Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11 - Wyjazd

Stałem na schodach jakiegoś opuszczonego domostwa. Do nozdrzy wbijała się wilgoć. Gdzieniegdzie wpadały promienie słoneczne, aczkolwiek były tak nikłe, że nie pozwalały na lepszą widoczność. Obserwowałem otoczenie, starając się przypomnieć, gdzie się znajduję i co tak naprawdę robię w tym pomieszczeniu.

— Jimin, Jimin, Jimin.

Usłyszałem charakterystyczny głos, który sprawił, że na karku zjeżyły się włosy. Brzmiał jak zawsze — złowrogo, cynicznie, do obrzydzenia słodko. Lia Choi stała na szczycie schodów. Ubrana w landrynkowy kombinezon, pasujący do jej blond włosów i jasnej cery. Brązowe oczy przybrały odcień ciekłej rtęci.

Zacisnąłem pięść, jakby powstrzymując nogi, by nie ruszyć na ex dziewczynę i dosłownie ją zniszczyć. Za to, co zrobiła Jungmi. Za wymazanie wspomnień ukochanej, najważniejszej dla mnie osoby.

Lia powoli, prawie tanecznym krokiem zeszła po schodach, celebrując każdy schodek. W tym wszystkim była pewna irytacja i pomyślałem, że kobieta celowo wszystko opóźnia.

— Co robisz? — warknąłem, gdy poczułem na ramieniu jej dłoń.

Zachichotała. Jak w filmie grozy. Do nozdrzy wbił mi się słodki, waniliowy zapach. Zatrzepotała rzęsami, a potem przyłożyła usta do mojego policzka.

Czułem obrzydzenie. Do niej i do siebie.

— Nie zaprzeczaj, że nie tęskniłeś!

Parsknąłem. Nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Ani teraz, ani w przyszłości. Jej usta pieściły moją twarz, a ja nie mogłem się ruszyć. Stałem, jak ten strach na wróble i choć powinienem odstraszać, bezczynnie nie reagowałem.

Z czasem, który był dla mnie istną torturą, poczułem piekący ból. W miejscu, które Lia naznaczała. Spiekotę, pulsującą ranę.

— Kiedyś to lubiłeś.

Jej głos wbijał się do uszu, niczym kolumbijskiej Patasol'i. Lia była jak harpia, aczkolwiek nie mogłem się od niej uwolnić.

— Po co się opierasz?

Jej usta wciąż osypywały twarz pocałunkami, schodząc po szyi w dół. Dłoń niebezpiecznie opadała w kierunku paska.

— Nie! — krzyknąłem.

Natychmiast zorientowałem się, że ciemna przestrzeń wraz ze schodami zniknęły, a znajdowałem się w sypialni.

— Jimin?

Głos Jungmi przepełniony był troską i obawą. Ukochana zapaliła lampkę i położyła mi dłoń na plecach.

— To tylko zły sen.

Spojrzałem na Kim. Miałem ochotę ucałować jej malinowe wargi, co zresztą uczyniłem. Delikatnie i miękko. Później ponownie położyliśmy się i zasnęliśmy.

Tamtej nocy miałem koszmary i kilkakrotnie budziłem się w nocy. Choć nie chciałem przyznać, cała sytuacja z Lią spowodowała, że czułem się wymęczony i zbrukany. Yoongi mówił, że nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest okej, lecz niestety ważniejsza była dla mnie Jungmi.

Strach i obawa o ukochaną, powodowała, że miałem w sobie dużo zaparcia, aby przeciwstawiać się nawiedzającym mnie demonom, choć tamtej nocy było bardzo trudno. Jednak miałem przy sobie kobietę, którą uwielbiałem.

Tamtej nocy Jungmi kolejny raz była moją benzodiazepiną.

Obudziłem się rankiem z ogromnym bólem głowy, jednak podjąłem już decyzje, że sprawie przyjemność ukochanej. Bez chwili namysłu spakowałem nasze ubrania i zamknąłem walizkę, kierując się do przedpokoju. Jungmi siedziała przy wyspie i piła kawę, a na jej twarzy dostrzegłem subtelny uśmiech.

— Dzień dobry — ucałowałem jej policzek.

— Wylatujesz? — zapytała, wskazując na walizkę.

Zaprzeczyłem ruchem głowy. Następnie przytuliłem ukochaną i raz jeszcze wargami musnąłem jej usta.

— Mówiłem, że dzisiaj się dowiesz. Tak więc spakowałem nas i masz jakieś piętnaście minut, aż taksówka przyjedzie.

Jungmi zdziwiła się, jednak widząc w moich oczach, że nie żartuje, szybko ruszyła do łazienki. Po kwadransie stała już w progu.

— Nawet nie wiem, gdzie lecimy.

W jej głosie usłyszałem delikatny żal. Aczkolwiek nie chciałem zdradzać niespodzianki. Wyszliśmy z budynku, a potem wsiedliśmy do taksówki.

Nasz samolot stał na drugim pasie startowym. Kiedy wkroczyliśmy do wejścia na pokład, Kim zdołała ujrzeć kierunek lotu i natychmiast odwróciła się w moją stronę.

— Jeju?

Pokiwałem twierdząco głową.

— Mówiłem, że zabieram cię do miejsca, które jest ci potrzebne.

Ucałowałem ją w skroń, a potem zajęliśmy przydzielone nam miejsca. Trzymałem ją za dłoń, którą wsunęła w moją. Jungmi oderwała spojrzenie z okienka, na mnie. Następnie uniosła brew w zdziwieniu.

— Co? — zapytałem.

— Chyba miałeś trudną noc — wspomniała z obawą. — Powinieneś się przespać. Obudzę cię, jak wylądujemy.

— Nie potrzebuję snu — odparłem zdecydowanie, głaszcząc wierzch kobiecej dłoni. — To prawda, śniły mi się głupoty, aczkolwiek nawet zdążyłem odpocząć.

Ukochana chciała coś powiedzieć, lecz zamknęła usta i skinęła głową. Pocałowała mój policzek i znów spojrzała za okno samolotowe, dostrzegając morze.

Wiedziałem, że powrót do rodzinnego domu, nawet jeśli w małym stopniu, pomoże jej odzyskać spokój. Może nawet coś sobie przypomni. Nie zdążyłem zadzwonić do pani Suli, jednak wiedziałem, że to nie będzie problem. Najwyżej zatrzymamy się w rodzinnym hoteliku.

Na lotnisku Czedżu wylądowaliśmy po godzinie. Odebraliśmy bagaż, wziąłem uchwyt od walizki i zamówiłem taksówkę. Jak zawsze powitał nas uśmiechnięty pan Kihyun, znajomy rodziny Kim.

— Moja mała Jungmi! — powiedział radośnie.

Jednak Jungmi zmieszała się i odpowiedziała troszkę bardziej powściągliwie. Taksówkarz nie skomentował tego, choć mogłem zobaczyć, że na jego twarzy pojawiła się konsternacja.

Najwidoczniej Jungmi go nie pamiętała. Po piętnastominutowej podróży dotarliśmy do charakterystycznej bramy i zobaczyłem na werandzie Richiego. Labrador leniwie podniósł się i z radością pomachał ogonem.

Chwilę potem w drzwiach pojawiła się mama ukochanej.

— Jimin! Jungmi! — zawołała radośnie.

— Dzień dobry — odpowiedziałem. — Znajdzie się dla nas miejsce?

Pani Suli zachichotała i machnęła ręką. Przytulia córkę, która tak jak przy taksówkarzu, tak przy rodzicielce zachowała się powściągliwie. Postanowiłem, że później wytłumaczę całe to zachowanie. Najważniejsze było teraz, aby Jungmi lepiej się poczuła.

Kiedy ukochana poszła do łazienki, a pani Kim zaczęła przygotowania do obiadu, usiadłem na kuchennym krześle i pokrótce wyjaśniłem całą sytuację. Pominąłem informacje, że to najprawdopodobniej było celowe działanie i to w dodatku z mojego powodu.

— Ci kierowcy — westchnęła słabo pani Suli, zakrywając sobie usta dłonią. — Jak ktoś mógł, moją kochaną, małą Jungmi...

Spuściłem głowę, nerwowo bawiąc się palcami.

— Powinnam była wiedzieć wcześniej — dodała. — Rozumiem, że się martwiłeś, aczkolwiek... Mogłabym pomóc, ogarnąć mieszkanie, gotować...

Gdy już wyjaśniliśmy sobie wszystko, zrozumiała, że najważniejsza w tym wszystkim jest Jungmi. Obiecała, że nie będzie naciskać na córkę i uradowała się, słysząc, że zostanie babcią.

— Naprawdę się cieszę — powiedziała ze łzami w oczach.

Jungmi przytuliła się do matki, a na jej twarzy dostrzegłem pewnego rodzaju ulgę. Jakby wszystkie nerwy z niej zeszły. Cieszyłem się, bo pomyślałem, że wreszcie wszystko się ułoży.

— Richie! — zawołała Jungmi, stojąc przy drzwiach, a w dłoni trzymała smycz.

Labrador podbiegł do dziewczyny, pozwalając, aby założyła mu specjalne szelki i wyprowadziła na spacer. Od razu popatrzyła na mnie, więc podniosłem się z miejsca i wyszliśmy z budynku. Jungmi przystanęła za furtką i przez moment zastanawiała się, w którą stronę powinniśmy się skierować.

— Chodźmy tędy — wskazałem dłonią na prawo.

Ukochana się zgodziła i już po chwili mijaliśmy deptak i znajome mi schody.

Jungmi na chwilę przystanęła, patrząc na obraz przed nami. Wielkie morze rozpływało się na wszystkie strony, a malowniczy zachód słońca powodował, że było wyjątkowo romantycznie.

— Jak tutaj pięknie — wyszeptała z radością.

Przyznałem jej rację, zakładając pasmo długich włosów za ucho. Znajdowaliśmy się w miejscu, które to ona przede mną otworzyła.

— Mam w sobie uczucie... Że to dobre miejsce.

— Tak — odpowiedziałem spokojnie.

Zszedłem po schodku, podając ukochanej dłoń. Jungmi pewnie ją złapała, a Richie zeszedł prędko na dół. To właśnie tutaj kąpaliśmy się nago przy osłonie gwiazd.

Kim spuściła psa ze smyczy, a labrador pędem ruszył przed siebie. Cieszył się piaskiem i wodą, zupełnie jak my. Plaża była pusta, w końcu nie wiele mieszkańców o niej wiedziało. Mogliśmy cieszyć się chwilą intymności i spokojem.

— Znam to miejsce — zaczęła Jungmi, kiedy przystanęliśmy obok charakterystycznej zatoczki.

Mocniej ścisnęła moją dłoń, a ja objąłem ją ramieniem. Patrzyłem w oczy, które błyszczały niczym monety ze Skarbca Gringotta. Ukochana często mnie zadziwiała, aczkolwiek w tym pozytywnym znaczeniu. Pocałowałem jej wargi, spokojnie, powoli. Jungmi oddała namiętnie pocałunek, chwytając dłońmi mój kark. Wsadziła palce w kosmyki włosów.

— Pragnę cię, Jiminie Park — wyszeptała.

— Oj panno Kim — odpowiedziałem zalotnie. — Co pani ze mną wyprawia.

I nie liczyło się nic innego, poza naszą trójką. Jej wargi, które mogłem kosztować i dłonie błądzące pod koszulką. Cichy jęk, w momencie, kiedy palcami pieściłem jej wzgórek łonowy, przeciągłe westchnienie zniecierpliwionej, rozpalonej niewiasty.

Mojej kobiety.


Od Autorki: Nie wiem, czy powracam. Jednak coraz więcej piszę, a od jutra zmieniam rytm i harmonogram dzienny. Więc będę mieć więcej czasu.

Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro