4.
Jane twierdziła, że ostatnim razem spotkała Ealisaid, gdy wracała z Lugo. Ealisaid podobno udała się na południe, a konkretniej do Sewilli. Pod nosem inkwizycji, cieszącą się silną władzą w tamtym rejonie, miało znajdować się większe skupisko elfów, objętych immunitetem. Nawet jeśli nie zastaliby tam samej elfiej księżniczki, mogli próbować odnaleźć pozostałych przedstawicieli jej rasy.
W przeciągu miesiąca Vasey pozamykała ostatnie interesy, powiadomiła znajomych o swojej wyprawie, i zostawiła hodowlę pod opieką jedynej osoby, której wiedza i umiejętności mogły być porównywalne do jej własnych. Saraid wydała na świat pięknego, złotego ogierka, a reszta klaczy wciąż miała wiele czasu do oźrebienia.
– Nie wierzę, że zostawiłaś swój dobytek w rękach tej wariatki. Co ty o niej w ogóle wiesz? – Carney nadal nie potrafił pogodzić się z faktem komu półelfka powierzyła opiekę nad całym majątkiem.
– Wybacz, ale przez dziesięć lat zdążyłam poznać kilka osób – Vasey odpowiedziała podobnym tonem, kiedy oboje siedzieli na statku płynącym do portu na południu kraju.
– Ale ona jest niebezpieczna, a do tego nieobliczalna!
– Spotkałeś ją raz, może dwa. Ja natomiast cieszę się z tej znajomości. Bez Alicji nie miałabym z kim ćwiczyć, tylko ona dorównuje mi w walce mieczem. No, oprócz ciebie.
– Jak dobrze, że w końcu uratowałem cię od tego nieszczęścia swoim powrotem. – Wilkołak uniósł podbródek z wyższością.
– O, widzę, że masz ochotę na mały trening? – wojowniczo zapytała, kładąc rękę na swojej szabli.
Szkot spojrzał na nią leniwie. Rozważył w głowie czy większą satysfakcję miałby ze zgaszenia entuzjazmu półelfki czy pokonania jej.
– Nazywasz tę zabawę treningiem? – rzucił, wyciągając miecz z pochwy. Całe szczęście, że trafili na statek transportujący bydło, dzięki czemu mieli wiele miejsca i prywatności. Większość członków załogi nie schodziła na niższy pokład, nie chcąc wdychać zapachów wydzielanych przez zwierzęta.
– Nie będę się z tobą bawić, zapewniam cię. – Płynnym ruchem wyciągnęła szablę i odłożyła ją na ławę. – Nie naróbmy bałaganu. Chcę się zmierzyć z tobą w walce wręcz. Tych treningów brakuje mi najbardziej, bo Alicja woli katany i sztylety.
Mężczyzna posłusznie odłożył broń, zdjął płaszcz i podwinął rękawy koszuli. Z każdą inną dziewczyną miałby wątpliwości czy powinien się z nią bić, ale to była Vasey. Zdążył aż za dobrze poznać jej dziecięcy upór, więc tylko uniósł pięści na wysokość twarzy, czekając na jej ruch. Dziewczyna nie planowała żadnych siniaków, choć wizja wymierzania kolejnych ciosów Carneyowi była niezwykle kusząca. Zależało jej jednak na przećwiczeniu techniki – planowała sprowadzić go do parteru i wygrać to starcie. Choć mężczyzna przyznawał, że nie najgorzej szła jej walka szablą, to było za mało. Chciała pokazać mu, że stać ją na więcej.
– Tylko nie oszukuj z tą szybkością – mruknęła.
– Zobaczymy. – Puścił jej oczko, żartobliwie i lekko uderzając ją w ramię.
Zanim zdążył cofnąć rękę, Vas złapała ją w dwóch miejscach, wykręciła, przemieszczając się wokół Szkota i spróbowała wygiąć ją, zmuszając go do zgięcia się w pół. Mężczyzna zarechotał.
– Dobrze! – wystękał. – Aczkolwiek... nie dość uważnie.
Wolną ręką uderzył półelfkę łokciem w brzuch, a gdy ta rozluźniła chwyt wyrwał się jej bez problemu.
– Cały czas zapominasz o drugiej ręce – stwierdził. – Musisz albo mi ją zablokować, albo od razu powalić mnie na ziemię, albo ustawić się bardziej z boku, bo inaczej ciągle będziesz obrywać.
Bez słowa półelfka przeszła do kolejnej próby. Uderzenie straciło część siły, gdy próbowała odskoczyć, a najbardziej zabolała ją duma. Tym razem spróbowała podobnej dźwigni, z tym, że cały czas obserwowała jego drugą rękę. Popchnęła mężczyznę na ścianę, próbując wywrócić przeciwnika. Carney zrobił kilka kroków, usiłując zachować równowagę, ale stracił ją i przewrócił się, pociągając za sobą dziewczynę.
– Chyba nie o to ci chodziło – skwitował skrzywiony, otrzepując się z siana. Vasey natychmiast wykorzystała okazję, podnosząc się i łapiąc go od tyłu w wyćwiczonym uścisku.
– Da się udusić wilkołaka? – syknęła mu do ucha, dysząc z wysiłku. Szkot odruchowo złapał ją za ramię i wystękał:
– Chcesz... się o tym... sama... przekonać? – Klepnął ją kilka razy w łokieć, dając znak, że już mu wystarczy.
– No coś ty, nie uwolnisz się sam? – spytała, nie poluźniając uścisku, ale też nie próbując go umacniać.
– Sama... chciałaś – wydusił Carney i, korzystając z wilczego refleksu, dźgnął ją w brzuch, oderwał jej ręce od swojej szyi a potem odwrócił się w jej stronę, chwytając nadgarstki w żelazne uściski. – Teraz lepiej. I tak, wilkołaka dałoby się udusić, ale musiałabyś potrzymać mnie tak trochę mocniej i znacznie dłużej.
Był na tyle blisko, że Vas była w stanie uderzyć go własną głową. Wzięła rozmach i wycelowała czołem w idealny nos Carneya. Wiedząc jak mocno zirytuje to półelfkę, mężczyzna cofnął głową, ciągnąc jednocześnie dziewczynę. Nie trafiając w nos, Vasey straciła równowagę i zaryła głową w jego klatkę piersiową, nie będąc w stanie podeprzeć się unieruchomionymi rękoma. Widząc to Szkot puścił jej nadgarstki i objął półelfkę za szyję, mówiąc:
– Jeżeli chciałaś się przytulić, wystarczyło powiedzieć.
Dziewczyna natychmiast wykorzystała swobodę ruchu rąk i zaczęła boksować zawzięcie brzuch mężczyzny.
– Uch, au, tak, wyżyj się, ała, wyżyj się w końcu – prowokował ją dalej wilkołak, przyjmując kolejne ciosy z zamkniętymi oczami. Widząc, że to nie działa, Vasey chwyciła jego rękę, chcąc wywinąć się z objęć Szkota. Udało jej się, odskoczyła na bezpieczną odległość. Odgarnęła luźny kosmyk z twarzy, przygotowując się na kolejny atak. Mężczyzna dźwignął się powoli do pozycji stojącej i zaczął masować poobijany brzuch.
– To co – powiedział w końcu. – Gdzie masz ochotę mnie teraz skopać?
– Kusi mnie, by spróbować w dupę – odgryzła się. – Ale wolałabym jeszcze raz sprowadzić cię do parteru.
Carney wyprostował się i założył ręce za plecami, wystawiając się na ciosy.
– To spróbuj.
Ona jednak się nie ruszyła, a jej twarz zaczęła zdradzać irytację.
– Co ty kombinujesz?
– Ja? – zdziwił się, wskazując palcem swoją klatkę piersiową. Na twarzy zagościł mu szeroki uśmiech. – Absolutnie nic.
Odpowiedziało mu drwiące prychnięcie. Vasey przymierzyła się do kolejnego ataku, podchodząc do niego nieco z boku. Tym razem planowała kopnąć go pod kolanem, wykręcić rękę i wylądować na jego plecach, kiedy już upadnie na twarz. Ku jej zdziwieniu, Carney nawet nie próbował się bronić. Bez trudu usiadła na nim, unieruchomiając jego prawe ramię.
– I to był dobry atak – rzekł zduszonym głosem, lecz zanim dziewczyna mogła poczuć satysfakcję dodał: – Gdyby nie to, że w międzyczasie zdążyłbym zjeść śniadanie.
– Wybacz, że nie dorównuję ci szybkością, ale chyba wolę zostać przy swoich ludzkich możliwościach – mruknęła z przekąsem.
– Niemniej, twoja technika nie była tragiczna – mówił dalej z groteskowo wykrzywioną twarzą. – Możesz mnie już puścić.
– Znasz się na tym. Zaskocz mnie i się uwolnij – poleciła znudzonym głosem.
Szkot westchnął ciężko i przez chwilę czuć było jakby zbierał siły. W końcu sprawnym ruchem przewrócił się na bok, zrzucając z siebie półelfkę i uwalniając rękę. Praktycznie w tym samym momencie znalazł się nad nią i nachylił nad jej ustami. Vasey próbowała się go pozbyć, jednak bezskutecznie. Chciała odwrócić jego uwagę, lecz gdy nachylił się nad nią, straciła ochotę na dalsze przepychanki.
– I znowu oszukujesz – powiedziała, choć nie miała pewności co do tego, czy chodziło o jego siłę, czy też urok i sposób, w jaki na nią działał.
– Nie ustalaliśmy żadnych zasad – mruknął i pocałował dziewczynę namiętnie.
Zaskoczona Vasey wydała z siebie stłumione stęknięcie, nie spodziewając się takiej żarliwości. Serce natychmiast jej przyspieszyło.
– Aż tak zniewalająco całuję?
– Może. A może po prostu na mnie leżysz i nie mogę się ruszyć. – Uśmiechnęła się czarująco. – Ale ani jedno ani drugie jakoś szczególnie mi nie przeszkadza.
– Och, to miłe, że moje starania ci "nie przeszkadzają" – prychnął i pocałował ją znowu.
Na schodach rozległy się czyjeś kroki. Zdążyli doprowadzić się do porządku, gdy marynarz zauważył ich i oznajmił, że dopłynęli do celu.
***
Po dwóch dniach spokojnej wędrówki na wypożyczonych w porcie koniach, Vasey z Carneyem dotarli do Sewilli. Miasto otaczały grube i wysokie mury, znacznie okazalsze od tych w Maravillas. Po przekroczeniu bramy i uiszczeniu odpowiedniej opłaty ich oczom ukazały się dwie najsłynniejsze budowle: Alkazar i dopiero co wybudowana katedra, której nawet Carney nie mógł nie docenić.
– A więc – zaczął wilkołak gdy zatrzymali się pod jedną z karczm na obrzeżach. – Trafiliśmy w końcu do przedsionka piekła. I co teraz?
– Rzeczywiście, okrutnie tu gorąco. – Wciąż czuła unoszący się w powietrzu wszechobecny pył. – Teraz musimy odszukać... naszych znajomych. Spróbuj tu... powęszyć. – Poruszyła brwiami sugestywnie. – Mówiłeś, że mnie wyczułeś – ściszyła głos. – A taki pełnokrwisty elf na pewno pachnie mocniej.
Szkot spojrzał na półelfkę z powątpiewaniem.
– Z elfami nie jest tak, jak z wampirami – to mówiąc mimowolnie się wzdrygnął, na co Vasey przewróciła oczami – a już tym bardziej z wilkołakami. Jeżeli rozmawiam z elfem, to wyczuwam, że coś jest nie tak, ale nie chodzi o zapach, tylko... nie wiem, jakieś podskórne uczucie.
– Może chodzi o jakieś magiczne wibracje? – zasugerowała dziewczyna. Wilkołak zadumał się.
– Może coś w tym jest. W każdym razie mam po prostu łazić po mieście i szukać... czegoś dziwnego?
– Czemu nie. Mam tu paru znajomych kupców, mogę popytać, czy nie widzieli Ealisaid. Ty w tym czasie możesz przejść się lub po prostu mi towarzyszyć.
– Gdzie ich znajdziesz? Pójdę "powęszyć" na drugim krańcu miasta, żeby nie tracić czasu.
Tak też postanowili. Ustalili, że spotkają się w tej samej gospodzie następnego wieczoru. Vasey była już na miejscu, kiedy Carney przekroczył próg zacienionego lokalu. Zajęła stolik na uboczu, tak, by mieli odrobinę prywatności.
– I jak? – spojrzała na niego z wyczekiwaniem. – Wywęszyłeś coś?
Mężczyzna postanowił przemilczeć kilka pięknych Hiszpanek, które chętnie by mu potowarzyszyły w ciągu dnia lub nocy.
– Ani śladu po elfach. Muszą się nieźle ukrywać, nic dziwnego zresztą. A jak u ciebie?
– Jeden kupiec twierdzi, że widział kogoś do niej podobnego. – Zaczęła skubać nierówny brzeg drewnianego stołu. – Z tego co wiem, a wiem niewiele o elfach, powinni trzymać się razem. Na pewno zakrywają też uszy. Można popytać też o kuźnie. Wiem, że Ealisaid kiedyś wspominała, że...
– Ćś – przerwał jej nagle Carney, mrużąc oczy. Wyglądał jakby usiłował przypomnieć sobie coś, co dawno zapomniał.
– O co... – zaczęła Vasey, ale mężczyzna gestem nakazał jej milczenie. Rozejrzał się czujnie po sali, wyraźnie kogoś szukając. Wreszcie wbił wzrok w jeden punkt i zastygł w bezruchu. Dziewczyna spojrzała za siebie, ale nie ujrzała nic specjalnego.
– Powiesz mi z łaski swojej o co chodzi? – syknęła, zirytowana brakiem kontaktu z wilkołakiem.
– Usłyszałem coś. – Na moment zerknął na półelfkę, lecz zaraz potem wrócił wzrokiem w ten sam punkt. – Jeden z tamtych gości powiedział "Talaithel". Brzmi strasznie elficko.
– Masz rację, Ealisaid wspominała kiedyś o rodzie Talaithel, to może być nasz trop!
– Spójrz na nich. Trzeci stół od drzwi po naszej stronie. Wyglądają... elficko?
Chwilę zajęło jej odnalezienie ich wzrokiem. Mężczyźni rzeczywiście wyglądali na szczupłych i wysokich, ale niewiele więcej mogła o nich powiedzieć. Dość dobrze ubrani, z modnymi w tej części świata długimi włosami, zakrywającymi uszy.
– Nie wiem. Czy ja wyglądam na elfa? – syknęła. – Wydaje mi się, że podejście do nich z pytaniem: dobry wieczór, czy państwo należą do elfickiej rasy, raczej nie wchodzi w grę. Może powinniśmy ich śledzić?
– Taaak, żeby pomyśleli, że przyszliśmy tu po ich głowy, a nie radę – zakpił. – Wyśmienity pomysł, Vasey.
– Masz jakiś lepszy? – burknęła dziewczyna. – Jak inaczej niby chcesz do nich podejść? Nie znamy ich.
Carney potarł brodę w zamyśleniu.
– Właśnie tak. – Wstał od stołu i wskazał półelfce gestem, żeby zrobiła to samo. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem, mając wyraźnie coś do powiedzenia. Szkot jednak zupełnie to zignorował, pewny swego.
– Złap mnie pod rękę – polecił jej szeptem, nadstawiając ramię.
– Co?! – wykrztusiła zduszonym szeptem.
– Rób to, co mówię – uciął tonem nieznoszącym sprzeciwu, spoglądając na Vasey zagniewany. Zaskoczona jego nagłą złością, posłusznie złapała jego ramię. Wystraszyła się, że zrobi jej jakąś awanturę albo wycofa się z ich wspólnego przedsięwzięcia.
– Zaufaj mi – dodał łagodniej, ruszając z dziewczyną u boku. – I nie wtrącaj się.
Im bardziej zbliżali się do stolika potencjalnych elfów, tym Carney mocniej przekonywał się, że dobrze ich ocenił. Gdy stanęli przy mężczyznach, był już całkowicie pewien. Jeden z nich obrzucił parę czujnym spojrzeniem, zdecydowanie więcej czasu poświęcając wilkołakowi. Zerknął na towarzysza, który poruszył się nerwowo na krześle, a potem ponownie spojrzał na Szkota.
– Niech będzie pochwalony – mówiąc to Carney skłonił pokornie głowę a Vasey powtórzyła jego ruch z nieco mniejszym entuzjazmem. Mężczyźni niemrawo odpowiedzieli.
– Słyszałem, że do miasta przybyli medycy z dalekich ziem. Mnie i moją żonę – tu spojrzał na Vasey – spotkało nieszczęście. Nasza córka zachorowała i wszyscy specjaliści są bezradni. Pomóżcie nam, proszę. – Aby ukryć zażenowanie, Vas spuściła głowę, marnie udając załamaną matkę.
– Niestety, musiał nas pan z kimś pomylić. – Głos elfa był cichy, ale bardzo melodyjny.
– Jestem pewien, że opis się zgadza – naciskał Carney z coraz większym uporem w głosie. – Jesteśmy gotowi zapłacić każdą cenę, tylko prosimy o pomoc.
– Słyszałeś już co powiedział – wtrącił się drugi z elfów. – Nie jesteśmy medykami, nie pomożemy waszemu dziecku. Przykro nam.
Szkot wziął głębszy oddech i niebezpiecznie zniżył głos.
– Albo nam pomożecie albo cała nasza czwórka wyląduje na stosie. – Zignorował mocne, lecz dyskretne szturchnięcie.
Elfowie popatrzyli chwilę po sobie aż w końcu ledwo zauważalnie skinęli głowami.
– Prowadź nas do waszego domu – powiedział jeden z nich wstając od stołu.
Wszyscy wyszli, a Szkot poprowadził ich do mało uczęszczanej uliczki. Vasey cały czas rzucała mu wściekłe spojrzenia, obiecując sobie, że zrobi mu awanturę, gdy to wszystko się skończy. Gdy wilkołak upewnił się, że nikt ich nie widzi, uniósł ramię, pozwalając półelfce go puścić. Dziewczyna wściekle wyszarpnęła rękę.
– Nie wszystko co powiedziałem było kłamstwem – zaczął Carney. – Potrzebujemy lekarstwa. A konkretniej, jak zdążyliście się zapewne domyślić, ja potrzebuję.
Otwierał już usta, żeby kontynuować, ale w tym momencie do rozmowy wcięła się Vasey.
– Przepraszam panów za tego idiotę. Skończonego idiotę – dodała, czując na sobie wzrok Carneya i słysząc jego pełne wzburzenia prychnięcie. – Nie mamy złych zamiarów i absolutnie nie chcemy wam nic zrobić. – Odgarnęła włosy, ukazując nieco wydłużone uszy. To mogło być za mało, by przekonać elfów, więc kontynuowała błagalnym tonem. – Szukamy Ealisaid, elfiej księżniczki. Potrzebujemy jej i jej magicznych zdolności leczenia.
Elfowie nadal byli, delikatnie mówiąc, sceptycznie nastawieni do nieznajomych.
– Skąd znacie Ealisaid?
– Spotkaliśmy ją dziesięć lat temu w Maravillas. Zapoznała nas inna elfica, obydwie pomagały leczyć ludzi. Rany ciętę przez pół brzucha, ale też choroby, w tym nieuleczalne. Ealisaid wiedziała co robić, leczyła ludzi w kilka minut. Wierzę, że i tym razem pomoże. Jesteśmy gotowi pomóc jej w czym tylko będzie potrzebowała – mówiła tak szybko, że zaczęło brakować jej dechu w piersiach. – Proszę, pomóżcie nam, powiedzcie chociaż, gdzie jej szukać. Albo kogoś z jej zdolnościami!
Vasey była beznadziejną aktorką, a co za tym szło, nie potrafiła również kłamać. Miała nadzieję, że elfy rozpoznają w tym prawdę. Doskonale rozumiała, że nie chcieli się narażać, ale przecież nie chciała od nich niczego, co mogło ich zdemaskować lub zagrozić w jakikolwiek sposób.
– A co chcecie wyleczyć?
– Mnie – rzekł w końcu Carney.
– Nie tyle wyleczyć, co załagodzić ból – sprostowała Vasey.
– Nie da się wyleczyć wilkołactwa – rzekł stanowczo jeden z elfów. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
– Skąd... – zaczęła, ale w słowo wszedł jej Szkot.
– Nie tylko ja umiem wyniuchać ich. To działa w obie strony.
– My nic nie niu... – powiedział drugi z elfów, ale jemu także przerwał Carney.
– Skończ.
– Wiemy, że nie da się tego wyleczyć, ale na pewno da się jakoś złagodzić ból podczas przemiany? – zapytała dziewczyna z nadzieją w oczach. Wilkołak spojrzał na nią zdziwiony, ale ta zignorowała go.
– Niestety nie mamy takiej wiedzy. A co do ściganej księżniczki – podkreślił przedostatnie słowo z pogardą – rzeczywiście kręciła się w okolicy, ale nic o niej nie wiemy.
– A ktoś inny? Ktokolwiek, kto umie leczyć? Albo ktoś, kto miał kontakt z Ealisaid? Proszę, nie zostawiajcie nas z niczym!
– Przykro nam, nie możemy wam pomóc. Dobrego dnia i owocnych poszukiwań. – Obaj odwrócili się i odeszli pospiesznym krokiem, jakby bali się, że para zatrzyma ich jeszcze dłużej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro