II.7.
26. Anita
Spędziłam z Adamem cudowny wieczór i jeszcze lepszą noc. Rano zrobił mi śniadanie. Czułam się maksymalnie dopieszczona przez życie. Jednak potem musiałam wracać do domu. A właściwie... dlaczego musiałam? Przecież dostałam tydzień zwolnienia, miałam się zregenerować po wypadku. Nie chciałam jednak spędzić całego tygodnia u Adama.
Miałam przynajmniej kilka powodów. Po pierwsze, nie mieszkał sam, a to utrudniało pełną intymność i możliwości swobodnego poznawania się. Po drugie, dopiero dowiedziałam się o wszystkim i nie czułam się jeszcze zupełnie komfortowo z tym, że mój facet jest żonaty, nawet jeśli tylko na papierze. W końcu miałam też przecież porozmawiać z rodzicami o występkach Mariusza. To wszystko były powody, żeby wracać do domu.
Poprosiłam więc Adama, żeby mnie odwiózł. A on wyskoczył wtedy z pomysłem na swoją miarę:
– Anitko, a co ty na to, żebym pojechał z tobą?
– Co masz na myśli?
– No przecież nie zostawię cię samej na cały tydzień. Umierałbym z niepokoju.
– A twoja praca?
– Jeon obiecał, że się wszystkim zajmie.
– Ależ ty go wykorzystujesz...
– Pracuje u mnie, pamiętasz? Poza tym jest mi coś winny...
– Jest twoim przyjacielem.
– I dlatego nie pozwoliłby mi zostawić cię samej na tyle dni.
– Przekonałeś mnie – poddałam się.
Pożegnaliśmy się z Jumi i Jeonem. Adam spakował kilka swoich rzeczy do małej torby, a potem wpuścił mojego Maksa do samochodu. W końcu wsiedliśmy też my i pojechaliśmy do mnie.
Do końca tego weekendu praktycznie nie wychodziliśmy z łóżka, a jeśli już wychodziliśmy, to tylko po to, żeby coś zjeść albo pójść na spacer z Maksem. Raz pojechaliśmy też na piknik do lasu i tam wykorzystaliśmy kocyk Adama do niecnych celów... „Ochrzciliśmy" też jego samochód.
W poniedziałek po południu zostawiłam go samego, żeby porozmawiać z rodzicami. Okazało się, że się spóźniłam. Mariusz już tam był. Nie miałam pojęcia czego szukał u moich rodziców prawie dwa lata po naszym rozstaniu, ale musiałam zdementować najpierw wszystkie bzdury, którymi ich uraczył...
– Nie, nie spotykam się z sąsiadem. Za to wy przestańcie się spotykać z tym psycholem. Nie rozumiecie, że on mnie w końcu zabije, jeśli będzie czuł wasze wsparcie!?
– Córeczko, co ty opowiadasz? – spytał mój tata.
– Prawdę. Otwieram wam oczy... Mariusz próbował otruć mojego psa, rzucił się na mnie z nożem, groził mi, a w końcu potrącił mnie samochodem, kiedy jechałam na rowerze. Straciłam przytomność. W piątek wyszłam ze szpitala i mam tydzień zwolnienia chorobowego – wymieniłam im. Moi rodzice szeroko otworzyli oczy:
– Naprawdę?
– Naprawdę. Na wszystko mam dowody, które zamierzam przedstawić w sądzie. Nie odpuszczę mu już żadnej zbrodni przeciw mnie.
– A nie lepiej go zignorować? – zaproponowała mama.
– Nie. Ignorowałam go za długo, a on stawał się coraz śmielszy. Nawet policjant miał ochotę mu wlać, kiedy zobaczył mnie w szpitalu. Zróbcie coś dla mnie i przestańcie z nim rozmawiać. O nic więcej was nie proszę... Ja się mu nie dam zabić, a wy mu nie pomagajcie, dobrze?
– Dobrze, córeczko – zgodził się tata..
– Ale wiesz, martwimy się o ciebie... – moja mama zawsze musiała coś dodać.
– Czemu? Przecież świetnie sobie radzę – odparłam zdziwiona.
– Ale jesteś sama.
– Lepiej być samej niż z psychopatą, który się nade mną znęca i próbuje zabić – odparłam.
– Może masz rację... – westchnęła moja mama. – Trzeba mieć siłę i odwagę, żeby żyć po swojemu.
– No właśnie. A poza tym nie będę zawsze sama. Tylko następnym razem będę ostrożniejsza.
– Dobrze, skoro tak mówisz, to musimy ci zaufać.
– Niedawno poznałam kogoś wyjątkowego i to zupełnie przypadkowo...
– Uważaj na siebie. A my postaramy się już nie martwić. – Moi rodzice udali, że nie słyszeli ostatniego zdania, więc uznałam, że nie powiem nic więcej.
– Cieszę się. A teraz wracam do domu – pożegnałam się z rodzicami i wróciłam do Adama. Przywitał mnie z takim entuzjazmem, jakby nie widział mnie od kilku dni.
– Adasiu, zaskakujesz mnie – zauważyłam z podziwem.
– Tęskniłem...
– Nie było mnie raptem dwie godziny – zaśmiałam się, kiedy ciągnął mnie za rękę do sypialni. Nie miałam zamiaru protestować, kiedy mnie rozbierał. Ja też miałam na niego ochotę. Nie wychodziliśmy już z łóżka do wieczora, no, chyba żeby coś zjeść albo wpuścić Maksa do domu. Wieczorem kochaliśmy się pod prysznicem, a potem zasnęliśmy jak dzieci, wyczerpani całodziennym maratonem miłości. Nie pamiętam kiedy ostatnio spałam tak mocno i tak spokojnie, jak tej nocy. Adaś też spał jak kamień.
Rano obudziłam się pierwsza. Wyspana, zrelaksowana i bardzo, bardzo szczęśliwa. Wstałam, zrobiłam nam śniadanie i kawę, i przyniosłam je do łóżka. Obudziłam go buziakiem.
– Czy ja jestem w niebie? – spytał, kiedy otworzył oczy.
– Nie, u mnie – zaśmiałam się. – Wstawaj, śpiochu, zrobiłam nam śniadanie i kawę.
– Mam wstać cały czy wystarczy ci tylko kawałek? – odpowiedział ze śmiechem.
– Najpierw śniadanie, bo niedługo nie mielibyśmy już siły brykać – odparłam, uśmiechając się do niego przekornie. Zjedliśmy jajka sadzone na tostach z szynką, wypiliśmy kawę i posprzątałam po śniadaniu. Kiedy wróciłam do sypialni, Adam nadal był w łóżku. – Nie wstajesz? – spytałam.
– Już wstałem – odparł, odkrywając kołdrę. – Chodź, sama zobaczysz.
– Czyli co? Następny dzień w łóżku? – spytałam kpiącym tonem, wchodząc do niego pod kołdrę.
– A co? Masz dość? Chcesz mnie już wygonić?
– Problem w tym, że nie mam dość, tylko... nie chciałabym cię wykończyć – odparłam ze śmiechem, przytulając się do niego.
– Jak nie będę miał już siły, powiem ci, obiecuję – odparł i też się do mnie uśmiechnął. – A na razie korzystaj z prosperity – zaśmiał się, kładąc się na plecach i zakładając ręce za głowę. Wyglądał na zrelaksowanego. – Sam nie wiedziałem, że mam takie możliwości – dodał już poważniej, patrząc na mnie swoimi wielkimi orzechowymi oczami.
– Zgoda, ale to ostatni taki leniwy dzień – ostrzegłam go.
– Ech... – westchnął. – Dla mnie to nowość. Normalnie leniwe dni w tygodniu mi się nie zdarzają... Tym bardziej chciałbym z tego skorzystać – dodał, przewracając się na bok, przyciągając mnie do siebie i całując namiętnie. Rozpłynęłam się w jego pieszczotach, a potem... Trzy moje orgazmy później zmusiłam go, żebyśmy wstali. – Po co? – spytał, widocznie zmęczony po takim wyczerpującym maratonie.
– Idziemy na spacer z Maksem – uznałam. Adam tylko przewrócił oczami, ale posłuchał.
Ubraliśmy się więc i wyszliśmy. Poszliśmy w kierunku lasu. Tam spuściłam psa ze smyczy, a my szliśmy sobie leśną drogą, trzymając się za ręce. Od czasu do czasu spoglądaliśmy na siebie, uśmiechając się, potem położyłam mu głowę na ramieniu, a on mnie objął i przytulił do siebie.
– Cieszę się, że lubisz naturę tak, jak ja – powiedział w końcu. – Nie znoszę miasta, hałasu, spalin, dlatego też wolę mieszkać na wsi, a czas spędzać w lesie.
– I nigdy nie chodzisz do restauracji, do kina? – zdziwiłam się.
– Kiedyś chodziłem... A teraz nie bardzo mogę. Nie chciałbym, żeby ktoś z sąsiadów lub klientów zobaczył, że chodzę gdzieś bez Jumi. Jak gdzieś wychodzimy lub wyjeżdżamy, to zwykle w trójkę, z Jumi i Jeonem. Tylko wtedy oni mają siebie, a ja jestem sam – zrobił smutną minę.
– A jak wybralibyśmy się we czworo?
– Co masz na myśli?
– Normalnie. Ty będziesz udawał, że jesteś z Jumi, a ja, że z Jeonem – zaśmiałam się.
– To jest jakiś pomysł – zauważył – ale ciężko byłoby mi nie zbliżyć się do ciebie.
– A jak myślisz, że w miejscach publicznych czuje się Jeon? Kiedy wy udajecie, że jego żona jest twoja?
– Masz rację. Zupełnie o tym nie pomyślałem. To ja się uważam za poszkodowanego w tym naszym układzie. A on też ma ciężko... Nie może publicznie okazać uczucia żonie, nie może się zdradzić. Mogą być sobą tylko w domu.
– Czy oni w ogóle mówią po polsku? – spytałam wtedy.
– Tak, całkiem nieźle. Przez te trzy i pół roku dużo się nauczyli. Jumi na studiach, a Jeon w kontaktach z klientami. Zresztą to dobrze widziane do wniosku o nadanie obywatelstwa.
– To może wybierzemy się kiedyś razem do kina? Na przykład we Wrocławiu, tam gdzie nikt nas nie zna?
– Dobry pomysł. Spytam czy by chcieli. Bo rozumiem, że ty byś chciała?
– Tak. Uwielbiam nasze leśne pikniki i spacery, ale chciałabym móc pójść gdzieś z tobą w miejsce publiczne bez obawy, że zaszkodzimy twoim przyjaciołom.
– Jesteś kochana – uznał Adam i jeszcze mocniej mnie przytulił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro