Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V - Rozterki

           Podczas gdy ulice miasta opustoszały do reszty, w podziemnej kryjówce mutantów panował gwar. Trójka braci rozmyślała nad tym jak mogłaby pomóc najstarszemu bratu odzyskać dawny spokój, a zarazem pogodę ducha. Mieli wiele sugestii oraz propozycji, lecz żadna z nich nie okazała się być wystarczająco dobra - jedne już wykorzystano (bez efektów), a inne zaś nie do końca były możliwe do realizacji... - Po długich rozmyślaniach wpadły na pomysł, który jednak Donatello nie przypadł do gustu. Nawet jeśli to była jedynie możliwa oraz bezpieczna opcja.

- Zabierzemy go do restauracji Pana Murakamiego! - Zakomunikował dumnie Mikey. Bujając się na zawieszonej nad niewielkim zbiornikiem kumulacyjnego wody, oponie - Jedzenie zawsze poprawia humor!

- Nie wiem skąd to wziąłeś, ale brzmi nieźle - pochwalił go zdumiony Raphael - Chodźmy zatem!

- N-Nie sądzę, aby to był najlepszy pomysł - zaprotestował niepewnie mózgowiec. Każde wyjście w tamtym kierunku przywoływało mu na myśl wspomnienia o April O'Neil, rudowłosej dziewczynie, która to była nie tylko ich przyjaciółką, ale też i jego dziewczyną.

To ona, jako pierwsza zaprowadziła go oraz jego braci do restauracji Pana Murakamiego-san, dzięki czemu nie tylko na czas pomogli niewidomemu właścicielowi interesu, ale także zyskali jego szacunek oraz miano stałych klientów.

- Nie zachowuj się jak Leo! - syknął ostrzegawczo buntownik - To, że obie wasze "dziewczyny" nie żyją, to nie znaczy, że mamy zmieniać cały plan, bo was dopada fala płaczu!

- Ja nie płaczę, a poza tym, zauważ, że...! - Już miał dodać coś więcej, gdy w słowo wszedł mu Raphael.

- Dobra, dobra! Pogadamy o tym później - pociągnął niespodziewanie brata za nadgarstek, ruszając w stronę korytarzy, gdzie były pokoje - Teraz chodź wreszcie!

Chcąc nie chcąc, zmuszony żółw ruszył za nim. Najmłodszy wkrótce do nich dołączył. Rozbujawszy się wpierw wystarczająco, aby po chwili wykonać skok z pół saltem i wylądować na pewnym gruncie.

- Zaczekajcie na mnie! - Po wylądowaniu, żółw czym prędzej pobiegł za pozostałą dwójką.


***

         Po tym, jak April wyznała, że nie może być już dłużej z Donniem, ze względu, iż oboje żyją w dwóch różnych światach - mutant musiał pozostawać w ukryciu, co niezbyt dobrze wpływało na pracę, jako dziennikarki oraz życie osobiste dziewczyny. Jej zawód był dość ryzykowny i rzekomo mogłaby to pogodzić, lecz w obawie o nadejście dnia, gdzie przez przypadek świat pozna tajemnicę istnienia zmutowanych żółwi ninja żyjących w kanałach, wolała z nim zerwać, ale nie tylko. W pewnym momencie zrozumiała, że związek z prawie dwumetrowym mutantem nie ma przyszłości. Jakby wytłumaczyła dalszej rodzinie, że jej partner nie jest człowiekiem, a ich potomstwo miałoby ograniczoną przyszłość oraz narażone było na liczne choroby genetyczne. - Złamała mu tym serce, lecz nie miała wyjścia.

Zaraz po ich zerwaniu doszło do nieoczekiwanego wypadku...

***

         Zapukali do drzwi pokoju najstarszego, jednak nikt nie odpowiadał. Postanowili ponownie zapukać, lecz i tym razem odpowiedziała im głucha cisza. Buntownik postanowił ostatecznie wymusić odzew u brata, pukając mocniej do drzwi. Wciąż nikt nie odpowiadał, więc postanowili sprawdzić, czy aby na pewno wszystko w porządku. W tym celu uchylili ostrożnie drzwi, by móc zajrzeć do środka. Pokój był ciemny, co mogło tylko oznaczać, że mutanta prawdopodobnie nie było.

      Po zapaleniu światła rozejrzeli się uważnie. Pokój był schludny, a wszystkie przedmioty dokładnie poukładane. Tylko materac łóżka był nieco w nieładzie, co tylko oznaczało, że właściciel pokoju tutaj przebywał przez jakiś czas.

- Znowu go wcięło! - lamentował Donnie, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. - Jakby się rozpłynął?


- Ja już z nim sobie pomówię, jak wróci! - stuknął pięścią o dłoń żółw w czerwieni. Znudziła go ta zabawa, czego nie dało się ukryć po jego nastawieniu. - Będzie się musiał gęsto tłumaczyć!

- Wyluzuj, jak go przyciśniesz, to znowu niczego się nie dowiemy. Zamknie się w sobie! - zabrał głosu najwyższy.

- Jasne, może jeszcze usiądziemy z nim przy ciasteczkach i herbatce! - buntownik nie miał najmniejszej ochoty po raz kolejny podejmować się rozmów, które nie wnosiły absolutnie niczego poza bezsensowną stratą czasu. Wypiął więc dumnie pierś i stanął twarzą w twarz z o wiele wyższym od siebie żółwiem, zaciskając do tego pięści.

Nawet jeśli różnica wzrostu wynosiła między nimi jakieś parę centymetrów, to nie stanowiła ona żadnego problemu, aby wciąż wdawać się w spory. Buntownik doskonale zawał sobie sprawę, że posiada dominację nad wyższym mutantem, dlatego też nie zamierzał marnować takiej okazji. Musiał udowodnić, iż jest gdzieś lepszy od niego.

Michelangelo ziewnął znudzony. Postanowił więc poszperać trochę w rzeczach Leo. Miał świadomość, iż ryzykuje wiele, ale przecież właściciel pokoju był obecnie gdzie indziej, także małe szanse, by ten go przyłapał. (Przynajmniej tak myślał). Zaczął wpierw od zajrzenia pod łóżko, a następnie przeszedł do przeszukiwania reszty pokoju.

- Tutaj trzeba twardej ręki, a nie podchodów! - ciągnął dalej zielonooki.

- Raph, wyrażaj się! - poczuł go Mikey, przeszukując wzdłuż i wrzesz pokój lidera, licząc naiwnie na znalezienie jakiś ukrytych przysmaków, choć wiedział, iż szansę na to są znikome. - To nie ładnie mówić, że trzeba mieć odchody!

- Podchody Mikey, podchody! - poprawił go szybko z głośnym westchnięciem, nie zwracając najmniejszej uwagi na jego czyny. Druga strona wydawała się robić podobnie. - A teraz nie przeszkadzaj!

- Co za różnica? - Wzruszył ramieniem, nie rozumiejąc, o co im znowu chodzi. Kilka sekund później zignorował braci i skupił całą swą uwagę na poszukiwaniach. Sukces osiągną dopiero, gdy zajrzał do szafy lidera.

         Wewnątrz wisiały stroje mutanta z poprzednich akcji, płaszcz oraz coś, czego nie widział nigdy dotąd - cosplay Kapitana Ryana. - Z lekka go to zaskoczyło, jednak szybko przypomniał sobie, skąd w któreś Halloween widział go paradującego w żółto-czarnym kostiumie po kanałach.

Na dole zaś szafy stały kartonowe pudełka wypełnione wszelakimi nakryciami głowy i nie tylko. Obok pudeł dostrzegł również deskorolkę oraz elektryczną gitarę. Pomiędzy tymi rzeczami było coś jeszcze. Szybko je odsunął i wydobył spośród nich jakiś przedmiot.

- Uuu... A to co?... - mruknął sam do siebie i wyszczerzył pod nosem - Wygląda jak...

- Maska? - znajomy głos dochodzący za drzwi niespodziewanie dokończył za niego zdanie.

Wszyscy mutanci natychmiast zaprzestali się wykłócać, obrzucając speszonym spojrzeniem owego osobnika. Najmłodszy aż podskoczył, omal nie upuszczając znaleziska.

- Kto wam pozwolił tu wejść i grzebać w moich rzeczach?! - Oburzony lider wszedł do pokoju. Kiedy dostrzegł, co jego najmłodszy brat trzymał, wpadł w gniew. Wolał jednak chwile to przemilczeć. Widząc to, piegowaty czym prędzej ukrył ją za plecami z głupim grymasem.

- Leo, my... - Donnie usiłował niezgrabnie wytłumaczyć się mu, gdy wtem dostrzegł, że ich najmłodszy brat coś usiłował nieudolnie ukryć za skorupą. Strzelił sobie ręką w twarz, czując lekkie załamanie nerwowe. - Oh Mikey...

Żółw w pomarańczowym zerknął kątem oka na przedmiot za plecami, nerwowo się szczerząc. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tym rozgniewał Leo. Przecież nic takiego nie zrobił, a przynajmniej tak mu się zdawało. Nim się obejrzał, żółw wyrwał swoją własność z jego rąk.

- Nie rozumiem, o co się tak pieklisz. To tylko głupia maska! - wtrącił wreszcie niezrozumiale Raph.

- To już nie twoja sprawa, a teraz wszyscy wyjdzie stąd!

- O nie, najpierw nam wszystko wyjaśnisz tu i teraz. Nie wy kręcisz się tym razem! - zielonooki nie zmierzał tak łatwo odpuszczać. Zmusi go do gadania, choćby miał zostać tutaj i tydzień.

Mutant w niebieskim westchnął ciężko. Może i mieli rację, za długo to w sobie wszystko zduszał, a im należy się jakieś słowo wyjaśnienia. Szczególnie, że są rodziną. Zrozumiał też, że ostatni czasy zachowywał się jak dziecko, więc tym bardziej czuł się winny wytłumaczenia.

Spojrzał więc na nich i poprosił o przejście do salonu, gdzie mieli przeprowadzić dalszą część debatę.

**

          Tymczasem, Nysa podeszła do krawędzi dachu, a następnie ogarnęła nieco śnieg, by móc spokojnie na niej przysiąść. Wszelakie myśli zaprzątały jej głowę. Między innymi o tym, dlaczego mutant, z którym tak zaciekle walczyła pamięta ją, choć ona go wcale. Mało tego, wciąż czuła na swej skórze jego dotyk. Nie rozumiała powodu, dla którego ten ją uściskał. Choć trudno było jej zaprzeczyć, iż gdy stał tak blisko i obejmował, poczuła się dziwnie bezpiecznie, jakby znała go od dawna... Z drugiej jednak strony to teraz nie było istotne, więc musiała szybko porzucić te myśli i skupić się na czymś ważniejszym. Mniej innym musiała znaleźć sposób, by odzyskać swoją zagubioną maskę. Oczywiście wiedziała doskonale, kto mógł ją odnaleźć, tylko pozostawało wciąż jedno pytanie. Czy aby na pewno posiadał ją tamten żółw, a jeśli tak, to jak miała go przekonać do zwrotu własności?

        Pogrążona w rozterkach nawet nie zwróciłaby uwagi, że ktoś stanął tuż za nią, gdyby nie cień doskonale znanej jej istoty oraz ciepły oddech na jej skorupie.

Spojrzała więc w górę. Uśmiechnęła się delikatnie na widok wielkiej i czarnej kreatury stojącej tuż nad nią.

- To tylko ty, Dark - odparła z ulgą.

Wilk jednak nie odwzajemnił wyrazu szczęście, utrzymując wciąż kamienny wyraz pyska. Zamiast odpowiedzieć na powitanie jakkolwiek, postanowił położyć się tuż za nią. Spojrzenie skierował bezpośrednio na rozciągające się w dole miasto. Nie mogąc przepuścić takiej okazji, hybryda wykorzystała fakt, że zwierzę leżało tuż za nią i oparła głowę o puszysty bok towarzysza z cichym westchnięciem. Wygodny, czarny, a do tego żywy podgłówek, niczego więcej do szczęścia nie trzeba było, poza rozwiązaniem powstałych problemów.

Momentalnie pochmurniała, opuściwszy uszy, przypomniawszy sobie ponownie o ostatnich zdarzeniach, co nie umknęło uwadze nieco zaniepokojonego tym wilka.

- Czuję, że targają tobą liczne emocje. To do ciebie niepodobne. Czy, aby na pewno nie masz ochoty mi o czymś opowiedzieć?

- To nie jest teraz takie istotne, co teraz czuję - zerknęła na niego nieco skonfundowana. Wolała nie mówić o swoich uczuciach dla swojego oraz jego dobra, choć była w pełni świadoma, iż go nie oszuka. Na domiar tego zdołał już sam do tego dojść, czytając jej z zadręczonej duszy, jak z otwartej księgi. - Ale, jak nie odzyskam tej maski, to Slash mi nigdy tego nie daruje...

Stworzenie tylko obrzuciło ją zmęczonym spojrzeniem. Wciąż nie rozumiało, do czego dziewczyna chciała dążyć ostatecznie. - wyjścia na swoje czy podporządkowywać się dalej jednostką, które wciąż trzymały ją krótko i zmuszały do posłuszeństwa.

Nie mogąc dłużej dopuszczać do takiego stanu, Dark musiał przekonać ją, aby zmieniła całkowicie swoje podejście do sprawy i zaczęła wychodzić na swoje. Nawet jeśli dzięki temu sam czerpał z jej duszy wystarczającą ilość energii, to nie była ona na tyle wystarczająca, aby mogła przynieść mu potrzebne wartości, które dodałyby wystarczających sił. Miał już nawet ku temu plan, nawet jeśli przyniesie on kilka strat i zaboli gdzieś Nysę. Kiedyś mu za to jeszcze podziękuje. W końcu głównie dba zarówno o swoje, jak i jej interesy.

- Za bardzo bierzesz to do siebie. - podniósł wzrok, wciąż nie ukazując przy tym żadnych innych emocji. - Cel uświęca środki. Lepiej nie zapominaj o tym, jeśli chcesz coś osiągnąć.

Przemilczała jego wypowiedź, uważnie analizując ją jeszcze raz, kawałek po kawałku w swojej głowie. Sądziła, że dyplomacja jest najlepszym sposobem, by zyskać porozumienie, a jednocześnie swój cel, ale skoro mówi inaczej, to nie może się mylić.

Nie uzyskując dalszej odpowiedzi, Dark podniósł ciężko swe cielsko, jakby od niechcenia.

- Daj sobą manipulować, a również przepadniesz - Dodał krótko widząc niepewną minę dziewczyny, po czym jednym susem przekroczył krawędź dachu, zmieniwszy się następnie w obłok czarnej materii. Po paru sekundach nie było po nim śladu.

Hybryda odprowadzała go tylko wzrokiem. Musiała przemyśleć sobie wszystko jeszcze raz za nim zdecyduje co dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro