XXIII- Gra
Odgłos wybuchów, wrzaski, czy nawet walące i sypiące się pozostałości po budynkach nie stanowiły przeszkody w rozważaniu problemów, jakie czekały naszych bohaterów.
Tygrys trzymał na celowniku mutantkę. Każde nie roważne posunięcie mogło kosztować jej życie. Co prawda czuli uraz, lecz zasłużyła na ostatnią szansę, po tym, czego dokonała ostatnim razem. A mianowicie uratowała dwójkę braci przed ledwo stojącą ścianą.
Jeśli zmarnowałaby tę szansę, nić porozumienia, bezpowrotnie zostałaby zerwana. I bez tego była niczym pergamin.
Nie wykluczali, rzecz jasna możliwości, iż nadal znajdują się w grze, a wszystko to manipulacja przeciwnika, który próbuje pozgarniać ich karty, podstępnymi zagraniami. Tak jak w Ruletce, Pokerze, czy Piotrusiu.
Mimo wszystko Leo czuł się odpowiedzialny za Nysę. Wszak to właśnie ona skradła mu serce.
Z czasem narastające uczucia stawały się czymś więcej, niż tylko przyjaźnią... Siłą, której oboje starali się unikać za wszelką cenę. Jednak czas działał swoje, dzięki czemu, uczucia, łączące tych dwoje narastały z każdą chwilą.
Chodź i jego skrywały wątpliwości, czy na pewno czuje to samo, co on, czy w dalszym ciągu, nie usiłuje go zwodzić. Coraz bardziej podstępnymi zagraniami na potrzeby Stopy. Kolejny nóż wbity w serce tym razem pozostawi krwawe blizny na lata, a nawet gorzej...
- Decydujcie!- Przeładował broń- Poddajecie się albo dziewczyna ginie!
- Nigdy!- Zdenerwował się Raphael.
- Wasza strata!- powoli zaciskał palec na spuście, gdy niespodziewanie głos zabrał Leo, wychodząc naprzód.
- Zabij ją śmiało! Oszczędzicie tylko problemów!- Zabrzmiał poważnie, gdyby miał tylko żartować.
- Co ty powiedziałeś?!- opuścił broń z lekka zaskoczony Tygrys
- Co ty wygadujesz Leo?!- Zmarszczył czoło Donnie- Jeszcze chwilę temu ubolewałeś!
- Właśnie! Myśleliśmy, że Nysa zastępuje ci Karai- wszedł w słowo brata, równie zaskoczony Mikey. Odczuwając chłodne spojrzenia- No co? A nie??!
Lider zignorował zaskoczenie braci, zwłaszcza opinie najmłodszego, utrzymując twardy wzrok na przeciwniku.
- Powiedziałem, żebyś z nią skończył! Ogłuchłeś?!- Powtórzył ostrzej- Ale za nim to zrobisz, wiedz tylko jedno, jej duch, nigdy nie zazna spokoju, póki żyjecie!
Poza Donnie'm nikt inny nie zauważył, ruchu ucha dziewczyny, która wyglądała, jakby była świadoma obecnej sytuacji.
Przez moment, Donnie'mu przeleciała pewna myśl. Mianowicie taka, aby powiadomić resztę, lecz miał zupełnie inny, lepszy pomysł.
- Ej! Tygrysi Pazurze!- zaczął z prowokacją, nastawiając kij- Ile ci zapłacili, aby móc wykupić, twoje części organizmu?!
- Tyle, ile tobie zostanie żyć!- Warknął.
Z drugiej strony Pasiasty nie był głupi, żeby nie podejrzewać, co zamierza. Również hybryda odczuła, iż coś tu jest nie tak, a mimo to nie dawała żadnego znaku.
Głównym motywem kocura w obecnej chwili, było podjąć ostateczne środki, aby zgarnąć ,,Partie kart". Dlatego też nie wahał się przed niczym. Skoro próba postrzału nie skutkowała, musiał wykorzystać inną metodę.
Jedno pstryknięciem wystarczyło, żeby wezwać wsparcie, dość znanego osobnika. W jednej chwili Dark, niczym smuga czarnego dymu, zmaterializował się przygniatając machaniookiego do ziemi.
- Donnie!!- Krzykeli pozostali, próbując dobiec do brata.
Michelangelo użył łańcucha Nunchaku w celu obezwładnienia, wilka. Jego szarpnięcia szły na próżno, ponieważ bestii w ogóle to nie ruszało.
- Ciebie to nawet nie rusza!- Rozczarował się głęboko, widząc, jak ten spogląda na niego kątem oka. Dodatkowo był świadkiem jego zmiany koloru oczu z żółtego na czerwone, bez źrenic, co go przeraziło.
Demon ze złośliwym chichotem złapał za łańcuch, pociągając go oraz żółwia, trzymającego za drugi koniec.
Donatello usiłował się wyswobodzić spod uścisku, lecz każda próba pogarszała sytuacje. W końcu przestał walczyć, a zaczął, ze łzami bronić. Czuł, jak jego kości nie są w stanie tego dłużej wytrzymać.
Oszołomiony piegowaty nie zdołał się dobrze otrząsnąć, a już został obezwładniony przez Karai, która przyłożyła mu nóż do gardła.
- Stój spokojnie, a nie zrobie ci krzywdy!- Wymamrotała.
- Nic z tego skarbie!- Szykował naskok Raphael- Puścisz go w tej chwili albo stracisz życie!
- Nie sądzę- odparła ze stoickim spokojem, robiąc unik- Martw się o siebie, grubasku!
- To są same mięśnie!- Prawie wleciał w ścianę, lecz to go nie powstrzymało. Odwróciwszy, ponowił próbę. Z tym, iż na Dark'a. Wilk wydawał się przewidzieć jego zamiary, więc złapawszy, w zęby Nunchaku, rzucił nim w Raphaela.
Zielonooki miał co do tego inne podejście i zamiast dać się trafić, nieświadomie odbił je w stronę Leonardo.
Lider, obrywając, stracił równowagę, przeturlawszy po ziemi. Kiedy podniósł wzrok, dostrzegł przed sobą, nadal żywą Kanazaki. Zorientował się również, iż został odcięty od reszty przez Klan Stopy.
W tym samym czasie Zielonooki z furią próbował nabić na sai demona.
- Dziś się rozliczymy pokrako!- wymierzył zamach.
- Nie dziś!...- Polemizował, dematerializując połowę ciała, tak by jeden mutant chybił, a drugi nie uciekł spod uścisku- I nie w przyszłości!- Dorzucił.
- Nic wam nie jest?!- próbował zmartwiony ocenić sytuację w niebieskim.
- Jeśli... mnie nie... zgniecie to... przeżyje!- Wymamrotał ledwo Donnie, usiłując dalej się bronić.
- Wszystko gra brachu!- Coś mu przyszło do głowy- Ej!- Burknął pretensyjnie najmłodszy- Dlaczego nie walczysz o Leo?
- Słucham?!- Roześmiała się Karai
- No bo, gdyby nie Nysa, byłby twój
- Nie wiem, co ci się w tej główce roi, ale nie ze mną te numery!
- To nie podoba ci się on?
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
- O tym, że nikt nie zamierza mi o niczym mówić! Nawet wyjaśnić, czemu nazwaliście ją Nyra!
- Otóż dlatego, że to moje drugie imię- Podniosła się, kończąc całą te szpopke.
- Nysa...- Podbiegł do niej, kładąc dłonie na ramionach- Co ty pleciesz za bzdury?!
Raph wymasował głowę, zerkając za siebie. Ujrzał samego Pana X, zwanego również jako Xever Montes- Rybiryj.
- A kogo my tu mamy...- Rzekł chłodno.
- Kolejna pokraka, prosi się o dostanie wciry?!- Zawirował sai.
- Już sądziłem, że nie może być zabawniej!- Użył Sarkazmu
- I zapewniam cię, że się nie mylisz!- Dodał, wykonując krok na przód, nie zauważając za sobą naukowca, który poczęstował pana buntownika dawką, czystego prądu paralizatora.
- Teraz nie będzie stawiać oporu!- Trącił, nogą mutanta.
- Raph!- Zerknął za siebie niebieskooki, słysząc zamieszanie. Złapał za katanę, lecz mutantka go powstrzymała.
- To nic nie da...- Skrzywiła uszy- Jeśli teraz ich zaatakujesz, to cię zestrzelą!
- Ale jak to??- Zerknął na dach, gdzie czekał przyczajony, nieznany buntownik, zrekrutowany wprost z ulicy mierzący z kuszy. Jego ubranie było obdarte, a ciało poranione, jakby stoczył walkę z lwem.
- Co to wszystko ma znaczyć?!- Na jego twarzy najwyraźniej widniało zagubione pytanie. Odgarnąwszy jej włosy do tyłu, zobaczył, iż nie tylko u niego było to widać. Dodatkowo dostrzegł strach w jej oczach, co ciężko można było dostrzec przez ciągłe zamieszanie i starcia.
- Długo wyjaśniać!- Wysunęła zęby, powarkując. Wyczuła obecność wroga za plecami.
- Jeśli tak stawiasz sprawę...- Rzucił kataną, wbijając ją w ziemie, tuż obok dwójki- Udowodnij, zabijając dziewczynę!
- Nie zrobię tego!- objął ją mocno.
- Zrobisz albo twoi bracia ucierpią jeszcze bardziej, a chyba nie chcesz tego!
Mutant tylko westchnął, spuszczając wzrok. Dziewczyna odsuneła się od jego skorupy, czując zagrożenie.
Tygrys dał podejrzany sygnał demonowi. Skinąwszy głową wilk, zmienił barwę oczu na czerwone, usiłując zdobyć kontrole nad dziewczyną.
Mutantka ścisnęła przedramię przyjaciela, starając się nie wpaść w ten sam stan, który dotychczas nią kierował- utratę kontroli.
Wydała stłumiony jęk, co zaniepokoiło Leo. Błagała, aby zaprzestał. Na próżno. Wilk był nieugięty. Nawet słowa Leonardo niewiele znaczyły.
- Przestań!- rozkazał bezradny, po raz ostatni.
- Pazury Dark'a znajdują się tuż przy tętnicy! Jeśli teraz przestanie, wbiją się, niczym nóż w masło, a tego nie chcesz, prawda!
- Zaraz się z wa...- Raphael, nie zdołał dokończyć, czując kolejną dawkę prądu.
- Ej! Zostawcie go!- Zakomunikował Mikey, widząc, jak potraktowali brata. Mało tego, poczuł, rozcinające skórę ostrze, przez co zamilkł.
- chłopaki...- Wymruczała, wciąż walcząc, psychicznie z podopiecznym w ramionach mutanta.
- Czego jeszcze chcesz??!- Starał się zachować zimną krew. Mimo to zaszkliły mu się oczy- Uwolnij ich!
Jednak na wskóranie czegokolwiek było już za późno. Hybryda przegrała walkę, a jej oczy stały się puste, o kolorze krwistej- czerwieni. Żółw z bólem odsunął się od niej o metr.
Powoli wstała, łapiąc za wcześniej rzucony miecz.
- Jest prosty warunek: Jeśli uda ci się jakimś cudem przeżyć, w co wątpię- Dodał cicho- Ograniczymy wasze cierpienia! Jeśli zaś przegrasz, twoi bracia poniosą okrutną karę śmierci!
Leoandro bez zbędnego słowa, trzęsącymi dłońmi złapał za rękojeść katan. Nie chciał z nią walczyć, lecz wszystkie, inne wyjścia były niemal niemożliwe. Tylko cud mógł odmienić całą tę sytuację.
- Nysa, proszę cię...- Próbowała ją przekonać, zataczając z nią, bojowe koło- Wiem, że nie chcesz tego robić!
- Twoje słowa są daremne!- Skrzyżował ręce zastępca Shreddera- Jego potęgi sił nie da się okiełznać w byle jaki sposób!
Kanazaki zacisneła dłonie i zaszarżowała na niego. Mutant zdołał się obronić, stosując unik. Na początku tylko unikał jej ciosów, broniąc się na wszelakie sposoby, lecz potem zaczął ją atakować.
Spróbował podejść ją od tyłu, kiedy ta chwilowo straciła go z oczu. Nysa skrzywiła ucho, słysząc oddech. Jednym machnięciem ogona, wytrąciła mu z ręki jedną z katan. Stosując z pół obrotu kop. Lider wykonał przewrót w bok, unikając ciosu. Zaskoczona wylądował twardo na ziemi, jednak nim zdążyła jej dotknąć, Leo chwycił ją za ogon, pozbawiając równowagi. Zdyszany podszedł bliżej, nakierowując ostrzem.
- Gra skończona!- Patrzyli na siebie chłodno- Nie chcę ci robić krzywdy! Błagam Nysa, wróć...
Zapanowała martwa cisza. Przez chwilę jego przekonywania dały niewielki efekt. Zauważył krótkotrwały zanik krwisto-czerwonej barwy, a przebłysk szarych, zwyczajnych oczu. Nadzieja powróciła na nowo.
Donnie starał się wyliczyć moment, nie tylko do uwolnienia się, ale także i wyswobodzenia reszty. Ryzyko było zbyt duże, a czasu coraz mniej.
Raphael przestał wydawać oznakę życia. Kiedy naukowiec schylił się zobaczyć, czy aby na pewno żyje, mutant wytrącił mu paralizator.
- Ty mały hulswocie jeden, zdechniesz!- Rybiryj nie mógł dopuścić do swej, kolejnej porażki. Wystarczyło mu, iż prawie stracił kompana. Ich relacje były różne, fakt, ale nadal byli przyjaciółmi i współpracownikami.
- Nie boje się!- Spróbował kontratakować. Nie przewidział jednego, że jeszcze nie do końca odzyskały sprawność we wszystkich mięśniach. Silny skurcz w lewym boku wygiął go do dołu. Tym samym, zmutowana ryba zdobyła satysfakcję do ataku.
Po chwili zielonooki leżał obezwładniony pod ścianą.
Niebieskooki zerknął za siebie, słysząc znajome krzyki, Zapominając o starciu. Kanazaki wykorzystała nieuwagę, podcinając go. Złapała za miecz, wykonując naskok.
Żółw wykonał przeturlanie, dzięki czemu znów uniknął, śmiertelnego ciosu. Stracił tylko kawałek bandany. Na szczęście został tylko zadraśnięty. Strumyk krwi spłynął po policzku.
Dziewczyna jakby wewnętrzne była świadoma tego czynu. Jej dusza krzyczała, lecz ów krzyk niebył na tyle mocny, aby mogła go posłuchać. Zamiast tego staneła bez ruchu, łapiąc katane. Samotna łza spłynęła po jej twarzy. Nie umknęło to uwadze tamtego.
Dark również to spostrzegł, więc postanowił działać. Przypadkiem zluźnił nacisk łapy. Don wykorzystał moment i ugryzł go. Wilk warknął, uwalniając przypadkiem mutanta.
Mutant zdołał się wydostać i pognał uwolnić Raph'a.
W tym samym czasie dziewczyna ruszyła z miejsca. W niebieskim był na to przygotowany. Ich ostrza zetknęły się ze sobą, wydając charakterystyczny szczęk metalu. Odepchnięci, staneli zdyszani na przeciw siebie.
- Zakończymy to!- Zażądała mrocznym tonem.
- Jak sobie życzysz!
Walczyli tak jeszcze chwilę, póki nie utracił całkowicie broni.
Przygotowała ostateczny atak, ruszając po raz ostatni na niego. Żółw zamkną oczy, wyciągając niewielki nożyk.
Donatello powtórzył wyliczenia. Wykonał ślizg, podczas którego odciął rurkę do oddychania na lądzie wrogowi. Xever'owi zaczynało brakować powietrza. Padł na ziemie, miotając się dziko.
- Zostawcie go, wy głupcy!- Podkręcił moc paralizatora i rzucił nim w fioletowego.
Sądził, iż to już koniec, więc czekał na najgorsze.
- Nie tak szybko!- Raph nie mógł, do tego dopuścić. Odbił się od brata, wybijając paralizator w jednego, ze stopobotów. Dawka okazała się wystarczająco mocna, by zabić. Stopobot tak naprawdę nie był robotem, a człowiekiem, co zdziwiło braci.
Upadek żołnierza zrobił lukę. Żółwie ujrzeli przerażający widok. Otóż pojedynek poniósł swój cel.
Nysa upuściła z rąk, zakrwawiony miecz, lądując zszokowana w ramionach lidera grupy. On również przyjął to z trudnym bólem. Osunęli się oboje.
O dziwo nawet naukowiec nie dowierzał.
Wróciła do normalności, nie mogąc dłużej wstrzymywać łez. Mutant przytulił ją mocniej, niż wcześniej, co oczywiście odwzajemniła.
- Przepraszam...- Wyszeptał- Nie mogłem tego zrobić.
Z jego dłoni wyleciała niewielka broń. Nie znajdowała się na niej krew. Tak, dobrze myślicie, nie zadał jej ciosu, a ona jemu.
Demon w ostaniej chwili chwili stracił nad nią kontrolę, zainteresowany bardziej ucieczką gada. Odpuścił mu tymczasowo.
Gra zakończona. Teraz pozostało ratować najmłodszego. Dwójka rodzeństwa szykowała zasadzkę na Karai, która nie wahała się przed niczym.
- Jeszcze jeden krok, a już go nie zobaczycie!- Zagroziła.
- Pomóżcie mi...- Wycedził błagalnie.
Zielonooki nie mógł tego ścierpieć, zaciskając sai. Najchętniej rzuciłby się, lecz Don go powstrzymał.
- Raph, tylko pogorszysz!
- Tracimy tylko czas! Nie mogę jej tego odpuścić!
- Musisz! Dla dobra Mikey'go!
Niechętnie wykonał kilka kroków w tył. Odczuli dziwny chłód na skorupach. Przeszył ich niepokojący dreszcz.
Podczas gdy tamci próbowali przekonać Karai do pozostawienia piegowatego, buntownik namierzył parę mutantów na cel. Wystrzelił strzałę. Reszta odwróciła wzrok, obserwując z przerażeniem, jak pocisk zaraz przebije tamtych.
Podniosła twarz, dostrzegając strzałę. Skuliła uszy. Niebieskooki objął ją szczelnie, żeby osłonić przed tym.
- Nie dam cię skrzywdzić, nikomu...
- Leo...
Rzecz jasna wszystko trwało zaledwie sekundy. Nastała martwa cisza...
____
Udało mi się jakoś w końcu to napisać. Nie wiecie, ile poszło na to nerw i mojego cennego czasu.
Ocena zostaje dla was.
Już niedługo finał.
Ciao~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro