Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I - Jak się w to wpakowałam?

1. Anita:

Gdyby ktoś zadał mi kiedyś pytanie „Jak ty się w to wpakowałaś?", nie umiałabym odpowiedzieć. Nigdy nie spodziewałabym się, że potrafiłabym dobrowolnie tak skomplikować swoje życie. Ale... czego się nie robi dla miłości?

Moje życie nie należało ani do wyjątkowych, ani do zbyt trudnych, nie urodziłam się w czepku ani nie miałam też zawsze od górkę. Rodzice wpoili mi słowem i własnym przykładem, że zawsze trzeba postępować słusznie i żyć tak, żeby nikomu nie wyrządzić krzywdy ani celowo nie zaszkodzić. Ale nie mówili wiele o celowym poświęcaniu się dla innych ludzi. Przyszedł jednak w moim życiu taki dzień, że sama musiałam zdecydować co jest dobre, a co złe i jak wiele mogę zrobić dla innych.

Miałam już prawie trzydzieści lat. Skończyłam studia ekonomiczne i pracowałam w prowincjonalnym urzędzie od kilku lat. Moje związki nie należały o udanych. Od zawsze przyciągałam palantów albo psychopatów. Przed ostatnim ledwo uszłam z życiem, wymykając się z takiego związku, uciekając z domu. Musiałam się ukryć.

Wynajęłam mieszkanie na poddaszu domu na przedmieściach, z dala od centrum miasta, tam gdzie nikt nie mógł mnie znaleźć. Miałam spokój i dostęp do ogrodu. A przede wszystkim on nie wiedział, gdzie mnie szukać. Wiedziałam, że mój prześladowca nie przyjdzie do mojej pracy. Monitorowany i ochraniany urząd to nie jest miejsce, gdzie można realizować jakieś groźby... Z czasem dał mi spokój. Nie można jednak było powiedzieć, że byłam zadowolona z mojego życia. Kto chciałby wiecznie ukrywać się albo żyć w strachu?

I wtedy postanowiłam, że potrzebuję przyjaciela. Takiego, z którym czułabym się bezpiecznie... Kupiłam psa, szczeniaka. Owczarka niemieckiego bez rodowodu. Maks zaczął mi towarzyszyć w spacerach, a z czasem, jak urósł, także w rowerowych wycieczkach. Nigdy nie miał dość biegania. Pokochałam mojego czworonoga. Kiedy dorósł i osiągnął imponujące rozmiary czterdziestopięciokilogramowego wilczura, uznałam, że nikt mi już nie zagrozi. Dla mojego psa byłam najważniejsza na świecie. Nikt nie kochał mnie tak, jak on.

Pewnego kwietniowego dnia, kiedy wróciłam z pracy, Maks nie przybiegł jednak mnie przywitać. Szukałam go wokół domu i znalazłam w ogrodzie. Leżał pod krzakiem i ledwo dyszał. Szybko wybrałam numer weterynarza, u którego szczepiłam psa. Ten jednak stwierdził, że nie może pomóc, słysząc, jakie Maks daje objawy. W panice zaczęłam szukać innego weterynarza w okolicy. Kolejnych trzech potwierdziło, że jeśli piesek zjadł coś niewłaściwego albo został otruty, nie mogą mu pomóc.

– Cholera jasna! – zaklęłam, niewiele już widząc przez łzy. Przetarłam oczy i wybrałam numer do piątego weterynarza z wyświetlonej listy, który miał gabinet na jednej z wiosek oddalonych kilkanaście kilometrów od mojego domu... Ten spytał mnie tylko o adres i obiecał, że przyjedzie jak najszybciej. Był u mnie w ciągu pół godziny. Wyskoczył ze swojej furgonetki z wielką torbą i pobiegł ze mną na ogród do Maksa. Sprowokował jego wymioty i dał jakieś zastrzyki. Po chwili pies zwrócił wszystko co zjadł tego dnia.

– Proszę spojrzeć – wskazał mi na spory kawałek kiełbasy. – Pani mu to dała?

– Nie, nie było mnie w domu od rana – odparłam przez łzy.

– Muszę wziąć ten kawałek do badania toksykologicznego. Musiał go połknąć niedawno, bo nie jest ani pogryziony, ani strawiony – zauważył. – Miał szczęście, że szybko pani zareagowała – dodał.

– Jest pan piątym weterynarzem, do którego dziś zadzwoniłam – odparłam, patrząc mu w oczy. Dopiero teraz zauważyłam jakie ma ciekawe oczy, ale w tym momencie najważniejszy był mój pies. – Nikt wcześniej nie chciał go ratować, wyobraża pan sobie?

– W takim razie cieszę się, że pani do mnie zadzwoniła – uznał. – Szkoda byłoby takiego psiaka. Teraz jednak będę musiał go pani zabrać – dodał. – Muszę mu zrobić próby wątrobowe, dać kroplówkę i go potrzymać na obserwacji.

– Kiedy będę mogła go zobaczyć? – spytałam, nie dopuszczając do siebie myśli, że Maks mógłby nie wyzdrowieć.

– Zadzwonię, żeby pani po niego przyjechała, kiedy będę pewien, że nic mu już nie grozi. Zapiszę sobie pani numer, dobrze? – spytał. Tym razem to on patrzył mi w oczy. Po chwili odwrócił wzrok, jakby zawstydzony.

– Jestem Anita – powiedziałam tylko i wyciągnęłam do niego rękę. – A futrzasty przystojniak to Maks.

– Adam – odpowiedział i uścisnął moją dłoń, trochę przeciągając ten moment. – Proszę mi pomóc przenieść pieska do furgonetki.

– Oczywiście. – Pomogłam mu zapakować Maksa na małe nosze i przenieść go do furgonetki. Ciągle ciężko dyszał i bałam się o niego, ale postanowiłam zaufać weterynarzowi, który jako jedyny podjął się próby jego uratowania. Weterynarz odjechał z moim psem, a ja zostałam w domu sama...

Ciągle jeszcze przerażona tym, co się stało, dopiero zaczęłam się zastanawiać kto mógł podrzucić mojemu psu tę kiełbasę. Sąsiadów miałam w porządku. – Czyżby były partner-psychopata dowiedział się, gdzie mieszkam? – pomyślałam. Nie było to niemożliwe... – Ale jak to się stało, że dotąd się nie zdradził ze swoją wiedzą? No i co będzie dziś? – zastanowiłam się. Uznałam, że przenocuję u rodziców. Spakowałam sobie tylko bieliznę i ubrania na następny dzień do pracy, a do torebki telefon i ładowarkę. Zdecydowałam też, że nie daruję temu psycholowi, jeśli coś stanie się mojemu pieskowi. Był sprytny, ale musiał przecież w końcu się jakoś zdradzić. A póki co, miałam po prostu nadzieję, że Maks z tego wyjdzie.

Rodzice nie zdziwili się szczególnie, kiedy przyjechałam do nich. Powiedziałam im, że u mnie jest problem z ogrzewaniem i ciepłą wodą i muszę u nich przenocować aż naprawią usterkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro