I.11.
11. Anita
W sobotę rano wyszłam na spacer z psem, witając się przez płot z sąsiadem, Marcinem, który akurat kosił trawnik koło domu. Kiedy wróciłam, czekała na mnie niemiła niespodzianka. Pod moim domem stało niebieskie sportowe auto. Na chwilę zamarłam w bezruchu. Rozejrzałam się wkoło, ale Marcina akurat nie było przed domem. Kosiarki też nie było słychać, choć trawnik nie był skoszony do końca. Postanowiłam jednak włączyć dyktafon w telefonie i wejść na swoje podwórko, ściskając kurczowo smycz Maksa.
Pod moimi drzwiami na schodach siedział Mariusz, mój były facet, i uśmiechał się z satysfakcją. Uśmiech zamarł na jego twarzy kiedy jednak zobaczył Maksa, który zaczął na niego wściekle ujadać. Ledwo go utrzymałam.
– Co tu robisz? – spytałam, siląc się na obojętny ton głosu.
– Nie spodziewałem się tu psa – stwierdził tylko tamten.
– Trudno, żebyś się spodziewał, skoro go otrułeś – wysyczałam. – A jednak, jak widzisz, mój pies ma się całkiem dobrze. Odejdź więc stąd i nigdy więcej nie chcę cię tu widzieć.
– Myślisz, że przyznam się do próby otrucia psa? – zaśmiał się tamten. – Jesteś wariatką.
– Nie musisz się przyznawać. Byłeś tu widziany, a mój weterynarz zlecił badanie toksykologiczne tej kiełbasy, którą mu podrzuciłeś. Mam dowody i świadków na twoją zbrodnię. – W tym momencie usłyszałam, jak Marcin znów uruchomił kosiarkę. – Powtarzam więc. Odejdź stąd i nigdy tu nie wracaj. Wtedy może zrezygnuję z wniesienia oskarżenia. A jeśli kiedykolwiek ktoś cię tu zobaczy albo spróbujesz jeszcze mi zaszkodzić, pożałujesz tego.
– To ja tu jestem od składania oświadczeń i gróźb – zauważył mój były. – Nikt cię nie uratuje, a ja będę robił co mi się podoba. Jesteś moja i zawsze będziesz.
– Nigdy nie byłam i nigdy nie będę twoja! – wydarłam się na cały głos, a Maks znowu zaczął głośno szczekać. – Jesteś zwyrodnialcem i psychopatą! Wynoś się stąd! – w tym momencie kosiarka umilkła.
– Nie boję się tego twojego pieska – odparł psychol i wyjął nóż. Potem zaczął zbliżać się do mnie nie zważając na wściekłe ujadanie Maksa. Przyciągnęłam psa do siebie, żeby tamten go nie zranił. Cofałam się z nim powoli, ale możliwości ucieczki nie było.
W tym momencie do napastnika z tyłu podbiegł Marcin i jednym ruchem obezwładnił go, kładąc na glebę. Nóż wypadł Mariuszowi z ręki, a Marcin zaraz kopnął go na bezpieczną odległość. Wtedy, przyciskając tamtego kolanem do trawnika, mój sąsiad wyjął telefon i zadzwonił po policję.
– Wszystko w porządku, Anito? – spytał wtedy.
– Tak, chyba tak. Dzięki, że przyszedłeś...
– Zobaczyłem ten samochód, usłyszałem jak krzyczysz, a Maks ujada i od razu skojarzyłem co się stało. Zaraz będzie policja. Mój były leżał na trawie, nie ruszał się i nic nie mówił. Od czasu do czasu spoglądał tylko na swój nóż, leżący w trawie. Marcin jednak nie zamierzał go puścić do przyjazdu policji. – Idź do drogi i czekaj na radiowóz, ja go przypilnuję – powiedział. Policjanci przyjechali szybko, bo już po piętnastu minutach. Przedstawiłam się i poprosiłam, żeby poszli za mną. Na trawie nadal leżał napastnik, a Marcin przytrzymywał go kolanem.
– Teraz macie oboje przerąbane – wycedził przez zęby – ty i twój nowy przydupas. Mój prawnik was wykończy.
– Nikt tu nikogo nie będzie wykańczał, proszę pana – odparł na to policjant, który przyjechał na interwencję. – Proszę o informację co tu się stało. Pani zaczyna – zwrócił się do mnie.
– Ja tu mieszkam. Wróciłam właśnie ze spaceru z psem. Ten pan – wskazałam na leżącego byłego partnera – jest zwyrodnialcem i psychopatą. Kiedyś byliśmy parą, ale uciekłam od niego, kiedy próbował zrobić mi krzywdę. Niedawno dowiedział się gdzie mieszkam i zaczął mnie nachodzić. Trzy tygodnie temu próbował otruć mi psa. W domu mam wyniki toksykologii, zlecone przez weterynarza. Był widziany w tamtych dniach przez mojego sąsiada – wskazałam na Marcina. – A dziś przyszedł do mnie z nożem – pokazałam leżący w trawie nóż. – Gdyby nie sąsiad, nie wiem jak by się to skończyło...
– No dobrze, teraz pan – stwierdziła policjantka, która do tej pory przysłuchiwała się mojej historii, zwracając się do Marcina.
– Wszystko, co powiedziała Anita, to prawda. Widziałem tego gościa tutaj kilka razy. Potem sąsiadka powiedziała mi, że to jej były partner, że ją nachodzi i otruł jej psa. Kazała mi dzwonić na policję, kiedy go zobaczę. Gdy znów zobaczyłem ten samochód i usłyszałem krzyki, przybiegłem, żeby zobaczyć co się dzieje. Zobaczyłem faceta z nożem, zbliżającego się do Anity, to rzuciłem mu się na plecy, obezwładniłem go i wyrwałem nóż, a potem kopnąłem go dalej.
– Skąd pan wiedział co robić? – zdziwił się policjant.
– Jestem zawodowym żołnierzem – odparł tamten.
– Poprosimy pana o dokumenty – dodała policjantka.
– Oczywiście, mam je w domu – stwierdził Marcin. Policjanci podeszli do leżącego Mariusza, podnieśli go i skuli kajdankami.
– Pana przesłuchamy na komisariacie – uznali. Potem policjantka pobiegła do radiowozu i przyniosła stamtąd rękawiczki i folię. Podniosła leżący w trawie nóż i poinformowała nas, że musimy w poniedziałek wszyscy zgłosić się na komendę, żeby złożyć oficjalne zeznania. Zabrali Mariusza ze sobą i odjechali. Marcin spojrzał na mnie, a ja na niego:
– Dziękuję ci za pomoc – powiedziałam wtedy. – Nie wiem co by się stało, gdybyś nie przyszedł...
– Nie ma sprawy – odparł mój sąsiad. – Nie znoszę takich skurwieli. Jak można krzywdzić kobiety?
– Żeby wszyscy faceci byli tacy porządni, jak ty... – westchnęłam. – Mogę ci się jakoś odwdzięczyć? – spytałam.
– No, może zaprosisz mnie kiedyś na piwo i będziemy kwita – zażartował sobie. – A tak poważnie... nie wyobrażam sobie, żebym mógł postąpić inaczej. Nie jesteś mi nic winna, Anitko.
– Jeśli chodzi o piwo, to mam jakieś w domu. Jeśli nie masz dziś nic do roboty po południu, to wpadnij do mnie na schodki – uśmiechnęłam się.
– Jasne. Przyjdę – odparł, wyraźnie zadowolony. Wróciłam z Maksem do domu, zrobiłam coś do jedzenia i zjadłam obiad na balkonie, przyglądając się jak mój przystojny i niezbyt lotny sąsiad kończy koszenie ogródka. – A jednak on mnie dziś uratował – pomyślałam i pochwaliłam się za pomysł rozwijania dobrych relacji z sąsiadami w nowym miejscu.
Po południu przyszedł Marcin. Skończył koszenie ogródka i chyba nawet się wykąpał, bo ładnie pachniał. Usiedliśmy na schodkach przed wejściem do mojego mieszkania, a ja wyjęłam z lodówki trzy piwa. Zniosłam też otwieracz. Siedzieliśmy tak, sącząc zimne niemieckie piwo i rozmawiając o pierdołach. Mi wystarczyło jedno piwo, ale kiedy Marcin wypił swoje, otworzyłam mu drugie. Jeszcze nie widziałam faceta, który by skończył na jednym... W pewnym momencie sąsiad zaczął się do mnie niebezpiecznie przysuwać.
– Marcin, czemu się przysuwasz? – spytałam ze śmiechem. – Chyba piwo nie było za zimne, co?
– Nie, piwo jest super. A ty jesteś ekstra laska. Wiesz, jak to działa...
– Wiem, ale chyba rozumiesz, że za dużo dziś przeżyłam, żeby mieć nastrój na flirtowanie z sąsiadem? – spytałam bezpośrednio.
– Też tak pomyślałem, ale nie zaszkodziło spróbować – zaśmiał się.
– Lubię cię, Marcin. Jesteś fajnym, porządnym facetem. Ale... niewiele nas łączy, ty też chyba to widzisz? O czym byśmy rozmawiali? Nie czytamy takich samych książek...
– Ja w ogóle nie czytam książek – zauważył.
– No sam widzisz... Ja skończyłam studia, mam swoje zainteresowania naukowe, lubię podróże, rozmowy w obcych językach...
– A po co ci to było? – zdziwił się – Ja nawet matury nie mam i jestem szczęśliwszy niż ty – zaśmiał się. Uśmiechnęłam się pobłażliwie.
– Masz rację, wykształcenie i oczytanie nie chroni przez złymi wyborami życiowymi. Ale jak ludzie mają spędzać więcej czasu razem, dobrze by było, żeby łączyło ich coś więcej niż fizyczny pociąg.
– Tu muszę się z tobą zgodzić.
– Cieszę się, że się zgadzasz. Rozumiesz chyba, że oprócz szczerej sympatii, nie mogłabym czuć do ciebie nic więcej?
– Rozumiem, Anito, rozumiem... Nie jestem wykształcony, ale nie jestem też takim bałwanem, za jakiego mnie masz.
– Nie mam cię za bałwana – uśmiechnęłam się, kończąc swoje piwo. – Naprawdę cię lubię. Po prostu wolę, żeby to było między nami jasne. Nie zaciągniesz mnie do łóżka, bo mnie taka fizyczna relacja nie interesuje. Chcę czegoś więcej od życia.
– Ja też. Szukam normalnej kobiety, która byłaby ze mną szczęśliwa.
– I tego ci życzę. Na pewno spotkasz kogoś odpowiedniego.
– Ja też ci tego życzę. Żadnych więcej psycholi, pamiętaj – zaśmiał się. Roześmialiśmy się oboje. Marcin dokończył swoje piwo, a potem pocałował mnie w policzek w przyjacielskim geście i pożegnał się. – Muszę lecieć – stwierdził. – Dzięki za piwo i miłą pogawędkę.
– To ja ci dziękuję za dotrzymanie towarzystwa. Do zobaczenia – pomachałam do niego, jak odchodził w swoim kierunku. Wieczorem zobaczyłam przez okno, jak pod mój dom podjeżdża radiowóz, z którego wysiada mój były facet i policjant. Mundurowy dopilnował, żeby Mariusz wsiadł do swojego auta i odjechał, a wtedy przyszedł do mnie. Otworzyłam mu drzwi. – Słucham?
– Pani Kalicha, pani napastnik został dziś przesłuchany i wypuszczony do domu. Przestrzegłem go przed zbliżaniem się do pani. Gdyby pojawił się znowu, proszę o natychmiastowy telefon.
– Może powinnam przenocować gdzieś indziej do poniedziałku?
– Jeśli ma pani gdzie...
– Mam rodziców.
– To chyba będzie bezpieczniej. A co z tym panem, który po nas zadzwonił?
– Jest u siebie w domu, po przeciwnej stronie drogi – odpowiedziałam.
– Zna go pani dobrze?
– Niespecjalnie, tyle co i innych sąsiadów – stwierdziłam. – Mieszkam tu od półtora roku.
– Proszę uważać na siebie. Widzimy się w poniedziałek na komendzie – odparł policjant, pożegnał się i odjechał. A ja nie wiedziałam co zrobić... nie mogłam pojechać do rodziców w sobotę wieczorem, w dodatku po piwie. Wpuściłam Maksa i postanowiłam zostawić go na noc w domu.
Tej nocy spałam niespokojnie. Śnił mi się Mariusz i jego pijane szaleństwem spojrzenie, kiedy na mnie patrzył. Obudziłam się zlana potem. Zmusiłam się do myślenia o czymś przyjemnym, ale ciężko było mi znaleźć taką myśl. Z trudnością usnęłam znowu.
Nad ranem jednak sny mi się zmieniły. Przyśnił mi się Adam i nasz leśny piknik. Maks biegający wkoło i podskakujący z radości na jego widok. Pyszna kawa i tartinki na kocu. W końcu ten moment, kiedy Adam przysunął się do mnie i mnie pocałował. We śnie kochał się ze mną na tym kocu nad jeziorem. Obudziłam się tak rozpalona, że z trudem udało mi się opanować, żeby do niego nie zadzwonić. Co by to dało? Facet przecież ewidentnie bał się do mnie zbliżyć... A szczerze mówiąc, ja bałam się tak samo, jak on. Ciągle nad głową krążył mi jeszcze psychopatyczny eks-partner i wiedziałam, że nieprędko komuś zaufam. Nie zmieniało to jednak faktu, że Adam mi się podobał i działał na mnie fizycznie, jak nikt do tej pory. I nie miałam pojęcia co mogłabym z tym zrobić.
W poniedziałek rano poszłam do pracy, ale musiałam zwolnić się na godzinę, żeby złożyć zeznania na policji. Powtórzyłam im właściwie to samo, co wtedy za moim domem. Dowiedziałam się jednak, że Mariusz zatrudnił prawnika i przedstawił tę historię zupełnie inaczej. Według niego, sama kazałam mu do siebie przyjechać, a potem napuściłam na niego kochanka, żeby go pobił... Wtedy przypomniałam sobie o moim nagraniu telefonem. Odtworzyłam policjantom nagranie, a oni pokiwali tylko głowami ze zrozumieniem.
– Wszystko jasne. Proszę na razie nie kasować tego nagrania. I jeszcze najważniejsza kwestia... Czy chce pani złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa?
– Tak naprawdę to chciałabym, żeby on dał mi spokój. Żeby mnie nie nachodził, nie truł mi psa i nie próbował mnie zabić... Co mam zrobić, żeby się od niego uwolnić?
– Najlepiej by było załatwić to polubownie, ale jeśli uważa pani, że nie ma z kim rozmawiać, to trzeba wystąpić do sądu o zakaz zbliżania się.
– Kto jest jego prawnikiem?
– Nie mogę pani powiedzieć, ale mogę go wezwać.
– Proszę to zrobić, poczekam. – Policjant zadzwonił i po chwili mi odpowiedział:
– Prawnik pana Mazarskiego przyjedzie za piętnaście minut, akurat wychodzi z sądu.
– Dziękuję – odparłam. Poczekałam na komendzie z uprzejmym policjantem, a niedługo pojawił się jeden z najbardziej znanych (i drogich) radców prawnych w mieście. Przedstawiłam się i przy pomocy policjanta przekazałam moje żądania: – Panie radco, mam dowody na to, że pański klient kłamie. Mam również na to świadków. Żądam jedynie całkowitego zakazu zbliżania się do mnie. Jeśli jednak pański klient nie dostosuje się do moich żądań, wystąpię przeciw niemu w sprawie karnej. Proszę się zastanowić czy opłaca się panu przegrać tak oczywistą sprawę.
Radca wyglądał na zaskoczonego. Mariusz najwyraźniej przedstawił mu mnie jako osobę niezdecydowaną, nieporadną i niezbyt rozgarniętą. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Policjant tylko potwierdził moje słowa, w tym fakt, że właśnie zapoznał się z moimi dowodami przeciw byłemu partnerowi.
– Porozmawiam z moim klientem. Dziękuję za spotkanie – odpowiedział tylko radca i wyszedł. Ja pożegnałam się z policjantem i wróciłam do pracy. Po południu wyszłam na rower i zabrałam Maksa do lasu. Kiedy pies tak biegł obok mojego roweru, a ja rozglądałam się po lesie, przypomniałam sobie piątkowy piknik z Adamem. Poczułam, że myśli o nim będą mnie teraz prześladować. Adam nie odezwał się jednak przez najbliższe dni, więc i ja starałam się o nim za dużo nie myśleć.
W piątek rano zadzwonił do mnie policjant, informując, że mój prześladowca zgodził się, za radą swojego prawnika, podpisać notarialną ugodę, w której zobowiąże się nie zbliżać się do mnie przez najbliższy rok.
– A dlaczego tylko przez rok? – zdziwiłam się.
– Taka jest ich propozycja – odparł policjant. – Może się pani zgodzić albo nie.
– A jak pan sądzi?
– Myślę, że jeśli gościu wytrzyma rok bez nękania pani, to da sobie spokój – zaśmiał się policjant.
– Zastanowię się nad tym i dam znać po weekendzie – zdecydowałam. – Do usłyszenia. – rozłączyłam się. Po pracy wróciłam do domu i wyszłam z Maksem na spacer. Od kiedy przesiadywał w domu w czasie mojej nieobecności, miał za dużo energii. Zanim wyszliśmy z mojej ulicy, zadzwonił mój telefon. To był Adam:
– Cześć Anito – przywitał się. – Mówiłem, że jeszcze zadzwonię...
– Mówiłeś, to prawda – przyznałam. – Ale nie spodziewałam się, że będziesz do mnie dzwonił raz w tygodniu i to zawsze w piątek po pracy – stwierdziłam.
– Przepraszam, wszystko ci wyjaśnię, jak będę mógł – odpowiedział tajemniczo – ale bardzo chciałbym cię zobaczyć. Jadłaś już coś? Mogę cię zaprosić na obiad? – spytał.
– Jeszcze nie jadłam. Dopiero wróciłam z pracy i musiałam wyprowadzić Maksa na spacer. Od kiedy siedzi zamknięty w domu, źle to znosi.
– Rozumiem. W takim razie mogę ci zaproponować obiad w wersji piknikowej w lesie. Maks się ucieszy – zauważył.
– Zgoda. Rozumiem, że mam czekać na ciebie w domu?
– Tak. Będę za niecałą godzinę.
– Jak zamierzasz coś przygotować i jeszcze przyjechać do mnie w niecałą godzinę?
– Sama to sprawdzisz. To do zobaczenia?
– Tak, do zobaczenia – odparłam zaintrygowana i rozłączyłam się. – No, Maks, teraz będzie tylko krótki spacer, bo potem pojedziemy do lasu z Adamem – poinformowałam psa, który niespecjalnie zwrócił uwagę na to, co do niego mówię. Po krótkiej przechadzce zawróciłam z nim w stronę domu. Zostawiłam psa na podwórku i poszłam pod prysznic. Potem ubrałam się wygodnie, bo już wiedziałam, że jedziemy do lasu, spakowałam do torebki paczkę psich ciasteczek, wzięłam wodę dla Maksa i wyszłam na schodki przed wejściem. Pies natychmiast przybiegł do mnie. Ale po chwili pobiegł z powrotem do bramy z głośnym ujadaniem. Poszłam za nim zdziwiona, że Adam tak szybko przyjechał, ale przede wszystkim, że Maks tak głośno szczeka. Ale zamarłam, kiedy zobaczyłam niebieski sportowy samochód przed bramą. Odruchowo wyciągnęłam z torebki telefon. Tym razem Marcina nie było na podwórku. Włączyłam nagrywanie i podeszłam do bramy. Maks ujadał wściekle.
– Co tu robisz, Mariusz, czego chcesz? – spytałam.
– Przyszedłem cię ostrzec, że jeśli nie podpiszesz tej ugody, to pożałujesz – wysyczał. Nie odważył się jednak wejść na podwórko, widząc kły Maksa.
– Widzę, że nie ma w tobie woli porozumienia – zauważyłam.
– A ja widzę, że ty nie jesteś taka cwana, jak nie ma twojego kochanka-żołnierzyka.
– On nie jest moim kochankiem. Jest moim sąsiadem. I skąd wiesz, że go nie ma? Ja tego nie wiem.
– Obserwowałem wasze domy, wiem, że wyszedł – wygadał się Mariusz.
– Rozumiesz, że to nie jest normalne? Rozstaliśmy się półtora roku temu, daj mi już spokój – odparłam na to. – Nie wiem czemu mnie prześladujesz, ale jeśli nie przestaniesz, skończymy tę sprawę w sądzie.
– Twoje groźby są śmiesznie małe, kiedy jesteś sama – zaśmiał się Mariusz. W tym momencie jednak pod mój dom podjechał Adam. Wysiadł ze swojej terenówki i spojrzał na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem. W pewnym momencie jednak zobaczył moją przerażoną minę, wykrzywioną dziką satysfakcją minę faceta, który stał po drugiej stronie bramy i wyszczerzone kły Maksa, który próbował go ugryźć przez bramę. Podbiegł do Mariusza i krzyknął:
– Kim pan jest, co pan tu robi?
– Nie twoja sprawa, gościu – odparł Mariusz niegrzecznie.
– Właśnie, że moja – odpowiedział na to Adam i wyjął telefon, robiąc mu zdjęcie. – A teraz albo sobie pan stąd odjedzie, albo zadzwonię na policję – zagroził.
– Następny kochaś? – wycedził przez zęby Mariusz, patrząc na mnie. – Niezła jesteś... Widzę, że dobrze zrobiłem, wyrzucając cię z domu.
– To ja od ciebie uciekłam! – krzyknęłam. – Wynoś się stąd i więcej nie wracaj! Nie podpiszę żadnej ugody, zobaczymy się w sądzie – dodałam. A potem sama zadzwoniłam na policję. Odebrał ten sam policjant, z którym rozmawiałam rano. Poinformowałam go o sytuacji. Wysłał patrol, który przyjechał dwadzieścia minut później. Mariusza już oczywiście wtedy nie było. Za to Adam miał w telefonie jego zdjęcie, a ja w dyktafonie nagranie naszej „rozmowy". Policjanci spisali notatkę i odjechali. Kiedy tylko radiowóz się oddalił, Adam wszedł na moje podwórko. – Przepraszam – wychlipałam. – Nie tak wyobrażałeś sobie pewnie nasze dzisiejsze spotkanie...
– Anito... – Adam podszedł do mnie i mnie przytulił. Maks nie miał zastrzeżeń, przestał szczekać, kiedy tylko odjechał agresor – ja nie miałem pojęcia, że ty masz takie kłopoty... To jest ten facet, który cię prześladuje? Który otruł Maksa?
– Tak – odpowiedziałam po prostu. – On mnie kiedyś zabije... Nie wiem już, jak się mam bronić. Przepraszam, że cię w to wciągnęłam. To nie twoja sprawa.
– A właśnie, że moja – odpowiedział mi tak samo, jak wcześniej Mariuszowi. – Nie zauważyłaś jeszcze, że zależy mi na tobie?
– Trudno to zauważyć... – westchnęłam. – Dzwonisz do mnie raz w tygodniu, zabierasz do lasu, a potem nie odzywasz się cały tydzień – zaśmiałam się przez łzy. – Nie wiem o co ci chodzi. Chociaż... czuję, że nie masz złych zamiarów, że jesteś moim przyjacielem...
– Chciałbym być kimś więcej niż przyjacielem... – powiedział wtedy i zaraz ugryzł się w język – ale na razie nie mogę.
– Co to znaczy? – zdziwiłam się.
– Nie mogę ci powiedzieć. Jeszcze nie. Ale kiedyś dowiesz się wszystkiego – obiecał. – Masz jeszcze ochotę na ten piknik ze mną?
– Tak, oczywiście. Przyda mi się zmiana nastroju – zauważyłam.
– To świetnie. Zamknij dom i spakuj Maksa. Poczekam.
Pobiegłam do domu, do łazienki, przejrzałam się w lustrze. Moje mokre oczy nie wyglądały zachęcająco. Umyłam twarz zimną wodą i poprawiłam rzęsy tuszem. Było trochę lepiej. Potem wyszłam z domu, zamknęłam drzwi i wyszłam z Maksem na drogę. Wsiedliśmy do samochodu Adama i pojechaliśmy do lasu, w to samo miejsce, w którym byliśmy ostatnio. Wypuściłam psa, który zaraz zaczął radośnie biegać wkoło. Adam w tym czasie rozłożył koc i wyjął swój znany mi już koszyk piknikowy. Zaprosił mnie gestem, żebym z nim usiadła.
– Dziś chyba nie unikniesz opowiadania o sobie – zauważył. – Powiedz mi, proszę, jak wpakowałaś się w takie tarapaty?
– Dobrze, opowiem ci, ale potem liczę na rewanż – uznałam. – Ty też nie wyglądasz na kogoś pozbawionego kłopotów.
– W porządku. Zaczynaj – odparł.
– Facet, którego widziałeś, to Mariusz Mazarski. Byłam z nim w związku przez dwa lata. Mieszkaliśmy razem u niego. Uciekłam półtora roku temu – zaczęłam swoją opowieść.
– Uciekłaś?
– Tak, nie miałam wyboru. Próbował mnie zabić.
– Dlaczego? Jak to się stało, że zamieszkałaś z kimś takim? – spytał wstrząśnięty.
– Na początku był słodki jak miód – odparłam. – Inteligentny, przystojny, zaradny. Obsypywał mnie komplementami i prezentami. Mówił mi, jaka jestem wyjątkowa i jak mnie kocha... Czułam się z nim jak w niebie. Kiedy z nim zamieszkałam przez chwilę jeszcze było fajnie. A potem się zaczęły dziwne zachowania. Najpierw podejrzliwość, zazdrość. Mówił, że ma tylko mnie, że jestem dla niego najważniejsza i on też chciałby taki być dla mnie. Myślałam, że to dlatego, że mnie kocha i ograniczyłam kontakty z przyjaciółmi, kolegami z pracy, żeby go nie ranić. Potem zaczął osaczać moją rodzinę. Wkupił się w ich łaski. Rodzice i bracia byli zachwyceni, że mam kogoś tak wspaniałego. W ogień by za nim skoczyli. A ja czułam się coraz gorzej. Kontrolował mi telefon, komputer, chciał hasło do maila, Facebooka, konta w banku (tego akurat mu nie dałam i całe szczęście), ale w końcu zainstalował mi program szpiegujący na laptopie. Odkrył to przez przypadek mój kolega z pracy, informatyk, kiedy coś mi się zepsuło w systemie. Potem zaczął mnie poniżać przy rodzinie i znajomych, a w końcu zaczął stosować przemoc fizyczną. Unieruchamiał mnie, wykręcał mi ręce. A kiedyś mnie po prostu zgwałcił. – Adam słuchał wstrząśnięty i wykrztusił tylko z siebie:
– Czemu tego nie zgłosiłaś na policję? Przecież by go aresztowali.
– Żartujesz? Nie zauważyłam nawet, kiedy dałam mu się całkiem zniewolić. Wydawało mi się, że to ja coś źle robię, bo przecież on mnie tak kocha... I znowu ten kolega z pracy mi pomógł. Był kiedyś u mnie w biurze i coś naprawiał, kiedy tamten wpadł nagle do mnie do pracy z wizytą w stylu „przechodziłem obok i nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zobaczyć co u ciebie". Kiedy Mariusz wyszedł, Arek podszedł do mnie i powiedział: „Anitko, przecież ty się go boisz". I dał mi numer do swojej cioci, która prowadziła terapię dla ofiar przemocy w rodzinie. Ta kobieta uświadomiła mi, że stałam się ofiarą. Ja, wykształcona, świadoma, samodzielna finansowo kobieta, stałam się ofiarą psychopaty. I to dobrowolną. Zostałam zmanipulowana.
– I co wtedy?
– Wtedy postanowiłam powiedzieć „stop". Zaczęłam mu wyrzucać to, co robi, a w końcu zagroziłam, że jeśli się nie poprawi, odejdę od niego.
– Dobrze zrobiłaś.
– Niezupełnie. Trzeba było po prostu odejść. A ja myślałam, że da się coś uratować, zdradziłam się i o mało nie przypłaciłam tego życiem. Pewnego ranka wstał wcześniej ode mnie, napisał na Facebooku list pożegnalny do rodziny i przyjaciół, a potem obudził mnie, żeby widziała, jak siada na barierce balkonu na czwartym piętrze i zagroził, że jeśli od niego odejdę, on się zabije. W odruchu wyuczonym przez terapię, wyjęłam telefon i zrobiłam mu zdjęcie. Natychmiast zeskoczył z barierki i próbował mi wyrwać telefon. Powiedział, że skoro jestem taka, to on mnie wyrzuci z tego balkonu, a potem sam skoczy. Uciekłam na klatkę schodową na boso i w piżamie. Stamtąd zadzwoniłam na 112. Policja i ratownicy medyczni przyjechali za piętnaście minut. Kiedy im pokazałam zdjęcie, skuli go i wyprowadzili w kajdankach, zawieźli do najbliższego szpitala psychiatrycznego. Wtedy pozbierałam wszystkie swoje osobiste rzeczy do dwóch wielkich toreb, zabrałam swoje dokumenty, komputer, zamknęłam mieszkanie i pojechałam do rodziców. Mieszkałam u nich przez tydzień. Wyjaśniłam im co się stało i nie chcieli mi uwierzyć. On do nich wydzwaniał codziennie i uwierzyli jemu. Wtedy wynajęłam to mieszkanie, tak żeby nikt nie wiedział gdzie mieszkam. Powiedziałam tylko jednemu bratu, który by mnie nie zdradził. On mi pomógł z meblami. I mieszkam tu od półtora roku. A teraz... Mariusz już wie gdzie. Próbował otruć Maksa i ciągle mnie nachodzi. W zeszłym tygodniu przyszedł z nożem. Obezwładnił go mój sąsiad, żołnierz. Dziś sprawdził, że nie ma sąsiada... ale przyjechałeś ty. Pewnego dnia jednak nikt mnie nie uratuje. – Zakończyłam swoją opowieść, patrząc w taflę jeziora. Adam słuchał mnie w milczeniu przez ostatnich kilkanaście minut. W końcu odezwał się:
– O co chodzi z tą ugodą, o której mówiłaś?
– Ja i mój sąsiad złożyliśmy w zeszłym tygodniu zeznania na policji. Grozi mu sprawa karna. Jego prawnik wymyślił ugodę, że niby przez rok miałby się dobrowolnie do mnie nie zbliżać. Nawet się zastanawiałam nad jej podpisaniem... Ale teraz już wiem, że to nie ma sensu. On mi nie da spokoju. To beznadziejne. Nawet jeśli sąd go skaże, wyrok dostanie w zawieszeniu, bo nigdy nie był karany i ma nieposzlakowaną opinię w pracy i wśród sąsiadów.
– A ja myślałem, że Polska jest krajem, gdzie nie prześladuje się kobiet... - westchnął Adam.
– Nie ma takiego kraju – odparłam. – Wszędzie prześladuje się tych, którzy są w jakiejś kwestii słabsi od innych. Nie ma znaczenia czy są to kobiety, dzieci, mniejszości religijne, etniczne, seksualne czy nawet przeciwnicy polityczni. Zawsze jest tak samo...
– To jest przerażające. Ale nie znaczy, że trzeba się poddać. Zawsze warto walczyć o swoje.
– A co myślisz, że robię?
– Masz rację. Jesteś niezwykłą kobietą, silną, inteligentną i zdeterminowaną. Poradzisz sobie z tym typem. A... – i tu zawiesił głos na chwilę.
– A?
– A na mnie możesz liczyć. Zabrałbym cię na koniec świata, żeby cię ochronić – powiedział i objął mnie ramieniem. Poczułam się bezpiecznie.
– Dziękuję – odpowiedziałam po prostu. – A możemy już przejść do przyjemniejszych tematów? – spytałam. Zawstydził się.
– Ty się nie wstydź, tylko wyciągaj jedzenie. Umieram z głodu – wyjaśniłam ze śmiechem. Odetchnął z ulgą. Kiedy tylko Adam wyciągnął z koszyka pudełka z naszym obiadem, zaraz pojawił się obok nas Maks. – Może spróbować? – spytałam.
– Jasne. To tylko ryż z warzywami i krewetki. Może trochę zjeść.
– Skąd wiedziałeś, że lubię krewetki?
– Nie wiedziałem. Strzelałem – przyznał. – Gdyby ci nie smakowały, mam jeszcze coś innego... - przyznał się.
– Nie pytam, bo potem będzie mi ciężko wybrać. Jemy krewetki – zadecydowałam.
– Szkoda, że już zimne...
– Nie szkodzi. Po gorących tematach dobrze przegryźć coś chłodniejszego – zażartowałam sobie.
– Lubię twoje poczucie humoru. Potrafisz znaleźć zabawny aspekt we wszystkim – zauważył.
– Mój tata zawsze powtarza, że lepiej się śmiać niż płakać. Sytuacji to i tak nie zmieni, ale chociaż będzie wesoło. Odziedziczyłam poczucie humoru po nim.
– Za każdym razem kiedy się spotykamy odkrywam w tobie coś nowego i ciągle podobasz mi się coraz bardziej – wyznał wtedy, patrząc mi w oczy. Akurat miałam usta pełne ryżu z krewetkami, więc nie mogłam nic odpowiedzieć, ale zauważyłam zabawny aspekt i tej sytuacji. Gdybym mogła odpowiedzieć, pewnie powiedziałabym coś głupiego, a tak on zdążył się zawstydzić zanim odpowiedziałam cokolwiek.
– Ty też mi się podobasz – odpowiedziałam po chwili. – A poza tym musisz być dobrym człowiekiem, skoro mój pies cię polubił. Widziałeś jak reagował na mojego byłego... – zaśmiałam się.
– Czuł twoją złość i twój strach, dlatego tak zareagował. Widocznie mnie się nie boisz – zauważył.
– Ja myślę, że psy jednak w jakiś sposób wyczuwają intencje człowieka.
– Pewnie masz rację. Zwierzęta mają instynkt i jakiś rodzaj pierwotnej intuicji. A twój Maks to wyjątkowo bystry psiak.
– Czego nie można powiedzieć o jego właścicielce... - zauważyłam.
– Można, można – zaoponował.
– Ależ nie. Jak mogłam nie poznać się na takim typie?
– Widocznie rodzice nie wyposażyli cię w takie umiejętności. Pewnie pokazali ci świat jako przyjazne miejsce, a ludzi kazali postrzegać jako dobrych...
– Coś w tym jest. A teraz już wiem, że jest inaczej. To znaczy, że może być inaczej... bo przecież nie wszyscy nagle stali się źli. Tylko ja muszę się nauczyć ich odróżniać.
– Lubię słuchać twoich przemyśleń.
– Nie nabijaj się ze mnie.
– Nie nabijam się, naprawdę lubię. Zawsze są takie mądre i głębokie. Żałuję, że nie poznałem cię te kilka lat wcześniej. Wtedy mógłbym cię ochronić przed tymi strasznymi przeżyciami...
– A właściwie ile ty masz lat? – spytałam.
– W sierpniu skończę trzydzieści dwa. A ty? – Zaraz jednak zreflektował się: – Wybacz, nie powinienem cię tak pytać...
– To nic takiego, żadna tajemnica. Poza tym ja pierwsza spytałam – zaśmiałam się. – Ja w lipcu kończę trzydzieści jeden.
– To już wiemy o sobie coś więcej – zauważył. – Ale jeszcze ciągle za mało...
– Można to łatwo zmienić – stwierdziłam. – Miałeś mi powiedzieć coś o sobie...
– Nie psuj atmosfery, młoda – odparł na to ze śmiechem, objął mnie mocniej ramieniem i przyciągnął do siebie, a potem pocałował. Najpierw w policzek, a potem w usta. Tym razem oddałam mu pocałunek. Nie przeszkadzało nam, że oboje smakowaliśmy jego ryżem z krewetkami, w końcu jedliśmy to samo. Szczerze mówiąc w tym momencie niewiele rzeczy byłoby w stanie mi przeszkodzić. Adam położył mnie na kocu i zaczął całować mnie namiętniej. Niewiele brakowało, żebyśmy oboje się w tym zatracili. W pewnym momencie jednak podbiegł do nas Maks i zaczął lizać nas oboje po twarzach.
– Maks! – przegoniłam go – przestań w tej chwili. Co ci mówiłam o lizaniu po twarzy? – Pies spojrzał na mnie niewinnym wzrokiem i zrobił słodkie oczka. Adam zaśmiał się, nie wiem czy bardziej z Maksa czy z nas.
– I znowu mnie poniosło... – westchnął. – Jak ty na mnie działasz, kobieto...
– To chyba nic złego? – zdziwiłam się.
– To zależy od sytuacji. W mojej to jednak niewskazane.
– Co jest z tobą nie tak? – spytałam w końcu, poirytowana. – Zabierasz się do mnie jak pies do jeża. Widzę, że chcesz się zbliżyć, ale robisz wszystko tak, jakbyś jednak wolał uciec... Nie wiem już co mam o tobie myśleć. Nie jesteśmy dzieciakami. Chyba umiesz jasno określić swoje pragnienia?
– Rzecz w tym, że umiem, nawet bardzo jasno... – westchnął. – Tylko co mam zrobić kiedy moje pragnienia i moje powinności nie pokrywają się ze sobą? – spytał i spuścił głowę.
– Może jednak powinieneś mi to wyjaśnić? – spytałam.
– Na pewno to kiedyś zrobię. Daj mi jednak na to trochę czasu.
– Daję ci go tyle, ile chcesz. Widzisz przecież, że nie dzwonię do ciebie, nie narzucam ci się. Spotykamy się tylko wtedy, kiedy ty chcesz. A jednak uważam, że to trochę dziwne.
– Zależy mi na tobie. Nie chcę cię stracić. A jednak nie wiem, co mam zrobić.
– Powiedz mi, o co chodzi – poprosiłam.
– Dobrze – zdecydował się nagle. – Przyjedź do mnie za tydzień. Muszę ci kogoś przedstawić. Wtedy zrozumiesz w jak skomplikowanej jestem sytuacji.
– Tydzień mogę poczekać – uznałam. – Ale może odezwałbyś się do mnie wcześniej niż w następny piątek?
– Nie chcę sobie za dużo obiecywać. Boję się, że kiedy odkryjesz jak sobie skomplikowałem życie, uciekniesz i więcej cię nie zobaczę – spuścił wzrok.
– Daj mi szansę samej to ocenić – stwierdziłam. – A na razie nie zniechęcaj mnie do siebie bardziej niż to konieczne dla utrzymania zdrowego dystansu – zaśmiałam się.
– Nie chcę żadnego dystansu... – odparł na to. – Ale... no dobrze. Poczekam z tym do następnego tygodnia. Nie będę cię już odstraszał.
– Nie odstraszasz mnie – musiałam się zaśmiać. – Raczej przyciągasz i odpychasz na zmianę.
– Ale twój pies jest o mnie zazdrosny – dodał ze śmiechem. – A to oznacza, że przekroczyłem granicę przyzwoitości w przyjacielskich relacjach.
– No tak. Dziś przekroczyłeś, ale ja nie miałam nic przeciwko. Zbieramy się już? – spytałam, widząc, że słońce chyli się ku zachodowi i czując, że w lesie robi się chłodno.
– A nie chcesz deseru?
– A masz?
– Tak. Tartinki. Tym razem z borówkami.
– No to mnie kupiłeś – stwierdziłam. – Zostaję.
– Cieszę się, że znów trafiłem w twój smak – ucieszył się. Wyjął z koszyka tartinki i podał mi jedną. Była pyszna. Lepsza niż te czekoladowe, które przywiózł ostatnio.
– Jest genialna. Naprawdę sam je pieczesz?
– Tak. Nauczyłem się we Francji. Dorabiałem sobie w cukierni.
– Ja się nie nauczyłam w Belgii robić gofrów – zaśmiałam się. – Dorabiałam sobie pilnując dzieci.
– Tak sobie właśnie ciebie tam wyobrażałem. Wydaje mi się, że dzieci cię lubią. Jesteś cierpliwa i opiekuńcza, prawda?
– Dzieciaki raczej mnie lubiły, ale nie wiem czy to zasługa cierpliwości czy raczej kreatywności w wymyślaniu zabaw – zaśmiałam się.
– Jesteś słodka – powiedział wtedy i znów mnie pocałował.
– Teraz jestem, bo zjadłam twoją tartinkę – uśmiechnęłam się do niego. Wstał z koca.
– Nie, jesteś słodka, niezależnie od tego, co jadłaś. – Podał mi rękę i pomógł wstać. Wtedy przyciągnął mnie do siebie i jeszcze raz pocałował. – Wybacz, ciężko mi teraz przestać...
– Nie gniewam się – odparłam ze śmiechem. Maks przybiegł do nas i podskakiwał, domagając się uwagi. Pogłaskałam go. Adam rzucił mu patyk w stronę jeziora. Pies pobiegł za nim zadowolony i po chwili przyniósł zdobycz w pysku. – Dobry pies – pochwaliłam go. Zamerdał ogonem z radości. Adam schował koszyk do bagażnika, a potem złożył też kocyk. Potem zapakowaliśmy się wszyscy do samochodu, a on odwiózł mnie i Maksa do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro