Rozdział 2
Lyara
Podniosłam ciężkie powieki i gwałtownie ziewnęłam, pochylając głowę w dół – po pierwsze, żeby się nie udusić wymiocinami, a po drugie, żeby trafić do wiadra, które wczorajszego wieczoru każdej z nas postawił Solian. Opadłam z powrotem na poduszki, ale zaraz się poderwałam, ledwo biegnąc do zasłon, by sprawdzić, czy nie spóźniłyśmy się na lekcje. Odsunęłam je i uśmiechnęłam się – dopiero świt. Mamy jeszcze czas, żeby się ogarnąć i pójść na zajęcia z historii walki.
Sięgnęłam po dzbanek i nalałam sobie wody. Popijając, przypomniałam sobie, że mam od babci zioła na różne dolegliwości. Rzuciłam się pod łóżko, szukając ich, robiąc przy tym sporo hałasu, który obudził moje współlokatorki.
— Co ty wyprawiasz? — rzuciła we mnie poduszką niebieskowłosa , a Sorei złapała za swoje wiadro i zwróciła resztki wczorajszego wieczoru.
— Szukam ziół na nasz stan.
— Tylko nie mów, że sprzedałaś jakieś zioła w Akademii... — parsknęłam śmiechem, słysząc jej podejrzenia.
Znalazłam w końcu swoje skarby, zrobiłam z nich wywar i podałam dziewczynom. Pachniało okropnie, smakowało jeszcze gorzej, ale przynajmniej zaczęłyśmy dochodzić do siebie.
— Idę wziąć kąpiel, bo się cała obrzygałam, a muszę być przytomna na lekcji profesor Agnes — mruknęła Sorai, wstając z łóżka.
Profesor Agnes była największą kosą w Akademii i, co gorsza, najwyraźniej się na mnie uwzięła. Próbowałam rozmawiać o tym z nią, a nawet z dyrektorką, ale obie twierdziły, że przesadzam.
Ubrałam się zwyczajnie, rezygnując ze swoich eleganckich szat. Po wczorajszej imprezie ledwo żyłam, a historia walki trwała aż do późnego popołudnia. Włożyłam czarne skórzane spodnie, wysokie buty i średniej długości brązową tunikę, przewiązując ją w pasie paskiem. Włosy związałam w klasyczny warkocz i byłyśmy gotowe.
Gdy weszłyśmy do sali, uczniów trzeciego roku było tam niewielu. Na samej górze siedział Solian ze swoimi kolegami. Pomachałam mu, a on wskazał nam, żebyśmy usiadły obok nich. Z ulgą opadłam na miejsce – mimo że pokój miałyśmy blisko, ten krótki marsz i tak mnie wymęczył.
Lekcja się zaczęła, ale myślami wróciłam do imprezy. Bawiłam się znakomicie, a najbardziej zastanawiało mnie, co to był za trunek, który przyrządziła Arellia. Gdyby nie nasza chłodna relacja, pewnie bym ją zapytała. Wino już nam się przejadło, a przecież coś trzeba pić przy nocnych rozmowach z dziewczynami...
Solian trącił mnie w bok, wyrywając z zamyślenia. Spojrzałam na niego zaskoczona, a potem przeniosłam wzrok na profesor Agnes, która patrzyła na mnie niczym potwór z dziecięcych opowieści.
— Panno Sumikat, proszę mi powiedzieć, na czym polega technika walki zakonów — rzuciła chłodnym tonem.
Patrzyłam na nią, czując, jak robi mi się gorąco.
— Ale pani nas tego nie uczyła...
Agnes zmrużyła oczy, a Solian próbował mi podpowiedzieć, ale było już za późno – wiedziała, że nie uważałam.
— Nie wróżę pannie Sumikat świetlanej przyszłości, skoro nie potrafi skupić się na tak istotnych informacjach. A pan, panie Kezer, za podpowiadanie dostanie taką samą karę.
Westchnęłam i rozłożyłam się na krześle, zasłaniając twarz dłonią.
— Zostaniecie po lekcjach i wysprzątacie tę salę — dodała z satysfakcją.
Spojrzeliśmy na siebie z Solianem i równocześnie załamaliśmy ręce. Sala była większa niż nasze pokoje razem wzięte, ale nie mieliśmy wyjścia. Pokornie skinęliśmy głowami.
Po długich i męczących zajęciach wróciliśmy do sali, gdzie czekała już na nas profesor Agnes, dzierżąc wiadro i szczotki.
— W końcu jesteście. Do roboty! Ma być wysprzątane na błysk, macie czas do wieczora — rzuciła oschle, a potem wyszła, trzaskając drzwiami.
Zaczęliśmy sprzątać, ale już po chwili oboje leżeliśmy na podłodze, śmiejąc się.
— Co chcesz robić po ukończeniu Akademii? — zapytał nagle Solian.
Spojrzałam na niego.
— Chciałbym zostać zwiadowcą. Brakuje ich, a ja wiem, że się w tym sprawdzę. Poza tym mój ojciec też nim był i chcę pójść w jego ślady. A ty?
Pokiwałam głową, chwilę się zastanawiając.
— Hm... chciałabym zostać strategiem wojennym. Oczywiście dołączę do armii, ale nie chcę być żołnierzem. Wolę planować.
— Zwiadowca i strateg – niezłe połączenie, co?
Zaśmiałam się, a Solian udawał oburzenie i rzucił we mnie mokrą szmatą.
— Ej! — zawołałam i oddałam mu.
Rozpętała się bitwa na mokre ścierki, aż nagle drzwi trzasnęły z hukiem.
W progu stała czerwona ze złości profesor Agnes, a za nią profesor Vereth.
— Głupie bachory! — wrzasnęła, obrzucając nas stekiem wyzwisk.
Za jej plecami dostrzegłam znajomą twarz Arellii. Wyrwałam się w jej stronę, ale Solian mnie powstrzymał. Vereth spojrzał na nas dziwnie, po czym wyszedł. Zostaliśmy odesłani do swoich pokoi.
Wracaliśmy ramię w ramię, nie mogąc powstrzymać śmiechu z przebiegu całej sytuacji.
Pod moimi drzwiami pożegnaliśmy się, ale mój uśmiech szybko zniknął, gdy tylko weszłam do środka. Pokój był w rozsypce, a dziewczyny siedziały wokół zapłakanej Sorei. Miała czerwony ślad na twarzy i rozerwane ubrania.
Wystawiłam głowę za drzwi i krzyknęłam:
— Solian!
Chłopak natychmiast przybiegł.
— Musimy go znaleźć — warknęłam, chwytając swój artefakt – lustrzany sztylet.
Miałam już wyskoczyć przez okno, ale cała czwórka rzuciła się na mnie, powstrzymując mnie siłą. Wszyscy wylądowaliśmy na podłodze.
Podniosłam się pierwsza i ponownie ruszyłam do okna, ale tym razem Solian mnie ubiegł, blokując drogę.
— Uspokój się. Najpierw wymyślimy plan, potem będziemy działać. W końcu chcesz zostać strategiem, prawda?
Pokiwałam głową i podeszłam do stołu.
— To planujemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro