VI.7.
108. Anita
Adam dotrzymał słowa i nie budził mnie w niedzielę rano, więc sama obudziłam się dopiero po dziesiątej. Było mi wstyd za takie lenistwo, a jednocześnie nie czułam się najlepiej. Ubierając dżinsy poczułam, że ledwo się dopinają. A więc przytyłam... – Cóż, trzeba będzie ograniczyć trochę te pyszne tartinki Adama – pomyślałam.
Kiedy ubrałam się i zeszłam do kuchni, nie było tam nikogo. Wyjrzałam na podwórko i tam też nie zauważyłam ani Adama, ani Jeona. Zjadłam śniadanie sama. Wzięłam sobie jedną kromkę mniej, pamiętając o tym, że powinnam trochę schudnąć. Potem poszłam do garażu. Stało tam auto Jumi, ale nie było furgonetki weterynaryjnej. – A więc dostali jakieś wezwanie – pomyślałam. – Ale Jumi jest już w domu. Może jeszcze śpi?
Postanowiłam nie budzić przyjaciółki, pamiętając o tym jak kiepsko wyglądała poprzedniego dnia rano. Wyszłam więc na spacer z Maksem. To był naprawdę ładny wiosenny dzień. Mój pies szalał jak zwykle i niezawodnie przynosił piłkę, którą mu rzucałam. Doszłam z nim do lasu, a kiedy wracałam, poczułam się znowu zmęczona.
– Chodźmy, piesku, wracamy do domu – zarządziłam – za mną, Maks. – Pies posłusznie podążył za mną w kierunku domu. – To niemożliwe, żebym była już zmęczona. Przecież niedawno wstałam – pomyślałam. – Jest w tym jakaś tajemnica, którą trzeba odkryć. Może Jumi mi coś podpowie...
Wróciłam do domu, wypuściłam Maksa na podwórku i usiadłam na tarasie. Musiałam znowu zasnąć, bo nawet nie zauważyłam, kiedy Adam i Jeon wrócili. Adam zauważył mnie na tarasie i przestraszył się nie na żarty:
– Anitko, o której dziś wstałaś? – spytał.
– Po dziesiątej – odparłam zgodnie z prawdą.
– A co robiłaś, kiedy nas nie było?
– Byłam na spacerze z Maksem. Potem poczułam się zmęczona... – wyjaśniłam. – Która godzina? Ile spałam? – spytałam.
– Trzynasta. Nie uważasz, że trzeba by zrobić ci jakieś badania? Moim zdaniem nie wyglądasz zdrowo – stwierdził Adam.
– Mógłbyś użyć innej wymówki, żeby stwierdzić, że przytyłam i już ci się nie podobam – odparłam prowokacyjnie.
– Nie masz całkiem równo pod sufitem – żachnął się Adam. – Jesteś śliczna jak zawsze. A twoje krągłości na mnie działają... pozytywnie.
– Daj spokój – westchnęłam. – Widzę, że coś jest nie tak. Nigdy nie byłam taka słaba... W tym momencie na taras weszła Jumi, która usłyszała moje ostatnie słowa. Sama nie wyglądała najlepiej, ale widać było, że martwi się też o mnie.
– Adamie, zostaw nas same. Muszę ją zbadać – stwierdziła. – Adam posłusznie wszedł do domu i zostawił nas same.
– Ale chyba nie będziesz mnie badać na tarasie? – zdziwiłam się.
– Nie, chodźmy do twojej sypialni. Musimy pogadać – odparła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro