12. Gdzie jest Amber?
Ellen i Alain szybko zostali odnalezieni i bezpiecznie trafili do przystani. Żadne z nich nie odniosło większych obrażeń, toteż następnego wieczora spotkali się w domu chłopaka. Dołączyła do nich Rivenna.
- Więcej nie wybieram się w taką podróż. O mało nie zginęliśmy, wypisuję się z tego! - zaczęła swój wywód Ellen.
- Jesteś w to zamieszana tak samo, jak reszta, a poza tym, wiesz co grozi za złamanie zasad, czy odejście. Wiedziałaś od początku. - zauważył Alain.
- Tak, ale nie spodziewałam się tego, że będzie to aż tak niebezpieczne!
- Widzieliście gdzieś Amber? - przerwała ich rozmowę Rivenna.
Alain z zaskoczeniem spojrzał na przyszłą teściową.
- Chcesz powiedzieć, że dała nogę? Po prostu zwiała? Uciekła? Dobrze wiesz, że jeśli twoja umowa z moimi rodzicami nie dojdzie do skutku, jesteś skończona?
- Mam pewność, że nie uciekła. Miała tu być wczoraj w nocy, albo dziś z rana. Jest już wieczór, a po niej ani śladu.
- Próbowałaś dzwonić na jej telefon?
- Myślisz, że jestem aż tak głupia? Oczywiście, że próbowałam. Nawet nie ma sygnału. Robin pojechał do ośrodka Megan, być może tam się ukrywa.
Tymczasem w ośrodku pomocy wodnym pokemonom, Megan kończyła wieczorny obrządek. Wyszła z pomieszczenia dla zwierząt, kierując się w stronę domu, gdy zauważyła, że ktoś zmierza ku niej od strony morza. To był jej starszy brat, Robin.
- Witaj, Meg. Czy Amber już od ciebie wyjechała? - zapytał, z nutą zdenerwowania w głosie.
Kobieta przywitała go ciepło.
- Oczywiście, zostawiła u mnie Ixiona i popłynęła morzem już wczoraj, bardzo późnym wieczorem. - Megan nie chciała opowiadać mu o tym, co była zmuszona wczoraj odpowiedzieć bratanicy, jednak czuła, że stało się coś złego.
- Jak to: "wczoraj późnym wieczorem"? Powinna w takim razie już dawno być w domu.
- Chodźmy do środka. Nie rozmawiajmy tutaj.
Rodzeństwo weszło do domu, Megan usiadła w salonie na kanapie, wskazując bratu miejsce obok.
- Siadaj i posłuchaj, czego dowiedziałam się od niej wczoraj.
Była przekonana, że to tylko okropny sen. Zaraz na pewno usłyszy głos Rivenny, która obudzi ją i powie, by poszła się szykować na kolejny dzień pracy. Jednak nic takiego nie nastąpiło, dalej znajdowała się w ciemnym pokoju, a w zasadzie małej, ciemnej komórce. Nie było tu światła, ale jej wzrok przyzwyczajał się do panującego mroku. Rozejrzała się, ale jedyne, co się tu znajdowało, to posłanie z liści. Nic więcej tu nie było. Dziewczyna siedziała na ziemi, a zraniona noga dawała o sobie znać. Jednak w ciemności nie mogła nawet sprawdzić, czy była złamana, czy jedynie zwichnięta.
Nagle usłyszała hałas przekręcanych zawiasów, po czym drzwi się otworzyły.
Tego w planach nie było. Skąd ona się tu wzięła i dlaczego tego nie wyczuł? Jak znalazła wejście do laboratorium? Tak, rzeczywiście, nie zamknął za sobą drzwi, ale wejście było dobrze zamaskowane! Na dodatek to człowiek... Co zrobić? Zabić ją? Arceus na pewno tak by postąpił w tym przypadku. Usunąć pamięć i podrzucić na plażę Starego Nabrzeża? Cóż, to w zasadzie dobry pomysł. Ale tak naprawdę, jego myśli krążyły wokół innego tematu. Gdy spojrzał w oczy dziewczyny, był pewien, że gdzieś już ją widział. Te oczy... Coś mu przypominały. Nienawidził wracać pamięcią do czasu, kiedy został stworzony. Ale to było właśnie tam, choć nie do końca. Przypomniał sobie podróż, którą odbył jakby poza czasem, być może w innym wymiarze, w towarzystwie innych klonów Pokemon i jej... Jego pierwszej przyjaciółki. Również była klonem, ale człowieka. Wiele mu wtedy wyjaśniła, uczył się od niej, ale pod koniec tej dziwnej podróży, pokemony, a później sama Amber zniknęli, a on już nigdy nie zobaczył żadnego z nich. Wiedział tyle, że tamte eksperymenty się nie udały, organizmy wtedy stworzone, nie przetrwały. Siedział w salonie na jasnym, skórzanym fotelu. Jego myśli cały czas krążyły wokół jego "więźnia". Podparł brodę na łapie, wtedy dopiero poczuł ból w zgięciu łokcia. Spojrzał na swoje przedramię, które było w kolorze szkarłatu. Przeklął w myślach, udał się do kuchni, gdzie w jednej z szafek posiadał apteczkę. Umył ranę pod bieżącą wodą, po czym nieudolnie zawiązał wokół niej bandaż. Sprawdził zasobność swojej lodówki, wziął z niej kilka warzyw i owoców, butelkę wody, po czym poszedł do komórki, w której uwięziona była dziewczyna.
Amber spojrzała na wchodzącą postać. Ta bez słowa przymknęła drzwi i podeszła do jej "posłania".
"To dla ciebie. Nie mam nic innego, nie sądziłem, że będę miał tu gości."
Dziewczyna spojrzała na niego, po czym jej wzrok powędrował na przyniesione "danie".
- Nie mogłeś zrobić z tego chociaż sałatki? - zapytała, znów podnosząc wzrok na kotopodobnego.
"Przepraszam, księżniczko. Następnym razem przyjdę wcześniej po zamówienie."
Amber wzruszyła ramionami i sięgnęła po pomidora. Wgryzając się w ulubiony owoc, znów spojrzała na Mewtwo, który zajęty był poprawianiem opatrunku na ramieniu.
- Czekaj, sam tego dobrze nie zwiążesz. Pomogę ci. - powiedziała, zapominając o tym, że sama jest ranna. Noga odmówiła posłuszeństwa i z jękiem znalazła się na podłodze.
"Widzę, że i tobie potrzebna jest pomoc medyczna. Czy to przeze mnie skręciłaś nogę?"
- To się stało, kiedy spadłam ze schodów. Ty się raczej do tego nie przyczyniłeś.
"Zaczekaj, zaraz wracam." Mewtwo wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi. Po chwili wrócił, niosąc przybornik medyczny.
"Połóż się wygodnie. Nie zajmie to dużo czasu."
Amber wykonała jego polecenie i czekała na rozwój wydarzeń.
"Znakomicie. Teraz policzę do pięciu i nastawię nogę. Gotowa?"
Dziewczyna pokiwała głową na tak.
Mewtwo złapał jedną łapą za jej kostkę i zaczął liczyć:
"Raz...Dwa...Trzy..." Po czym mocno nacisnął odpowiednie miejsce, kość chrupnęła i wróciła do odpowiedniego położenia.
- Ahhh!!!! - wyrwało się z ust Amber. - Miało być do pięciu!
"Przepraszam." Spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem w oczach. "Gdybyś była na to gotowa, twój mózg spotęgowałby ból."
- Cóż i tak dziękuję za pomoc. Teraz kolej na ciebie. Pokaż ramię.
Dziewczyna delikatnie rozwiązała bandaż i przyjrzała się ranie.
- Co ty zrobiłeś? Bierzesz coś, czy jak? - spytała, oczyszczając zranione miejsce.
"Nie twoja sprawa."
- Może i nie... Cóż, nie wygląda to ładnie, wydaje mi się, że przyda się igła i nitka. Masz to?
Kotopodobny bez słowa podał jej narzędzia. Ona sprawnie zabrała się do pracy. Po kilku minutach skończyła, przewiązując ramię Mewtwo nowym, czystym bandażem.
- No, gotowe. Chyba jesteśmy kwita.
"Dziękuję. Masz rację, jesteśmy kwita. Muszę już iść, zastanowię się, co z tobą począć jutro. Dobranoc." Mewtwo zabrał medykamenty ze sobą i wyszedł, przedtem jednak usłyszał jeszcze cichą odpowiedź dziewczyny:
- Dobranoc...
Następnego dnia, tuż po obudzeniu, Amber nie czuła się najlepiej. Niewygodne posłanie i brak okrycia dały o sobie znać. Było jej zimno i bolały wszystkie kości. Chwilę później poczuła miły zapach kawy. Rozejrzała się, zauważając przy drzwiach tacę z gorącym napojem i miską płatków owsianych. Niepewnie stanęła na nogach i kuśtykając jeszcze, podeszła do jedzenia. Po posiłku, zaczęła się zastanawiać, jak przekonać dziwnego Pokemona do tego, aby ją wypuścił. Chciała wrócić do domu, nawet nie wiedziała, dlaczego ją uwięził. Sytuacja wydawała się być naprawdę chora.
Tymczasem kotopodobny udał się na plażę. Tego dnia pogoda była naprawdę bardzo piękna, świeciło słońce, tylko w odległości około dwudziestu metrów od wyspy, unosiła się gęsta mgła. Nie było to nic nadzwyczajnego, służyła za ochronę ich domu. Lugia już na niego czekał.
Mewtwo podszedł do przyjaciela i bez słowa patrzył mu w oczy.
"Chyba zapomniałeś mi o czymś powiedzieć. Myślisz, że jestem aż tak niedomyślny? Skąd ona wzięła się na wyspie? Kto to w ogóle jest?"
"Sam niewiele wiem... Ale posłuchaj, co mam do powiedzenia."
Lugia, tym razem bez omijania żadnego szczegółu, powiedział wszystko, co wiedział na temat dziewczyny.
"I co ja mam teraz z nią zrobić? Nawet gdybym ją zabił, ludzie ze Starego Nabrzeża nie zapomną tak szybko. Najlepszym rozwiązaniem będzie wykasowanie jej pamięci i zabranie jej na stały ląd."
"Nie mogłaby tu zostać? Przecież jest klonem, tak jak ty."
Kotopodobny spojrzał zimnym wzrokiem na gada.
"Ludzie się nie klonują. Zapamiętaj to raz na zawsze i nigdy nie wracaj do tego tematu, rozumiesz?!?" Jego oczy zalśniły niebezpiecznie.
Lugia nie chciał konfrontacji z przyjacielem, więc tylko skinął głową.
"Jutro z rana odstawisz ją na brzeg. Nie chcę jej tu więcej widzieć."
Po czym podskoczył w górę i odleciał w kierunku laboratorium.
Kochani!
Wiem, że już późno, ale lepiej tak, niż wcale.
Z okazji świąt wielkanocnych, życzę wam dużo zdrowia i radości, czasu wolnego spędzonego w rodzinnym gronie, jeśli robicie sobie prezenty, no to ciekawego i hojnego zajączka, mokrego, a zarazem gorącego świątecznego poniedziałku i czego tam sobie jeszcze chcecie 😃
No ogólnie, wesołych świąt!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro