Piąty
W drodze do windy wzrokiem odhaczam kolejny punkt z listy, ale po chwili słyszę za swoimi plecami kroki i odwracam się w ich stronę. Oczywiście, Mariusz, do którego powinnam się przyzwyczaić.
– To było świetne – cicho klaszcze i podchodzi do mnie.
– Podpuściłeś mnie do tego! - rzucam, kierując oskarżycielsko palec wskazujący w jego stronę.
– Bo powiedziałem, że ci pomogę. I pomogłem – wkłada dłonie do kieszeni i mimowolnie idziemy w stronę windy.
– Dziękuję? - nie wiem, co powiedzieć.
– I co? Teraz mi wierzysz, że nie chcę cię wykorzystać? - pyta z nadzieją w głosie.
Stajemy tuż przed windą, a ja wzdycham. Jestem... głupia, że właśnie tak go oceniałam. Okazuje się, że tylko i wyłącznie chciał mi pomóc.
Nieśmiało się uśmiecham w jego stronę i nie jestem w stanie uciec od jego wzroku.
– Tak. Przepraszam. Byłam niesprawiedliwa – wykrzywiam wargi w grymasie. - Nie gniewasz się?
Cały czas się uśmiecha i udaje, że się zastanawia.
– Hmm... No nie wiem, nie wiem. Bardzo mnie zabolało serduszko, gdy tak o mnie myślałaś – wysuwa jedną wargę w przód i patrzy się na nasze buty.
– Poradzisz sobie – klepię go po ramieniu.
Między nami wisi cisza, ale ona nie jest nieprzyjemna. Oboje uśmiechamy się w swoją stronę, a ja nie jestem gotowa na to, żeby tak po prostu zjechać na dół i zapomnieć o tym, jaki cudowny dzień spędziłam.
– To... - patrzy mi uważnie w oczy – Teraz idziesz do siebie?
– Tak – kiwam głową.
I kolejna minuta poświęcona na to, aby popatrzeć się na siebie i pośmiać jak głupcy. Nie rozumiem tego, co się tutaj dzieje. Ale jest przyjemnie, to się liczy.
– Chyba że... - zawiesza głos.
– Chyba że...? - powtarzam.
– Pójdziemy w końcu coś zjeść? Właśnie na to cię zapraszałem i nie chcę wyjść na obrzydliwego kłamczucha – kręci przecząco głową, a ja wybucham śmiechem.
Nie mówiłam Łucji, o której wracam, a w razie niepokoju może do mnie zadzwonić. Zmieniłam numer. Mama i tata za wiele do mnie wydzwaniali, więc wyrzuciłam starą kartę i nową kupiłam tutaj, na miejscu. Powinnam z nimi porozmawiać, jasne, ale... nie czuję jeszcze tej siły na to, aby wysłuchiwać wywodu na temat tego, że uciekłam z domu, a przecież powinnam się leczyć. Na to trzeba bardzo wiele mocy. Bardzo.
Udaję, że się zastanawiam, choć tak naprawdę od razu podjęłam decyzję. Widzę, że Mariusz nieco się denerwuję, czy jego propozycja zostanie przyjęta, a ja wtedy wyciągam ramię w jego stronę, po czym rzucam:
– Prowadź mnie.
Znowu siedzimy tam, gdzie poprzednio. Tym razem na stole stoi sałatka, trochę sucharów i owoce. Od razu nakładam sobie na talerz tego pierwszego, przypominając sobie, że to było prawdziwe niebo w gębie.
– Smakuje ci? - pyta, przyglądając mi się. Sam nic nie je.
– Co...? A tak – odpowiadam z pełną buzią – Czemu nie jesz?
– Już jadłem. Nie chcę stać się grubaskiem – tłumaczy.
– A ja wyglądam tak, jakbyś zgarnął mnie spod mostu i postanowił dokarmić – odsuwam od siebie talerz.
Kręci głową z politowaniem.
– Daj spokój. Jesteś moim gościem i muszę cię dokarmić – przysuwa naczynie w moją stronę.
– Ale chłopaki pewnie...
– Nie obchodzi mnie to, co powiedzą chłopaki. Jedz – nakazuje.
Raz patrzę się na niego, raz na talerz. Słyszę, jak burczy mi w brzuchu i mimo że to nieetyczne postępowanie, to jem dalej i słyszę jego tłumiony śmiech. Próbuję go jednak zbagatelizować i napchać sobie brzuch. Jeszcze nie jadłam nic u siebie w hotelu, ale śmiem twierdzić, że to nijak równa się posiłkom podawanym przez tutejszą kuchnię.
– Dziękuję.
– Ja też dziękuję – odpowiada.
– Niby za co? - pytam, kręcąc głową.
– Jesteś najlepszym lekiem na stres – mówi, a wszystkie włoski stają dęba na moim ciele.
Że czym jestem? Najlepszym lekiem na stres? Niby dlaczego? Próbuję znaleźć oznaki na jego twarzy na to, że sobie ze mnie parszywie żartuje i to pora zakończyć dzisiejsze spotkanie, ale on jest śmiertelnie poważny. Nawet ten uśmieszek zniknął z jego twarzy.
– Czemu? - nie pozostaje mi nic innego niż zapytać, chociaż boję się nawet usłyszeć o tym, co ma mi do powiedzenia.
Oczekuję na odpowiedź i mam wrażenie, że mijają lata, dekady i tysiąclecia. On zadaje się nie dostrzegać mojego stanu, bo bawi się położoną na stole serwetką w czarną jodełkę. Albo uważa, że to co powiedział, było głupie i myśli, że o tym zapomnę. Za późno.
– Ziemia do Mariusza! - macham mu ręką przed twarzą.
W końcu podnosi wzrok na mnie, a ja czuję się nieswojo. Patrzy się w taki... taki dziwny sposób. Nawet nie umiem określić, czy to wzrok z gatunku „rozbierającego" czy taki, który wyraża zainteresowanie osobą. Nie wiem. Powinnam wziąć korepetycje z facetoznawstwa.
– Bo widzisz... gdy znalazłem się już w samej Juracie, czułem to, że to może być moja szansa. Wiadomo: nie na każde mistrzostwa możesz pojechać. Mimo że tam była bardzo rodzinna atmosfera i raczej więcej integracji niż przygotowań i treningów, to ja czułem już stres. Wiedziałem, że muszę być dobry, żeby znaleźć to uznanie. Później był obóz przygotowawczy w Arłamowie i tam... tam były już schody, bo faktycznie, liczyły się tylko umiejętności no i oczywiście łut szczęścia. Jeżeli cię zanudzam, to powiedz – prostuje się na krześle.
– Nie, nie! Z chęcią o tym posłucham, nie przerywaj – proszę i przez chwilę zastanawiam się nad tym, czemu on może uważać, że mnie to nie interesuje.
Patrzy na mnie uważnie, jakby chciał zobaczyć, czy mówię prawdę, czy tylko dlatego, żeby było mu miło. Widzę jednak, że odpuszcza i po chwili zaczyna znowu.
– Ale udało się, jestem tutaj. I teraz nie zostało nic, jak tylko nerwy. Bo boję się, że nawet jeśli dostanę szansę, na co się raczej nie zanosi, to boję się, że coś spartolę, sknocę. Ale te spotkania z tobą... - ucina, a ja głośno przełykam ślinę – One sprawiają, że stres znika. Przynajmniej na ten czas, gdy jesteśmy razem – kończy i patrzy się na mnie z uśmiechem.
Strzelam z palców pod stołem i opuszczam wzrok na obrus. Jeny, nie tego się spodziewałam. Nawet nie wiem, jak mam traktować jego słowa, dlatego tylko się uśmiecham.
Odchrząkuje, jakby chciał oddzielić tę mniej oficjalną część od naszego spotkania i wyciąga do mnie rękę. Patrzę na nią ze zdziwieniem, aż słyszę jego radosny głos:
– Pokaż mi listę. Chcę zobaczyć, co jeszcze zostało.
Wkładam rękę do kieszeni spodenek, ale wtedy się zatrzymuję.
– Mówiłeś przecież, że znasz całą listę, a teraz o nią prosisz? - zauważam i kładę brodę na zgiętej w łokciu ręce. - Ktoś mi tutaj kręci...
Przybiera podobną pozę.
– No bo widzisz...
– No nie widzę – zaczynam się śmiać, ale mam dosyć tego zakłopotania wymalowanego na jego twarzy, więc podaję mu kartkę. Zdecydowanie bardziej wolę, gdy się uśmiecha, niż gdy jest poważny.
– Dziękuję.
Przez chwilę milczy i przegląda poszczególne punkty listy, a ja nie jestem już tym ani trochę zażenowana. Wierzę, że on chce tylko mojego dobra i nie robi tego dla potrzeb własnych. Cóż za przyspieszony kurs z zaufania!
– Bardzo podoba mi się punkt, w którym chcesz wrzeszczeć w środku miasta jakieś brzydkie słowa – wskazuje palcem na odpowiednie miejsce na liście.
– A co? Też byś chciał?
– Czemu nie? To jest dobry pomysł, a biorąc pod uwagę, że jesteśmy we Francji i nikt nas tutaj nie rozumie...
– To jest w tym najlepsze. A widziałam to kiedyś w jednym filmie, gdy pewna dziewczyna ze swoim chłopakiem wykrzykiwali różne... narządy – mówię po chwili namysłu.
– To byłoby dobre, tylko ty nie krzyczałabyś ze swoich chłopakiem – robi zasmuconą minę. Wydaje mi się, czy coś sugeruje...? Nie, tylko mi się wydaje. To tylko moja wyobraźnia...
– Ale z jakimś chłopakiem tak – zauważam.
Następuje milczenie, a Stępiński znowu przygląda się kartce papieru, jakby mogło się coś na niej zmienić, po czym odrywa wzrok od stołu i wpatruje się we mnie.
– Co? - nie wytrzymuję jego wzroku i zaczynam się rozglądać na boki.
– Podoba mi się punkt szósty – przysuwa papier w moją stronę.
Odsuwam go z powrotem, przy czym spotykam się z jego zdziwionym wzrokiem.
– Tyle razy czytałam tę listę i pamiętam ją na pamięć – tłumaczę. - Chodzi ci o tę noc na plaży?
– Nie tylko chodzi mi o noc na plaży, co o... - znów nachyla się nad kartką, żeby słowo w słowo przeczytać to, co napisałam - Wykąpać się nago w morzu... no nieźle.
Jestem czerwona jak burak na twarzy. Nawet nie chcę myśleć o tym, że chciałby to ze mną zrealizować.
– Nieźle – powtarzam.
– Też chcę – kiwa głową ze śmiechem.
– Fajnie – próbuję ukryć zawstydzenie, ale ciężko mi to idzie, nawet bardzo.
Moja wyobraźnia znowu zaczyna pracować mojego jasnego pozwolenia. Mam w głowie cały przebieg tego wieczora, wyobrażenie jego rysujących się mięśni brzucha i ... Boże, nie. Kręcę głową, chcąc wyrzucić z niej takie obrazki. Całe życie nie miałam z tym problemów, ta przebiegła płeć przeciwna nic mnie nie obchodziła, a wtedy na mojej drodze pojawił się napastnik i zaczęłam trochę wariować. Trochę bardzo.
– Na te dwie rzeczy nawet się nie patrzę – udaje, że zakrywa oczy ręką.
– Na jakie dwie rzeczy? - próbuję udawać, że nie miałam żadnej proroczej wizji.
– Ty wiesz... punkt siedem i osi...
– Ach, tak. Przepraszam, zamyśliłam się – przeczesuję nerwowo dłonią włosy.
– Nic się nie stało, spokojnie. Ale podoba mi się też pomysł, żeby wejść na dach – kiwa głową z uznaniem.
– Tak jakoś...
– Niech zgadnę – przerywa mi – Pomysł wpadł ci do głowy, gdy słuchałaś tej piosenki „Dach"? - próbuje ukryć to, że chce mu się śmiać.
Po wypowiedzeniu tego tytułu, od razu w głowie słyszę melodię.
– Dzięki, Mariusz. Teraz ta piosenka będzie za mną chodziła do końca dnia – robię kwaśną minę.
– Nie ma za co, kochana – macha ręką.
K o c h a n a. Czy tylko ja to słyszałam? Nie ma we mnie choćby ziarenka spokoju od czasu, gdy pojawił się w moim życiu. I do tego każde jego zdanie bądź gest poddaję dokładnej analizie. Powoli szaleję, ale to „kochana"... mile mnie połechtało.
– Nie pójdę z tobą na żadną imprezę – mówi to, nie odrywając wzroku znad kartki, po czym gładzi dłonią włosy.
– Jesteś na zgrupowaniu, Euro zaraz... - zaczynam wyliczać, czemu nie możemy tego zrobić.
– No właśnie... ale mam nadzieję, że przez to nie popadniesz w czarną rozpacz.
– Spróbuję – udaję, że pociągam nosem.
– Na zakupy pójdziesz sobie pewnie z tą... Łucją, tak? - upewnia się, czy nie pomylił imienia.
– Dokładnie.
– Nieźle cię wkopała – kręci głową, śmiejąc się przy tym.
– Ona myśli, że zrobiła mi przysługę – wyznaję, w dopiero po chwili słyszę swoje słowa. No to pięknie...
Podnosi ku górze jedną brew i już widzę to pytanie malujące się na jego twarzy. I domysły. I mówię wam, jest tak, jak on myśli.
– Myśli, że załatwiła ci chłopaka? - łatwo odgaduje.
– Taa – mówię tyle, na ile jest mnie stać.
– Może chłopaka nie, ale kolegę...? - patrzy na mnie szukając potwierdzenia.
Kolegę? Mam mieć pierwszy raz w życiu kolegę? Pierwszy raz kogoś rodzaju męskiego?
Spokój. To może być. Nie przekroczy pewnej granicy. Zobaczy nago, ale nie do końca, bo między nami będzie tylko koleżeństwo. Tylko.
– Kolegę – powtarzam. - Będę już szła – wstaję z krzesła.
– Już? - nie kryje zawiedzenia.
– Spędziliśmy ze sobą dobrą godzinę – mówię, zerkając na zegarek.
– Jutro też spędzimy ze sobą godzinę? - proponuje.
– Czy wy nie macie nic lepszego do roboty niż uganianie się za jakimiś małolatami? - pytam retorycznie.
– A czy ja się za tobą uganiam? - słyszę.
No pięknie. To teraz z tego wybrnij z twarzą. Później nad moją głową żaróweczka się zapala.
– Chłopaki pewnie uważają, że to właśnie robisz – wyciągam rękę po kartkę, ale on przygniata ją łokciem. - Dasz mi?
Nie robi mi już na złość, tylko wstaje i staje tuż koło mnie, po czym podaje mi listę.
– Dziękuję za dzisiaj – mówi, wkładając dłonie do kieszeni.
Ja w międzyczasie składam kartkę i wkładam ją do kieszeni.
– To ja dziękuję. I przepraszam – mówię, ale on zdaje się nie wiedzieć, o co mi chodzi – Za to, że myślałam, że jesteś jakiś niewyżyty. No i za to, że przyszłam do ciebie na wyżerkę.
– Przestań już. Spotkamy się jutro? - pyta.
– Tak.
– A co zrobimy najpierw z tej magicznej listy? - wykonuje teatralny gest.
– A co chcesz?
Myśli nad tym intensywnie, jakby od tego zależało jego i moje życie. Aż w końcu podejmuje decyzję.
– Pokrzyczmy razem.
Mariusz
– Pokrzyczmy razem – mówię, na co wybucha śmiechem.
Zauważyłem, że się lekko rozluźnia. Przy naszym pierwszym spotkaniu bardzo się hamowała i próbowała wyglądać tak, jakby wcale jej nic wcale nie obchodziło. Ale teraz...? Teraz jest taka naturalna, zabawna. Lekko skryta, ale całkiem... całkiem słodka. I peszy ją, gdy za długo na nią patrzę.
Tak jak teraz. Opuszcza wzrok na nasze buty i zaczyna bawić się dłoniami.
– No to do jutra, kumpelko – wyciągam w jej stronę pięść.
– Do jutra... kumplu – słyszę zawahanie w jej głosie, gdy tak się do mnie zwraca i przybija ze mną żółwika.
Mimo tego, że się pożegnaliśmy, żadnemu z nas nie pali się, by po prostu sobie pójść. Stoimy, stoimy i jeszcze raz stoimy. A ja tylko mogę się domyślać, co ona ma teraz w głowie.
– Mogę cię pocałować w policzek na pożegnanie? - proponuję w końcu, uśmiechając się półgębkiem.
Nerwowo podnosi wzrok na mnie, jakby szukała oznak żartu na mojej twarzy. Ale ja nie żartuję i chodzi to za mną już długo, a teraz nadarzyła się okazja ku temu.
– A to jest kumpelskie zachowanie? - pyta zachowawczo, jakby bała się, że to może cokolwiek zmienić.
Nie zmieni. Bo już coś się zmieniło.
– Oczywiście – kiwam głową. - Chyba że nie chcesz – robię gest dłońmi i odruchowo się cofam, jakby mogła posądzić mnie o to, że jestem niewyżyty. Zresztą znowu.
Masakra. Mam wrażenie, że jesteśmy w przedszkolu. Ale powoli stawiam te kroki, żeby znowu nie wybuchła afera o to, że chcę ją wykorzystać. Nie chcę. A to, że mi się podoba, to już coś innego.
– Nie no... przestań już – śmieje się lekko zażenowana.
– Czyli pozwoliłaś? - gdzieś się gubię w całej tej sytuacji.
– No... tak – marszczy brwi.
Uśmiecham się i obejmuję dłoniami jej twarz. Ma taką delikatną skórę, a w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Całuję ją w policzek i niechętnie się odsuwam. A wtedy ona postanawia zrobić to samo. Daje mi szybko buziaka, prawie tak, że tego nie czuję. Ale moje serce... ono to poczuło i zaczęło radośnie bić ze zdwojoną siłą.
Gdy otwieram oczy, ona mi macha i idzie.
A ja czuję się tak, jakbym znowu miał 15 lat.
Maja
Ja: Idź spać
Maniek: Rozkazujesz mi?
Ja: Nie, ale do licha ciężkiego, jest już pierwsza w nocy, a ty podobno masz jutro treningiem
Maniek: Chciałaś powiedzieć: dzisiaj
Ja: A, tak. Naprawdę nie macie nic lepszego niż wypisywanie do jakichś lasek grubo po północy
Maniek: Nie zapędzaj się, kochana
Boże, on to znowu zrobił! Znowu nazwał mnie tym słowem, które powoduje, że zaczynam wyobrażać sobie Bóg wie co. A może... zobaczył, że to mi się spodobało?
Naciągam szczelniej kołdrę na głowę, poprawiam poduszki pod plecami i biorę się za odpisywanie.
Ja: Spokojnie, nie wpadnę na ścianę
Maniek: Chwała Bogu!
Maniek: Zresztą nie bój się, jestem profesjonalistą i umiem pogodzić dwie rzeczy naraz
Ja: Nazwałeś mnie właśnie rzeczą???
Maniek: Nie, to autokorekta
Ja: A, no to dobrze. Co nie zmienia faktu, że powinieneś spać
Maniek: Ja mamy nigdy nie słuchałem
Ja: Widać
– A co ty robisz? - słyszę wymęczony, przyblokowany przez poduszkę głos po mojej lewej stronie.
– Boże! - krzyczę i otulam się szczelniej kołdrą, bojąc się, że moje wypisywanie do Mariusza nie spodobało się duchom nieczystym.
Ale później przypominam sobie, że to tylko Łucja i myślę, że w tych lekach na ból głowy jest coś, co sprawia, że moje szare komórki powoli i boleśnie umierają.
Wydobywam się z mojego kołdrzanego kokonu niczym motylek i ostrożnie zerkam w stronę łóżka przyjaciółki, gdzie widzę dwie trzecie jej twarzy, które obrazują w zasadzie grymas i emocje, które ciężko opisać. W zasadzie... ciężko o jakąkolwiek ekspresję o takiej porze.
– A nic, idź sobie spać – mówię szybko i macham jej na pożegnanie.
Gdy mam ochotę powtórnie wrócić do mojego azylu, na drodze stoi mi to, co odkryłam. I przeraża mnie to.
– Piszesz z nim – mówi pewnie.
Mam ochotę rżnąć głupa i spytać się, co to jest tajemnicze „nim", może Nim 2, ale nic nie mówię. I dobrze, że pokój oświetla tylko stłumiony ekran mojego telefonu, bo inaczej zobaczyłaby tę purpurę na moich policzkach.
– O jeny i co z tego? - wymachuję aparatem.
– Nic – wzrusza ramionami. - Tylko twój głupi telefonik wali mi po oczach i uniemożliwia mi spanie – odpowiada, wzruszając obojętnie ramionami.
– To mam przestać pisać? - pytam, chociaż mam nadzieję, że wyniesie się spać do łazienki.
– Yhm... nie, najwyżej przewrócę się na drugi bok... tak zrobię... dobranoc – jej twarz tworzy z poduszką jedność.
Ja nakrywam głowę kołdrą i po chwili słyszę jeszcze:
– Mariusza na noc.
________________________________________________________
Od autorki: mam wrażenie, że kiedy cztery lata pisałam to opowiadanie byłam kimś zupełnie innym... oj, ale chciałoby się wrócić do tych czasów. Może dlatego chociaż wróciłam do tego opowiadania?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro