwyczajona jeszcze do podróży przy pomocy teleportacji, więc siedziała chwilę bez ruchu, kurczowo trzymając się szyi końskiego Pokemona. Wreszcie doszła do siebie, spięła ognistego wierzchowca nogami i pogalopowała do domu.
- Jesteś nareszcie! Co tak długo, my z ojcem szykujemy się już do spania, jutro przecież normalny dzień pracy. - powitała ją w drzwiach Rivenna.
- Przepraszam mamo, spotkałam po drodze Mię, rozmawiałyśmy na temat wesela i ślubu. - wymyśliła na poczekaniu.
Kobieta wzruszyła ramionami i nie odezwała się więcej na ten temat.
Matka udała się do łazienki, a Amber poszła do salonu, gdzie Robin siedział na swoim fotelu i oglądał jakiś film akcji.
Dziewczyna zajęła miejsce na kanapie i wpatrzyła się poważnym wzrokiem w jego postać. Mężczyzna poczuł na sobie jej wzrok i skierował na córkę pytające spojrzenie.
- Musimy porozmawiać. - prawie szepnęła Amber, choć wiedziała, że Rivenna jej nie usłyszy, gdyż z łazienki dobiegał szum wody.
Robin czuł, że musiało się coś stać, gdyż dziewczyna nigdy nie miała tajemnic ani przed nim, ani przed Rivenną.
Wstał z fotela i powiedział:
- Wyjdźmy na zewnątrz.
Amber podążyła za nim.
- Powiedz mi wszystko, co wiesz o projekcie Mewtwo oraz Ambertwo. - wypaliła prosto z mostu, zaskakując tym mężczyznę tak bardzo, że przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.
- Dlaczego pytasz właśnie o to? - odparł pytaniem na pytanie.
- Nie jesteś ciekaw, skąd, a przede wszystkim co o tym wiem? Nie sądzisz, że powinnam się dowiedzieć tego już dawno temu? Jestem już dorosła, tato! - Amber lekko podniosła głos.
- To nie jest rozmowa na teraz. Nie chcę, żeby Rivenna usłyszała cokolwiek. Jutro skoro świt wybierzemy się wspólnie do pracy i wrócimy do tematu.
Tak też się stało. Amber i Robin, zostali wyposażeni przez Rivennę w śniadanie w pojemnikach i wysłani do pracy na polach.
- Skąd o tym wiesz? Powiedz mi wszystko, wiem, że to ode mnie powinnaś się wszystkiego dowiedzieć, ale wolałem ci zaoszczędzić przykrości, które i tak cię spotkały. - tłumaczył się starszy mężczyzna.
Amber opowiedziała mu o wyprawie na wyspę, nie pomijając żadnych szczegółów. Robin, z coraz to większymi oczami, przysłuchiwał się temu.
- Trafiłaś na Nową Wyspę? Amber, mogłaś zginąć! Nie powinnaś była się tak narażać! - skarcił ją.
- Chcę im pomóc, tato! Ludzie w ogóle nie powinni się tam dostać, nie powinni zakłócać ich spokoju!
Po czym wróciła do opowiadania. Gdy skończyła na streszczeniu wczorajszego dnia, Robin stanął i podnosząc z głowy nieodłączną, bladoniebieską czapkę z daszkiem, podrapał się w głowę.
- Tak, Megan na pewno was nie zdradzi, od dawna jest zaangażowana w obronę wyspy. To miło, że chcesz pomóc. A w sprawie Lugii... Myślę, że mogę ci pomóc.
Pracowali już cztery godziny, więc zrobili przerwę na śniadanie i wytchnienie dla Pokemonów. Usiedli w cieniu lasu, Robin powrócił do przerwanej opowieści.
- Na tyłach gospodarstwa rodziny Alaina, jest podobno jakiś ukryty schron, w którym trenuje się pokemony. Możecie to sprawdzić. Ja już się do tego nie nadaję, ale postaram się, aby Rivenna niczego się nie dowiedziała.
Amber była wdzięczna przybranemu ojcu za każdą pomoc i informację. Po posiłku znów ruszyli do pracy. W okolicy późnego popołudnia zaczęło kropić, więc postanowili wrócić do domu. Zajęli się zwierzętami, a gdy weszli do budynku mieszkalnego, okazało się, że Rivenna, Alain i Ellen udali się do portu, o czym świadczyła pozostawiona przez kobietę wiadomość.
- Idę sprawdzić, czy schron rzeczywiście istnieje. - Amber postanowiła wykorzystać sytuację.
- Uważaj na siebie, kochanie. Nie masz pojęcia, z jakimi sojusznikami jesteś związana. Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Po prostu na siebie uważaj. - Robin spojrzał ciepłym wzrokiem na córkę.
- Nie martw się tato. Wszystko będzie dobrze. Przynajmniej mam taką nadzieję. - ostatnie słowa wypowiedziane przez nią, nie dotarły do uszu mężczyzny, gdyż chciała nimi dodać sobie odwagi i otuchy.
Pomachała ojcu ręką na pożegnanie i udała się w stronę domostwa Alaina. Miała szczęście, bo jego rodzice również gdzieś się wybierali. Ukryła się w krzakach i czekała, aż znikną z pola widzenia. Wreszcie została sama na terenie farmy i ostrożnie wychyliła się ze swojej kryjówki. Wyglądało na to, że jest tu sama. Dokoła panowała niczym nie zmącona cisza. Dziewczyna ruszyła pewnie na tyły posesji, lecz zawiodła się, widząc wokół tylko pola uprawne i samotne wzniesienie. Już chciała zawrócić, gdy jeszcze raz dokładnie przyjrzała się otoczeniu. Wzniesienie otaczało coś na kształt "dzikiej" łąki, trawa tam była nie koszona chyba od kilku miesięcy. Dlatego łatwo zauważyła wydeptaną w niej ścieżkę, prowadzącą za owe wzniesienie. Postanowiła pójść nią i sprawdzić, dokąd prowadzi. Śmiało ruszyła przed siebie, idąc szybkim tempem, by w razie czego móc wziąć nogi za pas i uciec. Postąpiła głupio idąc tu bez towarzystwa choćby jednego z Pokemonów. Teraz już na pewno się nie cofnie.
Nagle potknęła się o coś i runęła jak długa. Próbowała wstać, lecz jej noga zaplątała się w jakiś sznurek. Próbowała zerwać krępujące ją więzy, ale ilekroć pociągnęła za sznur, odzywał się gdzieś w górze dźwięk dzwonka. Nagle zza domu zaczęło frunąć w jej stronę stado Golbatów.
" O nie... To pułapka." Pomyślała dziewczyna. Tak było w istocie.
Amber leżała bez ruchu, mając złudną nadzieję, że Pokemony nietoperze nie zauważą jej. Oczywiście, myliła się. Lecące na przodzie już ją zauważyły i szykowały się do ataku. Dziewczyna zamknęła oczy, gotowa przyjąć porcję ataków, ale wtedy przyszło jej coś do głowy. Podpełzła jak najbliżej mogła do wzniesienia i krzyknęła:
- Lugia! Lugia, słyszysz mnie? To ja, Amber! Potrzebuję pomocy.
Ale chyba było już za późno, o ile w ogóle Lugia tu był i słyszał ją. Pierwszy z Golbatów był tuż nad nią. Amber zamknęła oczy z myślą, że już ich nigdy więcej nie otworzy, ale spodziewany atak nie nastąpił. Dziewczyna otworzyła lekko prawe oko, a to, co zobaczyła, sprawiło, że natychmiast wstała i rozejrzała się wokół.
- Mew, Mewtwo! Jak dobrze was widzieć! - zawołała entuzjastycznie.
Otóż, Golbaty uwięzione były dzięki mocy Mewtwo, a nad nią wyrosła wielka, mydlana bańka, chroniaca przed atakiem nietoperzy.
"Co ty wyprawiasz! Myślisz, że nikt tu nie założył zabezpieczeń ani pułapek? Jak mogłaś przyjść tu bez jakiegokolwiek wsparcia! - kotopodobny wyglądał na rozgniewanego, Amber spodziewała się dalszej reprymendy, gdyż Pokemon leciał w jej stronę, ale zamiast kolejnych uwag, zauważyła tylko wyciągniętą w jej stronę łapę. Przyjęła pomoc z wdzięcznością, po czym uwolniła nogę z pułapki.
"Wszystko w porządku?" Zapytał jeszcze Mewtwo, na co dziewczyna skinęła tylko głową. Wtedy usłyszeli zbliżające się głosy od strony pół. Kotopodobny szybko wziął dziewczynę na ręce, po czym wraz z nią i Mew, teleportował się nad staw Laprasa.
P. S. Dzięki za pomoc w rozdziałach, być może jeszcze dziś je uzupełnię o tytuły 😘😎😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro