Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Idę.

znowu jakieś zadupie, 24.10.2035r.

Cześć, Akaashi!
Zastanawiałem się ostatnio nad sensem tej wojny. O co walczymy? O jakie wartości? Czy my po prostu nie mordujemy się nawzajem bez celu? Czuję się jak w XX wieku. Cały świat walczy po nic. Wyłącznie po to, aby zabijać. Nie wiem, czy niektórym daje to satysfakcję, ale mnie nie.
Walczymy dniami i nocami, strzelamy do siebie. Nie znamy się. A co, jeśli człowiek stojący przed Tobą ma kochającą rodzinę, która czeka na jego powrót? Nie żeby osławiony kraj bez nazwy nie ponosił winy za to wszystko, co dzieje się na świecie. Ale ja nie potrafię zabijać. Nie potrafię zabić nawet człowieka, przez którego tutaj stoję. Jestem bezsilny.
Muszę chyba kończyć pisać takie smutne rzeczy, bo kiedy wrócę do domu, to nie chcę płynąć do Ciebie w jeziorze złożonym z Twoich łez. I nie płacz, proszę. Bo ja też teraz nie chcę płakać. Jak niby wygląda żołnierz płaczący nad listem? Trochę żałośnie.
Poznałem tutaj świetnego gościa, Kuroo. Chyba jeszcze z nikim, oprócz Ciebie, oczywiście, nie dogadywałem się tak dobrze! Mimo panoszącej się wokół wojny facet potrafi zachować dobry humor. Nie mam pojęcia, jakim cudem Kuroo utrzymuje się na duchu. Wczoraj prawie go postrzelili, a w tej chwili sobie z tego żartuje. Niesamowity gość.
Właśnie przygotowujemy się do kolejnej bitwy, a ja piszę list. Nie wiem, czy to dobre zachowanie. Będę z Tobą szczery - boję się. Inne oddziały mówią coś o dziwnych broniach naszych wrogów. No nic. Napiszę do Ciebie za tydzień!
I pamiętaj, że kocham Cię najbardziej na świecie. Nie zapłacz nam dzielnicy, Akaashi.

Twój
Bokuto

***

Nie rozumiem, w jaki sposób mam nie płakać. Tak bardzo chcę mu odpisać. Kilka lat temu mógłbym do niego po prostu zadzwonić. Patrzę na wyłączonego smartfona leżącego na komodzie stojącej obok mojego łóżka, na którym aktualnie siedzę. Na początku wojny telefony działały normalnie, ale w pewnej chwili rząd po prostu wszystko wyłączył. Czuję się jak w dwudziestym wieku. Dostaję listy.

Mówi mi, że mam nie płakać. Teraz całą kartkę pokrywają ciemne plamy od moich łez. List drży w moich rękach. Dotykam opuszkiem palca każdego słowa napisanego na kartce. Wiem, że jeszcze niedawno to Bokuto, mój Bokuto, dotykał tej kartki kawałkiem węgla, zapewne znalezionego w obozie. Przykładam dłoń do ust, żeby stłumić szloch. I tak się nie udaje.

- Keiji, kochanie, wszystko dobrze? - krzyczy zaniepokojona matka z kuchni. Przez kilka sekund w całym mieszkaniu panuje błoga cisza, przerywana co chwilę moimi płytkimi wdechami.

- Wszystko dobrze - ukrywam drżenie w głosie. Nie chcę, aby tutaj przychodziła. Przytuli mnie i powie, że wszystko będzie dobrze. Zawsze tak robi. Nawet jeśli wie, że nie będzie dobrze. Woli budować fałszywe fundamenty, niż powiedzieć mi prawdę. Nienawidzę tego. Moja matka woli żyć w kłamstwie, w zakłamanym świecie, gdzie wszystko prowadzi do szczęśliwego zakończenia. Udaje, że w tej chwili nie giną setki żołnierzy na całym świecie. Udaje, że wszystko jest w porządku.

Nagle coś przesuwa drzwi, a ja wzdrygam się na myśl, że matka przyszła mi pocieszyć. Natychmiast ocieram resztki łez i twardo patrzę na otwierające się drzwi.

Słyszę ciche szczeknięcie, a mój wzrok od razu łagodnieje, gdy patrzę na mopsa przesuwającego nosem drzwi do mojego pokoju.

- Pusia - mruczę łagodnie. Zbliżam się do suczki, a ta zaczyna wesoło machać pupcią. - Miałem Cię pogłaskać od Bokuto - mówię w jej stronę, a ona tylko w dalszym ciągu się na mnie patrzy. Cóż, inteligencję na pewno odziedziczyła po swoim pierwszym właścicielu. Delikatnie głaszczę suczkę po fałdach, a ta charczy przymilnie w odpowiedzi na pieszczoty.

Za wszelką cenę staram się nie myśleć o Bokuto. Napisał, że czeka go bitwa. Nie chcę, żeby walczył. Chcę, żeby był teraz przy mnie. Żebyśmy trzymali się za ręce, przytulali, całowali, a na końcu uprawiali nieziemski seks. Tęsknota za nim pogłębia się każdego dnia, kiedy nie mogę go zobaczyć, kiedy nie mogę poczuć jego zapachu, kiedy nie mogę dotknąć jego ciała. Tęsknię za tym wszystkim, a to uczucie rozrywa mnie od środka.

Pojedyncza kropla skapuje na zmarszczone czoło Pusi, a ta unosi zaciekawiona głowę. Widząc, jak po raz setny tego dnia zaczynam płakać, zbliża się do mojej twarzy i zaczyna lizać po lewym policzku.

- Nie, Pusia, przestań! - sprawia, że uśmiecham się przez łzy. Biorę suczkę na ręce, a następnie delikatnie odkładam na moim niepościelonym łóżku. Uznaję, że skoro tak bardzo chciała dostać się do mojego pokoju, to może tu zostać. Sprawiła, że chociaż na chwilę przestałem zamartwiać się o Bokuto.

Niestety szybko sobie o tym przypominam, a moim ciałem wstrząsa szloch. Mops po raz drugi próbuje się do mnie zbliżyć, ale odpycham ją od siebie. Suczka piszczy cicho i siada smutna na łóżku.

Zdaję sobie sprawę, że od chwili, kiedy Bokuto został wezwany do wojska, nie robię nic oprócz płakania. Chcę to zmienić, chcę zrobić coś porządnego. Coś, z czego mógłbym być dumny. W końcu obiecał mi, że wróci...

Nie mogę być taki naiwny. Każdy idący na wojnę mężczyzna mówi tak swojej kobiecie, żeby ta się o niego martwiła. Szkoda, że więcej niż połowa z nich nie dotrzymuje swojej obietnicy. Mam szczerą nadzieję, że Koutarou okaże się tym mniejszym procentem wracającym do domu. Pytanie tylko brzmi: kiedy w takim razie będzie mi dane go zobaczyć?

***

- Mamo, pójdę dziś po jedzenie - wchodzę do kuchni, a za mną podąża niczym cień Pusia. Kobieta odwraca się do mnie. Trzyma w dłoni zdjęcie uśmiechającego się ojca. Podczas robienia tej fotografii miałem siedem lat. Wybraliśmy się wtedy w trójkę do parku, bo tata za wszelką cenę chciał pokazać mi swoje ulubione miejsce. Podczas robienia zdjęcia mężczyzna trzyma mnie za rękę, a drugą dotyka kory sporego drzewa. Nie wiem dlaczego, ale bardzo dokładnie pamiętam tamten dzień. Nie wydarzyło się wtedy nic wielkiego, po prostu poszliśmy na spacer. Ale... to wydarzenie zapadło mi w pamięci.

- Chcesz? - pyta zaniepokojona matka, delikatnie odkładając zdjęcie na blat.

Kiwam głową w odpowiedzi. Kobieta zaczyna szukać pieniędzy w portfelu, a następnie podaje mi do ręki banknoty.

- Wrócę niedługo - podczas wychodzenia na ułamek sekundy moja dłoń ląduje na jej ramieniu.

Na dworze panuje dobra pogoda. Chmury przysłaniają małą część nieba, ale słońce nie praży zbyt mocno, podczas gdy wiatr delikatnie owiewa moje włosy. Idę wąską ulicą między domami, z pozoru opustoszałymi. Tylko z pozoru. Ludzie ukrywają się w swoich jaskiniach, żeby uciec przed światem. Są jak moja matka. Wmawiają sobie, że wszystko dobrze, że niedługo to wszystko się skończy. Gówno prawda.

Tak naprawdę nie mam pojęcia, gdzie kupić żywność. Idę po prostu przed siebie. Ręce trzymam w kieszeniach, staram się nie utrzymywać z nikim kontaktu wzrokowego. Poza tym na ulicach nie zauważam wielu ludzi. Wszyscy się kryją.

W pewnym momencie zauważam dość długą kolejkę do sklepu spożywczego - najwyraźniej do jedynego, który jest otwarty. Staję za ciemnowłosą kobietą. Czekam na swoją kolej około godzinę. Długą, nużącą godzinę. Gdy nadchodzi moja kolej, podnoszę wzrok na sprzedawczynię.

- Ryż? - intonuję to jako pytanie. Kiedyś wybierało się produkt z półek, podchodziło się do kasjerek, a one to wszystko kasowały. Płaciłeś i do widzenia. Teraz wszystkie produkty stoją za ladą. Widzę tylko ryż, a raczej jego śladowe ilości.

Kobieta bardzo długo się na mnie patrzy, a za chwilę sięga po paczuszkę surowego ryżu.

- 2,000 yenów - jej głos jest monotonny i niski. Podaję jej pieniądze. Wszystko jest drogie. Nie mam pojęcia, jak przetrwamy najbliższe miesiące, skoro już teraz zaczyna brakować nam pieniędzy na ten cholerny ryż. Za rok pewnie te białe, podłużne kulki staną się ekskluzywnym daniem.

Dziękuję jej i odchodzę od lady. Pakuję ryż do małej siatki, którą dostałem od sprzedawczyni. Wychodzę, a wiatr lekko wieje mi w twarz. Jestem zadowolony. Zrobiłem coś. Nie myślę. Robię.

Nagle zza zakrętu wychodzi młody chłopak, może o rok ode mnie starszy. Automatycznie przystaję, przestraszony tym nagłym wyjściem. Podnoszę głowę, żeby kiwnąć nią w jego stronę na powitanie, ale gdy tylko moje oczy spotykają się z tymi jego, cofam się o dwa kroki.

Jego jasnobrązowe tęczówki są idealnym odwzorowaniem słowa "obłąkaństwo". Patrzy to na lewo, to na prawo, jakby kogoś szukał. Na końcu jego wzrok spoczywa na mnie. Przerażony cofam się jeszcze trochę, żeby dzieliły nas co najmniej trzy metry. Chłopak lewą ręką przeczesuje idealnie ułożone, brązowe włosy. Drugą rękę wciąż trzyma za plecami. Jego wejście zauważyłem tylko ja, kobiety stojące w kolejce nie zwróciły na niego uwagi.

Chłopak powstrzymuje szaleńczy uśmiech przygryzieniem dolnej wargi. A potem zaczyna mówić.

- Oikawa Tōru, lat osiemnaście. Mieszkałem z rodzicami w Tokio - mówi tak donośnie i dobitnie, że kobiety odwracają się zaciekawione w jego stronę. Czuję, jak zaczynam cały drżeć. Znam tę formułkę.

Przez chwilę cała ulica zamiera, a Oikawa, przygryzając do krwi dolną wargę, rozgląda się wokół, na niczym nie zatrzymując dłużej wzroku.

- Wracam z wojny, wiecie? Z wojny! Z wojny! Z wojny! - zaczyna się obłąkańczo zanosić śmiechem. Jego głos przy słowie "wojna" staje się wyższy. Otwieram szerzej oczy. Chcę biec, ale moje nogi przyczepiły się do podłoża.

Znowu zamiera, a z jego twarzy znika uśmiech. Nagle patrzy prosto w moją stronę, a ręka tkwiąca za jego plecami zaczyna się poruszać.

- To wszystko ich wina - szepcze jadowicie.

W jednej chwili wyjmuje zza pleców drugą rękę, a zanim się choćby ruszam, strzela sobie w głowę.

***

bardzo ważne pytanie: jak podobała się taka wersja Oikawy? ;w;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro