Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.15.

15. Anita

W poniedziałek rano jak zwykle poszłam do pracy. Musiałam jednak wyjść z niej wcześniej, bo policjant, z którym rozmawiałam w piątek, domagał się, żebym określiła się co do porozumienia lub zawiadomienia o przestępstwie. O piętnastej byłam na komendzie.

– Jaka jest pani decyzja? – spytał. Opowiedziałam mu o piątkowym zajściu i puściłam kolejne nagranie.

– A co by pan radził mi zrobić?

– W tej sytuacji ja bym złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa – przyznał policjant.

– I tak też zamierzam zrobić – odparłam. – Jaka propozycja ugody, skoro facet w ten sam dzień przyjeżdża i mi grozi?

– Ma pani rację. Przyjmę pani zeznania uzupełniające i przekażę zawiadomienie do prokuratury. Proszę jednak uważać na siebie. Psychopata postawiony pod ścianą potrafi być nieobliczalny i niebezpieczny.

– To już wiem. Zastanawiam się nawet nad ponowną zmianą miejsca zamieszkania... – przyznałam niechętnie. – Ale pewnie i tak on mnie znajdzie za jakiś czas...

– Nie chodzi o to, żeby pani ciągle uciekała, tylko żeby uniemożliwić mu szkodzenie pani.

– Mam nadzieję, że sądowy zakaz coś da. Nie mogę przecież zrobić nic więcej?

– Nie, chwilowo pani nie może. Pewnie dostanie wyrok w zawieszeniu. Ale jeśli złamie zakaz, następnym razem się nie wywinie.

– Tylko żebym ja to przeżyła... – westchnęłam.

– Mam nadzieję, że da pani radę. Dobrze, że ma pani sprytnych sąsiadów i znajomych. Nie jest pani sama z tym problemem.

– Jestem i nie jestem – odparłam. – Boję się nawet z kimś związać, bo nie wiem jak się to odbije na tej osobie.

– Robimy co w naszej mocy, żeby pani pomóc, ale możemy działać tylko w świetle obowiązującego prawa – opowiedział mi policjant. – Dziękuję za pani zeznania. Dam znać, kiedy tylko czegoś się dowiem.

– Dziękuję panu. Do widzenia – pożegnałam się i wyszłam z komisariatu. Pojechałam do domu, wyszłam z Maksem na spacer, a potem zrobiłam sobie obiad.

Tydzień minął mi spokojnie. Sąsiedzi twierdzili, że nie widzieli więcej niebieskiego samochodu przed moim domem. Im bliżej było końca tygodnia, tym mniej myślałam o Mariuszu, a więcej o Adamie. Tak jak przewidziałam, nie odzywał się więcej od czasu ostatniego smsa. Wiedziałam już za to, że na pewno zadzwoni w piątek.

W czwartek jednak myślałam już o nim tak dużo, że postanowiłam sama dowiedzieć się czegoś więcej. I to był mój błąd... Wyjęłam telefon i wyszukałam stronę jego gabinetu weterynaryjnego. Był tam adres lecznicy i ogólne informacje, a także... odnośnik do jego strony na Facebooku. Adam Lasocki – Weterynarz.

Zalogowałam się więc na Facebooka. Dawno tego nie robiłam. Od kiedy mój były partner-psychopata zrobił mi tam rewolucję, wysyłając dziwne wiadomości do moich znajomych, unikałam tego medium. Było mi wstyd. Zablokowałam go, usunęłam wspólnych znajomych, zmieniłam hasło. Teraz jednak uznałam, że Facebook się przyda. Zdjęcie profilowe lecznicy przedstawiało jego dom z tablicą informacyjną, a w tle widniały śliczne pieski. W znajomych znalazłam mnóstwo klientów Adama oraz... jego profil prywatny.

Kliknęłam w jego stare zdjęcie, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Miał profil publiczny. Mogłam bez problemu przejrzeć jego zdjęcia, a mimo to kliknęłam odruchowo ikonkę „dodaj do znajomych". Profil miał od dawna nie aktualizowany. Były tam stare zdjęcia z Polski, z Francji, z Korei, fotografie z Azjatą, to chyba był ten jego przyjaciel z Korei. I w końcu zdjęcia z jakąś ładną młodą Azjatką. Wyglądały jak zdjęcia z dziewczyną. Byli objęci, trzymali się za ręce. To były nowsze zdęcia, maksymalnie sprzed paru lat. W końcu trafiłam na ich zdjęcie z jakiejś oficjalnej imprezy. Kiedy jednak zobaczyłam jego informacje profilowe, zamarłam. Status związku brzmiał: żonaty. – O kurwa – przemknęło mi przez myśl. – No i wszystko nagle zrobiło się jasne. Stąd te tajemnice, ukrywanie się w lesie, jego rozdarcie i poczucie winy... Przespałam się z żonatym facetem. O mało się w nim nie zakochałam...

Nie mogłam uwierzyć w swojego pecha. To tak, jakby coś uwzięło się na mnie. Czemu musiałam trafić na takiego palanta??? Ciekawe, jak wytłumaczył żonie noc spędzoną u mnie... Nie wiedziałam czy jestem bardziej wściekła czy smutna. W jednej chwili przestałam się łudzić, że w końcu trafiło mi się trochę szczęścia w życiu. Wyjęłam rower i wzięłam Maksa ze sobą. Musiałam się przejechać do lasu i trochę zmęczyć. Nie był to jednak najlepszy pomysł. Wycieczka do lasu tylko zwiększyła mój smutek. Od niedawna las kojarzył mi się z piknikami z Adamem. Jeździłam jednak tak długo, aż się zmęczyłam. Nie można było tego powiedzieć o Maksie. On się chyba nigdy nie męczył.

Po sześciu kilometrach musiałam zrobić mu przerwę. Zatrzymaliśmy się nas jeziorkiem, gdzie zabierał mnie Adam, żeby pies mógł się napić. Usiadłam na brzegu i rozpłakałam się. Po chwili zadzwonił mój telefon. To był Adam. Nie miałam ochoty odbierać i z nim rozmawiać, więc zignorowałam połączenie. Posiedziałam jeszcze chwilę nad jeziorkiem z Maksem, a kiedy pies odpoczął, ruszyliśmy w drogę powrotną.

Kiedy wyjechałam z lasu i wracałam już drogą asfaltową w stronę domu, usłyszałam, że jedzie za mną jakieś auto. Ten samochód jednak nie wyprzedził mnie tak, jak wszystkie, tylko jechał za mną przez dłuższą chwilę. Obejrzałam się wtedy i zobaczyłam niebieskie sportowe auto. Przestraszyłam się, ale nie miałam możliwości ucieczki, bo akurat nie było żadnego pobocza ani bocznej drogi. Jechałam coraz szybciej, ale nie miałam szans uciec na rowerze samochodowi. Poza tym obok mnie ciągle biegł Maks.

W pewnym momencie samochód wyprzedził mnie, a potem gwałtownie zahamował. Nie wyhamowałam i wpadłam najpierw na niego, a potem do rowu. I chyba straciłam na chwilę przytomność, bo kiedy otworzyłam oczy, nade mną stał Maks i warczał na Mariusza, który stał na odległość jego smyczy i uśmiechał się z satysfakcją. Zaraz podjechał jednak inny samochód i kiedy Mariusz go zobaczył, wsiadł w swoje auto i odjechał z piskiem opon. Ja nadal nie mogłam wstać, ale Maks przestał warczeć. Wtedy podbiegł do mnie... Adam. Zdjął ze mnie rower i spytał czy coś mnie boli. Byłam w takim szoku, że dopiero zaczynałam odczuwać ból. Nic nie odpowiedziałam.

– Spróbuj poruszyć rękami i nogami – polecił mi Adam. Poruszyłam po kolei rękami i nogami i wtedy z moich oczu poleciały łzy. Adam podszedł i mnie wziął na ręce. – Zabieram cię na pogotowie. Muszą sprawdzić czy nic sobie nie uszkodziłaś i czy nie masz wstrząsu mózgu – poinformował mnie, układając mnie na tylnym siedzeniu samochodu.

Zamknęłam oczy i obudziłam się dopiero w szpitalu. Podeszła do mnie pielęgniarka:

– Gdzie jestem, co się stało? – spytałam.

– Miała pani wypadek na rowerze. Robiliśmy badania...

– Jak się tu znalazłam?

– Przywiózł panią pewien pan, który siedzi na korytarzu i twierdzi, że nie odjedzie stąd dopóki pani się nie obudzi.

– Która godzina? – spytałam.

– Koło dziewiętnastej – odparła pielęgniarka.

– Długo tu jestem?

– Około godzinę – stwierdziła. Wtedy sobie przypomniałam. Wracałam do domu, kiedy pojawił się Mariusz samochodem. Potem wyprzedził mnie szybko i zahamował gwałtownie tuż przede mną... Adam mnie uratował i przywiózł do szpitala. Musiałam zemdleć w samochodzie. – A gdzie mój pies?

– Proszę go zawołać – poprosiłam. Pielęgniarka wyszła i po chwili wszedł Adam.

– Strasznie się martwiłem – powiedział od wejścia. – Przestraszyłaś mnie nie na żarty...

– Ty się martwiłeś? – odparłam złośliwym tonem. – A zresztą, to już nieważne. Gdzie jest mój pies?

– Jest bezpieczny. Na razie siedzi w moim samochodzie, ale jeśli cię dziś stąd nie wypuszczą, zabiorę go do siebie i ci odwiozę, kiedy wyjdziesz ze szpitala.

– Powiesz mi po co dziś przyjechałeś?

– Bo nie odebrałaś telefonu ode mnie... martwiłem się.

– A nie wpadłeś na to dlaczego nie odebrałam telefonu?

– Wpadłem. Zobaczyłem twoje zaproszenie na Facebooku i wszystko zrozumiałem. Tego się właśnie najbardziej bałem... że dowiesz się czegoś, zanim będę mógł ci to wyjaśnić. I nie będziesz chciała więcej ze mną rozmawiać.

– I nie chcę. Ale chwilowo nie mam wyboru, bo jestem tu unieruchomiona, a ty masz mojego psa – odparłam zrezygnowana.

– Anitko... obiecałaś mi, że przyjedziesz w piątek i pozwolisz mi wszystko wyjaśnić.

– A co tu wyjaśniać? Jesteś żonaty! A ja się czuję oszukana.

– Obiecałaś – powtórzył. – Daj mi szansę, a zobaczysz, że prawda wygląda zupełnie inaczej niż mogłabyś to sobie wyobrazić. A jeśli mimo wszystko nie będziesz w stanie tego zaakceptować, to trudno. Ale nie skreślaj mnie zanim dowiesz się całej prawdy, proszę... – spojrzał na mnie wzrokiem zagubionego pieska. Zastanowiłam się. Rzeczywiście ta sprawa wyglądała dziwnie. Ewidentnie mu na mnie zależało... Drugi raz mnie uratował, bezinteresownie zajmował się moim czworonogiem. Poza tym obiecałam, że go wysłucham. Przez chwilę gryzłam się z myślami:

– Dobrze – zgodziłam się w końcu. – Przyjadę do ciebie i będziesz mógł mi wszystko opowiedzieć. Wtedy dopiero zdecydujemy, co dalej z naszą znajomością. A na razie... dziękuję, że znów mnie uratowałeś. I za opiekę nad Maksem też. Wiesz może gdzie są moje klucze i telefon?

– Myślę, że wrzucili twoje osobiste rzeczy do szuflady w tej szafce – wskazał na szafkę obok szpitalnego łóżka. Sięgnęłam tam. Rzeczywiście tam był telefon i klucze.

– Dzięki.

– Chciałbym cię pocałować – wyznał zawstydzony. – Mogę?

– Lepiej nie – odparłam. – Za dużo dziś przeżyłam. Potrzebuję czasu.

– A przyjacielski buziak w policzek? – nalegał.

– Dobrze – zgodziłam się. – Zadzwonię jutro, jak będę wiedziała co mi jest i ile czasu tu będę musiała spędzić. – Adam pochylił się nade mną, zbliżył twarz do mojej i pocałował mnie w policzek, przeciągając chwilę, kiedy jego usta dotykały mojej skóry. Wbrew sobie poczułam przyjemne dreszcze, ale nie dałam tego po sobie poznać.

– Do jutra, Anitko.

– Do usłyszenia jutro, Adamie. Dbaj o Maksia.

– Oczywiście – odparł i spojrzał na mnie ostatni raz, a potem wyszedł. W oczach znów stanęły mi łzy. Tym razem chyba były to wszystkie nagromadzone emocje z całego dnia. Po chwili przyszła pielęgniarka:

– Co pani jest, dlaczego pani płacze? – spytała.

– Za dużo emocji – odparłam. – Proszę mi powiedzieć co mi jest i... ile będę musiała tu zostać?

– Zostaje pani do jutra na obserwacji. Rano przyjdzie lekarz i wszystko pani wyjaśni. On też zdecyduje czy trzeba panią dalej hospitalizować.

– Dziękuję za informację. A proszę mi jeszcze powiedzieć czy mogłabym zadzwonić na policję?

– W sprawie wypadku? – spytała, a kiedy przytaknęłam, odpowiedziała: – Proszę to zrobić jutro rano. O tej porze działają już tylko służby dyżurne.

Zasnęłam szybko. Byłam obolała i wyczerpana tym dniem. O szóstej rano obudziła mnie pielęgniarka, żeby zmierzyć mi temperaturę. Nie miałam gorączki. Wtedy pomyślałam o rodzicach. Czy powinni wiedzieć, że ich wymarzony niedoszły zięć już kolejny raz próbował mnie zabić? A może powinnam jednak im tego oszczędzić? Postanowiłam, że porozmawiam z nimi osobiście, kiedy wyjdę ze szpitala. O ósmej zadzwoniłam na policję:

– Dzień dobry, chciałabym rozmawiać z panem Tomaszem Drabinką – powiedziałam. Ktoś mnie przełączył i po chwili usłyszałam głos znajomego policjanta, który prowadził moją sprawę:

– Młodszy aspirant Drabinka, słucham?

– Dzień dobry, mówi Anita Kalicha – przedstawiłam się.

– Dzień dobry. Co nowego u pani? – spytał, przypominając sobie mnie od razu.

– Jestem w szpitalu. Wczoraj wieczorem pan Mazarski potrącił mnie samochodem, kiedy jechałam na rowerze, a potem zbiegł z miejsca wypadku. Szczęśliwie dla mnie świadek zdarzenia odwiózł mnie do szpitala, bo straciłam przytomność. Ma pan chwilę, żeby podjechać do szpitala i spisać moje zeznania?

– To wygląda naprawdę poważnie – zauważył policjant. – Zaraz będę.

Dwadzieścia minut później był u mnie. – Niech pani opowiada – zaproponował, nie tracąc czasu. – Powiedziano mi, że za pół godziny będzie obchód lekarski.

– Dobrze. Więc to tak było: Wczoraj po południu wzięłam psa i pojechałam z nim na rowerze do lasu. Kiedy wracałam już drogą, a było chyba przed osiemnastą, w pewnym momencie usłyszałam za sobą samochód. Zjechałam maksymalnie do krawędzi drogi i myślałam, że jak każdy wyprzedzi mnie i pojedzie dalej, ale ten jechał za mną dłuższy czas. W końcu zaniepokojona obróciłam się i zobaczyłam za sobą auto Mariusza Mazarskiego. Zdenerwowałam się, bo nie miałam gdzie uciec. Nie było pobocza ani żadnej bocznej drogi, więc przyśpieszyłam, żeby jak najszybciej wrócić do domu. Wtedy Mazarski szybko mnie wyprzedził, a następnie gwałtownie zahamował tuż przed moim rowerem. Nie wyhamowałam, odbiłam się od jego samochodu i wpadłam do rowu. Musiałam na chwilę stracić przytomność, bo kiedy otworzyłam oczy, jego samochód stał na poboczu, a on stał obok i patrzył na mnie. Uśmiechał się przy tym złowieszczo. Mój pies mnie bronił, warcząc na napastnika, więc tamten do mnie nie podszedł. Nadal leżałam w rowie i nie mogłam się poruszyć. Pan Mazarski nie zadzwonił ani na policję, ani na pogotowie. Zaraz podjechał następny samochód i kiedy on to zobaczył, wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon. Okazało się, że przejeżdżał tamtędy akurat weterynarz mojego psa, który miał wpaść do mnie zobaczyć Maksa. Po tamtej próbie otrucia, pies musi być pod stałą opieką weterynarza, wie pan? I właśnie ten weterynarz przywiózł mnie do szpitala. Kiedy odzyskałam przytomność, był tu nadal. Zaopiekował się moim psem i opowiedział mi to, czego nie pamiętałam, czyli jak znalazłam się w szpitalu.

– Dziękuję za pani zeznania. Dołączę je oczywiście do sprawy. A wie pani już, kiedy wyjdzie ze szpitala?

– Mam nadzieję, że dziś, ale tego dowiem się dopiero od lekarza.

– Powiem pani, że gdybym nie był policjantem... dorwałbym kiedyś tego gnojka w ciemnej ulicy...

– ... ale musi pan działać w ramach obowiązującego prawa, prawda? – dokończyłam.

– Tak, doskonale pani zrozumiała.

– Dobrze, będziemy w kontakcie. Dziękuję panu. – Policjant pożegnał się i wyszedł. Niedługo przyszedł do mnie obchód lekarski.

– I jak się ma nasza pechowa rowerzystka? – spytał ordynator chirurgii.

– Chciałabym się tego od pana dowiedzieć – odparłam. – Czy coś mi jest? A poza tym... mój pech jest spersonalizowany i ma twarz byłego partnera-psychopaty, który już kolejny raz próbował mnie zabić – dodałam. Mina lekarza zrzedła.

– To nie był wypadek?

– Nie, panie doktorze. Ten pan celowo mnie potrącił. Resztą zajmuje się już policja.

– W takim razie będę się bał wypuścić panią do domu...

– Niepotrzebnie. Nie zamierzam dać mu się zastraszyć. A poza tym jego sprawa karna odbędzie się niedługo.

– W takim razie ja to widzę tak: Nie stało się pani nic złego, poza siniakami, które pewnie bolą, i dużym stresem. Nie ma pani wstrząsu mózgu ani żadnych złamań, ale dla swojego dobra powinna się pani oszczędzać. Wypisuję panią dziś ze szpitala, ale wystawię pani też zwolnienie z pracy na tydzień. Proszę na siebie uważać.

– Dziękuję, panie doktorze.

– Pielęgniarka da pani znać, kiedy wypis będzie gotowy. Mam nadzieję, że... nie do zobaczenia – dodał lekarz i wyszedł. Wybrałam numer do Adama:

– Cześć. Lekarz twierdzi, że mogę dziś wyjść ze szpitala. Przywieziesz mi Maksa i... mógłbyś mnie zabrać do domu?

– Jasne. O której mam być?

– Dostanę pewnie wypis koło południa. A... nie wiesz gdzie jest moje ubranie? – spytałam, widząc, że dostałam wczoraj szpitalną piżamę.

– Nie wiem. Spytaj pielęgniarki. To nie ja cię... ekhm... rozbierałem. Będę o dwunastej w szpitalu.

– Dziękuję. – Rozłączyłam się i uznałam, że to będą najdłuższe dwie godziny w moim życiu. Zadzwoniłam do pracy i wyjaśniłam, że miałam wypadek i jestem w szpitalu oraz że nie będzie mnie przez najbliższy tydzień. Potem przyszła pielęgniarka i zapytałam ją gdzie są moje ubrania. Zaśmiała się i kazała mi zajrzeć do szafki obok łóżka. Na to bym nie wpadła. Przebrałam się więc i siedziałam na łóżku czekając na wypis i Adama. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro