Jedenasty
Siedzę na jeziorem, a słońce powoli zachodzi. Dopiero po momencie orientuję się, że nie jestem tutaj sam, gdy dosiada się koło mnie Fabian. Zafrasowany Bambi nie odzywa się do mnie ani słowem, tylko przygląda się tafli wody, jakby szukał sensu życia. Czuję się nieco nieswojo w jego towarzystwie, gdy ten raz po raz wzdycha. Siedzi tak dłuższą chwilę, przybrał pozę myśliciela i przytrzymuje swoją bródkę za pomocy pięści.
Później jest mniej spokojnie – woda powoli się wzburza, Łukasz nie wydaje się być wcale zdziwiony, nawet w tym momencie, gdy z jeziora wydobywa się... Piszczek.
Jezu, co tu się dzieje? - zastanawiam się i wtedy dochodzę do wniosku, że to sen i powinienem się wybudzić. W pokoju już jasno, więc zapewne i tak zaraz budzik zacznie dzwonić, ale... jestem taki ciekawy co będzie dalej. Nie spodziewałem się, że mogą mi się śnić Łukasze i to w taki... sposób.
Próbuję jeszcze się przyłożyć, żeby zobaczyć, co będzie dalej, ale świadomość odpycha ode mnie resztki snu. Światło drażni mi przymknięte powieki, a ja na skroni czuję dotyk. Przez chwilę myślę, że to mucha, ale w oknach są siatki i to raczej jest niemożliwe... i w zbyt przyjemny sposób porusza się ten owad.
Powoli otwieram oczy i widzę moją muchę... to znaczy Maję. Moją muszkę.
Siedzi sobie po turecku na ziemi, przygląda mi się, a uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Podobnie ręka, która ciągle głaska mnie po skroni. Ja, wyrwany z krainy Morfeusza, nie jestem w stanie pokazać jej mojego zdziwienia z jej obecności. No i, co tu kryć, radości.
– Książę już się obudził – kwituje, wstaje i w konsekwencji zabiera swoją dłoń. A było tak pięknie...
– A jak księżniczka tu weszła? - odpowiadam, siadając na łóżku. Spoglądam na dziewczynę, która podchodzi do okna i patrzy się przez nie.
Odwraca się w moją stronę słysząc ów określenie i kręci głową.
– Nie przeginaj – nakazuje.
Czuję się jak zombiak i nie jestem w stanie wymyślić jakiejś błyskotliwej riposty. Nie wypiłem wczoraj aż tak dużo, śmiem twierdzić, że to było nic przy ilości alkoholu, jaką spożył nasz gwiazdor, Sławek Peszko. Ale dopiero co wstałem i moje reakcje są spóźnione.
– Twój kolega mi pomógł – rzuca.
– O czym ty... ano tak, przepraszam – przeczesuję nerwowo włosy, na co Maja zaczyna się śmiać. - Dopiero co wstałem, koleżanko!
Kiwa głową i poprawia zasłonkę. Po momencie słyszę budzik. Ten dźwięk mnie tak wkurza, że gdybym miał go posłuchać chwilę dłużej, to zrobiłbym sobie krzywdę, dlatego zagęszczam ruchy i po chwili dręcząca muzyczka już mnie nie prześladuje.
– Śniło ci się coś fajnego? - pyta, po czym siada po drugiej stronie łóżka tak, że jesteśmy do siebie odwróceni plecami.
– Tak, żebyś wiedziała – kiwam głową z uznaniem. Naprawdę nie sądziłem, że mój mózg jest zdolny do wytwarzania takich oto obrazków.
– Słyszałam.
Odwracam się do niej z grymasem wymalowanym na twarzy. Co ona mi tu sugeruje?
– No co? Mówiłeś przez sen! - przypomina, dodając do tego efektowny ruch rękoma.
Co za wstyd... chociaż dobre i to. Na pewno nie padały tu żadne wyznania, ani dosyć dziwne zdania. Dobrze, że nie śniła mi się moja towarzyszka, bo to różnie mogło być.
– Mówiłeś coś w stylu: „Piszczu! Piszczu!" i jakiś niezrozumiały bełkot. Mam nadzieję, że to nie było coś nieodpowiedniego – robi zdegustowaną minę.
– Nie... to było dziwne, ale na pewno nie nieodpowiednie – odpowiadam, po czym dziewczyna oddycha z ulgą.
Zakrywam się kołdrą po sam nos, a gdy widzę jej pytający wzrok, postanawiam jej to wytłumaczyć.
– Idę spać.
– Dobranoc – macha mi ręką. - Mam sobie iść? - wstaje już z łóżka.
Kręcę głową.
– Masz tutaj zostać – nakazuję.
– Hm, a po co?
– Bo nie ma mnie kto głaskać po głowie? - odpowiadam, jakby to było niemal pewne, na co wybucha gromkim śmiechem.
Wraca do mnie, siada, a ja czuję, jak materac się ugina. Opiera się plecami o zagłówek , po czym postanawia spełnić moją obietnicę i głaska dokładnie w to samo miejsce, co wcześniej. Jest mi tak fajnie, że oczy same się zamykają i boję się, że znowu zasnę, ale... dzisiaj mamy trochę wolniejszy dzień, bez treningu... z chęcią spędzę go z tą oto osobą.
– Może wstaniesz, księciu? - słyszę jej głos, jakby był oddalony o kilka kilometrów.
Otwieram oczy i znowu staję się zombiakiem. Ale ma rację, powinienem wstać i pójść najlepiej na śniadanie. Mój zegareczek jest koło mnie.
– Lubię, jak tak do mnie mówisz – wyznaje, na co ona oblewa się rumieńcem. - I jak się różowisz też bardzo lubię – dodaję.
– Przesadziłeś! - rzuca z udawanym oburzeniem, po czym wstaje i patrzy na mnie wyczekująco. - Pora się ubrać.
Wznoszę oczy do nieba i proszę Boga o pomoc. Nie dam sobie z nią rady, naprawdę. Ale walka warta zachodu... tak sądzę. Nie, tak jest.
– Dobrze, mamusiu, już się ubieram – odpowiadam, po czym wstaję z łóżka i powolnym krokiem podchodzę do szafy, gdzie mam schowaną walizkę.
Rzucam jej jeszcze jedno spojrzenie i widzę, jak siedzi na fotelu i powoli dusi się ze śmiechu. Jejku, jak ja ją... lubię, tak to jest dobre słowo, gdy potrafi się tak wyłączyć, a raczej swoją nieśmiałość i pokazuje mi siebie. Zabawną, nieco pyskującą, przeuroczą dziewczynę. Dobra, może jeszcze się mnie trochę wstydzi, ale jesteśmy na dobrej drodze, żeby i to nie miało mieć miejsca..
Wyciągam kolejny komplecik dresu i bieliznę.
– Tylko nie rozbieraj się przy mnie, dobra? - słyszę gdzieś za swoimi plecami jej głos.
Zamykam szafę, przez której drzwi jej nie mogłem dostrzec i zaczynam uśmiechać się szelmowsko. Ta już kręci głową, jakby miała tą zdolność czytania w myślach. A ja głupi myślałem, że to żart...
– Co za różnica, już mnie raz widziałaś – wzruszam ramionami.
– Raz za dużo – kwituje.
Udaję, że jej komentarz bardzo mnie zabolał, chociaż wiem, że powiedziała to tylko po to, aby mnie rozzłościć. Bo pewnie co innego jej w głowie... tak, ja też umiem czytać w myślach, bo mnie na to stać.
– Aj tam, pewnie nieostatni – macham lekceważąco ręką.
– Śnisz – odpowiada, wyciągając telefon z kieszeni.
Pewnie chce, żeby wyglądało to tak, że wcale mnie nie nagrywa, ale ja tyle razy robiłem to samo, że nie da się nabrać na takie sztuczki... przecież musiałem mieć kilka zdjęć z naszych spotkań, chociażby na pamiątkę! Chociaż to i tak nie stawia mnie w dobrym świetle i znowu wychodzę na jej psychicznego fana.
... Ale tak jest, co tu kryć.
Raz się żyje, mówię sobie w duchu i nim zdążę dobrze to przemyśleć, postanawiam zadziałać. Idę do łazienki, a w tym samym czasie, gdy dziewczyna obraca telefon tak, żebym ciągle był w kadrze, ściągam przez głowę górę od piżamy i puszczam oczko w jej stronę.
Chyba nie muszę dodawać, że znowu zrobiła się czerwona...?
Maja
Siedzę na balkonie w naszym pokoju hotelowym i próbuję ponapawać się piękną pogodą. Co z tego, że w dłoni mam telefon i ciągle oglądać filmik, który nagrałam? A za każdym razem rumieniec na mojej twarzy robi się coraz to większy. Jezu, co się tutaj dzieje...
Odliczam też godziny do następnego spotkania, a obrazki z rana na przemian w filmikiem siedzą w mojej głowie. W sumie to nie wiem, co mnie podkusiło, żeby w ogóle zakradać się do niego, ale postanowiłam wykorzystać szansę i to, że jego współlokator leci na moją przyjaciółkę, a między nimi jest coś, co napawa mnie przerażeniem. Mimo wszystko jedno i drugie uparcie milczy, ale ja odkryję prawdę.
Szczerze to zastanawiałam się, co musi mu się śnić, skoro wołał Piszczka, ale tak pytać to nieładnie... kiedyś i tak to z niego wyciągnę. Może znowu będzie pijany, albo delikatnie wstawiony? To będzie moja szansa.
Zawsze zachwycałam się, gdy znajdowałam zdjęcie jakiegoś swojego idola gdy spał, no i był rodzaju męskiego, ale Mariusz... on spał tak spokojnie i wyglądał jak dzieciątko. Aż żal było go budzić. A to smyranie... nie mogłam się powstrzymać i szczerze myślałam, że nic nie poczuje. Ale gdy już mnie na tym nakrył, to co będę sobie żałowała? Już raz przez tę moją „wstrzemięźliwość" prawie wszystko przekreśliłam, a wiem, że warto się trochę nagimnastykować.
Ubrał się i już nie robił żadnych scen. Odprowadziłam go posłusznie na śniadanie i poszłam na korytarz, żeby nie peszyć chłopaków, bo może jakiś wstydzi się jeść przy dziewczynie (ja nie lubię jeść przy chłopakach... a przynajmniej tak było, wszystko się zmienia). Zaczepił mnie Tomek Iwan i zapytał, czy wygodne są te fotele, a gdy odpowiedziałam, że tak, on MUSIAŁ to sprawdzić i siadł sobie koło mnie. A muszę przyznać, że ma lepsze włosy niż ja.
Po kilkunastu minutach na horyzoncie pojawił się w końcu piłkarz i postanowił, że odprowadzi mnie pod hotel, bo przecież jest niebezpiecznie, a w krzakach czeka jakiś napalony typ, który chciałby mnie zgwałcić. Puściłam tę uwagę koło ucha i, oczywiście, przygotowałam już ramię na nasz spacer, na co zareagował uśmiechem. Tak, przez głupią, wyciągniętą rękę.
Później poszliśmy do mojego hotelu, wybrał okrężną drogę, bo chciał spędzić ze mną więcej czasu, a ja zastanawiałam się, co też jest we mnie takiego, że postanowił poświęcać mi tyle uwagi i cennych minut. W końcu dotarliśmy na docelowe miejsce naszej wędrówki, a gdy już chciałam się żegnać i obmyślałam formę ów pożegnania.
– Idziemy dalej. Skąd mogę mieć pewność, że po drodze nic cię nie napadnie? - ciągnął dalej tą swoją gadkę o wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwach, dlatego nie miałam już siły walczyć, zresztą... jest pięknie, nawet jeśli to dziwne.
Gdy weszliśmy do hallu, spojrzał w stronę recepcji i zamarł na widok kobiety, która tam stała. Czym prędzej próbował wtrącić mnie do windy, a wtedy zrozumiałam, że moje przypuszczenia co do ich wizyty w piątek się potwierdziły. I bardzo chciałam wtedy o to zapytać.
Nim się zorientowaliśmy, już byliśmy pod drzwiami mojego nowego pokoju, który jest piętro niżej od poprzedniego.
– Wchodzisz do środka, czy wierzysz, że nic mi się tam nie stanie? - wyciągnęłam kartę z kieszeni i pomachałam mu nią przed twarzą.
Udawał, że się nad tym zastanawia.
– Nie, jestem pewien, że jedyne zło, jakie cię spotka, to Kapustka – wzruszył ramionami.
– Przeraża mnie to – powiedziałam szczerze.
– Mnie też... naprawdę. Ale w sumie... - podjął temat.
– Co?
– Gdyby się zakochała, to może nie byłaby taka jędzowata? - skończył, a moja karta wylądowała na jego barku. - Prawdę powiedziałem!
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam wachlować się przedmiotem.
– Masz rację – przyznałam, po czym wybuchnął śmiechem.
Oboje nie mieliśmy pomysłu na to, co powiedzieć. Mariusz tak stał z rękoma w kieszeni, szczerząc się do pustej przestrzeni, ja ciągle się wentylowałam, bo bałam się, że braknie mi zaraz powietrza.
– Widzimy się jeszcze dzisiaj? - spytał, a ja zaprzestałam wykonywanej czynności. - No co? Nie widzieliśmy się tyle dni, więc powinniśmy nadrobić jakoś ten czas.
– Tak – potwierdziłam i nawet nie chciałam myśleć, co będzie, gdy Euro się skończy.
– To dam ci jeszcze znać, dobrze? - dopytywał, a ja pokiwałam głową. - Mówisz?
– Pewnie, że mówię! Ciesz się, że zamilkłam, bo zaraz zacznę tak gadać, że aż ci pójdzie w pięty! - zrehabilitowałam się za ciszę z mojej strony.
– Ale ty się zmieniasz... - zamyślił się.
Tak, jestem śmielsza, mogę to śmiało przyznać... no, przynajmniej przy niektórych. Dochodzę do wniosku, że ta eskapada daje mi wiele. Nie tylko spełnianie marzeń, przeżycie przygody, ale dzięki nim mogę przeżyć metamorfozę. Albo po prostu poznać siebie naprawdę.
– Dobra, idę już – wskazałam na drzwi.
– Ja lepiej też już pójdę – zrobił to samo w kierunku wind.
Później po prostu mnie uścisnął. Nie robił tego i byłam strasznie zdziwiona faktem, że spokojnie mogłabym się schować w jego ramionach i nikt by mnie nie znalazł.
– Dobrze przytulasz – skomplementowałam, na co się zaśmiał.
– Dziękuję – odpowiedział, po czym mnie, niestety, wypuścił.
Zamknęłam za sobą drzwi i mimo że nie zdążył się zapewne oddalić na kilka metrów, ja czułam już tęsknotę. Fajnie.
Z rozmyślań wyrywa mnie wesoły głos Łucji, która w końcu postanowiła pokazać mi się na oczy.
– Cześć, jak tam? - opiera się o futrynę drzwi balkonowych i zakrywa dłonią oczy podrażnione słońcem.
– Całkiem dobrze – wkładam szybko telefon do kieszeni spodenek, próbując ukryć „dowód zbrodni". - A u was? - pytam, gdy siada naprzeciw mnie na nagrzanych płytkach.
Odrywa wzrok od widoku ogrodu i patrzy się na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na każdym centymetrze twarzy. Czy ja wyglądam, jakbym była idiotką?
– Jakie: was? - pyta w końcu, a ja mam ochotę się zaśmiać.
Patrzę na nią wyczekująco i próbuję wygrać tę wojnę psychologiczną. Gdy wzdycha, już wiem, kto jest zwycięzcą.
– Dobra, wiem, o co ci chodzi, o jakie „was" chodzi... - poprawia opadające na twarz pojedyncze kosmyki włosów. - I to nie chodzi o to, że ja się w nim zakochałam, czy lecę na to, że wszystkie dziewczynki zaczęły na niego lecieć... nie – jej ręce również zaprzeczają.
– To o co? - dopytuję, sama ciekawa, co też urodziło się w jej głowie.
– Jakoś... chcę po prostu zobaczyć, jak to będzie, sama rozumiesz – wstaje, podchodzi do barierek i opiera się o nie ramionami.
– No właśnie nie rozumiem – przyznaję szczerze.
– Pokazywałam ci te smsy... to co widziałaś, to był wierzchołek góry lodowej. Serio. Mam wrażenie, że on nie robił nic innego, tylko cały czas wymyślał te swoje wierszyki i mi je wysłał...
Chyba powoli zaczynam ją rozumieć... a przynajmniej tak mi się wydaję, dlatego postanawiam milczeć, żeby mogła dokończyć tę swoją historię i rozjaśnić mi obraz całej sytuacji.
– Jezu, no chciałam tylko zobaczyć, jak to jest, gdy ktoś się o ciebie tak stara i wiesz, nie wszystko zmierza w kierunku zaliczenia i sayonara! - odwraca się w moją stronę i uśmiecha się półgębkiem.
Myślałam, że jej nie zrozumiem, ale... chyba ze mną jest tak samo. Widzę, że pewien osobnik się o mnie stara i to mnie nakręca, przynajmniej teraz, gdy już się tego nie boję, no, może niecałkowicie, ale staram się.
– A on jest taki... nieśmiały. Gdy napisałam mu, że chciałabym się z nim spotkać, bo... przyznaję się, razem uknuliśmy ten plan – spuszcza głowę i podnosi rękę tak, jakby się zgłaszała – to miał pewne opory, a gdy w końcu się zgodził, to mało się odzywał i był taki cichutki...
– I ty, taka dusza towarzystwa, postanowiłaś, że będziesz się widywała z taką myszką pod miotłą? - pytam zdziwiona.
Kiwa głową ze śmiechem.
– Nie robię sobie nadziei, że to będzie jakaś wielka miłość czy coś w tym stylu... do tego on ma dziewczynę, a ja nigdy nie byłam zwolenniczką odbijania komuś faceta. Tylko chciałabym go lepiej poznać i może zrozumieć?
– Naprawdę cię nie poznaję – kręcę głową.
Wzrusza ramionami z uśmiechem i siada ponownie naprzeciwko mnie. Po tajemniczym błysku w jej oku już widzę, że ma jakiś pomysł, którego... powinnam się bać.
– Rzuciłam okiem na twoją listę... - zaczyna, a ja już wiem, o co jej chodzę i zaczynam jęczeć. - No co? Opowiadaj w tej chwili, jak on całuje!
Mariusz
Cały czas się szczerzę jak idiota. A to wszystko przez ten piękny początek dnia, który zafundowała mi Maja. Może w towarzystwie jednego bądź drugiego Łukasza czuję się dosyć nieswojo przez mój sen, ale... to wszystko traci sens przy tym, gdy wszystko idzie ku dobremu. Wszystko. Nawet świetnie gramy na tym Euro!
Przez dłuższą chwilę zastanawiam się, co tym razem powinniśmy robić, skoro obiecałem jej spotkanie. Wtedy przypomina mi się to, co miała na liście i już wiem, co zrobię. Chytry uśmieszek wkrada mi się na twarz, chwytam za telefon i postanawiam podzielić się z nią moimi planami. No dobrze, może niecałkowicie, ale kto nie lubi niespodzianek?
Maja
Stoję przed lustrem łazienki i próbuję. Tak, to jest dobre słowo. Nie mam pojęcia, jaki zrobić makijaż, co zrobić z włosami, które wydają się być niesforne. Wydawało mi się, że wybranie ubrań będzie sporym wyzwaniem, ale to udało mi się zrobić zadziwiająco szybko. Myślałam, że wszystko co „najgorsze" za mną... niestety nie. Układam włosy na różną stronę, raz zaczesuję na lewo, raz na prawo, aż daję sobie spokój. Artystyczny nieład.
Zaczynam się starać, co mnie nieco niepokoi, ale wiem, że mam dla kogo. Kolejny krok do pewności siebie zrobiony. Jestem coraz bliżej tego celu.
Ostatnie spojrzenie w lustro. Na mojej twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech. Nie wyglądam jak milion dolców, ale sto...?
Tym razem kieruję się w stronę pokoi, bo właśnie o to poprosił, tłumacząc, że dzisiaj chłopaki mają wolny dzień i będą się kręcić w naszym miejscu spotkań. Próbuję jakoś przedostać się na ów piętro i, niestety, jestem głównym obiektem zainteresowań piłkarzy. W końcu, po wielu przygodach, udaje mi się dotrzeć pod drzwi jego pokoju, a po krótkim pukaniu Mariusz wita mnie szerokim uśmiechem.
– Tęskniłaś? - rzuca, co od razu wyprowadza mnie z równowagi.
Ale z drugiej strony... czy ja to mam wypisane na twarzy?
– Chciałbyś – próbuję go wyminąć, ale barykaduje się wystarczająco dobrze, żebym musiała przepchnąć się ramieniem.
Odwracam się w jego stronę i uśmiecham się złowieszczo, gdy ten zamyka za sobą drzwi.
– Bigos gdzie? - pytam, gdy orientuję się, że jesteśmy sami...
Nie, nawet o tym nie myśl! Można się wyluzować, ale nie warto być zbyt rozwiązłym. Chyba rodzice za dobrze mnie wychowali i teraz mam problem z przekraczaniem tych wszystkich granic.
– W garnku – znów zaczyna się zgrywać, a gdy przekręcam głową, postanawia szybko się poprawić.: - Poszedł na dół, gra w Fifę. Łucja jest bezpieczna.
Wydaję z siebie dźwięk, który ma mu powiedzieć, że spada mi wielki kamień z serca, ale nie chce mi się gadać o mojej przyjaciółce. Wolę spędzić ten czas „bez niej" i trochę inaczej, jakkolwiek to brzmi.
Siadam na łóżku, a później on robi to samo. Odstęp między nami nie jest zbyt duży, a mi się przypomina ten moment, gdy marznęliśmy pod jednym kocem. Do pewnego momentu było fajnie... taa, do pewnego. Cały czas było fajnie i mogło być lepiej, ale oczywiście musiałam to spartolić. I wiem, że będę to sobie długo wypominała, nawet do śmierci. Ale ze mnie śmieszek...
– To co dzisiaj będziemy robić? - postanawiam wyjść z inicjatywą, bo przerażają mnie te nieme uśmieszki, za którymi kryje się więcej niż tysiąc słów.
Nic nie mówi, tylko wyciąga telefon z kieszeni i zaczyna na nim stukać. Jezu, jaki z niego dzieciak! Oczywiście wiem, że pisze teraz smsa do mnie i wcale nie jestem zdziwiona, gdy czuję wibrowanie w kieszeni moich jeansów. Kręcę głową, ale wyciągam smartfona i zaczynam czytać jego komunikat.
Maniek: To się okaże
Och, przecież nie mógł tego powiedzieć?
Ja: Dzieciuch
Posyła mi mordercze spojrzenie z drugiego końca łóżka i ponownie zaczyna nachyla się nad telefonem, chwilę zastanawia jak to pięknie ubrać w słowa, po czym słyszę powiadomienie o kolejnej wiadomości.
Maniek: Przypomnij mi, kto jest młodszy?
Patrzę się na niego z mordem w oczach. Dobra, moja metryka mówi może co innego, ale ja mężczyźni są cofnięci i tak jakby byli młodsi o te kilka lat. Jestem więc pewna, że „psychicznie" mamy po tyle samo lat.
Gdy chcę się już brać do odpowiedzi, widzę, że ponownie zaczyna coś pisać, a przy każdym uderzeniu z ekranem, telefon wydaje dźwięk. Wkurza mnie to. Nie rozumiem, jak on jeszcze nie zwariował.
Biip. Kolejny. Nie zwlekam, bo chcę spędzić z nim czas trochę inaczej niż przy telefonie... cóż, widać XXI wiek nie omotał mnie aż tak bardzo, aby jedynie wgapiać się w ekran komórki.
Maniek: Czemu się tak patrzysz? Chcesz buzi?
Moja ręka odruchowo ląduje na czole, a tym samym próbuję ukryć zawstydzenie. Nie powiem, ostatnia i jedyna próba bardzo mi się podobała, chociaż gdyby nie zrobił tego z zawstydzenia, to kto wie, czy w ogóle bym się na to zgodziła, ale... co się raz zrobi, to już się nie odzrobi, prawda?
– Serio pytam – słyszę jego poważny głos.
Kiedy myśmy postanowili się pobawić tak w nastolatków? Póki co zachowywaliśmy się w stosunku do siebie jak dzieciaki, ale gdzieś po drodze spodobały nam się takie... zabawy, jakkolwiek to brzmi. Przynajmniej mi. Jezu, jakie to niewłaściwe.
Chociaż w zasadzie... bardzo właściwe. Chciałam i w końcu mam. Koło mnie jest chłopak, któremu widocznie się podobam, a myślałam, że nigdy tego nie doczekam. Czemu miałabym z tego rezygnować?
Wiem za czego nie powinnam robić – NIE powinnam tyle myśleć. Moja mózgownica zabija każdą, względnie romantyczną chwilę, na przykład tą, w której przez smsa proponuje mi... wiadomo co. A teraz czar prysł – zdaje się, że myśli, iż się wygłupił, a to nieprawda.
– Jestem specjalistką w zabijaniu nastroju – mówię pod nosem, ale wydaje się, że słyszy to doskonale i uśmiecha się w t e n sposób.
Odkłada telefon na gdzieś dalej, żeby już nie przeszkadzał, a ja wiem, że jednym zdaniem wszystko naprawiłam, chociaż... boję się tego wzroku. Nawet bardzo. Mam wrażenie, że wie o mnie już niemal wszystko. Tak, nawet TO wszystko.
– To jak? - zagaduje, zabawnie ruszając głową.
Na usta cisną mi się różne obelgi, jakimi stale go obdarowywałam, ale się powstrzymuję i zaczynam się śmiać.
– No co? - pyta.
– Nie wiem, tak bardzo ci zależy?
– Tak... to znaczy, nie! To znaczy... - pociera nerwowo palcami brodę. - Nie zależało, ale teraz już tak... no wiesz, nie chodzi tylko o to, tylko o to... Boże, co ja plotę! - łapie się za głowę, a ja umieram już ze śmiechu.
Myślałam, że tylko ja robię z siebie idiotkę w jego towarzystwie, ale on też bywa niepewny... i to jest właśnie takie słodkie. Wydawać by się mogło, że teraz koło mnie siedzi ten czarujący, pewny siebie Mariusz, rzucający w każdą stronę tymi swoimi tekścikami, marszczący brwiami w ten sposób, że zastanawiam się, czy to możliwe, iż w drugim człowieku podoba mi się dosłownie wszystko. Ale ten pan gdzieś sobie wyszedł, a koło mnie siedzi zawstydzony chłopaczek, któremu podoba się koleżanka. Nie chcę mu utrudniać, bo wiem, jak się czułam, gdy musiałam odkręcać słowa, które powiedziałam w przypływie głupoty.
– Spokojnie – moja prawa ręka trafia na jego ramię w geście uspokojenia.
Od razu przenosi wzrok na dotykane przeze mnie miejsce i znowu się zaczyna. Znowu przede mną jest ten Czaruś!
– Serio się wyrabiasz – zauważa.
– Chodzi o to, że mam biceps? - próbuję naprężyć specjalnie dla niego mięśnie, ale niestety takowych nie posiadam. Tak naprawdę wiem, o co mu chodzi i jestem nie mniej zadowolona.
– Nie, chodzi o to, że masz biceps, tylko o to, że używasz go po to, aby mnie dotknąć – pokazuje mi różnicę.
Mariusz, ty myślicielu. Udzieliło ci się od Kapustki, to pewne.
– A co, mam zabrać rękę? - zadaję pytanie.
– Nie – kręci głową. - Tylko wiesz, kilka dni temu to było nie do pomyślenia, żebyś mnie sama z siebie dotknęła – zauważa.
– No cóż... - wzruszam ramionami i zabieram rękę, czując się już nieco niezręcznie.
– No cóż... - powtarza, jakby zauważył, że chyba trochę się zagalopowaliśmy.
Dobra, lubię go... nawet bardzo, może i jest mi teraz trochę łatwiej w jego towarzystwie, ale to nie zmienia faktu, że ciągle jestem strasznie nieśmiała w towarzystwie facetów. Że jestem ciągle nieśmiała.
Wstał i obszedł łóżko, a później położył na nim torbę z nieznaną mi zawartością. Przyglądam się jej, jakbym chciała rozwiązać mistyczną tajemnicę, a tak naprawdę czekam na to, aż zademonstruje, co przygotował. A podświadomość każe mi się bać.
– Znielubisz mnie pewnie teraz – zaczyna, a mi mimowolnie serca zaczyna kołatać szybciej niż bym chciała.
Co też takiego tam może być, że go znielubię? Nic mi nie może przyjść do głowy, dlatego zdaję się na jego łaskę.
– Co tam jest? - pytam w końcu.
Nie odpowiada, więc przesuwam się i zaglądam do środka, żeby wiedzieć, na czym stoję. Gdy zauważam „dowód zbrodni", prostuję się i patrzę oskarżycielsko, na co podnosi ręce w górę i zaczyna się tłumaczyć.
– Miałaś na tej liście zapisek o tym, że chciałabyś spróbować francuskiej kuchni – mówi szybko.
Pewnie, że tam był. Gdy pisałam to wszystko, nie myślałam, że uda się ta cała eskapada, więc pomyślałam sobie, że mogę być taka szalona i to napisać. Nie sądziłam jednak, że chciał się spotkać na to, abyśmy mogli zjeść żabie udko bądź ślimaka. Romantycznie, nie powiem.
– Więc postanowiłem spełnić kolejne twoje życzenie – dodaje już spokojnie, a ja mam ochotę zniknąć, byleby tylko tego nie jeść.
Wyobraźnia podsuwa mi ohydne doznania smakowe, podobnie obrazki, jakie mogę zobaczyć po otwarciu pudełek. Wiem już co nieco o przełamywaniu lęków i pokonywaniu kolejnych barier, ale boję się, że tego po prostu nie zrobię.
– Ja tego nie zjem – załamuję ręce widząc, jak powoli wyciąga trzy pudełka i kładzie je na materacu. - Na samą myśl robi mi się niedobrze.
– Jeżeli to doda ci otuchy, to też spróbuję – kiwa głową.
Nie doda, bo mam to zjeść, przechodzi mi przez myśl, ale zachowałabym się jak idiotka. Piszę jedno, robię drugie. Przecież on tyle musiał się natrudzić, żeby to zorganizować, a ja co? Mam, jak taka księżniczka, powiedzieć mu, że to było na żarty?
Nie czekam nawet na to, co się wydarzy, jak będzie chciał mnie przekonać do zjedzenia, bądź powie, że mogę sobie odpuścić. Otwieram jedno z białych pudełek i powstrzymuję się, żeby nie zwymiotować. Początkowo jego zawartość wygląda jak zwykłe, pieczone mięso w przyprawie, ale gdy przyglądam się dłużej, więc rysujące się... żabie udka, po prostu.
Zamykam oczy i mam ochotę się zabić za to, co chcę zrobić. Powtarzam sobie jeszcze raz, że to właśnie pomoże mi przekroczyć pewne granice i dzięki temu biorę w dłoń nóż i kroję połowę. Nawet się nie patrzę na mojego towarzysza, bo boję się, że reszta odwagi ze mnie uleci i postanawiam spróbować tego „czegoś".
Próbuję wyobrazić sobie, że to przypomina tą moją ukochaną sałatkę, którą tak chętnie spożywam i wtedy dzieje się. Oddycham przez usta, bo gdzieś słyszałam, że wtedy jesteśmy w stanie zjeść coś, co brzydko pachnie. Nie wiem, jaki zapach mają te udka, ale boję się powąchać. Na początku nic nie czuje, ale gdy zaczynam przeżuwać... to ma smak podobny do kurczaka... i ryby, której nienawidzę.
Jestem bardzo dzielna, kończę gryza i wtedy wydaję z siebie dziwny dźwięk. Nie wierzę, że to zrobiłam. Ale wiem co innego – że już NIGDY tego nie zrobię. Cholerny posmak ryby. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że lubię niewiele rzeczy.
– Ohydztwo! - warczę w końcu, próbując pozbyć się tego smaku.
Spotykam się ze wzrokiem piłkarza i wydaje się, że wzrokiem chce mnie pocieszyć. Ja próbuję otrzeć łzy, jakie chciały wydostać się z moich powiek. Zachowuję się jak dziecko, które nie chce zjeść obiadu, to nie jest normalne.
Nic nie mówi, tylko chwyta drugą nóżkę (fuj) i postanawia spróbować. On nie przeżywa tego tak bardzo jak ja. Widocznie lubi i kurczaka, i rybę. Ile bym dała, żeby zapach tej drugiej nie wyzwalał we mnie tak skrajnych emocji i żebym nie robiła sobie takiego obciachu.
– Mi całkiem smakuje – odpowiada, kończąc posiłek.
– Lubisz rybę, prawda? - zagaduję.
Kiwa głową. Taki to ma zawsze szczęście!
– Ale mam coś na poprawę humoru – uśmiecha się i kładzie drugie pudełko na moich kolanach.
Spoglądam na nie tak, jakbym oczekiwała tykającej bomby w środku.
– To co teraz? Ślimaczki? - śmieję się ironicznie.
– Nie, zresztą zobacz sobie. To chyba lubisz – wskazuje na Bóg Wie Co na moich udach, a następnie się do mnie uśmiecha. - Spokojnie.
Jestem zdesperowana, a do tego ciągle mam w ustach ten beznadziejny posmak, więc postanawiam zjeść zawartość opakowania, czymkolwiek ono jest, nawet jeśli będą to jakieś mule, czy ślimaki, czy coś innego, co pływa w wodzie, skacze i kumka.
Ku mojemu zdziwieniu w śr0dku znajduje się porcja sałatki, którą tak polubiłam. Niewiele myśląc, postanawiam się ją zapchać i móc znów spokojnie przełykać ślinę.
– Mówiłem – słyszę po pewnej chwili.
– Ja tylko klinem wyciągam klina! - argumentuję z pełnymi ustami.
Widzę, jak próbuje powstrzymywać śmiech, ale to mu się nie udaje. Marszczę brwi i próbuję przełknąć, chociaż całkowicie się zapchałam moim przysmakiem.
– O co ci chodzi? - pytam w końcu zniesmaczona całą tą sytuacją.
Kręci głową, a następnie wyciąga się, żeby sięgnąć po paczkę chusteczek leżących na szafce nocnej. Jestem pewna, umazałam się jak dzieciątko. Mam ewidentne predyspozycje do tego, żeby robić sobie przy nim zawsze oborę. W sumie to on powinien wtedy uciekać, nie ja. Mógł się cieszyć, że pozbędzie się takiej kupy kompromitacji!
Wyciąga jedną chusteczkę i podaje mi, a gdy próbuję ją wyrwać, stawia mi opór.
– Dziecko – burczę.
– Już mówiliśmy, że to ja tutaj jestem starszy – wskazuje na siebie.
– Ale zachowujesz się jak dziecko – trafiam idealnie, bo brakuje mu już riposty.
Wygrałam. Wewnętrznie tańczę.
– Wiesz, tak teraz pomyślałem, póki nie zepsułaś chwili... - podnosi na mnie wzrok i patrzy złowrogo, jakbym zrobiła coś przeciwko ludzkości.
Próbuje być poważny, ale plamka majonezu na mojej twarzy na pewno mu w tym nie pomaga. W sumie... czemu po prostu nie zetrę tego dłonią? Boże, zaskakuję siebie swoją głupotą.
– Co pomyślałeś? - pytam i czuję, że poluźnił ucisk, więc wysuwam z jego palców białe „coś" i postanawiam szybko się wytrzeć.
– Że w tych wszystkich romantycznych filmach facet w tej chwili zacząłby wycierać ci twarz – odpowiada i parska śmiechem.
– A co? Nie jesteś romantykiem? - celowo poruszam ten temat. - Jestem już czysta?
– Nie jestem – kręci głową, a następnie przekrzywia głowę, aby bezproblemowo dojrzeć jakiegokolwiek mankamentu na mojej twarzy. – Jesteś.
Gniotę w dłoniach chusteczkę. Uff, chociaż tyle, że już się nie kompromituję. Przez chwilę panuje między nami cisza, a ja widzę, że otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymuje i wraca do poprzedniej pozycji. Niby nie powinno mnie to obchodzić, bo skoro jednak nie chce się ze mną podzielić jakimś swoim poglądem, to znaczy, że to było coś ohydnego, a nie o to tutaj chodzi. Ciekawość jednak wygrywa, a ja mam wrażenie, że na mojej głowie pojawiają się czerwone różki. Biorąc pod uwagę, że już za niedługo skończy się mój czas, powinnam zatroszczyć się o to, żeby nie kręcić z diabłem, ale są sprawy ważne i ważniejsze.
– Co chciałeś powiedzieć?
Wydaje się być zaskoczony moim pytaniem, bo pewnie myślał, że nawet nie zauważyłam. Na twoje nieszczęście, mój drogi, zauważam naprawdę dużo.
– Chciałem się tylko zapytać... - po momencie postanawia podjąć temat.
Wyczekująco się na mnie patrzy. Jezu, on ma tyle tych swoich min i wzroków, że powinnam napisać o nich kiedyś doktorat! Ale – ups – nie będzie mi to dane.
– Czy chciałabyś romantyka...? - kończy.
Wowowow, tego się nie spodziewałam. Naprawdę. Cholerka, jak ja mam potraktować to pytanie? Bo ta moja tajna bron, powszechnie nazywana „kobiecą intuicją", podpowiada, że to może być podchwytliwe. A ja nie wiem, co mam zrobić w takiej sytuacji, bo w tylu filmach i serialach, jakie oglądałam, bohater nigdy nie został zbombardowany takim pytaniem.
Powiedz po prostu to, co chcesz powiedzieć. To jest dobra rada, o, podświadomości! Jesteś wspaniałą przyjaciółką.
– Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – wzruszam ramionami.
– To lepiej dla mnie – odpowiada z uśmiechem.
Mam ochotę powiedzieć mu, że takimi tekstami może karmić Kapustkę, ale jestem głupia, bo mi się podobają, a we mnie kiełkuje ziarenko nadziei, że nie mówi tego tak po prostu. Tylko bo tak właśnie myśli.
Znowu robię sobie nadzieję, ale... lepiej żyje mi się z tą nadzieją. Chyba nawet unoszę się nad ziemią. Jak ja się cieszę z tego naszego „przypadkowego" spotkania...
– A co jeśli chciałabym romantyka? - zaczepiam go.
Odpowiedź pada niemal automatycznie, jakby wcale się nad nią nie zastanawiał:
– Dla ciebie będę tym, kogo tylko sobie zamarzysz.
Uśmiecham się w jego stronę. Chciałabym, żebyś był lekarzem i dokonał cudu.
Chciałabym, żebyś był kimś, kto mi pomoże przejść przez ten cud.
Chciałabym, żebyś nie zapomniał o tym, co się tutaj działo, dzieje i będzie dziać.
Nie dbam o to, że gdzieś zawieruszyła się brudna chusteczka. Jedyne o czym marzę, to przytulić się do mojego „Superktosia", dzięki któremu jeszcze nie zwariowałam.
Spędzam kolejny, cudowny dzień. Nie, już nic nie jemy, bo mam mały wstręt po dzisiejszej przygodzie, ale korzystając z tego, że większość chłopaków powychodziła na spacery i przejażdżki rowerowe, postanawiamy zejść do pokoju przeznaczonego dla kadrowiczów i pograć w Fifę. W kąciku pomieszczenia wciśnięty w fotel z telefonem w dłoni siedzi Bartek Salamon i co jakiś czas odbiera telefon, mówi coś po włosku, śmieje się i rozłącza. Niedaleko obrońcy Calgiari spokojnie pewną książkę studiuje sam Robert Lewandowski. Widząc skrawek okładki jestem niemal przekonana o tym, że Robek próbuje dokończyć książkę swojej żony, a z jego ust raz po raz wydostaje się ociężały wydech, jakby ów lektura męczyła go niemiłosiernie.
Prócz tych dwóch przypadków nie ma tutaj nikogo. Co najlepsze, mężczyźni nawet nie zwracają na nas uwagi, więc nie zdziwiłabym się, gdyby nawet nie zareagowali, jeżeli w ich obecności zaczęlibyśmy robić... dziwne rzeczy. Tak, tak to mogę nazwać.
Wygrywam z nim. Cienias. Tłumaczy się oczywiście, że daje mi fory, ale gdy gramy po raz drugi „na poważnie", dostaje ode mnie w tyłek jeszcze bardziej. W sumie to lepiej, że postanowił grać w piłkę „na żywo" , bo w tej grze kariery by akurat nie zrobił...
– Masz po prostu szczęście – burczy pod nosem.
– Nie, po prostu jesteś cienki – wskazuję na niego palcem.
Już widzę, jak robi się czerwony, gdy plotka o jego blamażu dotrze do każdego, nawet najmniej doinformowanego członka tej kadry. Przegrać z dziewczyną? Jak tak można!?
Fifa już mu nie pasuje, próbuje wymyślić jakiś inny sposób na spędzenie ze mną czasu. Ja po tych kilku, jakże intensywnych godzinach, mam powoli dosyć i czuję, że energia w bateriach powoli mi się kończy. Co innego, że przez zmęczenie moja głowa powoli daje o sobie znać. Jedyne o czym marzę, to łóżko, dlatego siedząc na ziemi oparta o kanapę, kładę głowę na jednej z poduszek i na chwilę zamykam oczy.
– No dobrze, widzę, że strasznie wymęczyły cię te dwa mecze – słyszę gdzieś w oddali jego głos, bo jestem już naprawdę daleko i jak mniemam jeszcze chwila, a usnęłabym.
– Bardzo – potwierdzam i otwieram oczy.
– Pora chyba wypocząć – również kładzie głowę w ten sposób.
– Chce mi się spać – jęczę, zamykając oczy.
– Nie doniosę cię przecież – zaczyna się śmiać.
Och, naprawdę? Czy on mi coś tutaj insynuuje? Od razu otwieram powieki i trafiam pięścią w jego ramię. Siła nie jest zbyt wielka, ale zawsze pokazuje moje zdenerwowanie i rozsierdzenie przez ten jego niewyparzony jęzor.
– Na żartach się nie znasz? - z bólem wymalowanym na twarzy próbuje rozmasować miejsce, które trafiłam.
– Nie – plotę ramiona wokół piersi i patrzę się w nicość.
Chce sobie żartować? Proszę bardzo, ale ja też się chcę trochę pobawić.
– Nie obrażaj się – mruczy jak kiciuś, a ja udaję, że mnie to nie rusza.
A w środku: asjdjhfuhfhjnhjskdjfwj3ruwpjdakahd co on wyprawia! Wdech, wydech, wdech, wydech i spokój.
– Ja się nie gniewam, że mnie zbiłaś, więc ty też się nie gniewaj, że to powiedziałem – proponuje.
Cisza.
– A nie doniosę cię, bo to ciut za daleko – dodaje.
Macham lekceważąco ręką. Nie mam siły na jakieś słowne potyczki, a oczy zaraz same mi się zamkną.
– Spokojnie, ja się tak tylko droczę.
Zbieramy się, widząc, że powoli kadrowicze wracają z dworu. Lepiej, żeby mieli na głowie tylko temat najbliższego meczu, a nie wymyślanie niestworzonych bajeczek o naszej dwójce. Nie pozwalam mu też odprowadzić się pod samiutkie drzwi pokoju. I tak już dzisiaj zrobił sobie wielką eskapadę, lepiej nie ryzykować.
Dlatego żegnamy się na placyku pod hotelem. Nie chce mi się odchodzić, ale czuję, że postoję jeszcze chwilę i usnę na stojąco.
– Trzymaj się – mówi, poklepując mnie po ramieniu.
– Trzymam się – łapię za rękę.
Kręci głową z uśmiechem.
– Uważaj na siebie – dodaje.
Patrzę z politowaniem w niebo. Boże, naprawdę musiałeś wysłać mi tutaj moją mamę w wersji męskiej, a do tego młodszej o jakieś dwadzieścia lat? Widzisz, że daję sobie radę!?
– Tak, bo wyskoczy jeszcze jakiś aligator i urwie mi łeb – ironizuję.
– Aligator może nie, ale żaba... na pewno – parska, a ja mam ochotę go udusić.
– Jak tylko dowiem się, czego nie lubisz, to się policzymy, koleżko – kręcę palcem wskazującym.
Mam ochotę odejść, ale przecież bez pożegnania to tak nie najlepiej, prawda? Podchodzę bliżej i bez ostrzeżenia po prostu się przytulam. Tak, ja, taka cnotka, której romanse z chłopakami polegały na tym, że oni prosili, a ja dawałam im zadanie z matematyki. Och, jakie to życie bywa dziwne. Znam go siedem dni, a pozwalam sobie na więcej niż przy osobach, które znałam lata.
Nawet wiem, co zaraz powie.
– Wiesz, że...
– Tak, wiem – przewracam oczami, zdając sobie sprawę z tego, jak chciał dokończyć to zdanie.
Biorę głęboki wdech.
– Powinnam iść – oznajmiam. Jeny, czemu w jego ramionach jest mi tak dobrze? Gdyby nie było, pewnie już dawno byłabym w swoim pokoju hotelowym.
– Nie idź... - zawodzi.
– Muszę, bo zaraz usnę – argumentuję. -Ale jutro znowu spiorę ci tyłek w Fifie! - obiecuję.
Ot, romantyczny czar pryska, a on mnie od siebie odsuwa. Z jego oczu lecą gromy kierowane w moją stronę.
– Och, prawda boli? - ścieram niewidzialną łezkę.
– Jutro nie będzie żadnych forów – oznajmia.
– Jakie fory? Po prostu jestem od ciebie lepsza. Bądź grzeczny, to może dam ci korepetycje – wysuwam propozycję.
Widzę, że zaciska swoje pięści w kieszeniach dresu. Śmiem teraz twierdzić, że na pewno wolał mnie przed ów „przemianą". Jednak co się stanie, to się nie odstanie.
– Musiałaś zepsuć ten nastrój? - mówi z pretensjami w głosie.
– Oczywiście, nie znasz mnie? - pytaniem odpowiadam na pytanie.
A niech mnie. Mam taką ochotę go teraz zaskoczyć, zetrzeć tą jego gburowatą minkę, że aż chyba to zrobię. Przeraża mnie powoli to, że nie ma już rzeczy, których nie mogę zrobić... dobra, może jest kilka takich, na które nie jestem całkowicie gotowa, no ale... liczy się całokształt, prawda?
Nie wiem, jak mam się za to zabrać, ale mniejsza o to. W teorii wiem, na czym to polega, a więc w praktyce powinno być podobnie.
Dlatego podchodzę, przysuwam się maksymalnie blisko, co podoba się piłkarzowi i próbuję udawać, że mam niesamowite doświadczenie w sprawach całowania i wszystko wychodzi dobrze. Chyba. No mi jest dobrze, ale nie wiem, jak tam po drugiej stronie. Niepewność zmusza mnie do odsunięcia się gdzie pieprz rośnie.
Ale na tej jego twarzyczce maluje się uśmieszek. Raczej było dobrze.
– 1:1 – mówi.
Zastanawiam się, o co chodzi, ale po momencie już wiem. Tak, jesteśmy kwita. Ale żeby tylko na tym wyniku się nie skończyło...
Mam wrażenie, że wracam do hotelu dzięki skrzydłom. Tak, ten dzień jest idealny, bo niemal cały spędziliśmy razem. I to jak.
Mówię sobie, żeby nie myśleć, co będzie po Euro i z nim, i ze mną, ale gdzieś w podświadomości ciągle kołacze mi jedna myśl, która sprawia, że przestaję się cieszyć, przynajmniej tak, jak do tej pory.
Stoję już przed drzwiami pokoju i szukam karty w kieszeniach. Nie mam za wiele siły, a jedyne o czym marzę to sen. Trzeba będzie powiedzieć, żeby wiedzieć, na czym oboje stoimy. Nie mogę być taką egoistką! Jasne, wakacyjna miłość, te sprawy, ale każdy z nas ma uczucia i jestem pewna, że Mariusz też je ma. Nie wiem do końca, jak postanowił traktować naszą znajomość, ale chociaż odrobina szczerości mu się przyda. Musi wiedzieć, że ja niedługo zniknę i to nie tylko przez to, że Euro się skończy, a nas rozwieje na kilka stron świata.
Karta się znalazła, wchodzę do środka, ale łóżko wydaje mi się zbyt daleko. Zamykam drzwi i opieram się o nie, głośno wzdychając.
Tak, już wiem, co zrobić.
I Bóg mi świadkiem, że jutro jest dla mnie Dzień Szczerości.
_______________________________________________________________
Od autorki: Omg, jak ja nie lubię Majki, jest tak cholernie do mnie podoba XD
To jest chyba najdłuższy rozdział. Mam nadzieję, że posmakowało wam nieco bardziej niż żabie udka naszej bohaterce :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro