6. Kocham.
Stoję przed domem Bokuto.
Po tym, jak wyznał mi, że wraca z wojny, powiedział jeszcze, że pod koniec listopada znajdzie się w domu. Nie podał dokładnej daty. Dlatego całe dnie spędzałem przed jego domem, kręcąc się przy ulicy. Oczekiwałem ciężarówki wojskowej, gdzie miałem ujrzeć mojego ukochanego. Nic jednak nie widziałem. Przez dwa tygodnie nic się nie działo.
Jednak tego dnia coś wisiało w powietrzu. Czułem się inaczej.
Zimny podmuch uderza mnie w twarz. Cały drżę z zimna, chowam dłonie do kieszeni, żeby chociaż trochę je ogrzać. Są zimne jak cholera. Nie czuję palców. Po raz setny przemierzam wzrokiem pustą ulicę z nadzieją, że zza zakrętu wyjedzie ciężarówka wojskowa. Cholera ciężarówka. Widziałem, jak odjeżdża. Widziałem, jak zabiera mojego ukochanego. Nienawidziłem jej.
Teraz miała sprawić, że w końcu szczerze się uśmiechnę. Cóż za ironia.
Moja matka bardzo mocno przeżywa śmierć ojca. Całymi dniami siedzi w kuchni i wpatruje się w jego zdjęcie. Potrafi nie jeść, nie pić. Wpatruje się tylko w to zdjęcie. Ojciec na nim obejmuje w talii swoją żonę i uśmiecha się promiennie. Mnie tam nie ma. Chociaż teoretycznie jestem, ale jeszcze nienarodzony.
Na początku starałem się pocieszać matkę. Przychodziłem do kuchni i siedziałem obok. Miałem wrażenie, że w ten sposób pomagam. Zawsze jednak kazała mi wracać do swojego pokoju. Później słyszałem tylko głośny szloch. Nigdy nie wracałem do kuchni. Nie wiem, dlaczego.
Noce były okropne. Nie spałem. Matka krzyczała. Rzucała wszystkim, co miała pod ręką. Tydzień temu zbiła wazon, który dostała od ojca. Dzisiaj znowu widziałem, jak próbowała go posklejać, rzewnie wylewając przy tym łzy. Nie podszedłem. Nie przytuliłem się do niej. Wyminąłem ją i wyszedłem z domu bez słowa. Zresztą wiedziała, gdzie idę.
Słyszę odgłos hamowania. Staję jak wryty i wyglądam za ciężarówką, z której zaraz powinien wyjść mój ukochany. Nic nie widzę. Ulica jest pusta. Domy ciche, jakby wymarłe. Coś musiało mi się przesłyszeć? A może to był strzał? Tak naprawdę wszystko jest możliwe.
Strzał. Pistolet. Śmierć. Samobójstwo.
Oikawa znowu staje przed moimi oczami. Z pistoletem w dłoni, z obłąkańczym uśmiechem na twarzy. Patrzy prosto na mnie. Przykłada pistolet do skroni. Strzela. Jego krew wszędzie się rozbryzguje. Mój oddech przyśpiesza. Oikawa upada bezwładnie, a ja stoję. Patrzę na jego martwe ciało, nie ruszam się.
Nie. Nie mogę o nim myśleć. Muszę zapomnieć. Teraz ważny jest tylko Bokuto. Tylko on ma się liczyć. Dzięki niemu będę mógł zasypiać spokojnie. Zasypiać w jego objęciach. Teraz wszystko się ułoży. Powiedział, że się zobaczymy. Po kilku miesiącach rozłąki. Po kilku najgorszych miesiącach w moim życiu. Miesiącach, które przeminęły w pustce. W samotności.
Widziałem samobójczą śmierć, mój ojciec zginął na wojnie. I najgorsze jest to, że pierwsza śmierć o wiele bardziej na mnie wpłynęła. Śmierć kompletnie mi obojętnego człowieka. Chyba jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że mój ojciec odszedł na zawsze. Że nigdy więcej go nie zobaczę.
Nagle coś faktycznie zaczyna się dziać. Słyszę warczenie silnika. Nadjeżdża. Ktoś tu jedzie. Cały się napinam i wyglądam na boki w poszukiwaniu źródła odgłosu.
Ciężarówka. Wyjeżdża zza zakrętu. Zwalnia. Widzę, że zwalnia. Silnik pracuje, koła się obracają. Obracają się coraz wolniej.
Mam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Oddycham coraz szybciej, a wzrokiem szukam Bokuto. Gdzie on, do cholery, jest? Nie widzę go. Czy on mnie widzi? Co, jeśli patrzy na mnie właśnie teraz? Cały drżę, wyciągam szyję jak najmocniej, zupełnie jakby miało mi to pomóc w poszukiwaniu twarzy ukochanego. Nie widzę go. Nie widzę go, ale ciężarówka zatrzymuje się pod jego domem.
Najpierw wysiada bardzo dobrze zbudowany brunet. Włosy ma postawione na sztorc, a wzrok zimny. Widzę, jak wysuwa żuchwę do przodu i trzaska z całej siły drzwiami. Odziany jest w mundur w kolorze moro. Typowo. W końcu to żołnierz. Czego mogłem się innego spodziewać?
Z nadzieją wpatruję się w mężczyznę. To on otworzy drzwi z tyłu ciężarówki. Tam siedzi mój ukochany. Mają tam małe okienka. Może na mnie patrzy...? Kieruję swój wzrok w tamtą stronę, lecz nie widzę w szybie twarzy Koutarou. To jednak nie sprawia, że bardziej się denerwuję. Wiem, że tu jest. Obiecał mi to.
Jednakże gdy żołnierz już ma otwierać drzwi, nasze spojrzenia się spotykają. Niemal czuję to zimno, jakie znajduje się w jego oczach. Odwracam wzrok, ale on już idzie w moją stronę. Dlaczego to robi? Powinien był kontynuować wykonywanie poprzedniej czynności. Cały się napinam i odwracam głowę w drugą stronę.
- Oikawa. Byłeś przy nim, kiedy umarł.
Otwieram szerzej oczy. Nie rozumiem. Kim jest ten mężczyzna? Skąd on wie o Oikawie? Wie o nim policja oraz ludzie, którzy byli wtedy świadkami. On jest żołnierzem.
- Spójrz na mnie, do kurwy! - ciężka dłoń ląduje z całą siłą na moim policzku. Jęczę z bólu i dotykam miejsca, gdzie przed chwilą zostałem uderzony. Czuję się upokorzony. Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Nie podoba mi się to, ale podnoszę przestraszone spojrzenie na mężczyznę.
- Odpowiesz mi, czy potrzebujesz kolejnego strzała w mordę? - pyta i unosi rękę, jakby znowu miał mnie uderzyć. Zasłaniam twarz dłońmi. Powstrzymuję łzy, które napływają mi do oczu. Miałem się spotkać z Bokuto. Mieliśmy się w końcu zobaczyć. Dlaczego nic nigdy nie idzie po mojej myśli? Dlaczego nic nie może być proste?
- B-byłem tam... W-widziałem go - udaje mi się w końcu wykrztusić. Żołnierz opuszcza rękę i uspokaja się. Bierze kilka głębokich wdechów.
- Mówił coś przed śmiercią? - pyta. Przez jego twarz przebiega grymas bólu.
Dalej nie wiem, o co mu chodzi, ale zastraszony wizją kolejnego uderzenia mówię:
- Powiedział... P-powiedział, że to wszystko ich wina.
Mężczyzna wzdycha ciężko i przejeżdża dłonią po twarzy. Cały się napina. Widzę, jak drży. Mrugam kilka razy i wpatruję się w niego niepewnie. Wpatruję się w niego niepewnie, jednak moja pewność siebie wzrasta z sekundy na sekundę.
- Dlaczego o to spytałeś? Skąd wiesz o Oikawie? Skąd wiesz, że się... że... się zabił? - ostatnie słowo ledwo przechodzi mi przez usta. Ale udaje mi się. Mówię to.
Żołnierz zaciska usta w wąską linię. Drży. Cały drży. Nie odzywam się więcej. Moja twarz nie wyraża żadnych konkretnych emocji. Nie potrafię teraz nic poczuć. Ciągle myślę o Bokuto. Jest tak niedaleko. Na pewno tam jest. Czuję to.
- Ushijima Wakatoshi. Przesłuchiwał cię. Jest moim starym znajomym. Wysłał mi wiadomość o śmierci Oikawy. I twoje zdjęcie, jeśli chciałbym z tobą porozmawiać - mężczyzna odzywa się po dłuższym czasie.
Milczę. Nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie. Ale gdzie jest Bokuto? To dla niego tu stoję. To dla niego tu jestem. Nie dla tego żołnierza, który teraz stoi przede mną i stara się uspokoić.
Patrzę na niego. Widzę, że powstrzymuje się od płaczu. Widzę, że Oikawa był dla niego kimś bliskim. Widzę to wszystko. Ale nic nie robię. Uderzył mnie. A teraz nagle mam go poklepywać po ramieniu i pocieszać? Nie. Przeżywałem to samo. Mam gdzieś to, co czują inni. Dla mnie ważny jest teraz tylko Bokuto. Patrzę na ciężarówkę i odzywam się do mężczyzny:
- Bokuto Koutarou. Jest tam.
Przeciera oczy i smarka. Nie zwracam na to uwagi. Nie obchodzi mnie to. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale niech tak pozostanie. Tak będzie lepiej. Dla własnego dobra, chcę taki być dla własnego dobra.
- Jest. Mieszka tutaj? - brunet spogląda na dom mojego chłopaka. W odpowiedzi tylko kiwam głową.
- Jesteś jego przyjacielem? Akaashi Keiji? Mówił, że będziesz czekał przed jego domem... - nic więcej nie robię oprócz ciągłego kiwania głową. Zaczynam się niecierpliwić. Serce bije mi coraz szybciej. Wiem, że Bokuto tam jest. I czeka, aż go wypuszczą. Dlaczego właściwie nie może sam wyjść? Nie rozumiem.
- Wypuście go w końcu - mówię przez zęby. Wszystko zaczyna mnie denerwować. Chcę w końcu zaznać spokoju, chcę się zobaczyć z Bokuto, wziąć go w objęcia, pocałować.
- To nie ty wydajesz tutaj rozkazy - żołnierz po raz ostatni przeciera napuchnięte od płaczu oczy i odchodzi. W drodze spluwa na ziemię. Czuję kolejny lodowato zimny podmuch owiewający moje ciało. Opatulam się ciaśniej, ale nic to nie daje.
Brunet otwiera tył ciężarówki. Najpierw wychodzi inny żołnierz. Jakiś niski, rudy chłopaczyna. Wygląda na o wiele młodszego, niż zapewne jest. Zeskakuje na ziemię, a gdy już wstaje, wyciąga rękę przed siebie. Zapewne po to, aby pomóc Bokuto zejść. Uroczy gest.
Czuję, jak motylki latają mi w brzuchu. Zaraz go zobaczę. To kwestia kilku sekund.
Blada dłoń niepewnie chwyta tą o wiele mniejszą. Brunet, z którym przed chwilą rozmawiałem, wyciąga swoją rękę w tą samą stronę, co rudy młodzik. Ta także zostaje niepewnie chwycona. Czuję bicie swojego serca. Wiem, że to dłonie Bokuto. Wiem, że zaraz go zobaczę.
Widzę jego. Jego włosy, niechlujnie postawione na sztorc. Zagubiony wzrok. Patrzy się wokoło, jakby nigdy wcześniej nie widział świata. Dwóch żołnierzy ciągle trzyma jego dłonie. A ja... ja się trzęsę. Czuję, jak łzy wzbierają się w moich oczach. Macham do niego ręką, ale wygląda na to, że jeszcze mnie nie zauważył. Nic dziwnego, rozumiem to.
Nie wiem, czy podejść. Żołnierze prowadzą Bokuto do mnie.
Ale... coś mi nie pasuje.
Idzie niepewnie. Ciągle rozgląda się wokół. Mocno ściska dłonie dwóch mężczyzn. W pewnym momencie prawie potyka się o ogromny kamień stojący przed nim.
Mrugam kilka razy. Nie do końca rozumiem, o co może chodzić.
Mimo wszystko ciągle czuję, jak motylki latają mi w brzuchu. W głowie mi się kręci. Ręce się pocą. Pozwalam ciału się trząść, nawet nie próbuję się opanować. Jednakże ciągle pozostaję cichy. Nie umiem wydusić z siebie żadnego słowa, żadnego odgłosu.
Już rozumiem.
Przecież właśnie wrócił z wojny. Na pewno jest wykończony.
Wzdycham z ulgą. Co ja sobie myślałem?
I faktycznie tak jest. Widzę, że Bokuto nie ma w sobie zbyt wielu sił życiowych. Rozumiem, dlaczego ma przymrużone oczy. Wszystko staje się jasne. Uśmiecham się do niego szeroko. Dzieli nas już od siebie tylko kilka metrów.
- Koutarou...! - w pewnym momencie udaje mi się wydać z siebie odgłos. Bokuto sztywnieje. Nie patrzy się na mnie, ale rozgląda się zszokowany. Uśmiech zastyga mi na ustach, gdy to widzę.
- Koutarou...? - powtarzam jego imię, tym razem akcentując to jako pytanie. Reakcja Bokuto jest podobna.
- Akaashi? - słyszę po dłuższej chwili. Bokuto wyrywa dłonie z uścisku dwóch żołnierzy, lecz ci nie protestują. Chłopak wyrywa się przed siebie. Rozkładam ręce, żeby mógł się we mnie wtulić.
Lecz on przytula powietrze.
Moje ręce bezwładnie opadają wzdłuż ciała, kiedy ostatni element układanki zostaje dołożony. Patrzę na mojego chłopaka, widzę, jak rozgląda się niepewnie na prawo i lewo. W końcu jednak jego wzrok ląduje prosto na mnie.
Ale... on mnie nie widzi.
Bokuto nie może mnie zobaczyć.
Nie wiem, co czuję. To jest chaos. Istny chaos. Kręci mi się w głowie. Oczy zalewają mi się łzami. Przykrywam twarz dłońmi i szlocham.
Bo już wszystko rozumiem.
Podchodzę do mojego chłopaka. Jestem pewien, że słyszy, jak idę. Biorę jego dłonie w swoje ręce i splatam nasze palce. Czuję, jak jego drżą.
- Akaashi? - chłopak ponawia pytanie. Lecz nie odpowiadam. Głaszczę jego dłoń swoim kciukiem. On patrzy w punkt przed sobą. Uśmiecha się do niego, gdy czuje mój dotyk.
- To ja, Koutarou - odpowiadam po dłuższej chwili ciszy. Żołnierze się od nas oddalili. Gdy Bokuto słyszy mój głos, uśmiecha się jeszcze szerzej. Wie, że ja wiem. Swoimi dłońmi dotyka moich boków, przenosi je coraz wyżej. Aż w końcu obie są na moich policzkach. Mój ukochany głaszcze je delikatnie. Ja uśmiecham się do niego.
Ale on tego nie widzi. Nie może tego zobaczyć.
Chwytam go za rękę najdelikatniej, jak tylko potrafię. Splatam jego palce ze swoimi.
- Chodź, Bokuto. Idziemy do domu - odzywam się do niego.
Ściska moją dłoń. Ufa mi.
Ręka w rękę ruszamy w stronę nowej przyszłości. Nieznanej. Nieciekawej. Niełatwej.
Ale uda nam się. Jesteśmy razem.
***
[rok później]
Siedzę z Bokuto na kanapie. Chłopak niepewnie trzyma w rękach Pusię. Mieszka teraz u mnie. Jego matka zginęła na froncie. Była sanitariuszką.
Ojciec Koutarou został wezwany do wojska. Także zginął podczas bitwy.
Uśmiecham się do mojego chłopaka.
- Uważaj, Koutarou, bo zaraz spadnie - przytrzymuję pupkę Pusi, żeby ta zaraz nie stoczyła się na podłogę.
- Oh! - Bokuto jak najszybciej poprawia chwyt. Jednakże ciągle jest niepewny.
Nauczyliśmy się tak żyć. Bokuto ma specjalną laskę. Na początku ciągle potykał się na schodach, raz z nich spadł. Na szczęście skończyło się to niegroźnym urazem kolana.
Nasze życie się układa. Nawet, jeśli Koutarou nie może mnie zobaczyć, to wie, że zawsze jestem przy nim. W każdej chwili jestem gotów mu pomóc, podnieść go. Dbam o niego, troszczę się.
Puk, puk.
- Mama wraca ze sklepu - mówię bardziej do siebie, niż do Bokuto. Klepię go po ramieniu, dając w ten sposób znać, że oddalam się od niego. Podchodzę do drzwi i je uchylam.
Stają twarzą w twarz z dwoma żołnierzami.
- Akaashi Keiji, lat osiemnaście. Mieszkasz tutaj z matką oraz współlokatorem.
Upadam na kolana.
- Ma pan wezwanie do wojska.
***
dziękuję wszystkim, którzy przeczytali tę króciutką książkę. mam nadzieję, że wam się podobała, może wywołała jakieś większe emocje.
dziękuję!
co do pytań (jeśli takowe by się pojawiły) - nie, nie będzie dalszych części. a jeśli ktoś naprawdę chciałby się dowiedzieć, co stało się dalej, można do mnie napisać na pv. jednakże kolejnych części nie zamierzam napisać. każdy może sobie wymyślić takie zakończenie, jakie go satysfakcjonuje.
zapraszam do lektur moich innych ff, jeżeli to się spodobało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro