20. Planowanie ratunku Ligii
"Gdzie ona jest? Czekamy tu już dość długo. Mam już dość..." Mewtwo nie dokończył myśli, gdyż on i Mew usłyszeli tętent końskich kopyt, a za chwilę na polanę wpadł Rapidash, niosący na grzbiecie Amber.
- Przepraszam za spóźnienie, ale miałam mały kłopot. - powiedziała dziewczyna, w biegu zeskakując z grzbietu wierzchowca. Opowiedziała im o tym, jak matka zabrała ją od ciotki.
- A teraz w drogę, nie mamy zbyt wiele czasu.
"Jesteś pewna, że to dobry pomysł?" Mewtwo był pesymistycznie nastawiony do opuszczania wyspy, a co dopiero układów z ludźmi.
- To jedyne bezpieczne miejsce dla was i do obmyślenia planu, jak uwolnić Lugię. - powtórzyła po raz nie wiadomo który.
"Dobrze, więc ruszajmy."
Amber znów dosiadła Rapidash'a, a pokemony leciały w niewielkiej odległości od niej, uważnie obserwując otoczenie. Przemieszczali się leśnym traktem, mało uczęszczanym o tej porze dnia przez ludzi. Na jednej z polan pasło się stado Tauros. Spłoszone nagłym wtargnięciem nieproszonych gości, zaczęły pędzić w ich stronę. Niechybnie skończyłoby się to niezbyt dobrze, gdyby nie szybka reakcja legendarnych Pokemonów. Mew stworzył wokół nich zaporę, a Mewtwo przeniósł pędzące stado kilka kilometrów dalej. W dalszej drodze do ośrodka Megan nic im już nie przeszkodziło. Niebawem znaleźli się na miejscu.
- Poczekajcie tutaj, ja zaraz wrócę. - powiedziała dziewczyna, wprowadzając przyjaciół do pomieszczenia, w którym Megan trzymała swoich podopiecznych. Spokojna o ich bezpieczeństwo, pobiegła do domu ciotki.
Wbiegła tam bez pukania, od razu wołając:
- Ciociu Megan, ciociu Megan, muszę cię o coś poprosić... - w porę ugryzła się w język, gdyż przy stole kuchennym siedziała Megan, a obok niej znajoma postać Ellen.
Dziewczyna nie za bardzo wiedziała, jak zareagować. Intuicja podpowiadała jej, aby uciekać w popłochu, zabierając ze sobą legendy. Jednak to mogłoby wydawać się bardzo dziwne dla gościa, więc odrzuciła go.
- Witaj Ami. Właśnie rozmawiałyśmy na twój temat. - powiedziała Ellen, podchodząc do dziewczyny i bacznie się jej przyglądając.
- Ellen! Jak możesz! Przecież kategorycznie odmówiłam ci tego! Zostaw ją w spokoju! - napadła na koleżankę Megan.
Tamta nic sobie z tego nie robiła, złapała Amber za rękę, podciągnęła jej rękaw i niezbyt delikatnie uszczypnęła ją w odsłoniętą skórę.
- Hej! Co pani robi! To boli! - dziewczyna wyszarpnęła się z jej uścisku.
Ellen tylko się uśmiechnęła, nawet nie przepraszając za swoje zachowanie.
- Pamiętasz Megan o niezapłaconych rachunkach za prąd i karmę dla pokemonów? Pomogłam ci wtedy, a dług kiedyś trzeba oddać. Teraz żegnam was dziewczęta, do następnego spotkania. - kobieta wyszła z budynku mieszkalnego, a Amber, wraz z Megan, ruszyły za nią.
Kobieta stanęła jeszcze na podjeździe, rozglądając się dokoła. Jej wzrok spoczął na chwilę na obiekcie, gdzie mieszkały pokemony.
- Powiedziała Pani, że musi już iść. Proszę opuścić to miejsce! - powiedziała, niezbyt grzecznie, Amber.
- Już idę, kochanie. - odparła słodkim głosem Ellen. - Niebawem się spotkamy.
Po czym uśmiechnęła się promiennie i wsiadła do swojego wozu policyjnego. Gdy odjechała, Amber natychmiast zapytała:
- Co to ma znaczyć? O czym ona mówiła? Dlaczego tak się zachowała?
- Ami, spokojnie, wszystko ci wytłumaczę, ale nie teraz.
- Masz rację, nie teraz. Chodź, chcę ci kogoś przedstawić i prosić o pomoc.
Po czym złapała ciotkę za rękę i pociągnęła w stronę budynku.
Zaskoczona kobieta nie oponowała.
- Proszę, jesteś naszą jedyną nadzieją. - zaczęła trochę nieskładnie Amber, modląc się w duchu, aby wiara, jaką darzyła Megan, nie okazała się złudna.
- Pamiętasz, jak prosiłam cię o to, abyś opowiedziała mi coś o Mewtwo?
- Tak, ale jakie to ma teraz znaczenie? - nie rozumiała kobieta.
- Już dowiedziałam się tego, czego chciałam. Od najlepszego źródła. - po czym otworzyła drzwi.
Megan przez chwilę stała oniemiała, nie wiedziała, co powiedzieć.
- Dziecko drogie, coś ty uczyniła?!? - zawołała, gdy doszła do siebie.
- Musisz nam pomóc. Lugia, jeden z legend, jest w niebezpieczeństwie. Chcemy go uwolnić.
"To niemożliwe. Znam tę kobietę." Pomyślał Mewtwo, co było słyszalne tylko dla Mew. " Widziałem ją bardzo dawno temu. A właściwie... Całkiem niedawno."
Megan zabrała całą trójkę do mieszkania, po czym wyłączyła wszystkie światła, telefony i inne sprzęty, mogące służyć za podsłuch, opuściła żaluzje, wyciągnęła świece i zapaliła je.
Postawiła na stoliku w salonie i nakazała gestem, aby jej goście usiedli.
- A teraz słucham, co masz mi do powiedzenia? Na jakiej podstawie twierdzisz, że ktoś schwytał i uwięził Lugię? - Megan ochłonęła trochę z pierwszego szoku, od czasu do czasu zerkając niepewnie na Mewtwo. Wiedziała, i to chyba lepiej, niż jej bratanica, o tym, do czego zdolny jest ten Pokemon.
Amber spojrzała na kotopodobnego, ten natomiast na Mew.
- Miu, Miu. Miu Miu Miu. - powiedział do swojego klona.
" Mów."
Amber opowiedziała jej jeszcze raz historię o legendarnej wyspie i jak się tam znalazła. Nie pominęła żadnego szczegółu. Gdy skończyła, Megan spojrzała na kotopodobnego. Ten tylko skinął potakująco głową.
- Czego ode mnie oczekujecie? - zapytała kobieta.
- Chcę, abyś ukryła ich u siebie. Nie na długo, póki nie wymyślimy jakiegoś planu. I oczywiście nie odkryjemy, gdzie jest trzymany Lugia. Mogłabyś to dla mnie zrobić? Naprawdę, nawet na wyspie nie jest już bezpiecznie.
Megan milczała przez chwilę, po czym odrzekła:
- Dobrze, niech zostaną tak długo, jak to potrzebne. Musicie jednak bardzo uważać na Ellen. Miałaś rację, oba nie jest po naszej stronie. Mogę spróbować się czegoś od niej dowiedzieć, ale...
"Nie, niech pani tego nie robi. To tylko wzbudzi niepotrzebne podejrzenia. Im mniej rzucamy się w oczy nieprzyjaciół, tym lepiej dla nas i Lugii." Zaoponował Mewtwo.
- Też tak uważam, pozwól nam działać, wszystko będzie dobrze. - potwierdziła dziewczyna.
- Jak uważacie.
Nagle Amber zmieniła temat.
- O czym rozmawiałaś z Ellen i co miała na myśli mówiąc o unieregulowanych opłatach?
- To nic takiego, kiedyś zapożyczyłam się u niej... Nie ważne, naprawdę. - chciała uciąć temat ciotka.
- Ważne, bo rozmawiałyście o mnie! Czego ona ode mnie chce? Do czego jestem jej potrzebna?
- Amber, to nie jest rozmowa na teraz. Opowiem ci o tym kiedy indziej... W zasadzie, to nie ja powinnam ci to mówić...
"Już wiem! Widziałem ją w laboratorium Giovanniego!" Przemknęło przez myśl Mewtwo.
Potem "odezwał" się tak, aby słyszeli go wszyscy:
"Jest Pani znajomą Giovanniego, prawda?"
- Tak... Nie! Znaczy... To nie tak. Jestem po waszej stronie. Nie wiedzieliśmy wtedy, że chce on zapanować nad światem! Byłam tam, bo chciałam pomóc bratu... - odparła kobieta.
- O czym wy mówicie? Co mój tata ma z tym wszystkim wspólnego? Wiecie o czymś, czego ja nie wiem, prawda? - wtrąciła Amber.
" Myślę, że już czas, aby Amber dowiedziała się prawdy o sobie. "
- Jakiej prawdy? Megan, o czym wy mówicie?!? - dziewczyna prawie płakała.
- Ami... To naprawdę bardzo trudne. Muszę ci coś wyznać, proszę, nie przerywaj mi i wysłuchaj do końca. Nie oceniaj nikogo z nas, bo wszystko, co robiliśmy, wynikało z miłości do ciebie.
" Twój ojciec, a właściwie procesor Baskerville, był kilkanaście lat temu jednym z najlepszych genetyków w pracowni Giovanniego. Pracował dla niego, chciał stworzyć najpotężniejszego Pokemona, jaki chodził po ziemi. Jego naukowcy odkryli ostatniego osobnika Mew na świecie."
- Miu! - potwierdził Mew.
" Z jego DNA, stworzyli kogoś... coś... stworzyli...stworzyli...
Mnie. Nazwali mnie Mew - Two. Oryginalna nazwa, prawda?"
- Mój ojciec pracował nad stworzeniem... ciebie?
"Tak, ale w rzeczywistości chodziło o coś o wiele ważniejszego. Pomagał swojemu najlepszemu przyjacielowi, w odzyskaniu córki."
- A co jej się stało?
"Zginęła... Zginęła w wypadku samochodowym. Jej ojciec nie mógł sobie z tym poradzić, postanowił sklonować ją."
- I udało się?
Mewtwo przez chwilę milczał, wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Megan.
- Kochanie, teraz słuchaj bardzo uważnie i staraj się zrozumieć... Naprawdę, bardzo mi przykro... - wtrąciła Meg.
" Tak, udało się. Ale owy profesor uświadomił sobie wtedy, że jego prawdziwa córka odeszła na zawsze. A to, co stworzono, jest tylko klonem, lustrzanym odbiciem i nigdy nie dorówna pierwowzorowi. Chciał pozbyć się kłopotu, po odłączeniu od maszyn, dziewczynka przestała oddychać. Wtedy na pomoc ruszył profesor Baskerville. Ale ojciec dziecka nie chciał na to pozwolić. Jednak udało się, dziewczynka żyła. Profesor Fuji, bo o nim mowa, wściekł się i kazał pozbyć się małej... Baskerville odprowadził ją do lasu, skąd po kilku dniach zabrał i wychował jak własną córkę."
Amber przez chwilę nic nie mówiła, po czym wstała i rzuciwszy wściekłe spojrzenia na niego i ciotkę, wybiegła z domu.
- Ami! Zaczekaj! - krzyknęła Megan, gotowa biec za ulubienicą, jednak kotopodobny powstrzymał ją:
"To nic nie da. Niech oswoi się z tym, co usłyszała. Wróci tu."
Jest! Nareszcie jest rozdział, choć nie lubię takich, które w sumie nic nie wnoszą. Ten do takich należy, gdyż wymyśliłam sposób na urozmaicenie akcji. Mam nadzieję, że nie wyjdzie z tego jedna wielka kupa. 😂😂😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro