Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Zapiski Robina Baskerville

Uwaga!
Ponowna publikacja rozdziału się nie zmienia, wnosi jedynie wytłumaczenia "ogwiazdkowanych" fragmentów.

Tej nocy nie zmrużył oka. Przewracał się z boku na bok, a w jego umysł wkradła się niedorzeczna myśl, że dziewczyna, która przebywała na jego wyspie kilka dni temu, mogłaby być jego przyjaciółką sprzed lat. Odrzucał ją od siebie, jak tylko mógł, jednak daremnie. Wściekły, ni to na siebie, ni to na cały świat wstał i wyszedł w mrok nocy. Chłodne powietrze otrzeźwiło go, stanął na rozstaju dróg i zastanawiał się, gdzie się udać. Jedna z dróg prowadziła na plażę, druga do jego samotni, nad ciepłym źródłem. Po kilka razy spoglądał to w jedną stronę, to w drugą. Wreszcie kucnął, kładąc głowę na kolanach, otaczając je łapami, jakby chciał zamknąć się w swoim własnym uścisku. Trwał tak dość długi czas, w całkowitym bezruchu. W końcu podniósł się, spojrzał jeszcze raz na dwie różne ścieżki, po czym jego wzrok powędrował w górę, w rozgwieżdżone niebo.
"To niedorzeczne. Nic tam już nie znajdę." Pomyślał tylko i wzleciał w górę.

Amber, pomimo tego, co nakazała jej lekarka, nie próżnowała. Już następnego popołudnia, skorzystała z tego, że Rivenna wyszła z domu i zapewne do zachodu słońca nie wróci, a Robin załatwiał coś razem z Megan w jej ośrodku, wymknęła się nad przystań. Widok, jaki zastała, zamurował ją. Na wodzie unosił się naprawiony wodolot, a obok dryfowały jeszcze dwie bliźniacze maszyny. Były tam też zacumowane dwie dość duże łodzie motorowe, na których krzątali się ludzie. Na pomoście stał Alain i wydawał polecenia ludziom. Postanowiła zapytać go, co zamierza. Pewnym krokiem ruszyła w kierunku chłopaka.
- Alain! Co to wszystko znaczy? Gdzie się wybierasz? - zapytała, podchodząc do niego.
- Witaj, Ami. Staram się wzbogacić nasze rodziny. A w zasadzie, to już niebawem naszą. Wydaje mi się, że wiem, gdzie znajduje się wyspa legendarnych Pokemonów. Wystarczy tylko odpowiednia ilość ludzi i zdobędziemy ją. - odparł chłopak, z pewnością w głosie.
- Wierzysz w te bajki dla dzieci? Daj spokój. Po co się tak narażać? Ostatnio morze jest bardzo nieobliczalne.
- To nie są bajki! - Alain podszedł do dziewczyny z zaciśniętymi pięściami, gotów wymierzyć jej za te słowa srogi łomot, jednak w porę się opamiętał. - Mam na to dowody, nie mam jednak czasu, by ci je pokazać. Wypływamy dziś w nocy. Czuję, że tym razem się uda. - dokończył, już względnie spokojny.
- Dobrze, a co zrobisz, gdy to okaże się prawdą i już będziesz na wyspie? Co wtedy? - drążyła dziewczyna.
- To proste. Mamy bardzo dobrych medyków, którzy przygotowali środki usypiające dla wszystkich Pokemonów. Poczęstujemy je serią zastrzyków, po których będą spać, jak małe kociaki.
- A co z tymi, które mają silną, psychiczną moc? Pomyślałeś o tym? - Amber zastawiła na niego pułapkę słowną. Wyciągnie od niego jak najwięcej informacji, a potem popłynie na wyspę i ostrzeże Mewtwo oraz inne Pokemony.
- Mówiłem ci już, ten środek jest genialny, powaliłby nawet Onixa i Gyaradosa razem wziętych, nie czyniąc im trwałej krzywdy. Ale mam też coś specjalnego. Kask, blokujący wszelkie ataki i moce związane z psychiką. Mało tego, ma on też właściwość, która zmienia psychikę tego, kto go nosi. Można zaprogramować umysł danej osoby czy Pokemona, jak się tylko chce.
A więc to tak działa! To właśnie to było przechowywane w piwnicy jej domu. Nie brzmi to dobrze. Ma bardzo mało czasu. Naprawdę bardzo mało.
- Zmieńmy temat, Ami. Powiedz mi, co sądzisz o naszym małżeństwie? - zapytał Alain, na co dziewczyna nie była w ogóle przygotowana.
Długo milczała, zastanawiając się, co ma odpowiedzieć.
- Nic o tym nie sądzę. - odparła w końcu. - Nikt nie pytał mnie o zdanie, poza tym, prawie cię nie znam. Owszem, chodziliśmy do jednej klasy, większość dziewczyn kochała się w tobie na zabój, ale nie ja. Uważam, że powinniśmy się lepiej poznać, sprawdzić, czy na pewno do siebie pasujemy. Poza tym, jestem Amber. Nie używaj zdrobnienia mojego imienia.
- Kochanie, chcesz powiedzieć, że nie liczy się dla ciebie tylko wygląd? Proszę, proszę. Gdy moja misja dobiegnie końca, będę jednym z najbogatszych ludzi na świecie, dodatkowo zostanę trenerem legend. Będziemy największymi posiadaczami ziemskimi na całym Starym Nabrzeżu. Czego chcesz więcej? Po upływie tego okresu, gdy będziemy mieszkać z twoją matką, zbudujemy dom, o jakim sobie zamarzysz. Zatrudnimy też służbę, opiekunki do dzieci, będziesz żyć, jak królowa. Jeśli o mnie chodzi, nawet się z tego cieszę. Jesteś piękną dziewczyną i masz olej w głowie. To na razie wystarczy. - rzekł z uśmiechem na ustach.
- Jak to? Tak po prostu się na to godzisz? Pomimo tego, że nie wiesz, jaka jestem, co lubię, a czego nie? Wiesz w ogóle, czym się pasjonuję lub jaka jest moja ulubiona potrawa?
Alain spojrzał na nią, jakby była kosmitą.
- A po co mi to wiedzieć? Wybacz, Ami, muszę już iść. Wyprawa sama się nie przygotuje. - po czym odszedł do jednej z łodzi.
Dziewczyna stała chwilę, trawiąc to, co usłyszała, po czym krzyknęła za odchodzącym:
- Jestem Amber!!!
Następnie odwróciła się na pięcie i poszła szybko do domu. Nie zauważyła małej postaci, bacznie obserwującej ją z ukrycia.

Po kilku godzinach lotu, stanął na lądzie, który wyglądał, jakby przeszło tamtędy tornado. Założył łapy na piersi i z zadowoleniem się temu przyglądał.
"Nikt nie miał na tyle śmiałości, by tu choć trochę posprzątać. Bardzo dobrze, cieszy mnie to." Pomyślał Mewtwo, patrząc na ruiny budynku, w którym on, Amber oraz kilka innych klonów przyszło na świat.
Nie wiedział, od czego zacząć, nie wiedział nawet, czego i gdzie ma szukać. Obszedł cały teren dookoła, nie znajdując niczego, oprócz gruzu, kawałków zniszczonych i spalonych komputerów, instalacji elektrycznych i tym podobnych rzeczy. Siłą umysłu przesunął gruz na jedno miejsce, zostawiając tylko elektronikę. Nie obawiał się, że ktoś będzie go niepokoił. Nie lubił tu przebywać i nie robił tego często, jednak coś mu podpowiadało, że powinien jeszcze raz dokładnie przeszukać okolicę. Było to trochę irracjonalne, bo źle się czuł poza granicami swojej wyspy, ale jednak...
Odrzucił od siebie zbędne myśli i zabrał się do pracy. Stan dysków komputerów był fatalny, nie dało się już z nich nic odzyskać. Jednak to nie było mu potrzebne. Mógłby się założyć, że większość informacji tam zawartych to kody genetyczne różnorakich pokemonów, teorie dotyczące klonowania i plany, jak wykorzystać powstałe organizmy. To go nie obchodziło, szukał czegoś innego. Ale czego? Wtedy dała znać o sobie aura tego miejsca. Nagle kotopodobny Pokemon poczuł ogromny ból głowy, który powalił go na kolana. Upadł na ziemię i skulił się w pozycję embrionalną. Zamknął oczy lecz nawet wtedy widział znienawidzone obrazy. Tak było zawsze, kiedy tu przebywał. Wszechobecna woda lub podobna do niej ciecz, pierwszy swój ruch, pierwsze usłyszane rozmowy, prowadzone przez naukowców. Oraz to, kiedy odkrył, że może komunikować się z innymi klonami, w tym z Amber. Przyjaźń z dziewczynką, rozmowy z nią, poznawanie świata poprzez nie... To dokonało w nim wiele. Pomogło mu w walce o swoją wolność i niezależność. A potem... Gdy obiecali sobie, że nie rozstaną się nigdy, ona nagle zniknęła. Nie było jej. Pustkę, jaką po sobie zostawiła, nie była wypełniona do teraz. Choć nie wspominał jej często, zapamiętał wszystko, a szczególnie te wielkie zielone* oczy. Ufne i miłe, po prostu emanujące dobrem i ciepłem oraz chęcią życia. A oni to zaprzepaścili, zabili ją. Powoli odzyskiwał siły, obrazy odpuszczały, odzyskiwał kontrolę nad ciałem. Wstał, chwiejąc się lekko, jak wtedy, gdy przesadzi z upuszczaniem swojej krwi, potrzebnej do ulepszania klonów. Te wizje wyczerpywały go na równi, a nawet jeszcze bardziej. Jego wzrok był mętny, potrząsnął głową, by odzyskać dobre widzenie. W takich chwilach zastanawiał się, po co w ogóle tu wraca. I tak niczego tu nie znajdzie, a siły, które odbierają mu wizje, nie regenerują się tak szybko. Jeszcze raz omiótł wzrokiem zgliszcza, wzruszył ramionami z zamiarem powrotu na wyspę, gdy nagle poczuł coś pod nogą. Spojrzał w dół, stał w grubej warstwie pyłu i kurzu, ale nie tylko. Kucnął i rozrzucił miałki materiał na bok, by po chwili trzymać w łapach zeszyt w czarnej oprawie. Przekartkował go, były to czyjeś zapiski. Otworzył na pierwszej stronie, na której znajdował się tytuł:
"Projekt MEWTWO oraz AMBERTWO.
Zapiski genetyka beta, Robina Baskerville."
Znał to nazwisko, był to jeden z głównych naukowców, pracujących przy powstawaniu jego oraz Amber.
Przerzucił kilka kartek, które zawierały informacje o odnalezieniu Pokemona o nazwie Mew oraz początki badań nad jego DNA i chęci stworzenia podobnego, udoskonalonego osobnika. Nie interesowało go to, szukał informacji o swojej małej przyjaciółce. W końcu udało się, jednak to już sam wiedział. Zniecierpliwiony, postanowił zerknąć na ostatnie zapisane strony.
" Widziałem, jak Fuji przeżywa to, iż niedługo jego ukochana córka być może powróci do życia. Wielokrotnie rozmawialiśmy na ten temat, nie obyło się bez łzawych scen. Ostatnio jednak zauważyłem w jego postawie coś dziwnego, jakby wahanie. To do niego niepodobne, być może ma to coś wspólnego z tym, iż niedawno rozstał się z żoną."
Nie, to musi być gdzieś dalej, o ile opisał tu przywrócenie jej do życia.
"Nastał wreszcie ten dzień, gdy mieliśmy ożywić Amber."
Bingo! O to właśnie chodzi!
"Wszystkie parametry życiowe były w normie i wskazywały na to, że dziewczynka przeżyje. Fuji był jeszcze bardziej zdenerwowany niż zazwyczaj, ale to zrozumiałe. Starałem się podtrzymywać go na duchu. Wreszcie nastał ten moment. Dziewczynka była poza próbówką, oddychała samodzielnie, żyła! Wybudziliśmy ją z letargu, gdy zobaczyła ojca, jej oczy pojaśniały, na twarzy pojawił się uśmiech i słabym głosem powiedziała:
"Tato..."
Po czym wywróciła oczami, tak, że przez chwilę widzieliśmy tylko ich białka i przestała oddychać. Szybko zabrałem się za reanimację, co Fuji starał mi się uniemożliwić. Zdziwiło mnie to, ale zrzuciłem na karb przeżytych emocji.
"Przestań, to i tak nigdy nie będzie moja córka. Amber nie żyje od wypadku, a to jest tylko jej klon, zostaw, nie chcę."**
Zdziwiło mnie to jeszcze bardziej, bo zaczął mnie coraz mocniej szarpać, odpuściłem dopiero, gdy poczułem, że dziewczynka zaczęła na powrót oddychać.
"Co ty robisz, ona żyje!" Krzyknąłem do przyjaciela, na co on kazał mi zabrać dziecko, nie chciał mieć z nią nic wspólnego, a do dokumentacji wpisał, że projekt się nie udał, klon Amber umarł.
Nie mogłem zrobić nic innego, jak zabrać ją do pobliskiego lasu i mieć nadzieję, że za jakiś czas ją odnajdę i wraz z moją żoną damy jej dom o jakim można tylko marzyć."
Nic więcej nie było tam napisane.
To był ostatni wpis do zeszytu, następnego dnia laboratorium wyleciało w powietrze.
Być może to była wskazówka. Mewtwo postanowił zabrać zeszyt ze sobą, po czym ukrył się w schronie, który stworzył podczas swojej ostatniej wizyty tutaj. Jego moc była na wyczerpaniu, musiał zregenerować siły, po przebytej wizji nie dałby rady latać. Położył zeszyt pod głowę, po czym zapadł w sen.

* Nie wiem, czy "prawdziwa" Amber miała zielone oczy, załóżmy, że tak.

** W którymś z poprzednich rozdziałów przytaczałam rozmowę doktora Fuji i Robina, powiedzmy, że ta z owego rozdziału jest bardziej dokładniejsza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro