V.4.
87. Adam
Kiedy zasypiałem w łóżku i na miejscu Jeona, Jumi już dawno spała. Nie zaszczyciła mnie nawet rozmową, ale cóż, nie mogłem mieć do niej o to pretensji. To nie ona się martwiła, tylko ja. Byliśmy za daleko, żebym mógł słyszeć co oni robią, o czym rozmawiają... Musiałem zasnąć. Trzeba było to przetrwać i już. Miałem nadzieję, że naszym przedstawieniem tak obrzydzimy urzędnikom z wojewódzkiego kontrole, że dadzą nam spokój raz na zawsze.
Rano myślałem, że wstałem pierwszy, ale kiedy zszedłem do kuchni, Anita i Jeon już tam byli. Zaraz po mnie przyszła Jumi.
– Co wy się tak wszyscy dzisiaj szybko pozrywaliście z łóżka? – zdziwiła się, wchodząc ostatnia do kuchni i ziewając.
– Chyba wszyscy jesteśmy ciekawi jak to się skończy – zauważyła Anita.
– Kto dziś robi śniadanie? – spytałem, bo przez niewyspanie byłem trochę zakręcony.
– Skoro Anita zrobiła wczoraj za mnie kolację, to ja dziś robię za nią śniadanie – stwierdziła Jumi. – Co zjecie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro