Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziewiąty

– Czemu ona mi nic nie odpisuje... - słyszę wzdychanie z sąsiedniego łóżka.

Próbuję zignorować narastającą depresję Bartka, naciągając na głowę kołdrę. Zresztą... mógłbym się sam siebie o to spytać – czemu ona nie odpisuje, nie dzwoni, nie daje znaku życia. Chociaż odpowiedź raczej znam.

Jezu... po co mi to było. Tylko ją spłoszyłem, bo inaczej tego nie mogę nazwać. Po co do głowy przychodziło mi to całowanie? Dobra, do niczego nie doszło, ale było blisko, nawet bardzo blisko. W myślach już nawet się udało, ale Maja wtedy się wystraszyła, albo... zdała sobie sprawę z tego, że nie jestem odpowiednim kandydatem na chłopaka, z którym ma to przeżyć po raz pierwszy. I tak właśnie było – widziałem, jak zachowywała się, gdy wracaliśmy do hotelu. Nawet na mnie nie patrzyła, a ja... ja tylko działałem instynktem. I chciałem zrobić to, o czym marzyłem odkąd... odkąd widzieliśmy się na tarasie.

Wysłałem jej jednego smsa, spytałem, czy wszystko dobrze, ale zero odzewu. Skreśliła nas, nawet jeśli żadnego „nas" nie było. A chciałem.

– Wytłumacz mi to – przed śniadaniem mamy jeszcze wolną chwilę, bo zarówno ja jak i Kapustka mieliśmy problemy ze snem i wstaliśmy nieco wcześniej – ty chciałeś buzi-buzi, ona wyglądało na to, że też, ale ostatecznie się na ciebie obraziła, bo jednak tego nie chciała? - piłkarz „Pasów" próbuje się rozeznać w mojej sytuacji.

Cóż... chyba tak właśnie było. Siadam na swoim łóżku i kiwam w jego stronę głową.

– Jakie one są dziwne... tak samo ta Łucja. Ty mi dajesz numer telefonu...

– Nie! Nie dałem ci, sam sobie go wziąłeś! - przypominam, jak było naprawdę.

Cały czas mam w głowie obrazek, gdy wchodzę do pokoju po prysznicu i widzę na MOIM łóżku rozłożonego pomocnika z MOIM telefonem w dłoni. Do tego śmiał się złowieszczo, jakby chciał ukraść Słońce.

– Bo jesteś takim debilem, że nie ustawiłeś sobie nawet hasła! - puka się w głowę.

– Lepsze nic niż jeden, dwa, trzy, cztery – uśmiecham się z politowaniem w jego stronę.

Po tejże wymianie zdań milczymy i zastanawiamy się nad swoimi ciężkimi losami z tymi kobietami, aż w końcu Kapustka odchrząkuje i postanawia kontynuować.

– To co robimy? - pyta z nadzieją w głosie.

– Nie wiem – wzruszam ramionami. Myślałem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a ona postanowiła mnie zaskoczyć i wyskoczyć mi z garści... jakkolwiek to brzmi.

Wstaje z miejsca i zaczyna chodzić w tę i z powrotem, raz zbliżając się do ściany z lustrem, raz do tej z łóżkiem. Ja próbuję znaleźć jakieś wyjścia z naszej głupiej sytuacji, ale nie mam pomysłu. Najchętniej poszedłbym do niej i po prostu dowiedział się, czy to po mojej stronie leży wina, czy może tę jej niechęć do mnie spowodowało coś innego, ale dała mi jasno do zrozumienia, że raczej nie chce ze mną gadać. Więc po co się narzucać?

Wzdycham.

– Może pójdziemy ich po prostu poszukać? - proponuje.

– Ta, jasne, kto wypuści nas w dwoje na miasto, bez Wiśni i gapiów? - daję mu jasno do zrozumienia, że ten jego genialny plan wygląda dobrze tylko w jego główce.

Drapie się po policzku i ponownie zaczyna ten swój rytuał, przy okazji robiąc przyzwoity wiatr. Sam zaczynam się zastanawiać, bo wiem, że nie mogę liczyć tylko na Kapustkową pomysłowość.

Poddaję ten jego plan kolejnej analizie i... przecież przedwczoraj udało mi się wyjść aż dwa razy i nikt się nie skapnął. Jasne, może i przy pomocy kilku piłkarzy, ale udało się...

Zawsze można powiedzieć, że idziemy na spacer.

Zacieram ręce i wstaję z łóżka. W moją stronę odwraca się mój współlokator i marszczy brwi ze zdziwieniem.

– Co? - pyta.

– Teraz idziemy na śniadanko, a później idziemy na przeszpiegi – odpowiadam, nie wierząc w to, że postanawiam brać udział w tej chorej akcji.

Mam nadzieję, że Maja doceni moje starania...

Maja

– Jak samopoczucie? - uśmiechem z miejsca zaraża mnie Łucja, przeglądając się w lusterku.

Wstaję z łóżka, kręcąc głową. Dobrze wie, że o tym nie powinnyśmy rozmawiać, bo jestem przybita, ale uśmiecham się, żeby nie było. Przez wczorajszą rozmowę z mamą kwestii do obmyślenia mi tylko przybyło, a ja nie spałam za długo, co chyba osłabia mój móżdżek do wymyślania różnych scenariuszy.

Kręcę się po pokoju w poszukiwaniu ubrań, później idę do łazienki, żeby się odświeżyć. Gdy z niej wychodzę, widzę, że ona już coś kombinuje, dlatego posłusznie siadam i czekam na ogłoszenie harmonogramu dnia dzisiejszego.

– Teraz pójdziemy na pyszne śniadanie – piszczy mi do ucha.

– Chyba nie jestem głodna – odpowiadam bez większego entuzjazmu.

Robi zasmuconą minę.

– To ty nie wiesz, że śniadanie to jest najważniejszy posiłek całego dnia? - pyta, wykrzywiając głowę w jedną stronę.

Nie chce mi się z nią walczyć. Zawsze mogę zamówić szklankę wody, a tyle wystarczy, żeby ją uszczęśliwić... jak mniemam. Dlatego macham lekceważąco ręką, na co odpowiada mi okrzykiem przyjaciółka.

Moja głowa każe jej się zamknąć, bo umiera przez brak snu, ale podoba mi się ta jej energia. Gdyby nie ona, to chyba dawno bym się załamała.

Wychodzimy z hotelu w akompaniamencie jej szczebiotania o tym, że w internecie przeczytała o pewnym dobrym miejscu, gdzie można zjeść pożywne i w miarę tanie śniadanie. Nie pyta o moją sytuację z piłkarzem. Ja za to ciągle słyszę te durne smsy.

Mariusz

Umawiamy się z Arkiem, że gdyby się ktoś o nas pytał, to ma powiedzieć, że jesteśmy na spacerze i Bóg jedyny wie, kiedy wrócimy. Napastnik godzi się ze swoją rolą i zapuszcza jakiś niewybredny komentarz o kobietach. A raczej ich podboju.

Zmierzamy do hotelu, w którym mieszkają obecnie Maja z Łucją. Próbujemy przedostać się niezauważeni, ale wiemy, że po kilku krokach i to graniczy z cudem, bo orzełki na naszej odzieży aż rzucają się w oczy. Cieszę się, że ludzie nas zbyt dobrze mnie kojarzą. Naprawdę.

O ile myślałem, że przebycie drogi do naszego punktu docelowego to będzie najtrudniejsza część tego planu, to grubo się myliłem; wchodząc do hotelu, od razu w oczy rzuca się recepcja, a raczej recepcjonistka i jej nieprzystępność. W wejściu podziwiamy kobietę po czterdziestce w okularach i włosach spiętych w jakiś dziwny sposób, jak odprawia mężczyznę wyższego o głowę, używając przy tym francuskiego i krzyku. Facet ucieka w popłochu i mija nas, a wtedy wzrok blondynki skupia się na nas.

Głośno przełykam ślinę. Teraz albo nigdy. Kto powiedział, że związki, miłość i sprawy zmierzające w tym kierunku są łatwe? Najpierw trzeba się dużo napocić, żeby później się cieszyć.

Robię pierwszy krok w kierunku recepcji, a Kapustka stoi w miejscu, jakby sądził, że wszystkim się zajmę. O nie, tak nie będzie, mówię sobie w duchu i popycham go w stronę babska. O tak, tak lepiej.

Po chwili stoimy już przy recepcji. Od – jak przeczytałem na wizytówce - Roxanne dzieli nas spory kawałek lakierowanego drewna i dzięki temu nie czuję się tak nieswojo... kogo ja chcę oszukać...

Oui? - mówi kobieta i patrzy raz na Bartka, raz na mnie.

Z nerwów zapominam zdań, które ułożyłem sobie w głowie po angielsku, dlatego zwracam się ku Kapustce:

– Ty chcesz zmieniać klub, więc się wysil.

Patrzy się na mnie, jakbym powiedział nie wiadomo co. Ale powinien mi dziękować. Gdzie odbędzie takie praktyki językowe jak nie teraz?

Piłkarz otwiera usta, ale nic się z nich nie wydostaje.

Jedna brew kobiety wędruje ku górze i widzę, że zaraz skorzysta z ukrytego guzika, który sprowadzi tutaj ochronę, a nas... na dywanik trenera. Dlatego postanawiam improwizować i – matko – mam nadzieję, że Maja doceni to, co dla niej robię.

– Szukamy koleżanek – mówię inteligentnie po angielsku.

– Wybaczy pan, ale na piękne oczy u nas nic takiego nie przechodzi – kręci głową i już chce odejść, ale jej na to nie pozwalam.

Naprawdę nie wierzę w to, co chcę zrobić. Podobno, gdy jest się zakochanym, robi się różne głupoty... więc wszystko wskazuje na to, że jestem zakochany, bo właśnie to chcę uczynić.

– Skoro mowa o pięknych oczach – załącza się tryb „Mariusz flirciarz" - to wie pani, że ma pani piękne oczy?

Kobieta uśmiecha się cierpko, słysząc ten komentarz. Może jej się spodobało, nie wiem. Wydaje mi się, że jej twarz pokazuje tylko te negatywne emocje, nic więcej. I wcale nie ma pięknych oczu! Kłamstwa wyjdą mi bokiem, ale cel który temu przyświeca jest wielki... naprawdę, muszę się strasznie natrudzić i liczę na to, że nie na marne.

Boniu, ona nawet ma brodawkę na policzku! Nie wiem, czy lepiej teraz nie uciekać, bo jeszcze ta zabawa źle się skończy... to znaczy, dla kogo zabawa, dla tego zabawa.

– Tego jeszcze nie słyszałam... - odpowiada.

Nic dziwnego, mówię sobie w duchu, ale na mojej twarzy ponownie kwitnie uśmiech, jakbym był nie wiadomo jak szczęśliwy.

– Dlatego tutaj jestem – kiwam głową, a kobieta się rumieni.

Jestem pewien, że Bartek będzie miał ze mnie pocisk do końca życia, a może i nawet po śmierci będzie się ze mnie naigrywał. Tylko niech pamięta, że działam też w jego imieniu i ku jego szczęściu.

– Mariusz – przedstawiam się i wyciągam rękę.

Po trupach do celu...

– Roxanne... - szczebiota i ściska moją rękę.

Rybka połknęła haczyk, jest dobrze.

– To jak, Roxanne. Damy radę odwiedzić koleżanki? - pytam nagle.

Kobieta zdaje się zamierać i wygląda tak, jakby zauważyła ducha. Przybiera ten swój wyraz twarzy, jakim nas uraczyła na początku, a następnie ściąga brwi.

– Proszę opuścić teren hotelu! - żąda.

Masz ci los... a było tak blisko.

– Ale... - wcina się w końcu Kapustka, jakby znał tylko to słowo po angielsku.

– Żadnego „ale", proszę stąd wyjść! - mówi zdecydowana, a ja odpuszczam.

Biorę za sobą piłkarza i wychodzę z hotelu, żeby zapomnieć o tym, co przed chwilą zrobiłem. Mam dreszcze obrzydzenia na samą myśl mojego poświęcenia, z którego i tak nic nie wyszło.

Nie słuchamy babska i siadamy na murku przed hotelem. Chowam twarz w dłoniach i wrzeszczę, żeby się wyładować, ale to i tak niewiele daje. Miałem takie marzenia i plany, chciałem to wszystko wyjaśnić, przekonać ją do siebie, a na drodze stanęła mi ta baba i wszystko zniszczyła.

– To co teraz...? - niepewnie pyta pomocnik.

– Posiedźmy chwilę. Może będą wychodzimy z hotelu bądź wracały – wzruszam ramionami.

I tak nic innego nie zostało nam do zrobienia.

Siedzimy trochę dłużej niż chwilę. Gorączkowo rozglądam się, gdy usłyszę jakiś szmer, a mój mózg sam wytwarza odgłos kroków, co sprawia, że wariuję. Naprawdę wierzę, że ją zobaczę po tym dniu przerwy... że to nie jest już koniec naszej historii.

Moją nostalgię przerywa dźwięk przychodzącej wiadomości. Czytając komunikat od razu podnoszę się z murka i uderzam w ramię lekko przysypiającego Bartka, który błyskawicznie się przebudza.

– Arek pisze, że jeśli zaraz nie przyjdziemy, to – pokazuję, jak nóż, który jest palcem, przejeżdża po mojej szyi.

Kręci głową, jakby chciał się pozbyć resztek snu i szybkim krokiem wracamy do siebie.

A mogło być tak pięknie...

Maja

Śniadanie trochę się przeciągnęło. Oczywiście, Łucja nie mogła sobie odmówić i musiałyśmy porobić sobie zdjęcia w „bajkowej" scenerii, żeby miała czym pozapychać foldery na komputerze.

Gdy jesteśmy już w hotelu, recepcjonistka woła nas do siebie, a my posłusznie podchodzimy, bojąc się tego, co teraz nas może spotkać.

– Radziłabym uważać panią, takich dwóch się tutaj kręci – mówi kobieta, a my kiwamy głową na znak, że rozumiemy.

Początkowo przez głowę przechodzi mi myśl, że to może Mariusz wziął kogoś ze sobą, żeby... ale nie, to niemożliwe. Nie.

Uśmiechając się, dziękujemy za radę i wracamy do pokoju. Ze strony Łucji słyszę kolejne przychodzące smsy. Piłkarze... naprawdę ich nie rozumiem....

Później mija sobota. Czuję się nieco lepiej ze świadomością, że Mariusz pojechał już do Nicei i na pewno się na niego nie natnę. Mimo tego, że minęło już kilka dni, ja ciągle zastanawiam się, czy to, co robię ma jakikolwiek sens. Może lepiej dać sobie spokój, spotkać się, powiedzieć mu wszystko i mieć to z głowy? A co, jeżeli uzna, że jestem nienormalna, skoro po kilku dniach tej burzliwej znajomości postanawiam powiedzieć o tym, że jestem śmiertelnie chora?

Tak źle i tak niedobrze...

Do Nicei wyruszamy autobusem jeszcze w nocy, żeby w miarę wcześnie tam trafić i móc jeszcze odpocząć. W drodze nie mam nawet z kim pogadać – Łucja jest zaaferowana swoim telefonem, a mi nawet nie mówi, co takiego ciekawego robi.

Sama postanawiam raz jeszcze spojrzeć się na swoją listę, pouśmiechać do odhaczonych punktów i wyobrażać sobie, że przy jednym z nich, dotyczącym obejrzenia meczu Polaków „na żywo", postawię krzyżyk.

Ale sama lista wyzwala we mnie coraz więcej negatywnych uczuć. Ciekawe dlaczego...

Rezerwacją hotelu miała zająć się moja przyjaciółka. Bałam się, że mogła o tym zapomnieć i wylądujemy na bruku, ale ona mile mnie zaskakuje i nie nawala. To brzmi źle, że myślałam o niej w ten sposób, ale po prostu... ostatnie dni sprawiają, że nie przypominam siebie, tylko jedną wielką kupę zgryzoty.

Po długiej podróży udajemy się do swojego pokoju, a ja od razu kładę się na wybranym przeze mnie łóżku i zasypiam. Zmęczenie psychiczne i fizyczne daje o sobie znać.

Kiedy się budzę, dochodzi dziesiąta. W pokoju nie mam mojej przyjaciółki, a ja zastanawiam się, gdzie też mogła się podziać. Denerwuję się przez to, że mnie nie obudziła, ale próbuję się uspokoić i idę pod prysznic, żeby się odświeżyć. Gdyby tak wszystkie troski zniknęły poprzez kontakt z wodą...

Oddycham z ulgą, gdy przez szum wody słyszę, jak drzwi do hotelu się otwierają, a Łucja sygnalizuje swoją obecność. Owijam się w ręczniki i wychodzę, by zobaczyć, jak blondynka z kimś zawzięcie koresponduję.

– Obudziłaś się w końcu, to miłe – raczy mnie takim komentarzem, na co uśmiecham się krzywo. - Przyniosłam coś do jedzenia – wskazuje na okrągły stolik, na którym leży talerz ze słodkimi placuszkami.

Moje lekkie zdenerwowanie na nią od razu mijam, a brzuch wydaje okrzyk zadowolenia w postaci burczenia.

– Dziękuję – odpowiadam grzecznie i siadam do jedzenia.

Łucja odrywa na moment wzrok z telefonu, uśmiecha się w moją stronę i wraca do robienia Bóg wie czego.

Siedzę w pokoju kolejne godziny, aż w końcu dziewczyna usilnie próbuje mnie wyciągnąć. Po sto pięćdziesiątej próbie ulegam i zgadzam się na ten spacer, mając nadzieję, że przy okazji nie zgubimy się w Nicei i nie spóźnimy się na mecz.

W końcu wychodzimy z pokoju i słyszę kolejne, słynne „bip". Wzrokiem gromię aparat, na co Łucja zaczyna się śmiać.

– Prowadź mnie, bo nie wiem, gdzie tu jest wyjście – rzucam, żeby przerwać ciszę.

– Spokojnie, zaprowadzę cię – puszcza oczko.

Gdyby chciało mi się myśleć, to doszłabym do wniosku, że coś knuje, ale mój mózg nadal wypoczywa na łóżku, więc odpuszczam.

Zamykamy drzwi i długim korytarzem z podłoga ozdobioną w różne ornamenty zmierzamy w kierunku schodów, po których szybko schodzimy. Z tego co wiem, mieszkamy na piętrze trzecim, więc dlaczego po przejściu dwóch poziomów, Łucja wchodzi w kolejny korytarzyk? To niemożliwe, żebym się pomyliła. Już teraz wiem, że coś knuje.

– Po co my tutaj idziemy? - pytam w końcu, gdy wchodzimy w większy hall, a nad naszymi głowami wisi żyrandol z kryształków.

– Muszę coś sprawdzić – mówi wymijająco, po czym macha lekceważąco ręką i dalej mnie prowadzi.

Dobra, to jest normalne. Ufam jej i na pewno niczego nie kombinuje...

Ale wtedy przed sobą widzę parę białych adidasów, a gdy podnoszę wzrok, widzę Mariusza. Który – rzecz jasna – jest tak samo zdziwiony jak ja.

No to pięknie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro