5. Słyszę.
- Pusia, nie rób. Nie wolno.
Siedzę przy stole razem z matką. Ona trzyma mnie za rękę, zupełnie jakby bała się, że zaraz zniknę. Nie opuszcza mnie od chwili, kiedy wróciłem z komisariatu. Chciała się nawet wpakować do mojego pokoju, aby zasnąć u mojego boku.
Pusia tymczasem podgryza nogi od stołu. Klepię ją lekko po brzuchu, żeby przestała, na co ona jedynie charczy i wraca do poprzedniej czynności. Wzdycham i zostawiam suczkę w spokoju. Niech robi, co chce. Jest bardzo podobna do Bokuto. Zawsze mówiłem mu: "Nie rób, zrobisz sobie krzywdę", a on dalej to robił, aż w końcu... robił sobie krzywdę.
Staram się wyrzucić z głowy obraz mojego chłopaka. Dobrze wiem, że przy matce nie mogę się rozpłakać. Poza tym ostatnio zdarzało mi się to rzadziej. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że mojego ukochanego nie było już na świecie. Od ponad miesiąca nie dostałem listu.
Od miesiąca. Ponad miesiąc temu widziałem samobójczą śmierć niejakiego Oikawy Tooru. Mężczyzna stał się główną postacią pojawiającą się w moich koszmarach. Potrafił po prostu wkroczyć, zastrzelić się i wprawić mnie w stan takiego przerażenia, że budziłem się z krzykiem. W takich momentach matka zazwyczaj pojawiała się w moim pokoju i starała się mnie uspokoić. Rzadko jej to wychodziło, lecz udawałem, że wszystko jest w najlepszym porządku. Wracała wtedy do swojego pokoju. Zazwyczaj po takim nagłym wybudzeniu się nie mogłem zasnąć, więc patrzyłem w okno przez resztę nocy, dopóki nie zobaczyłem pierwszych promieni słońca.
Raz, dwa, dwa, trzy.
Podnoszę wzrok. Listonosz.
Matka patrzy na mnie, a w jej oczach błyska przerażenie. List powiadamiający o śmierci? List od dalszej rodziny? List od... Bokuto?
Wstaję, lecz ona nie puszcza mojej dłoni. Marszczę brwi i delikatnie uwalniam się z jej uścisku.
- Spokojnie, mamo - silę się na kojący ton, lecz wyrywa mi się drżenie. Kobieta kiwa głową, kładzie ręce na kolanach i spuszcza wzrok. Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu jedynie kręcę głową sam do siebie i ruszam w stronę drzwi.
Raz, dwa, dwa, trzy.
Odpukuję.
Trzy, dwa, dwa, raz.
Otwieram drzwi. Rozpoznaję listonosza, trochę starszego ode mnie mężczyznę, blondyna. Zawsze ma rozczochrane włosy, a jego ciemne oczy są przepełnione strachem. Szybko podaje mi dwa zawiniątka i odchodzi.
Dwa listy?
Dwie śmierci?
Macam oba listy. Czuję, że jest w nich coś prostokątnego, twardego.
Staję w środku drogi do kuchni, gdzie siedzi matka.
Wiadomości o śmierci są przekazywane poprzez wiadomość głosową. Wojsko nigdy nie przesyła listów. Ich robot, który działa według schematu, po prostu wypowiada swoją formułkę, podaje imię i nazwisko zmarłego i... i tyle.
Nie chcę wracać do matki. Nie chcę zobaczyć jej wyrazu twarzy, kiedy dowie się o śmierci naszego ojca. Nie chcę, żeby widziała wyraz mojej twarzy, kiedy dowiem się o śmierci Bokuto. Ściskam listy z całej siły i wydaję z siebie przeraźliwy ryk. Ryk wypełniony rozdzierającym moje serce bólem. Nie mogę się już dłużej powstrzymywać.
Rzucam listy na obok i upadam na ziemię. Łzy rzewnie płyną po moich policzkach. Krzyczę, ile tylko mam sił w płucach. Uderzam pięścią o ziemię, już nie mam sił. Ból rozchodzący się po prawej ręce koi mnie. Uderzam lewą ręką o drewniane panele i wyję. Czuję, jak moje gardło się zdziera, ale to tylko sprawia, że krzyczę głośniej. I głośniej.
Przeszywający ból rozchodzi się po całym moim ciele. Emanuje ze środka, sprawia, że czuję się, jakby ktoś zamknął mnie w skrzyni, która ciągle się zmniejsza. Dochodzi do mnie odgłos biegu, a następnie ktoś podnosi mnie z ziemi. Matka. To moja matka. Przyciąga mnie do siebie. Mówi coś. Mówi do mnie. Spokojnym głosem. Kojącym. Pełnym ciepła. Nie wiem, co w tym jest, ale mnie uspokaja. Pierwszy raz biorę do płuc głębszy oddech. I od razu żałuję. Gdy tylko powietrze dociera do gardła, czuję kłujący ból. Przełykam ślinę. Ból.
Ręce mi wiotczeją. Rwanie w prawej ręce dalej sprawia, że mam ochotę krzyczeć, ale cichnę. Matka cichnie. Cały dom cichnie.
- Keiji. Synu... - kręcę głową, a ona wyciera łzy, które dalej płyną po mojej twarzy. Spuszczam wzrok. Jest mi wstyd. Miałem się powstrzymywać. Miałem nie okazywać przy niej żadnej emocji. Miałem zamknąć się w bańce obojętności. Ta bańka miała mnie chronić.
Odrywa się ode mnie. Widzę, jak podnosi z ziemi listy. Widzę, jak przejeżdża po nich ręką i wyczuwa odstające radyjka. Zamiera. Czuję, że to teraz ja będę musiał podnosić ją z ziemi.
Ale ona po prostu zaciska usta w wąską linię i podchodzi do mnie. Wiem, że wie. Ona wie, że ja wiem. Oboje wiemy, co oznaczają te wiadomości. Kobieta chwyta mnie za prawą rękę, lecz kiedy syczę z bólu, przechodzi na drugą stronę i chwyta lewą. Prowadzi mnie do kuchni. Sadza mnie na krześle i kładzie koperty na stole.
Nie podnoszę wzroku. Wstyd mi za to, że pozwoliłem sobie na wyrzucenie z siebie tylu emocji przy matce. Kobieta otwiera pierwszą kopertę. Wypada z niej małe radyjko. Uderza o stół. Matka nachyla się nad nim i chwyta je w dłonie. Przyciska je sobie do piersi i naciska malutki czerwony przycisk.
- Chwała Japonii - po domu roznosi się przepełniony pustką głos robota. - Jest nam niezwykle przykro poinformować, że dnia osiemnastego listopada dwa tysiące trzydziestego piątego roku poległ Makoto Akaashi. Wojsko cierpi z powodu straty żołnierza, który do końca służył naszemu krajowi.
Słyszę zduszony szloch matki. Chowa twarz w dłoniach i zaczyna krzyczeć. Zaczyna krzyczeć tak samo, jak ja przed chwilą. Tylko że ja nic nie robię. Siedzę. Nie dotykam jej, pozwalam jej uderzać pięścią o stół. Pozwalam jej zniszczyć radyjko, rzucić nim o ścianę. Sam nie do końca wiem, co teraz czuję. Mój ojciec poległ. Nie żyje. Nie będzie miał nawet pogrzebu. Nie będziemy mogli się z nim oficjalnie pożegnać. Musimy przełknąć stratę, żyć dalej. Wojna ciągle trwa i zdajemy sobie sprawę z tego, że niedługo dotrze też do Tokio.
Patrzę na drugą kopertę.
Powoli biorę ją do ręki i rozrywam. Wypada z niej radyjko. Cholerne radyjko. Nic więcej. Tylko to malutkie urządzenie. Patrzę na nie przez dłuższy czas, nie mogę pozbierać myśli. Matka ciągle szlocha, oddycha coraz szybciej, jej ciało poddaje się drżeniu.
Delikatnie naciskam czerwony przycisk, podobnie jak przed chwilą moja matka.
- Chwała Japonii.
Zamieram. Świat staje w miejscu. Wszystko cichnie. Matka na chwilę przestaje płakać i odwraca wzrok w stronę urządzenia. Ilu ludzi dzisiaj wysłuchało podobnej wiadomości?
Cisza trwa nieprzerwanie, choć robot już dawno powinien był nadać komunikat. Nagle z radyjka wydobywała się odgłos zduszonego jęku, ktoś się przesuwa. Marszczę brwi i biorę urządzenie do ręki.
- Cześć, Akaashi.
Głos Bokuto jest ciepły. Kojący. Jest jak ciepły letni powiew. Pozwala odetchnąć, uśmiechnąć się. Cały drżę, radyjko wypada mi z ręki i uderza o stół, a wiadomość ciągle jest odtwarzana.
- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego tak długo nie wysyłałem żadnego listu, huh? A wiesz, że też się zastanawiałem? Wypadek przy pracy! Spokojnie, wszystko jest ze mną dobrze - w tle da się słyszeć przerażający krzyk i szloch. Wzdrygam się. Nawet przez to radyjko czuję, że Bokuto też. Zawsze był wrażliwy na krzywdę ludzką. - Właśnie, muszę ci coś powiedzieć. Pamiętasz, jak pisałem o tym świetnym gościu, Kuroo? Tydzień temu znaleźli jego zwłoki. Powiesił się - głos Koutarou się załamuje, słyszę, jak próbuje powstrzymać się od płaczu. Po kilku sekundach wraca do wywodu. - Zawsze był taki zadowolony z życia, nawet tutaj. Zawsze mówił "Spokojnie, jak na wojnie". I potrafił polizać swój łokieć...! Nie wierzę, że ukrywał przede mną, co z nim jest. Myślałem, że byliśmy dobrymi kolegami, a on... a... - Bokuto się rozpłakuje. Tak samo jest ze mną. Kilka samotnych łez spływa po moich policzkach. Czuję się tak bliski chłopaka, jak jeszcze nigdy od czasu, kiedy jest na wojnie. Niemalże czuję, jak Koutarou otacza mnie ramieniem, przyciąga do siebie i przytula.
- Ale mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość. - Nagle jego głos poważnieje, nie słychać już oznak płaczu.
Mrugam kilka razy. Przybliżam do siebie urządzenie. Chcę wszystko słyszeć. Dokładnie. Każdy wyraz, który teraz wypowie. Dochodzi do mnie jedynie cisza przerywana płytkim oddechem Bokuto. Matka zamiera. Dotyka dłonią mojego ramienia.
- Wracam, Akaashi. Wracam z wojny. Zobaczymy się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro