Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.17.

17. Anita

Punktualnie o dwunastej w szpitalu pojawił się Adam.

– Gotowa? – spytał.

– Niezupełnie. Jeszcze nie dostałam wypisu – wyjaśniłam. Usiadł więc na krześle obok mojego szpitalnego łóżka i patrzył na mnie nic nie mówiąc. – Gdzie Maks? – spytałam, przerywając milczenie.

– U mnie w samochodzie, czeka na ciebie – odparł.

– Tęsknił?

– A jak myślisz?

– Ja tęskniłam.

– Zaraz go odzyskasz – odparł. – Nie wiesz nawet, jak się cieszę, że nic ci nie jest. Od wczoraj umierałem ze strachu...

– Ciekawe... A co na to twoja żona? – odparłam złośliwie.

– Sama ją spytaj, skoro jesteś taka ciekawa – odparł, nie zrażony moim sarkazmem. – Bo przyjedziesz do mnie tak, jak się umówiliśmy, prawda?

– Skoro ci obiecałam...

– Dziękuję – powiedział po prostu. – Nie pożałujesz tej decyzji – dodał, już mniej pewnie. Nie miałam pojęcia w co się pakuję, ale coś mi mówiło, że on jest szczery. Nie umiałam sobie tylko wyobrazić w jak wielką kabałę on się wpakował. I... jaki dobry z niego człowiek, tak po prostu. Mój pies to poznał od razu, a ja musiałam się zastanawiać...

Kilka minut później przyszła do mnie pielęgniarka z wypisem.

– Proszę się podpisać – podała mi kartkę. Przeczytałam ją i podpisałam się na dole. Oddałam jej podpisany egzemplarz, a wtedy ona podała mi drugi, dla mnie. – I proszę na siebie uważać – dodała.

– Dziękuję. Do widzenia – odpowiedziałam, ostrożnie zeszłam z łóżka, zabierając mój telefon i klucze z szafki i wyszłam ze szpitalnej sali, a za mną Adam. Chciał mi podać ramię, a ja po chwili wahania przyjęłam jego pomoc. Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością. W samochodzie rzucił się na mnie Maks, który wylizał mnie całą i machał ogonem z takim rozmachem, że aż wytrzepał Adamowi kurz z siedzeń. Przestał kiedy kichnęłam i złapałam się za brzuch.

– Co ci jest? – spytał Adam.

– Nic, mam potłuczone żebra, trochę boli przy kichaniu – odparłam.

– Jak dorwę tego gnoja, to mu wszystkie żebra połamię – warknął Adam.

– Wiesz co? Dziś rano prawie to samo powiedział mi policjant. Coś w stylu, że gdyby nie był na służbie, to dorwałby go gdzieś w ciemnej ulicy... Tylko co by to dało?

– Nie wiem. Może masz rację, że trzeba jeszcze pozwolić podziałać wymiarowi sprawiedliwości. – Adam odwiózł mnie do domu. Pokazał mi gdzie odstawił mój rower i zaprowadził mnie pod drzwi. Wtedy spojrzał na mnie pytająco.

– Nie patrz tak na mnie. Możesz wejść – powiedziałam otwierając drzwi. – W końcu zawdzięczam ci zdrowie, a może i życie.

– Więc pojedziesz teraz do mnie? Ze mną?

– Nad tym się właśnie zastanawiam. Chyba nie powinnam sama prowadzić samochodu. Ale... musisz mi obiecać, że odwieziesz mnie do domu, kiedy tylko o to poproszę.

– Obiecuję – spojrzał mi w oczy i zrobił poważną minę. – I możesz wziąć Maksa, jeśli dzięki temu poczujesz się bezpieczniej.

– Dobrze, dziękuję. Poczekaj teraz na mnie w kuchni. Muszę wziąć prysznic, przebrać się w czyste rzeczy i będziemy mogli jechać.

– Czekam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro