Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Piętnasty


– O nie... - szepczę z niedowierzaniem do odbicia lustrzanego. Zupełnie tak, jakbym mówiła do siebie, ale niekoniecznie, bo ta dziewczyna w lustrze jest inna. Dużo inna.

Odkładam szminkę na półeczkę i sprawdzam, czy nie wyjechałam nią poza kąciki ust. Nie, jest dobrze. Oddalam się nieco i widzę dziewczynę, a raczej kobietę, całkiem pewną siebie. Podkreślającą to poprzez ubiór i makijaż. Nie wierzę, że mam zamiar wyjść tak ubrana. Czarna sukienka z dekoltem w serce odkrywa moje ramiona, a rozkloszowany dół kończy się gdzieś w połowie uda... Boże, tyle pokazać. Gdybym chociaż miała co... Wzdycham. Ale mimo wszystko czuję się teraz jak... dwieście dolców. Tak. Uśmiecham się do swojego odbicia. Lubię tą... kobietę, która uśmiecha się do mnie. Jest całkiem ładna i nie chce pamiętać o tym, co złego wydarzyło się w życiu, ani o tym „niepowodzeniu". Trzeba zapomnieć, przynajmniej na tę jedną noc.

Mariusz

Nie wiem, co się wydarzyło, naprawdę. Układam sobie wszystko w głowie i dochodzę do wniosku, że... że jestem kretynem, który zaprzepaścił taką wielką szansę, bo nie umiał podjąć jednej dobrej decyzji. Przecież byłem taki pewien wszystkiego... i wtedy w moim życiu znowu musiała pojawić się Patrycja i sprawić, że wszystko wywróciło się do góry nogami.

Boję się, że Maja mi tego nie wybaczy. Przecież tak naprawdę zabawiłem się nimi obiema i ich uczuciami z tym, że Patrycja o tym wcale nie wie.

Dziewczyna żegna mnie serią buziaków i pyta się, czy nie mogę zostać. Nie, nie mogę, bo mam taki burdel w głowie, że zawstydziłbym niejedną agencję. Tłumaczę, że boli mnie głowa, a ta się uśmiecha, powtarza cały rytuał i puszcza mnie wolno. Powoli wracam do pokoju, próbując wymyślić jakieś rozwiązanie z tej sytuacji. Najrozsądniejszym byłoby po prostu do niej pójść i pogadać. Uśmiecham się dumny ze swojej inteligencji i gdy już chcę wychodzić na zewnątrz, ścina mnie z nóg.

Nie jesteśmy już w La Baule, tylko w Paryżu.

Nie wiem, czy ona w ogóle tutaj jest, czy została tam.

Nawet jeśli przyjechała do stolicy, to nie wiem, w którym hotelu się zatrzymała.

Jestem w kropce. Nie wiem, co mam zrobić teraz. Po całej tej sytuacji próbowałem od razu zadzwonić, ale odezwała się sekretarka. Zresztą, nie dziwię jej się – sam nie chciałbym ze sobą rozmawiać po czymś takim.

Niedługo później jestem już u siebie i z ciężkością kładę się na swoim łóżku. Zastanawiałbym się, czy byłbym sobą, gdybym czegoś nie zepsuł, ale chyba nie. Uśmiech wkrada mi się na twarz, gdy tylko pomyślę o tym, jak peszyło ją zwykłe przytulenie, dotknięcie... nie mówiąc już o pocałunkach. Ona i Patrycja tak bardzo się różnią – Maja jest spokojna, wrażliwa i raczej cicha, chociaż lubi się rozkręcać w mojej obecności. Nie mówi dużo o sobie i uważa się za mało interesującą. Za to druga z dziewczyn... kompletne przeciwieństwo! Wulkan energii przechodzący erupcję co najmniej trzy razy dziennie, całująca, tuląca i rzucająca wszędzie kotkiem, słoneczkiem lub misiem bestia, pewna swoich walorów, uwielbiająca mówić o życiu studenckim i różnych innych pierdołach, w których sam się gubię.

One są takie różne... nie dziwię się, że nie umiałem podjąć decyzji. Teraz, w tych okolicznościach zastanawiam się, czy nie powinienem po prostu zapomnieć o Majce i żyć własnym życie tak, jak to było przed naszym pierwszym spotkaniem. Przynajmniej tak podpowiada rozsądek, bo wiem o niej niewiele, poza numerem telefonu nie mam nic, nawet nie wiem, w jakim mieście mieszka. Czuję się kretyn, że o to nigdy nie wypytałem, ale wydawało mi się nie na miejscu. Nie chciałem, żeby wyciągała daleko idące wnioski.

Próbuję zadzwonić jeszcze raz. I jeszcze. I następny. Ale to na nic, a głos upierdliwej sekretarki doprowadza mnie niemal do płaczu.

Maja

Siedzimy na tylnych siedzeniach taksówki. Próbuję zapanować nad głośno bijącym sercem i przez szybę przyglądam się drodze, którą mijamy. Oddech powoli się normuje, ale to nie zmienia faktu, że czuję taki... dreszczyk ekscytacji pomieszany ze strachem. Nie byłam na takiej imprezie z „Prawdziwego zdarzenia", jedynie na kilku osiemnastkach. Tam większość z nas raczej się znała, a tutaj? Znam tylko Łucję i muszę zdać się na siebie.

Zamykam oczy i próbuję wyobrazić sobie, że będę się świetnie bawiła. Im dłużej sobie to powtarzam, tym bardziej zaczynam w to wierzyć. Jedno jest pewne – muszę przewietrzyć głowę, bo za niedługo zwariuję. Mam wrażenie, że wszystko popycha mnie do psychiatryka. Ta noc będzie moja. Muszę się zrelaksować, wyszumieć i napić. A przy okazji spełnić kolejny punkt z listy... jeden z trzech, który został.

Jeden z nich zostanie na pewno.

Gdy kończę się motywować i oddychać niemal tak, jak robią to panie na porodówce, próbuję zagadać przyjaciółkę, która – typowo dla siebie – okupuje telefon, wystukując różne słowa z prędkością światła. Przewracam oczami widząc ów scenkę i nawet nie muszę pytać, bo ten uśmieszek mówi mi, że pisze z Bartkiem. Boże, czy to ma w ogóle prawa bytu? Powinnam surowo odmówić jej spotykania się z ZAJĘTYM piłkarzem, ale to, że znamy się niemal od zawsze przypomina mi, że wtrącanie się w jej życie nie skończy się dla mnie dobrze. Łucja uwielbia ryzyko, kocha sprawdzać wszystko na własną rękę, ona... jest po prostu kompletnie inna. Nie boi się chłopaków, dawno ma to wszystko „za sobą" i zawsze służy radą. Jest przebojowa, kochana... atrakcyjna... a ja stoję w jej cieniu, bo zazwyczaj dawała radę wyrobić się ze wszystkim, a przy okazji jej życie towarzyskie na tym nie podupadało.

– Spokojnie, jak kocha, to zaczeka – mówię.

Dziewczyna początkowo ignoruje mój komentarz, ale gdy dociera do niej sens mojej wypowiedzi, posyła mi jedno z tych swoich spojrzeń, które znajduje się w szufladce z tymi, które niosą śmierć.

– Żadne „kocha", uspokój się – grozi palcem, a później tak, jakby chciała pokazać, że między nią a piłkarzem nic nie ma, chowa teatralnie telefon do torebki i plecie ramiona wokół piersi.

– A on nie ma ci za złe tego, że dzisiaj ze mną...

– Uspokój się! Co ty w ogóle wymyślasz? - jej brwi tworzą niemal kreskę, a przez to wyraz twarzy robi się bardziej srogi.

– Nic – macham lekceważąco ręką, śmiejąc się.

Niedługo później rozliczamy się z taksówkarzem i wychodzimy z pojazdu. Głośną muzykę słychać już tutaj, a ja zastanawiam się, czy nie pękną mi bębenki, gdy wejdę do środka. Obcasy stukają o chodnik, a ja próbuję wyglądać nader pewnie siebie, chociaż boję się, że zaliczę glebę stulecia. Wmawiam sobie, że wyglądam pięknie i że na pewno będę się dobrze bawiła. A przy okazji zapomnę o pewnym ktosiu, o którym myślę cały czas... o nie.

Po 0dstaniu w kolejce i załatwieniu tego, co trzeba, jesteśmy w środku. Nie myliłam się – hałas sprawia, że boję się o to, czy przypadkiem nie ogłuchnę, ale nie jestem w stanie się tym zamartwiać, bo przyjaciółka od razu ciągnie mnie na parkiet, żeby się bawić. A JA NIE UMIEM TAŃCZYĆ! Boję się, że każdemu po kolei nadepnę na obie stopy, a do tego narobię sobie takiego obciachu, że ludzie będą o mnie gadali latami. Przyjaciółka piszczy mi do ucha, że to jej ulubiona piosenka i że musimy do tego zatańczyć. No, Łucja tańczy. Ja próbuję się kolebać do rytmu, ale ten tłum mnie przeraża. Wokół mnie jest tyle nieznajomych ludzi, a wielu z nich na mnie patrzy. Chwilami spotykam się nawet ze wzrokiem mężczyzn, czasem nawet starszych. I to wydaje mi się być ohydne.

Nie daję rady i siadam przy barze. Tak bardzo aspołeczna... wiedziałam, że jestem nieśmiała, ale ja nawet nie umiem się bawić! Próbuję schować twarz we włosach, żeby nikt mnie nie widział. Zaczynam po raz kolejny uspokajająco oddychać i motywować się do tego, żeby pozbyć się chociaż odrobiny wstydu i wyrzutów sumienia. Jestem głupia, że chcę, aby tutaj był. Dał mi powodu ku temu, aby zapomnieć, a ja nie chcę? Może inaczej – nie potrafię. Warczę na siebie i nazywam się kilka razy idiotką. On jest z tą Patrycją, dałam mu wolną rękę – też powinnam tak zrobić. Chociaż spróbować... Jezu. A mimo wszystko i tak patrzę w stronę drzwi wierząc, że przez nie wejdzie i znowu pojawi się w moim życiu.

Jak na zawołanie dosiada się koło mnie mężczyzna. Próbuje zwalczyć wstyd i zaczynam spoglądać na jego profil. Jezu... tak, dziękuję Ci Boże, bo dajesz mi niezłe powody ku temu, żeby po prostu zapomnieć.

Jego blond włosy są idealnie ułożone. Dyryguje barmanem, który już sam nie wie, czego od niego oczekuje. Aż w końcu, niby od niechcenia, odwraca się w moją stronę. I mimo że jest ciemno, ja doskonale widzę jego błękitne oczy, podkreślone kości policzkowe... jednego jestem pewna – wszystko na jego twarzy jest dokładnie przemyślane i nie ma tu miejsca na przypadki. On jest taki... męski, o ile można tak powiedzieć. Starszy, dojrzały. Przy nim Mariusz wygląda naprawdę jak dziecko...

Patrzę się na niego z podziwem, przez co zaczyna się śmiać. Oho, zaczynamy robić oborę. Postanawiam nieszkodliwie spoglądać na blat stołu.

Nagle słyszę francuski warkot. Jestem pewna, że to nie do mnie, więc nie odpowiadam, ale podobna kombinacja słów się powtarza. Aha, czyli że jednak zwrócił na mnie uwagę. Teraz może być tylko śmiesznie, pocieszam się i próbuję wyglądać na pewną siebie.

– Nie mówię po francusku – odpowiadam po angielsku.

– Nie ma problemu – macha ręką i zaczyna mówić już w języku, o którym mam jakieś pojęcie.

Ma taki głęboko głos... rozpływam się. Niech ta Łucja lepiej nie przychodzi, bo jeszcze zniszczy mi imprezę.

– Czemu siedzisz tutaj taka sama? - zaczyna pytać i mimowolnie się przysuwa.

Boziu, jestem zdziwiona, że udaje mi się zwalczyć mój odruch i wcale się nie odsuwam, tylko zostaję na miejscu. Pewnie myśli, że nie mam tych dziewiętnastu lat, dochodzi do mnie, ale po co go wyprowadzać z błędu? Panuje nad sytuacją, jest dobrze.

– Przyjaciółka bawi się sama, a ja nie mam z kim – wzruszam ramionami.

– Słucham?

Przybliża się, żeby mnie usłyszeć. Dobra, rozumiem, że jest hałas, ale powinien to usłyszeć. Co innego, jeżeli nie chciał i robi to celowo. Wohoho, jak na dziewczynę, która pod tym względem wychowywała się w puszczy, nieźle kombinuję.

A co tam, mogę pokokietować, o ile tylko umiem. Teraz się to okaże. Zawsze chciałam zobaczyć, czy mam tę zdolność, ale w Polsce nie było okazji, a do tego zawsze istniało ryzyko, że spotkam tę osobę raz jeszcze i wiecznie będę kojarzona przez jakąś wpadkę. Tutaj nic nie stracę. A nawet jeśli, to już moje ostatnie wygibasy, więc luzik.

– Szukam kogoś, z kim mogłabym spędzić ten wieczór.

Tak, takiej odpowiedzi się spodziewał. Próbuję wyglądać pewnie, ale ten jego uśmiech zwala mnie z nóg. Po chwili zamawia dla mnie drinka. Piłam... kilka razy. I to zazwyczaj wtedy, gdy dziadek ma urodziny bądź imieniny i pada tekst: „Za zdrowie ukochanego dziadzia się nie napijesz?". Alkohol to nie moja bajka... Ale dzisiaj może pozwoli mi zapomnieć?

Z – jak się okazało – Theo rozmawiam i bawię się resztę wieczoru. Przeraża mnie to, jak blisko siebie tańczymy na parkiecie i gdzie jego ręce wędrują po pewnym czasie, ale widząc moją winę chociaż na chwilę się opanowuje. I znowu...

Po pewnym czasie wszystko przeszkadza mi coraz bardziej. Za to coraz więcej piję alkoholu i nie przeszkadza mi jego ohydny smak.

I znowu na parkiet, i znowu na drinka... coraz mniej myślę o tym idiocie z Chorzowa... ha, śmieszne! Tak samo jak to, co się między nami wydarzyło.

Znowu parkiet, znowu drink, znowu parkiet, znowu...

Mariusz

Po długich, naprawdę długich rozmyślaniach i to – co najlepsze – nie o jutrzejszym meczu, w końcu udaje mi się zasnąć. Ale jest to taki urywany sen – budzę się kilka razy, żeby później nie móc zasnąć na następne półgodziny. Za każdym razem, gdy w miarę się przebudzam i siadam na łóżku, przypomina mi się moja beznadziejna sytuacja.

Gdy kładę się spać po raz kolejny, nie sądzę, że za chwilę mogę już po prostu przestać myśleć o śnie. A tak się dzieje – słyszę, że coś dzwoni i już mam ochotę udusić Bartka za to, że włączył sobie jakiś budzik, albo Klaudia dowiedziała się o jego skoku w bok („ależ nie, Mariusz!!! Między nami nic nie ma!!! Tylko Łucja jest taka śliczna, piękna, mądra, błyskotliwa, czarująca... o czym my to...?"). Ale wtedy poznaję, że to mój dzwonek i zastanawiam się, o co do licha ciężkiego chodzi. Po chwili stoję już przy łóżku z telefonem w dłoni i wybałuszam oczy widząc, kto do mnie dzwoni.

Maja... Moja kochana...

Już wiem, że coś na pewno musiało się stać, albo po prostu to przemyślała, chociaż... co jest tutaj do przemyślenia? Przecież krzywdzę dwie dziewczyny naraz przez własne niezdecydowanie!

Gdy Kapustka zaczyna coś bełkotać pod nosem, jest to dla mnie sygnał, że powinienem przenieść się do łazienki. Tak właśnie robię – zamykam się w pomieszczeniu i czym prędzej odbieram telefon, nim Majka się rozmyśli i przestanie.

A po drugiej stronie bliżej nieokreślone dźwięki.

– Halo? - pytam lekko przerażony.

– Halo? - odzywa się i Maja, słabym głosem... jest kompletnie pijana i na sam dźwięk tego tonu od razu odganiam od siebie wszystkie resztki snu.

– Jesteś pijana – stwierdzam dobitnie, żeby mnie zrozumiała.

– Wymyślasz, bo jesteś zazdrosny! - rzuca i zaczyna się śmiać.

Mam wyrzuty sumienia... co, jeśli to jest moja wina?

– O co niby? - pytam cierpliwie. Boże, boję się, dokąd zmierza ta rozmowa. I gdzie, do cholery, jest Łucja? Czemu się nią nie zajmuje, czemu ona w ogóle dopuściła do takiej sytuacji?!

Winię ją, a sam nie jestem lepszy. Jak ja żałuję, że nie mam mnie gdzieś bliżej...

– Bo spotkałam fajniejszego chłopaka niż ty – zaczyna się znowu śmiać.

Usiadłem na skraju wanny. Aż zrobiło mi się słabo. Znalazła kogoś? To z nim się tak upiła? I jak ten... ktoś... zaszedł daleko? Od razu wypełnia mnie wściekłość. I to nie tyle na nią, co na siebie. Było nam dobrze, ale musiałem uczynić ze swojego życia „Modę na sukces", cholera jasna!

Wtedy słuchawkę odbiera jej Łucja, zaczyna coś tłumaczyć, a ja zaczynam się oczywiście drzeć.

– Czemu ona jest pijana? I o czym ona mówi? Łucja, do cholery! - zaczynam się niecierpliwić tym, że ta milczy i już nie chce mi nic tłumaczyć.

– Mariusz, do cholery! - powtarza. - Nie jestem jej matką, jasne?

– Dobra, ale jesteście tutaj razem i myślałem, że przynajmniej patrzysz, czy nic jej się nie dzieje! - mój głos jest pełen żalu. Już nie chodzi mi o to, że się upiła, bo jest młoda i ma do tego pełne prawo, ale... cholera, jak to mogła znaleźć kogoś na moje miejsce? J A K?!

– Powiedział święty – prycha.

– Wiem, że źle zrobiłem, ale...

– Dobra, nie tłumacz się. Nie powinnam ci przeszkadzać, bo pewnie siedzisz sobie z tą Patrycją, nie będę zabierała ci czasu..

– Nie jestem z nią – odpowiadam po chwili.

– I co z tego? Sam nie wiesz, którą byś wolał – w jej głosie wyczuwam niechęć.

Nie dziwię się. Sam nie wiem, co się ze mną dzieje...

– Wiem, dobra? Już wiem.

Milczy. Wiem, że szuka jakiejś riposty, aż w końcu coś przychodzi jej do głowy.

– I co z tego? Jutro już nie będziesz wiedział... nie, nie dam ci telefonu, idź spać! - słyszę po chwili, jak zwraca się do Mai.

– Będę wiedział – pocieram brwi. Niezły bałagan... i jak tu się przed jutrem skupić? A w zasadzie... to przed dzisiaj? - Boże, jak ja bym się chciał z nią teraz zobaczyć.

– Możesz, ale nie wiem, czy powinieneś – rzuca nagle.

Podnoszę głowę. Co ona właśnie powiedziała? Że mogę? Ale przecież to jest niemożliwe, ja jestem w Paryżu, one w La Baule... a może jednak nie? Może mnie coś ominęło?

– Jesteście w Paryżu? - dopytuję, chociaż dobrze znam odpowiedź.

– Tak, ale... - zaczyna wymyślać powód ku temu, abym nie mógł zobaczyć się z Mają.

– Nie ma żadnego „ale", Łucja. Wysyłaj mi teraz adres hotelu i zaraz tam będę.

Nie wiem, czy robię dobrze, ale... muszę ją zobaczyć, chociaż jest w takim stanie i szczerze nie chce się ze mną widzieć. Jestem na nią zły, na to co powiedziała, na to, że nie chciała dać mi się wytłumaczyć, ale... przede wszystkim chcę ją zobaczyć. Chociaż na chwilę. I znowu się poświęcam, wychodząc w nocy i modląc się przy tym, żeby nikt mnie nie nakrył. Ubieram neutralne ciuchy i wmawiam Kapustce, który nieco się przebudził, że to tylko głupi sen.

Wychodzę daleko poza teren hotelu, aż jestem w miarę bezpieczny i dzwonię po taksówkę, której numer znalazłem w internecie. Nie czekam na nią zbyt długo, ale jeśli brać pod uwagę poczucie czasu do bólu zakochanego faceta w kobiecie, która właśnie postanowiła zrobić mu na złość i nie chce mieć z nim nic wspólnego, to tak, minęło całkiem dużo. Tłumaczę kierowcy, gdzie ma jechać i z naciągniętym szczelnie kapturem na głowę przemierzam ulice Paryża.

Niedługo później jesteśmy na miejscu. Stoję w hallu i czekam na Łucję, bo domyślam się, że ciężko było jej się wydostać. Gdy w końcu ją widzę – w trampkach, sukience i zmierzwionych włosach - czuję ulgę, że mnie nie wystawiła, ale wiem, że dziewczyna mi tego nie przepuści i w drodze na górę będzie mi wypominała to, co zrobiłem źle nawet dziesięć lat temu.

Nigdy tak długo nie jechałem windą. Wszystko mi się dłuży, a do tego Łucja ciągle na mnie beszta. Jaki to ja jestem niedojrzały, niezdecydowany gówniarz.

Po nie wiem ilu piętrach jesteśmy już na tym odpowiednim, a blondynka korytarzykiem prowadzi mnie do ich pokoju. Mentalnie próbuję się przygotować na to, co mogę tam zastać, a raczej kogo i to w jakim stanie. Później wpuszcza mnie do środka i... O Jezu...

Majka siedzi sobie na łóżku i tępo patrzy się w telewizor. Gdy widzi mnie, znowu zaczyna się śmiać i próbuje zbudować jakieś zdanie, ale jej się nie udaje. Swoją próbę kwituje kolejnym, głupim śmiechem i zapewne jeszcze bardziej rozbraja ją moja mina. Nie widziałem jej zaledwie dwa dni, a mam wrażenie, że się tak strasznie zmieniła.

– Oo, przyprowadziłaś go! - w końcu udaje jej się złożyć całe zdanie. - Kochana jesteś!

Jejku, gdzie jest to moje zlęknione, nieśmiałe dzieciątko, którego... wszystkiego trzeba było uczyć? Nie sądziłem, że doczekam takich czasów.

– Taa... - potwierdzam, próbując jakoś ogarnąć tą sytuację. Odwracam się w kierunku drugiej z dziewczyn, a ta teatralnie wyciąga ręce na znak, że to nie jej sprawa i chowa się w łazience.

Mam ochotę powiedzieć jej, co o tym sądzę, ale... jakoś udaje mi się powstrzymać. Biorę głęboki wdech i spoglądam na nią jeszcze raz. Masakra. Włosy zmierzwione, makijaż cały roztarty... jest tak bardzo niepodobna do siebie.

– Siądziesz tu koło mnie? - przekrzywia głowę i pyta się głosem małej dziewczynki.

Wzdycham. Pewnie, że siądę. Co z tego, że niedawno koło niej siedział pewnie jakiś napakowany, dwumetrowy kolo. Dla ciebie wszystko. Podchodzę i siadam na skraju łóżka. Od razu się do mnie przysuwa i wiesza na szyi, przy okazji zaśmiewając się przy tym.

– Jesteś taki słodki... - zaczyna się zachwycać.

Gdyby nie fakt, że jestem na nią obrażony, to pewnie uśmiechnąłbym się i coś odpowiedział. A tak, patrzę się na obrazek, który wisi na przeciwległej ścianie i mam ochotę zrobić sobie wieczny urlop od uczuć.

Jak tu być obojętnym, gdy chwyta moją twarz w dłonie i zaczyna mi się przyglądać? No właśnie...

– Zazdrośnik! - piszczy.

Nie, nie będę nic mówił, bo co mam powiedzieć? Tak, jestem zazdrosny, a nie musiałbym, gdybyś nie zaczęła? Czyja to jest wina? Moja czy jej? Czemu nie możemy nie robić sobie pod górkę?

– A tamten Theo był genialny... - zaczyna się zachwycać, ciągle spoglądając w moje oczy.

O nie. Ściągam jej dłonie z twarzy i odwracam się. Mam tego dosyć. Ona doskonale wie, że to mnie rani, więc po to to robi? Chce mnie ukarać za to, co zrobiłem, prawda? Po co mi widzieć cokolwiek o jakimś francuskim bezmózgu? Nawet nie chcę wiedzieć, jak daleko posunęły się ich relacje i jego rączki!

– Przystojny, szarmancki... szkoda tylko, że nie jest tobą, heh – zaczyna się śmiać.

Gwałtownie się odwracam. Co ona właśnie powiedziała? Nie mam pojęcia, co tu się dzieje, czy mówi to specjalnie, czy tak po prostu myśli, ale biorąc pod uwagę, że ludzie pijani mówią więcej, nawet tego, czego nie powiedzieliby normalnie...

– Co? - dopytuję, na co zaczyna się śmiać.

– To – odpowiada, ciągle rechocząc. - Żałuję, że wolisz ją ode mnie, ale się nie dziwię... - wzdycha.

Myślałem, że nie mogę otworzyć szerzej oczu... a jednak.

– Nie wolę – mimowolnie zaczynam się tłumaczyć, chociaż wiem, że pewnie niczego nie będzie pamiętała z tej nocy.

– Wolisz, też bym wolała taką dziewczynę – wyraźnie się zasmuca i kładzie głowę na mojej piersi.

Milczę. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, nawet bagatelizuję zapach alkoholu pomieszany z jej słodkimi perfumami. Coś czuję, że zbliża się godzina szczerości, na którą nie jestem przygotowany. Modlę się tylko o to, żeby nie mówiła mi, co robiła z tym Theo, bo chyba go znajdę i własnoręcznie wykastruję.

– Szkoda – odzywa się po chwili.

– Czemu? - dopytuję ledwo słyszalnie.

– Bo ja cię naprawdę lubię, a ty mnie chyba nie – wzdycha i kładzie głowę na moim barku. Tworzymy niezłą plątaninę, a Majka prawie siedzi mi na kolanach, co w zwyczajnych warunkach było nie do pomyślenia.

– Lubię cię – odpowiadam pewnie. Może to nie jest właściwe słowo, ale idźmy tym tropem. Chyba za wcześnie na jakieś poważniejsze deklarację... przecież jest jeszcze jedna sprawa do załatwienia.

– Nie kłam... - śmieje się. - Gdybyś mnie lubił, to byś nie szukał sobie innej.. Oj, źle mi trochę – łapie się za głowę, a mimo wszystko rechocze.

– Przecież cię lubię – ciągle się tłumaczę, bo nie wiem, co mógłbym zrobić, żeby mi uwierzyła i nie zapomniała o tym.

Macha lekceważąco ręką i przytula się do mnie. Pociąga trochę noskiem, ale wtedy podnosi wzrok na mnie. Oczy jej się szklą, a wzrok ma rozbiegany. Mimo wszystko uśmiecha się, a to ten widok łamie mi serce. Moja wina? Moja.

– Zostań tutaj, dobra? - pyta.

Już mam ochotę się wykręcić, bo boję się, że ktoś odkryje mój brak i zrobi się afera, ale... ona tak się na mnie patrzy, że nie jestem w stanie odmówić. A boję się, że jeżeli teraz wyjdę, to po wytrzeźwieniu, Maja dojdzie do wniosku, że nie będzie się chciała ze mną już spotykać.

W niemal nieprawdopodobnym uścisku się kładziemy. Głaszczę ją po plecach, aż uśnie. Jestem tak wyczerpany całym tym dniem, że oczy same mi się zamykają. Ale nim zasnę, wiem, co muszę zrobić – dokonać dwóch ważnych rozmów. I dopiero wtedy będę mógł przygotowywać się do grzania ławy

___________________________________________________

Od autorki: Ale ich nienawidzę tu w tym rozdziale...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro