Dziewiętnasty
– Spokojnie, powiedziałam mu, że to tajemnica i nie może się wygadać – słowa Łucji docierają do mnie jak przez ścianę.
Mimo wszystko ta rewelacja sprawiła, że błyskawicznie wytrzeźwiałam.
– On mu powie. To jest pewnie – podciągam kolana pod brodę i zastanawiam się, co powinnam teraz zrobić.
Nie winię przyjaciółki – to był przypadek, wymsknęło jej się coś, co nawiązywało do mojego stanu, a Bartek pociągnął ją za język. Winię samą siebie – przecież mogłam mu powiedzieć i nie zabrnęlibyśmy w to aż tak daleko. Teraz jak Mariusz się dowie, to będzie myślał, że się nim tylko bawiłam, nie traktowałam go zupełnie poważnie.
Czemu ja nie byłam wcześniej taka mądra?
– Naprawdę cię przepraszam – zerkam na nią. Marszczy czoło, jej usta wygięte są w podkówkę, a ja jestem pewna, że zaraz się rozpłaczę.
– Daj spokój. To jest tylko i wyłącznie moja wina – macham lekceważąco ręką i wstaję z łóżka.
Zaciskam mocniej pasek od szlafroka i na boso podchodzę do balkonu. Odsuwam firankę i patrzę się na piękną Marsylię skąpaną w mroku i świetle gwiazd. Kto by pomyślał, że na zewnątrz jest tak pięknie, a we mnie krajobraz jest po prostu paskudny. Same ruiny. Zupełnie tak, jakby toczył się we mnie jakiś poważny konflikt... w sumie tak jest.
– Nie wiem, co zrobić – jęczę.
– Powinnaś mu powiedzieć – odpowiada po chwili.
Tak... to byłoby dobre wyjście. I myślę, czy nie zrobić tego właśnie teraz – nie poprosić o rozmowę. Byłabym gotowa nawet pójść do niego i wszystko na spokojnie wytłumaczyć. Ale dostrzegam też drugą stronę medalu.
– Pewnie już śpi... do tego jutro grają mecz. Nie mogę tego zrobić – mówię słabo.
– Hmm... masz rację. To byłoby chyba najgorsze z możliwych wyjść.
Odwracam się do niej i chodzę dookoła pokoju myśląc nad tym, czy przypadkiem nie śnię. Zaraz się obudzę, będę zdrowa, bez tych wszystkich zmartwień, smutków. Wierzyć zawsze warto, nikt mi nie zabroni.
– Ale zrobię to – obiecuję.
– Kiedy?
– Zaraz po meczu. Muszę to zrobić, bo... bo już za daleko to zaszło – dodaję drżącym głosem.
– A co zrobisz jak... on ci nie daruje tego, że mu nie powiedziałaś? - uważnie dobiera słowa.
To dobre pytanie. Naprawdę nie wyobrażam sobie tak nagle przerwać tej znajomości i to przez własne tchórzostwo. Przecież nikt mi nie kazał robić scen, wymyślać sobie powodów, dla których nie mogłam mu powiedzieć wcześniej, kiedy nie myślał o mnie poważnie. To jest tylko moja wina. Moja. Moja. Moja.
– Będę się winiła do końca życia – odpowiadam sarkastycznie.
– Przestań – mówi srogo. - Jestem pewna... że zrozumie. To świetny chłopak. Naprawdę mu zależy i nie jest skupiony tylko na czubku swojego nosa i karierze.
Podpisuję się pod tymi słowami obiema rękami. To... prawdziwy cud, że stanął na mojej drodze i stał się moim pierwszym ważnym mężczyzną w życiu. Że pokazał mi, jak wygląda uczucie. Ale nie zdziwię się, jak powie mi „do widzenia".
– Nawet mi dzisiaj powiedział, że...
– No? - dopytuje.
– Że jeżeli tylko tak będzie mi lepiej, to może poczekać z transferem rok. Że mu się nie spieszy – przypominam sobie fragmenty dzisiejszego idealnego wieczora. Idealnego do pewnego momentu.
Uśmiecha się, a w jednym z jej policzków pojawił się dołeczek.
– Wydaje mi się, że przetrawi wieść o twojej chorobie. Oszalał na twoim punkcie.
– A myślisz, że przetrawi to, że nie chcę się leczyć i za niedługo sobie umrę? - znowu silę się na ironię.
– Em.. Nie wiem... ja na jego miejscu byłabym zła. Cholernie zła – oznajmia.
Nie odzywam się już. Postanawiam bez słowa położyć się na łóżku. Zimne i mokre pasma włosów przylepiają mi się do twarzy. Mam taką wielką ochotę wypłakać resztę smutków, ale wydaje mi się, że łzy już dawno się skończyły. Pół nocy myślę nad tym, co mu powiedzieć po meczu. Zastanawiam się nad argumentacją zrezygnowania z leczenia. Mam wrażenie, że mam deja vu, bo już kilka razy tak leżałam, nie mogłam spać i zastanawiałam się, jak mu to powiedzieć. I do tej pory tego nie zrobiłam.
Ale teraz nie ma już odwrotu. Bo jeśli teraz tego nie zrobię, to zrobi to ktoś inny. A on mnie znienawidzi, o czym jestem przekonana.
To była cholernie długa noc, a ja się czuję jeszcze bardziej zmęczona niż byłam. Mam wrażenie, że nie spałam kilka lat i z trudnością wstaję z łóżka. Sądzę, że jest dosyć wcześnie i upewniam się w tym, gdy zerkam po telefon.
7:42. Szykuje się długi dzień.
Prócz tego dostrzegam wiadomość od Mariusza i coś mnie ściska w dołku. Ogólnie, kłębią się we mnie miliony różnych sprzecznych emocji. Z jednej strony najchętniej nie chciałabym mieć dzisiaj z nim nic do czynienia przed meczem, co jest uzasadnione (przynajmniej w mojej głowie), a z drugiej... to takie miłe, gdy dostajesz smsa z rana o treści: „Dzień dobry, księżniczko!" i czujesz, że należysz tylko do niego.
Nawet taką chwilę, która wydaje się trwać jeszcze krócej niż dla tych „normalnych" ludzi.
Odliczanie trwa.
Ja: Dzień dobry, mój księciu!
Przyciskam telefon do piersi i zastanawiam się chwilę, czy to dobrze, że mu odpisałam. Mimo wszystko naprawdę nie chce mi się myśleć.
Wchodzę do łazienki i przepłukuję twarz chłodną wodą. Kiedy zerkam w lustro widzę, jak strasznie zmęczona i zmarnowana jestem. Blada, oczy podkrążone, przekrwione. Wykończę się chyba szybciej niż myślałam, przechodzi mi przez myśl.
Po chwili słychać wibracje.
Maniek: Dlaczego moja księżniczka nie śpi? Kaca masz?
Oj, ile ja bym dała, żeby męczył mnie jakiś tam zwykły kac! Mi dolega wszystko, ale chyba tylko to mnie ominęło.
Ja: Nie mam. Po prostu nie mogę spać. A Ty? Mówisz na mnie, a sam nie śpisz!
Wracam z powrotem do pokoju i robię to po cichu. Znając moją koordynację mogłabym przewrócić wszystkie szafki naraz i wybić szyby, gdybym tylko się potknęła o własną nogę, a nie chcę obudzić Łucji. Też nie mogła spać. I czuję się winna, bo to przeze mnie się zadręcza. A gdyby mnie nie było, to nie byłoby problemu.
Maniek: Moja kołysanka nie zadziałała? Denerwuję się i nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Jakieś plany?
Gdyby tylko wiedział, że mecz to nie będzie jedyna rewelacja, jaka go dzisiaj czeka, to chyba w ogóle nie zmrużyłby oka przez całą noc. Naprawdę nie wierzę w to, że byłam taka głupia, że od razu mu nie powiedziałam i nie dałam wyboru. Teraz jest na wszystko za późno.
Ja: Zawsze można ją powtórzyć... Nie mam pojęcia, ja idę chyba zaraz napić się kawy.
Maniek: To czekaj na mnie, zrobimy to razem!
Jedna z moich dłoni ląduje na czole. Po co ja mu to pisałam? Przecież to oczywiste, że będzie się chciał ze mną zobaczyć. Myślenie to nie jest w ogóle moja mocna strona. Gdybym tylko czasem użyła rozumu, który rzekomo posiadam, to nie nawywijałabym tyle.
Ja: Nie trzeba, serio
Po chwili dostaję od niego zdjęcie. Takie tam selfie, na którym pokazuje, że jest już ubrany w bluzę i promieniuje tym swoim idealnym uśmieszkiem. Chyba już się nie wykręcę.
Ja; Niech Ci będzie. Wygrałeś, Stępiński.
Wkładam jeansy z dziurami i pierwszą lepszą bluzkę. Próbuję nieco zatuszować te sińce pod oczami i zmarnowanie na mojej twarzy, które wyziera niemal z każdego pora, ale to chyba niewykonalne.
Im bliżej Mariusz jest, tym szybciej bije mi serce. Mam wrażenie, że dostanę jakiegoś zawału, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Na giętkich nogach podchodzę do nich i bez ceregieli je otwieram. Stoi tam całe moje szczęście i osoba, której dzisiaj prawdopodobnie przewrócę świat do góry nogami.
Postanawiamy, że napijemy się kawy na dole, w restauracji. Jednak przed tym idziemy na krótki spacer dookoła hotelu. Kroczymy razem pod rękę, a ja się czuję jak wtedy, gdy byliśmy na swoim pierwszym wspólnym spacerze, gdy wstydziłam się, tak po prostu to zrobić.
– Śniło ci się coś dzisiaj? - postanawia rozpocząć rozmowę.
Próbuję się rozluźnić, chociaż mam wrażenie, że moje wnętrzności przypominają jeden wielki supeł, a ja zaraz umrę. Mimo wszystko zdaję sobie sprawę z tego, że jestem fatalną aktorką i pewnie mnie zdemaskuje. No cóż, próbować można – zobaczymy, jak długo będę umiała.
– Nic... albo nie pamiętam – odpowiadam zatajając to, że śniło mi się to, co mam mu powiedzieć. Chłopaczek i tak się dzisiaj dowie, ale po co mu spojlerować. - A tobie? - spoglądam z ukosa.
– Po prostu ty – odpowiada puszczając oczko.
– A co robiłam? - dopytuję, chociaż mam wrażenie, że to po prostu kolejny bajer. Mariusz uwielbia to robić, a ja powinnam do tego przywyknąć.
– Nie wiem... Coś mówiłaś, ale nie wiem co – oznajmia po zastanowieniu.
Mi za to biegną ciarki po plecach, gdy tylko to słyszę. Oj, jak dobrze, że nie wiesz, co mówiłam, bo chyba Bóg dał Ci znak.
– Może jakiś kawał – rzucam po chwili namysłu.
– Pewnie tak – śmieje się. - Albo jakiś wzór skróconego mnożenia - dodaje.
Wzdycham głęboko. W sumie powinnam się cieszyć tym spotkaniem, bo może to być jedno z naszych ostatnich, o ile nie przedostatnie,
– Co ci tak ciężko? - pyta z uśmiechem.
– A nie wiem... tak sobie wzdycham – wzruszam ramionami.
Zatrzymujemy się. Stoi naprzeciwko mnie, tak blisko, że stykamy się butami. Kładzie obie dłonie na moich barkach, po czym informuje:
– Dobrze wiem, że to wasze wzdychanie zawsze coś znaczy, więc to coś na pewno też.
Próbuję przybrać taką minę, jakby wcale mnie nie przejrzał, ale z każdą sekundą jestem pewna coraz bardziej, że mimo to, iż znamy się krótko, to zauważyłam, że zna mnie świetnie. I umie przejrzeć na wylot, tak jak tym razem.
– A nie zauważyłeś, że ja jestem inna od wszystkich dziewczyn? - próbuję jakoś go urobić.
– Zauważyłem... - zaczyna. - Ale jestem pewien, że coś ci leży na serduszku – wskazuje na swoją pierś. - A ja tego nie zniosę – robi smutną minkę.
Teraz to dopiero boli mnie serduszko. Ale spokojnie, posmucisz się troszkę później, Maniek. Obecnie powinieneś myśleć tylko o meczu, a nie o twojej ledwo żywej dziewczynie.
– Ty mi leżysz na serduszku – odpowiadam rezolutnie.
Kręci głową z politowaniem.
– Widzę, że nauczyłaś się tej sztuki bajerowania po mnie – zauważa. No sprytny jest, to mu trzeba przyznać.
– Wiadomo.
– Ale na pewno wszystko dobrze? - nie mogę znieść tej jego dobroduszności. On jest... za miły, za troskliwy, za dobry dla mnie, po prostu. Powinien znaleźć sobie dziewczynę, o którą nie będzie musiał się martwić, taką kompletnie bezproblemową.
Czyli nie mnie...
– Na pewno – odpowiadam, po czym wieszam mu się na szyi i skradam szybkiego całusa, żeby uwierzył, że wcale nie mam w planach rozwalić mu dzisiejszego wieczora i może planów na przyszłość.
Niech potraktuje to jako niespodziankę. Niekoniecznie miłą, ale niespodziankę.
Mariusz zdaje się być kompletnie zbity z tropu tą moją próbą, ale już postanawia nie drążyć, tylko uśmiecha się do mnie słodko.
Ten uśmiech mi się wryje chyba w pamięć. Chciałabym, żeby był ostatnią rzeczą, o jakiej będę pamiętać i żeby został ze mną na zawsze.
Po kawie czuję się trochę lepiej od strony fizycznej. Ale zdecydowanie gorzej od strony psychicznej, gdy zrozumiałam, że do meczu jest coraz bliżej, a tym samym do wyjawienia prawdy. Teraz siedzimy na ławce pod hotelem, a słońce powoli zaczyna na nowo prażyć. Mimo to mam wrażenie, że zaraz zamarznę.
– Zimno ci? - zauważa to i sam chłopak. Zastanawiam się, czy muszę aż tak drżeć, że to dostrzegł.
– Niee – zaprzeczam.
On bierze moją dłoń i plecie ze swoją.
– Przecież czuję, masz zimne rączki – przykłada obie do swoich policzków.
– No to trzymaj je tak – uśmiecham się krzywo.
Opuszcza je i ogrzewa je swoimi dłoniami.
– Może być tak? - dopytuje, jakby miał mnie tym gestem urazić.
– Może – gładzę dłonią jego policzek.
Marszczy brwi. Boże. Dlaczego on dzisiaj tak bardzo rozbiera moje zachowanie na czynniki pierwsze? Nie ma nic lepszego do roboty? Serio pytam.
– Poczekaj chwilę – mówi, po czym łapie moje nogi i układa je na swoich, żeby znowu ogrzać moje dłonie swoimi.
Rozglądam się dookoła, czy ktokolwiek widzi, co my teraz robimy. Tak, to mega słodkie i w ogóle, ale nie lubię robić szumu wokół siebie. W ogóle kim jestem, żeby trzymać na nim swoje nogi?
Kiedy próbuję je ściągnąć, powstrzymuje mnie.
– Zostaw – nakazuje spokojnie.
– Nie – idę w zaparte.
– Nie kłóć się, dzieciaczku – zamyka mi tym samym usta.
Udaję nie wiadomo jakie oburzenie. A tak naprawdę jestem mu wdzięczna za to, że przestał drążyć, bo na chwilę odsunął moje myśli na boczny tor. No, przynajmniej teoretycznie.
– Jesteś ode mnie dwa lata starszy! Tylko! - podkreślam.
– Ale starszy i powinnaś mnie słuchać – uśmiecha się słodko.
– Dobra, dziadku – układam się wygodnie, zamykam oczy i rozkoszuję słońcem.
Szumi mi trochę w głowie. I ogólnie nie czuję się najlepiej, a poczucie winy mi kołacze w klatce piersiowej, ale kto by tam o to dbał, da się przeżyć. Jest cudownie, jakby nie patrzeć. Jakby tak człowiek nie miał abstrakcyjnego myślenia, to jest naprawdę wspaniale. A już idealności tej sytuacji dopełnia fakt, że Mariusz wyswobodził jedną rękę i wsuwa mi niesforny kosmyk z ucho. Otwieram powoli jedno oko i patrzę na niego. Chyba tak wygląda moje całe szczęście. I powód do większego smutku.
Miłość to nigdy nie było łatwe pojęcie.
– Przyjemnie? - pyta, aby przerwać tę chwilę. Chociaż milczenie z nim nie jest czymś niefajnym. Mam czasem wrażenie, że wtedy jakoś inaczej się porozumiewamy, ale na pewno nie czuję się wtedy źle.
– Mhm – odpowiadam.
– Na pewno nie masz kaca? - parska po chwili.
Otwieram drugie oko i patrzę się na niego z dezaprobatą.
– Nie mam – oznajmiam.
– To dobrze, bo wydawałaś mi się taka... - szuka w głowie idealnie pasującego słowa. - Niewyraźna.
Boże, znowu się zaczyna.
– To źle ci się wydawało – zsuwam nogi na ziemię. W sumie sama nie wiem, czemu tak robię, ale ponoszą mnie kompletnie emocje. I boję się, że przez jakiś bliższy kontakt on się dowie teraz a nie później.
Moja reakcja go trochę zbija z tropu.
– Hej, nie chciałem powiedzieć nic złego – kładzie dłoń na moim udzie, czym zmusza mnie do tego, żebym na niego spojrzała.
Mój wzrok najpierw zsuwa się na dół, a później spoglądam prosto w jego oczy. Zawsze jak tam patrzę, to się gubię i przegrywam. Dlatego powinnam przestać.
– Wiem – odpowiadam po chwili i patrzę na nasze buty. Ma takie ładne te adidasy, kupiłabym takie same, myślę. I kolor do niego pasuje, i w ogóle model. Tak, to idealna chwila na takie rozmyślania, chwalę w duchu swoją głupotę.
– To czemu taka jesteś?
Otwieram usta ze zdziwienia. Hm, to chyba byłby idealny moment na to, żeby po prostu mu powiedzieć: „no bo kurwa umieram!", ale nie będę taka brutalna. Teraz go nie mogę wybić z rytmu, nie mogę sprawić, że przestanie myśleć o potyczce z naszymi wschodnimi sąsiadami.
– Taka czyli jaka? - dopytuje.
Mimo wszystko w głowie mam kilka przymiotników, które idealnie opisują to, jaka jestem.
Smutna.
Nieobecna.
Zła.
Serio, Maniek zasługuje na kogoś innego. Lepszego. To naprawdę dobrze, że mnie za niedługo coś sprzątnie z Ziemi, bo ja bym go nie puściła wolnego, a tak? Będzie miał tyle możliwości, żeby się przekonać, że istnieją takie bezproblemowe dziewczyny, moje przeciwieństwa.
Zagryza wargę. Robi to rzadko, ale zawsze wtedy podoba mi się bardziej i jeszcze bardziej rozczulam się nad jego urodą. Jak taka typowa małolata, chociaż mentalnie mam z tysiąc lat.
– Wiesz, o co mi chodzi – mówi po dłuższej chwili.
– Nie... - zaprzeczam.
– Po prostu mi na tobie zależy i nie chcę, żeby działa ci się krzywda. I żebym ja o tym nie wiedział, rozumiesz? - to zdanie mnie rozwaliło.
I nawet jeżeli na zewnątrz wyglądam tak samo, to w środku leżę na łóżku i płaczę do utraty przytomności. Naprawdę mu zależy. A ja tak po prostu... zataiłam przed nim najważniejszą rzecz, coś co powinnam powiedzieć od razu i czego cholernie żałuję.
Postanawiam zadziałać spontanicznie. Biorę głęboki oddech, patrzę mu głęboko w oczy i proszę, żeby to go za bardzo nie bolało. Żeby najlepiej o mnie zapomniał i to jak najszybciej.
– Wiesz... - zaczynam.
– Mariusz, tutaj jesteś – dobiega do nas sam Jędrzejczyk.
Mam wrażenie, że ktoś się ze mnie naśmiewa na górze. Która to już próba powiedzenia mu wszystkiego zakończyła się fiaskiem? Tak jest też kolejnym razem. Pochylam głowę i biorę kolejny głęboki wdech, chociaż mam wrażenie, że to za mało, a ja zaraz zemdleję.
– Śniadanie zaraz, a ciebie nie ma. Nie chcieliśmy, żeby Nawałka się wkurzył...
– Boże, no tak, przecież śniadanie jest dzisiaj wcześniej! - łapie się za głowę.
No pięknie. Do tego go demoralizuję, co jeszcze?
– Ja wiem, że M&M'sy to się najlepiej czują razem, w paczuszce, ale muszę go porwać – mówi do mnie, po czym wskazuje na Stępińskiego.
M&co? Oboje patrzymy na siebie zdezorientowani, a to śniadanie przestało się liczyć.
– No co?
– O czym ty w ogóle mówisz? - przemawia chłopak. Ja nie mam tej śmiałości, żeby po prostu dowiedzieć się, co takiego obrońcy odbiło.
Kręci głową ze zwątpieniem.
– Dzieci wy drogie, macie zero pojęcia o świecie – dodaje do tego zabawną minę, która ma pokazywać, że nie może się pogodzić z naszą niewiedzą. - Postanowiłem wymyślić wam taką nazwę jak Brangelina i wyszło M&M's, bo jesteście jak te czekoladowe cukierki i do tego lecicie sobie w kulki – tłumaczy.
Nie wiem, kto jest bardziej zdegustowany – ja, Mariusz, czy ten biedny, reklamowany w telewizji smakołyk.
– Nie skomentuję tego – postanawiam zabrać głos w tej sprawie.
– Ta, ja też – dodaje Mariusz.
Po barwie jego głosu słyszę, że... jest zły. Albo nie, zły to nieodpowiednie słowo. Raczej zawiedziony. Smutny. Taka mieszanka różnych nie najlepszych emocji. A to wszystko przeze mnie.
– A co wy tacy zmarnowani? Czy coś się działo zeszłej nocy, a ja o tym nie wiem? - Jędza nie daje za wygraną i chciałby wiedzieć wszystko, a mnie to zaczyna denerwować.
– Chciałbyś – odpowiada napastnik. - Muszę już iść – zwraca się do mnie.
– Mhm, okay – odpowiadam.
Jestem pewna, że myślał, iż ta nasza poranna kawa będzie wyglądała zupełnie inaczej. A my... właśnie się pokłóciliśmy? A ja prawie mu wszystko powiedziałam przedpremierowo? Teraz tak myślę, że i tak się pewnie nie skupi na meczu, więc moja prometejska polityka się nie opłaciła.
Przytula mnie szybko, niedbale, tylko jedną ręką. Nie mówi, że się później odezwie. Mam wrażenie, jakbym go traciła po kawałku. I czuję się przez to tylko podlej.
~
Jestem zły. Chociaż zły to jest naprawdę złe określenie. Czarno na białym widać, że coś ją gryzie i ma jakiś problem, ale nie chce mi powiedzieć. A podobno jej na mnie zależy. To dlaczego tak po prostu nie powie mi prawdy? Nie ufa mi?
Bez przekonania kroję omleta, ale nie mam na niego ochoty. Chciałem, żeby ten poranek wyglądał dużo lepiej. Wczorajszy wieczór, noc, były cudowne. Dawno nie bawiłem się tak dobrze, a nasze spotkanie różniło się od poprzednich. Tak teraz... nie wiem, czy mogę to powiedzieć, ale trochę to zepsuła. Nawet nie trochę. Nie rozumiem jej, bo jednego dnia mówi jedno, a drugiego robi coś kompletnie innego. Jeżeli nie jest pewna moich uczuć, albo własnych, to mogła to powiedzieć wcześniej.
Teraz to ja nie widzę poza nią świata.
Powolnym krokiem wracam do pokoju, a żarty rzucane przez chłopaków w ogóle mnie nie śmieszą. Mają pocisk z ręki Loewa, która wylądowała tam, gdzie nie powinna. A mnie to tak naprawdę teraz wcale nie interesuje. Najchętniej to nic by mnie nie interesowało, ale ja tak nie potrafię. Nie, jeżeli chodzi o kogoś, na kim mi tak zależy.
Wracam do pokoju i noszę się z zamiarem zadzwonienia do niej, napisania smsa, ale... nie mam na to aż tyle siły, co zwykle. Może to znak, że po prostu to nie to? Może sam powinienem dostać od niej jakąś wiadomość, a nie zawsze iść na przebój, ciągnąć to?
Przykładam telefon do ust i moment myślę. Nie wiem, czy jest dobre wyjście z tej sytuacji, a ta bezradność mnie dobija. Nienawidzę takiego nicnierobienia. Trzeba być produktywnym, przynajmniej ja muszę być. Ale tym razem pozwolę sobie na tę bierność. Może później zmienię postępowanie.
Może oboje musimy ochłonąć.
Może później mi po prostu powie, o co chodzi.
Może.
Do treningu mam jakąś godzinę i sam nie wiem, co ze sobą począć. Początkowo myślę nad tym, żeby pograć w Fifę, a moje plany wydają się być bardziej realne, gdy do pokoju wkracza Kapustka. Mina mu jednak rzednie, gdy spogląda na mnie. Zamyka drzwi, po czym rzuca:
– Ojej, ty już wiesz?
Na jego twarzy maluje się współczujący wyraz. A mi marznie krew w żyłach. Jakie ojej? Jakie „ty już wiesz?"? O co mu w ogóle chodzi?
– Co wiem? - dopytuję.
Bartek robi wielkie oczy, po czym uderza się dłonią w czoło, a z jego ust wydobywa się soczyste, przesiąknięte emocjami:
– Kurwa.
Byłem zaniepokojony, ale teraz jestem już przerażony. Co mam wiedzieć? I czemu on teraz się tak zachowuje? Serce bije mi jak szalone i wszystko mi podpowiada, że on mówi właśnie o Majce, co jest prawdopodobne, ze względu na jego zażyłość z Łucją.
Wstaję z łóżka, bo nie wysiedzę.
– Bartek, co ty wiesz, czego ja nie wiem? - drążę. Czuję, że w moim gardle narasta gula. Co ona przede mną ukrywa?
Czy ona... ma kogoś innego? Kogoś z tej kadry? A może ma coś wspólnego z tym gościem, którego poznała w klubie? Samo wyobrażenie tego, że mogłaby być z kimś, innym doprowadza mnie niemal do furii.
– Nic – próbuje mnie zbić z tropu.
– Nie kłam.
Odsuwa się ode mnie, jakby bał się, że jest zagrożony. No cóż, na razie nie mam w planie go pobić. Może później. Na razie nad sobą panuję.
Bierze głęboki wdech, po czym patrzy na mnie. Jest... smutny chyba. Współczuje? Sam nie wiem! Ale zdaję sobie sprawę, że to musi być coś poważnego, kiedy z jego ust pada:
– Myślę, że sama powinna ci powiedzieć.
I wtedy nie liczy się dla mnie już dzisiejsze spotkanie. Wychodzę z pokoju i muszę to wyjaśnić, choć tak cholernie boję się, co ona może mi powiedzieć.
Mam wrażenie, że jestem pod jej drzwiami kilka sekund później. Nawet nie pukam – po prostu wchodzę do środka. Kiedy przekraczam próg, nikogo tam nie zauważam, jednak słyszę głos Mai. Zastanawiam się chwilę, gdzie ona jest, ale po chwili uświadamiam sobie, że siedzi na balkonie. I odezwałbym się, sygnalizując swoją obecność, ale zachowuję się jak świnia i próbuję dowiedzieć się, z kim rozmawia.
– Tak... tak, jest fajnie – ostrożnie stawiam kroki, nasłuchując rozmowy telefonicznej. - Spokojnie, mamo. Nic mi się nie dzieje, dzisiaj mecz będzie, idę na niego...
Krok pierwszy, drugi, następny... jestem z siebie taki dumny, że mimo wkurzenia, umiem zachowywać się tak cicho.
– Tak, mamo. Myślę o tym codziennie i nie zmieniłam decyzji – w mojej głowie pojawia się pytanie numer jeden i dwa – o czym myśli? I o jaką decyzję chodzi?
Przez powiewającą firankę i otwarte drzwi do balkonu wyraźnie ją widzę. Siedzi na ziemi, jest odwrócona do mnie tyłem, a nogi ma pewnie spuszczone przez pręty balustrady. Pewnie wygląda jak mała dziewczynka...
– I nie zmienię decyzji. Raczej... Ech, bo zaczęłam o tym myśleć, no i sama już zgłupiałam. Ale no... nie zmieniłam decyzji, jeżeli chodzi o leczenie.
I w tym momencie wchodzę w stół i przewracam wazon, który upada na ziemię i zostają z niego marne szczątki, plama wody i świeże kwiaty. Początkowo nawet nie wiem, co się dzieje, bo w mojej głowie wirują jej słowa. Wkoło i jeszcze raz.
Leczenie...
Leczenie...
Leczenie...
– Boże, jest jakiś przeciąg i... - przerywa, gdy odwraca się w moją stronę, a nasze spojrzenia się spotykają.
Zamiera. Ja też. O tym mówił Bartek? O tym nie wiedziałem? Mam wrażenie, że czas się zatrzymał, a ja się wydaję być dziwnie otępiony. Jakby nie do końca wszystko do mnie dotarło, jakbym cały czas był z Bartkiem w pokoju, albo w ogóle, w Polsce, w Chorzowie.
– Jakie leczenie? - pytam słabym głosem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro