Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I - Nowe Życie

Nastąpiło późne popołudnie. Mróz przecinał powietrze swym lodowym oddechem zdecydowanie ostrzej niż przed paroma minutami temu. Poukrywani w zakamarkach miasta bezdomni próbowali się ogrzewać na wszelakie sposoby, paląc w starych, metalowych beczkach po smole wszystko, co zdołali znaleźć i nadawało do tego. Oczywiście niezbyt przejmowali się tym, jaki to ma wpływ na środowisko. Wszak sami byli w potrzebie. Gdyby teraz zaprzestali swojej działalności na rzecz ochronny natury, zmniejszyliby swoją szansę na przetrwanie, umierając z zimna, a do pracy nikt nie zatrudni ludzi takiego pokroju, jak oni. Rynek pracy był zbyt dumny na to. Ostatecznie ulice nieco przycichły.

Gdzieś w innej części miasta swoje bitewne potyczki prowadził niezbyt udany duet nieznanych sobie osób. Nie przeszkadzał im ani chłód, ani otoczenie. Nie mieli wręcz czasu nad tym rozważać. Siedząca trójka nieopodal bezdomnych akurat z zainteresowaniem obserwowała ich zmagania. Brakowało już im tylko miski ze świeżym, ciepłym popcornem. Ci ludzie widzieli już zbyt wiele, żeby ruszył ich widok jakiejś zmutowanej kreatury oraz niezbyt przyjaźnie wyglądającej osoby. Nawet, mimo że całą twarz miała podejrzanie szczelnie zasłoniętą. Jej płaszcz zaś wyglądał z lekka niecodziennie- w końcu niejeden człowiek w Ameryce miewał osobliwe gusta pod względem ubioru. Nie wykraczała ona poza tolerowaną tam normę.

- Znowu jakieś ufoludy- burknął jeden imieniem Kazik do pozostałych. Dorzucając jakieś uprzednio zebrane śmieci do ognia. Przetarł ręce, ogrzewając je przy okazji.

- Pewno rząd chce nas wykurzyć z miasta- po chwili ciszy wszyscy trzej wybuchli śmiechem.

Uniki, podcięcia oraz szczęk żelaza to zaledwie początek tego osobliwego starcia. Leonardo nie chciał zanadto zranić oponenta, dlatego też znacznie częściej odpierał ciosy, aniżeli sam je wymierzał, odskakując przy tym, co jakiś czas w tył, aby uniknąć celowanych w niego dłuższych serii ataków. Coś zauważalnie powstrzymywało młodzieńca przed kontrofensywą, zupełnie jak gdyby jakiś wewnętrzny głos uparcie mu ją odradzał.

- Posłuchaj- starał się przemówić do nieprzyjaciela, osłaniając twarz kataną przed ewidentnymi zranieniami- Nie wiem, kim jesteś, ale nie mam złych zamiarów. Uwierz mi!

Jednak jego słowa były daremne, druga strona bowiem nie zamierzała nawet go słuchać, wymierzając desperacko ciosy swoją białą bronią, jakby w obawie przed podstępem, który miałby wykorzystać jego naiwność i utratę czujności. Wówczas szala zwycięstwa wypadłaby po stronie tamtego, a on sam miałby nie tylko problemy, ale i wyrzuty sumienia, że tak łatwi dał się podejść. Nie mógł do tego dopuścić. Jednak lider był nieco innego zdania, wciąż jedynie unikając tej większej serii ciosów. Nie pojmował, dlaczego zamaskowana postać tak uparcie usiłuje dalej walczyć. Nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek w przeszłości mieli jakieś porachunki, tym bardziej że nie znał jego tożsamości, co tylko utrudniało owe rozwikłanie zagadki. Starał się dostrzec, chociażby rąbka twarzy, lecz zadanie go przerosło. Niczego nie był w stanie dostrzec, nieważne ile, by się nie starał.

Techniki jakie stosował adwersarz wyglądały dość znajomo. Nawet jego rozum, czy serce dawały mu o tym jasno znać. Zakapturzony poruszał się szybko, acz z delikatną gracją oraz lekkością. To zdecydowanie musiała być kobieta, tylko czego w takim razie mogła chcieć od żółwia? Nie miał czasu nad tym dogłębnie rozmyślać. Najpierw musiał ją jakoś powstrzymać, a potem szukać wyjaśnień.

*

W kryjówce każdy debatował nad tym, co mają ostatecznie zrobić ze swoim przywódcą. Przeszłość nie tylko jemu dała się we znaki, ale i wszystkim. Odejście kilku ważnych osób to nie jedyne przykre wydarzenie w ich życiu. Najważniejsze jednak teraz trzeba było wybić Leo z głowy powrót do przeszłości, kiedy widział po raz ostatni Nysę. Nawet jeśli nie odbywało się to więcej niż raz w roku. Martwili się po prostu o niego.

- Panowie, musimy coś z tym w końcu zrobić!- Zaprotestował stanowczo Donatello- Jak doskonale wiemy, te lata zrobiły swoje i Leo już przestał roztrząsać przeszłość tak, jak dotychczas...

- Poza tym, że co roku wyłącza telewizor i wychodzi zawsze, kiedy wspomną o tym przeklętym wirusie!- Podsumował Raph, wchodząc mu w słowo.

- Powiedzcie to mediom, one nigdy nie odpuszczą tematu- Trafiła przenikliwie Karai, opierając rękę o bok.

- Mamy mu zabronić telewizji?- Zasugerował głupawo najmłodszy, oderwawszy wzrok od telewizji. Jego pomysł zadziwił wszystkich, lecz mimo to, nie byli tego pewni.

Może i przeszłoby to, gdyby był dzieckiem. Czasowy zakaz nie byłby niczym niezwykłym przy odrobinie podejścia, jednakże niestety Leonardo zdołał już ukończyć ponad dwadzieścia parę lat, zresztą nie tylko on.

- To nie będzie zbyt rozsądne, Mikey- Skrzywił się Don- Nie spodoba mu się ten pomysł, a poza tym nie jest dzieckiem, takie kary w niczym mu nie pomogą. Musimy wymyślić coś lepszego...

- Mamy Karai do dyspozycji!- Zadeklarował ziekonooki, obejmując ją ramieniem. Wkrótce tego pożałował.

- Że co?!- zażenowana jego zachowaniem szybko sprowadziła go do porządku, powalając na podłogę poprzez wykręcenie mu ręki.- Może ja zasugeruje coś lepszego i zrobię z ciebie ładną ozdobę salonu?!

- Dobra, dobra, już zrozumiałem. Nie będę więcej tego robił, tylko mnie już zostaw!- Warknął, zrzuciwszy ją z siebie.

- I kto to mówi- zadrwił piegowaty, cicho chichocząc.

- Widzisz- uśmiechnęła się szyderczo- nawet twój braciszek to wie!

- Uspokójcie się!- rozkazał mózgowiec- To poważna sprawa!

Kilku sekundową cisze przerwały jedynie głośne narzekania Raphaela.

- No to, co mamy robić? Na smycz go nie możemy wziąć. Nie jest już nastolatkiem, a nawet gdyby był, to niewiele moglibyśmy zrobić!

- Jeśli będę wam potrzebna, wiecie gdzie mnie szukać- Nie zważając na nic, Karai napięcie opuściła kryjówkę, za nim ktokolwiek zdołał ją zatrzymać. Nie miała ochoty dalej tracić czasu na nudne debaty.

- A ją co ugryzło?- Zaskoczony buntownik odprowadził wzrokiem wojowniczkę.

- Zapewne poszła do domu- Wywnioskował Mikey z jej nastawienia.

Nie przypuszczali jednak, że kunoichi miała zupełnie inne plany, niż powrót do domu i kolejne znęcanie się nad żołnierzami podczas ich treningu. W istocie dziewczyna stanęła, ukryta za pobliską ścianą, przysłuchując się ich rozmowie. Odnosiła wrażenie, że nie poruszają pewnych kwestii w jej obecności, dlatego musiała dołożyć wszelkich starań, aby sama odkryć, ile to oni, przed nią mają do ukrycia. Sprawa z liderem dodatkowo dość mocno ją intrygowała. Jeśli w miarę szybko nie uzyska więcej informacji na ten temat to plan, który usnuła, może pójść na marne, bądź będzie musiała znaleźć inne wyjście, lecz zdecydowanie wolała załatwić to jak najszybciej.

- Jeśli wszyscy będziemy tak stroić fochy, to wkrótce klan naszych przodków przestanie istnieć!- Nie lubił wróżyć czarnych scenariuszy, a tym bardziej ich wypowiadać na głos, ale nie widział też powodu, by to kryć.

- Jedyne fochy, kto tu stroi to tylko tamta dwójka.- Chłodne spojrzenie brata zaskoczyło buntownika.- No, a nie?!

- To dotyczy nas wszystkich, nie tylko ich.- Odparł ponuro, nie spuszczając go z oczu.- Nie ma co prawda z nami już mistrza Splintera, ale nie byłby z całą pewnością dumny, gdybyśmy byle głupotą zniszczyli klan jego przodków.

- Powiedz to Leo.

- Zacznijmy martwić się o siebie lepiej.

- A to już tego nie robimy?- Zdziwił się Mikey- Bo skoro chcemy, żeby Leo był normalny, to chyba już to robimy...

Czarnowłosa jeszcze przez chwilę podsłuchiwała o czym rozmawiają. Niestety niewiele się dowiedziała, poza powtarzanym tematem, dlatego postanowiła czasowo zniknąć, za nim ktoś ją wykryje.

*

Tymczasem na powierzchni, lider przystąpił ostatecznie do kontry, napierając na przeciwnika równie zaciekle, co on. Drobne obrażenia przestały mieć znaczenie. Teraz obrał nowy cel, musiał go pokonać za wszelką cenę, a potem odkryć, kto skrywa się pod tym przebraniem. Czuł, że prawda może nim wstrząsnąć, jednak był zdesperowany oraz gotowy na to.

Niespodziewanie na pół miasta rozbrzmiały głośne okrzyki radości. Wyrwani z pojedynku spojrzeli w tamtym kierunku, skąd usłyszeli nietypowe zamieszanie. Zawiesili czasowo walkę, aby zbadać potencjalne źródło zamieszania. Oboje z uwagą przysłuchiwali się, kto i dlaczego przemawiał tak głośno. To na bank musiał być prezydent kraj. Głosy dochodziły zza pobliskich budynków, parę przecznic dalej. Leonardo nawet nie zauważył, kiedy kaptur tamtego dziwnie się napiął, stojąc sztywno, a tym bardziej nie zwrócił uwagi na nieco podejrzanie wystającą, włochatą część spod dolnej części, długiego płaszcza.


- Dziś, jak doskonale wiemy...- rozpoczął z dumą swój monolog prezydent kraju, stojąc na drewnianym podeście przygotowanym do tego typu sytuacji.- ...obchodzimy kolejny rok od czasu...

Leonardo poczuł nieprzyjemny dreszcz wspomnień, dlatego też przestał zwracać uwagę na jego słowa. Otrząśnięty był gotów kontynuować, poza delikwentem. Ten jednak wolał dalej słuchać przemówienia, jakby był zahipnotyzowany. Trudno było dostrzec po nim coś więcej, skoro zakrywał szczelnie twarz.
- Też coś ciekawego- pomyślał przerzucając oczami lider.

Nagle go olśniło. Skoro został zlekceważony, to oznaczało idealny moment, by poznać ostatecznie, czyja twarz jest skrywana pod maską. Wykorzystał nieuwagę i zbliżył się powoli do oponenta wyciągając rękę z zamiarem ściągnięcia mu kaptura. Zapomniał niestety o jednym, że śnieg pod stopami strasznie skrzypi. W tym wypadku niewiele się zmieniło. Nieważne, jak ostrożnie dasz krok, to i tak biała warstwa zrobi swoje.

Mimo szczelnie zasłoniętej twarzy te spojrzenie przeszyło mutanta na wskroś. Zimny dreszcz oblał jego znieruchomiałe ciało. Nim zdążył się spostrzec, poczuł silne uderzenie w brzuch, lądując twardo pomimo miękkiego śniegu około metra dalej, szybko odczuwając tego skutki. Przenikliwy chłód oblał jego spocone oraz rozgrzane ciało. Nie było to zbyt przyjemne doświadczenie.
W ostatniej chwili zdołał uniknąć zabójczego ciosu ze strony nieprzyjaciela. Ostrze trafiło jedynie kawałek wystającej bandany żółwia, rozrywając ją częściowo. Oczywiście nikt nawet nie zwrócił na to uwagi, istotniejsze było zakończenie boju.

Niebieskooki skoczył na równe nogi, ciskając niewielką ilością śniegu prosto w jego twarz. Może to niewiele dało, lecz pomogło czasowo odwrócić jego uwagę. Leonardo wykorzystał moment i naskoczył na napastnika, usiłując zerwać maskę. Przerażony nagłym atakiem nieznajomy o utratę swej anonimowości odkopnął uciążliwy problem, następnie rzucił się do ucieczki. Poległy, za pomocą katany zdołał ledwo wstać, dotykając obolałej okolicy brzucha. Zmieszany patrzył już tylko, jak tamten, albo raczej tamta, znika w odmętach srebrzystej ściany, gęstego i zlodowaciałego powietrza. Wkrótce potem rozbrzmiały kolejny wiwaty oraz oklaski. Roztargniony zastanawiał się nad tym, czy kiedyś jeszcze staną twarzą twarz, a on pozna wreszcie tożsamość oponenta. Spuścił wzrok i miał już wracać, gdy coś przykuło jego uwagę. Ostrożnie podniósł błyszczący, ciemny, przedmiot otrzepawszy go uprzednio ze śniegu. Kącik jego warg delikatnie się wygiął. Zwątpienie ustąpiło nowej nadziei...

_____
Przepraszam za tak długi czas czekania, ale robiłam, co mogłam, aby to miało ręce i nogi.

Mam nadzieję, że nie zniechęciło to was do pozostania przy finalnej części?

Obawiam się, że możecie poczuć się zniechęceni przez to, co planuję dalej dać, ale postaram się do tego nie dopuścić!

Widzę i doceniam każdą gwiazdkę i komentarz, nawet zaznaczający błędy, nad czym pracować, czy taki sugerujący o czymś. Czekam również na wsze reakcje oraz opinie!

Ciao~

~Niedzial 29.06.2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro