Rozdział VI - Będzie dobrze
102. Anita
Weekend minął nam przyjemnie i trochę leniwie. Z uwagi na nadmiar wrażeń w minionym tygodniu, nie szukaliśmy żadnych atrakcji. Adam zaczął przygotowywać pieski Nuki na sprzedaż, więc pomagałam mu je obserwować. W końcu wytypował zwierzaki odpowiednie do pracy w straży granicznej, a pozostałe wystawił na sprzedaż. W pewnym momencie zrobiło mi się smutno, że niedługo będziemy musieli się z nimi pożegnać.
– To normalny dylemat hodowcy – stwierdził Adam. – Zawsze w końcu trzeba się rozstać ze szczeniakami. No, może zachowamy jedną suczkę do rozrodu, ale chyba z następnego miotu. W końcu Nuka nie będzie wiecznie młoda – zaśmiał się.
– Wszystkie kobiety traktujesz tak przedmiotowo? – zakpiłam.
– A co, chcesz mi urodzić szczeniaczki? – spytał z głupkowatym uśmiechem. Szturchnęłam go w bok i ofuknęłam:
– Pilnuj się, gościu. Nie do mnie takie teksty.
– Przepraszam, Anitko. To był żart, wiesz? – Niełatwo mi się jednak uspokoić, kiedy ktoś mnie naprawdę wkurzy. Obróciłam się na pięcie i poszłam do domu. W kuchni akurat Jumi szykowała niedzielną kolację. Zobaczyła, że jestem zdenerwowana.
– Anito, wszystko w porządku?
– Niezupełnie. Zdenerwowałam się na Adama za maczystowskie teksty. Przeprosił. Ale nie umiem się tak od razu uspokoić.
– Daj sobie chwilę. Z czasem poznasz lepiej jego żarty. On też musi ciebie wyczuć, co lubisz, a co cię denerwuje. Nie znacie się za długo...
– Pewnie masz rację. Nawet bardzo krótko. Niecałe cztery miesiące. Wierzyć się nie chce...
– No widzisz. Idź, odpocznij sobie, pomyśl, posiedź sama. Musisz się uspokoić. Zawołam cię na kolację – zaproponowała. Musiałam przyznać jej rację.
Poszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Rozmyślałam przez dłuższą chwilę i doszłam do wniosku, że nic strasznego się nie stało. Właściwie sama zaczęłam głupie żarty. Jakiś niesmak jednak we mnie pozostał. Uznałam, że nie będę się do niczego zmuszać, ale nie ma sensu też zgrywać obrażonej królewny. Uspokoiłam się.
Kiedy Jumi zawołała mnie na kolację, prawie już poukładałam sobie wszystko w głowie. Przy stole siedzieli już wszyscy. Adam spojrzał na mnie z pretensją, a potem zmienił wyraz twarzy na skruszony. Bez sensu. Przecież nie oczekiwałam od niego niczego. W czasie kolacji nie rozmawiałam z nim, po prostu nie zagadywałam go, a on też nie nawiązywał rozmowy. Jeon patrzył na nas zdezorientowany.
– Coś mnie ominęło? – spytał w końcu.
– Nic szczególnego – odpowiedziała Jumi za mnie. – Opowiem ci później, skarbie.
– Okej – Jeon nie kontynuował tematu. Zjedliśmy kolację i pomogłam Jumi po niej posprzątać, a nasi mężczyźni ulotnili się bezgłośnie.
– Już lepiej? – spytała Jumi, kiedy facetów nie było w pobliżu.
– Chyba tak. Może rzeczywiście trochę przesadzam. Doszłam do wniosku, że Adam wcale jeszcze nie musi wiedzieć, na co reaguję alergicznie i co mnie denerwuje.
– To dobrze, że udało ci się uspokoić i o tym pomyśleć. Adam na pewno nie chciał cię zdenerwować.
– Cóż, zobaczymy jak on się teraz zachowa. Nie zamierzam ułatwiać mu sprawy. Z doświadczenia wiem, że wychodzenie naprzeciw oczekiwaniom faceta i wybaczanie wszystkiego, co sprawiło mi przykrość, źle się kończy.
– Sama wiesz najlepiej, jakie masz granice. Ale w Azji to byłoby nie do pomyślenia – stwierdziła Jumi. Tam mężczyzna rządzi w relacji i on dyktuje warunki...
– W Europie często wcale nie jest inaczej – zauważyłam. – Ale facetom nie powinno się za dużo pozwalać... – dodałam. W tym momencie w kuchni pojawił się Adam. Usłyszał chyba tylko moje ostatnie zdanie, bo jego mina od razu zrzedła. Tym razem to Jumi ulotniła się szybko, zostawiając nas samych.
– A więc gniewasz się na mnie? – spytał.
– Trochę się gniewam. Nie popełniłeś największej z możliwych zbrodni, ale poczułam się niefajnie z powodu tego maczystowskiego tekstu.
– Przepraszam... – Adam zrobił minę zagubionego szczeniaczka. – To było głupie, ale myślałem, że ciebie też rozbawi.
– Chyba musimy się jeszcze o sobie sporo nauczyć – stwierdziłam. – Nie znamy się za długo...
– Ale nie żałujesz, że ze mną zamieszkałaś? – spytał ze strachem w oczach.
– Nie, spokojnie. Dzięki temu, że razem mieszkamy szybciej przejdziemy przez tę przeprawę – zaśmiałam się. Odetchnął z ulgą. – Ale to nie znaczy, że już się nie gniewam – dodała ze złośliwą satysfakcją. – Musisz trochę poczekać aż mi minie.
– A mogę to jakoś przyspieszyć? – spytał, przyglądając mi się badawczo.
– Nie – odparłam zdecydowanie. Adam jakby przygasł, ale po chwili pogodził się z wyrokiem.
– No trudno... Jakoś wytrzymam.
– Ale to nie znaczy, że nie możesz nic zrobić, żeby umilić nam obojgu czas oczekiwania – dodałam ze śmiechem. Adam podszedł do mnie i mnie mocno przytulił.
– Kocham cię, pamiętaj. Nawet jak gadam głupoty – powiedział.
– Cóż, jesteś tylko facetem – odparłam i pocałowałam go w usta. Złośliwe to było, wiem, ale w końcu poczułam się lepiej. W przyrodzie wymagana jest równowaga. Adam przyjął opiernicz na klatę, ale chyba ulżyło mu, że nie gniewam się jakoś poważnie. A jak bym mogła? Nigdy nie byłam taka szczęśliwa, jak z nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro