Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dwudziesty trzeci

Listopad

Mariusz

W końcu udaje mi się wypaść z tego obiegu trening-mecz-odpoczynek, powtórz. I tak od początku. Nie powinienem tego mówić, ale dzięki Bogu przybłąkała się do mnie kontuzja, która sprawiła, że na pewien czas musiałem postawić na odpoczynek i trochę zwolnić, przez co przepadło powołanie na mecze kadry na zakończenie roku.

Informację przyjąłem jednak ze spokojem. A nawet w głębi ducha uśmiechałem się do siebie szeroko, słysząc zalecenie fizjoterapeuty. Nie, nie dlatego, że nie byłem w formie i grzałem ławę, więc mogłem sobie odpuścić chociaż wstydu. Wręcz przeciwnie – od początku sezonu zbierałem same przyzwoite oceny w poczytnych dziennikach sportowych, a co więksi znawcy futbolu niemal rwali sobie włosy z głowy, że postanowiłem jednak zostać na kolejne miesiące w Ekstraklasie.

A ja miałem ważny powód. I właśnie do niego jadę.

Nie widziałem się z Majką od wakacji. Po powrocie z urlopu, na który przysiągłem się wybrać, byłem u niej z wizytą na weekend. Była już wtedy po wstępnych badaniach, rozpoczęło się przygotowanie do terapii, więc stanąłem na głowie, żeby znaleźć się koło niej i nieco naładować jej akumulatory na najbliższy czas pozytywną energią. A może i swój też.

Zatrzymuję się na światłach w centrum Wrocławia. Ganię się w duchu, że mogłem jednak pojechać na około – byłbym dużo szybciej, dużo wcześniej mógłbym ją do siebie przytulić... i...

Jadę dalej. Potem ona jeszcze w sierpniu była w środku tygodnia u mnie. Uśmiechała się, ale widziałem, że się boi. Za bardzo nie chciała nawet jeść. Nie chciała się zgodzić na żadną restaurację tłumacząc, że nie będę specjalnie wywalał wielkich sum po to, aby ją ugościć, kiedy sama mi takich rarytasów nie zapewniła. Okazało się jednak, że niechętnie dłubie też w zwykłych tostach. Nie chciałem jednak tego przyznać przed sobą, że chyba to się zaczyna. Ona jakby też, dlatego starała się wymyślać cały czas nowe atrakcje, kiedy tylko wracałem z treningów czy z siłowni.

Odwiozłem ją do Wrocławia, do domu rodzinnego i pojechałem na najbliższą stację benzynową, gdzie spędziłem... sam nie wiem jak wiele godzin. Nie byłem po prostu w stanie pojechać dalej, tak trząsłem się w środku z myślą, jak to wszystko szybko postępuje. Że są rzeczy, na które nie ma się wpływu i właśnie mamy z nią do czynienia.

Podczas powrotu, nieco spokojniejszy, obmyśliłem cały plan. Od tego czasu kontaktowałem się z Mają tak jak poprzednio – codziennie, pytałem, co u niej słychać, jak się czuje. Ale postanowiłem też zasięgać informacji u jej mamy. Miała u mnie, tak jak to samo mówiła, pewien dług do spłacenia, bo według niej ja stałem za tym, że jej córka zdecydowała się jednak na leczenie. Codziennie zdawała mi krótkie raporty – czy to do mnie dzwoniła, czy pisała smsy. Po miesiącu nawet dodała mnie na Facebooku, co wydawało mi się nieco dziwne, ale miałem przynajmniej stałe źródło informacji, więc nie wybrzydzałem.

I okazało się, że jej obietnica okazała się nic nie warta.

Majka codziennie zapewniała mnie, że czuję się względnie dobrze, stara się nawet jeść więcej, bo zauważyła, że przez to trochę jej brakowało sił, jak była u mnie. Późniejszy konieczny pobyt w szpitalu określiła jako coś zupełnie normalnego i przekonywała, że jest dobrej myśli. No i ogólnie jej wszystkie komunikaty były w tonie „wszystko spoko loko dizis ponton, nie wiem, po co pytasz".

Pani Renata jednak niepokoiła się i mnie coraz bardziej – Maja może i starała się jeść więcej, ale w rzeczywistości praktycznie przestała, przez co nie miała siły często iść do łazienki i wołała jedno z rodziców, by jej pomogli. W szpitalu znalazła się przez wycieńczenie i było to konieczne nie przez badania, które musieli jej zrobić, ale przez fakt, że gdyby nie kroplówki, to dużo wcześniej by mnie opuściła. Znamiennym okazał się fakt, ze w pewnym momencie wolała pisać, a nie rozmawiać. Pewnie nie miała już siły.

A ja... ja sam nie wiedziałem, co robić. Wiedziałem, że mnie nie posłucha. Pierwsze co, to zapyta skąd o tym wiem. Bałem się, że jeżeli dowie się, że w taki sposób działamy z jej matką, to jeszcze z tego zrezygnuje z leczenia i całkowicie odbierze sobie szansę na przeżycie. Po to, żeby zrobić nam na przekór. Wiedziałem, że była do tego zdolna...

Ale gdyby tylko słyszała płacz matki, która specjalnie wychodziła na wieczorne czy poranne spacery, żeby ze mną porozmawiać... myślę, że szybko zrewidowałaby swoje poglądy. Chyba, że własne cierpienie przesłoniło jej już wszystko inne.

We wrześniu spodziewałem się najgorszego. Z głośno bijącym sercem chwytałem za komórkę obawiając się, że tym razem telefon Renaty może okazać się tym ostatnim, najboleśniejszym. Takim, po którym już nic nie będzie takie samo jak dawniej. Szczególnym lękiem napawały mnie połączenia przychodzące matki mojej dziewczyny w innych porach niż te wcześniejsze. Zawsze jednak tłumaczyła, że teraz miała wolną chwilę. Po którymś razie postanowiła właśnie, że przeniesiemy się na Facebooka, żeby mnie nie stresować. Zbyłem tę uwagę milczeniem, tak, jakby powiedziała, że informacje o jej córce są mi niepotrzebne i niepotrzebnie mnie stresuje. Wiedziałem jednak, że jestem przewrażliwony. I przemęczony.

Słaba kondycja psychiczna jednak nie przekładała się na słabą kondycję fizyczną. Nie rozumiałem, dlaczego tak jest. Stres sprawiał, że nie mogłem spać po nocach, a w dni względnie normalne snułem się jak cień myśląc, czy nie powinienem jechać na złamanie karku do Majki, bo może być za późno. Moja wspaniała dyspozycja pewnie byłaby przedmiotem badań psychologów, gdyby tylko wiedzieli, co się dzieje w moim życiu.

Minął jednak wrzesień i jej stan, zdaje się, diametralnie się poprawił. Wróciła do domu. Co więcej, skończyły się rozbieżności między tym , co raportowała mi Maja i starsza pani Ignaczak. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale odebrałem to za kolejny uśmiech losu, przebłysk słońca, sam nie wiem co. Byłem tak szczęśliwy, że zacząłem gadać jak potłuczony i tylko wypatrywałem okazji, żeby z nią pobyć.

Nadeszła niestety dopiero teraz.

Z racji, że w centrum miasta faktycznie jest więcej stania niż jechania mogłem podsumować sobie w głowie to, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach. Kiedy akurat skończyłem, zajechałem pod jeden z domów na obrzeżach miasta.

Parkuję na podjeździe, ale podświadomie przeciągam ten moment, zanim wysiadam z auta i melduję się przed furtką. Zastanawiam się. Myślę, co mnie „spotka" za drzwiami tego urokliwego, dwupiętrowego domu. Na poddaszu czeka już pewnie na mnie Majka, pewnie zniecierpliwiona podchodzi do okna za każdym razem, gdy usłyszy ujadanie psa sąsiada, czy jakieś poruszenie na zewnątrz. Uśmiecham się do siebie. Z każdą sekundą zwłoki odbieram nam każdą sekundę przytulenia, czy nawet badziewnego popatrzenia sobie w oczy jak zakochane szczenięta. Teraz zdaję sobie jednak z tego sprawę, że patrzenie w oczy będzie kluczowe – będę mógł chociaż zrozumieć, czy to, co obie kobiety mi przekazują, jest prawdą.

Ledwo pojawiam się pod furtką i podnoszę rękę w celu naciśnięcia przycisku przy domofonie, rozlega się brzęczyk, który mówi, że mogę wejść. Patrzę się to na moją dłoń, to na domofon i na dom, aż w końcu widzę, jak drzwi się otwierają, a stoi w nich całe moje mizerne szczęście. Jest teraz na wyciagnięcie ręki. No, może o jakieś dwadzieścia metrów, ale wystarczająco blisko, żeby jej widok mógł mnie doszczętnie rozczulić.

Odkąd tylko się zobaczyliśmy, nieco jesteśmy w stanie się od siebie oderwać, co jest nieco problematyczne, ponieważ od razu zostałem zaproszony do kuchni, żeby zjeść obiad.

- Tak długo jechałeś, pewnie zgłodniałeś, Mariusz – rzuca w moją stronę Renata, kręcąc pokrętłem piekarnika. Światło w środku gaśnie, co można zaobserwować na kilku płytkach, na których się ono odbijało.

- Nieee – odpowiadam, zaciskając mocno dłoń Majki i przesuwając nią po jej udzie. Zdradza mnie jednak głośne burczenie brzucha, które nie uchodzi uwadze żadnemu z domowników, a mnie robi się niedobrze. Na pewno potęguje to ogólne zawstydzenie tym, jak wiesza się na mnie Majka w obecności jej rodziców. Nigdy nie byłem fanem tego typu scen, ale wiem, że sytuacja jest wyjątkowa, więc nie oponuję. Co więcej, sam biorę udział w tym oddawaniu sobie czułości.

Do kuchni w pewnym momencie wchodzi ojciec mojej dziewczyny. Nieważne, że już go wcześniej widziałem i kiedy wstaję na powitanie, jestem od niego głowę wyższy. Marek sprawia na mnie paraliżujące wrażenie, a jego ucisk w dłoni i sugestywne spojrzenie zdaje się potwierdzać, że mam się mieć na baczności i „niech no tylko skrzywdzę jego córuńkę". Fakt, że jestem piłkarzem, niewiele tutaj wnosi. Sprałby mnie na kwaśne jabłko, gdybym zrobił jej cokolwiek.

Mężczyzna siada po drugiej stronie stołu, ja zajmuję swoje miejsce z powrotem. I znowu czuję, że przylepia się do mnie dziewczyna. Chwilę potem przed nami na stole kobieta kładzie talerze z zapiekanką warzywną. Burczenie w brzuchu się wzmaga. Ja widzę, że mam największy kawałek, przez co pytająco spoglądam na panią domu, ale zdaje się, że rozumiemy się bez słów.

Staramy się z Majką jeść jak najszybciej, mimo ze się nie umawiamy na to. Wydaje się jednak, że bez porozumienia jesteśmy w stanie dojść do wniosku, że każda wspólna sekunda się liczy. Blokuje nas jednak nieco wymuszona rozmowa z rodzicami na tematy z kategorii „byleby co tam pogadać", po czym w końcu dziewczyna nie oglądając się na nic, prowadzi mnie do siebie na poddasze, w akompaniamencie zaproszenia na późniejszą kolację.

Chwilę później już leżymy na łóżku – Majka na plecach, ja pochylam się nad nią, drocząc się, że wcale nie chcę jej pocałować, a tak naprawdę nie mogę doczekać się tego, jak mnie do siebie przyciągnie. Jednak przez ten dłuższy moment pozwalam sobie jej na siebie popatrzeć – te duże oczy patrzą na mnie tak ufnie, jakby ich właścicielka wierzyła w to, że jestem jej jedynym ratunkiem. Wargi nieco pospiekane, worki pod oczami przybierają niebieskawo- sinawą barwę. Chusta w fikuśnych kolorach owinięta wokół głowy zdaje się nieco nie pasować do tego obrazu. Ale tylko do momentu, jak aż uśmiecha się w taki frywolny sposób.

- Zastanawiasz się, gdzie zgubiłam włosy? – podnosi do góry jedną brew, pytając.

To pytanie wybija mnie z rytmu, sprawia, że nie wiem, co odpowiedzieć. Wykorzystuje moją konsternację do tego, że obraca mnie na plecy i siada na mnie okrakiem.

Yhmm, no tego to się nie spodziewałem, ale pewna część mojego ciała zdaje się przyjmować ten gest jak rozbudzający dźwięk budzika.

- Ostatnio jak się widzieliśmy, to jeszcze były – przypomina, przesuwając dłoniami po mojej klatce piersiowej.

O Boże, kobieto, co ty robisz.

Ale ma rację – kiedy była u mnie, miała jeszcze te swoje długie włosy, które jednak zaczynała nieco gubić – po jej wizycie latałem z odkurzaczem po całym mieszkaniu, żeby połapać pozwijane nitki, które zostawiła praktycznie wszędzie. Na początku września zgodziła się jeszcze na rozmowę na skype'ie, i wtedy miała już opaskę, spod której wylewało się na boki już znacznie mniej włosów.

Jednak widok jej w tej chustce nieco mnie zaskoczył. Nie pozwalałem sobie jednak na to, żeby to okazać.

- Czemu milczysz? – wyrywa mnie z rozmyślań.

Jest taka energiczna dzisiaj, tak jakby potwierdzała, że najgorsze jest za nią.

- Tobie się za to buzia nie zamyka – postanawiam obejść niewygodne pytanie.

Przewraca oczami, po czym pochyla się nade mną i całuje przeciągle, długo, zmysłowo. Praktycznie się nie rusza, ale ten pocałunek mnie rozpala, jak żaden nigdy. Może to zasługa tego, że był tak długo wyczekiwany.

Odruchowo kładę dłonie na jej biodra, ale kiedy orientuję się, że to o czym myślę, jest niewłaściwe, otwieram szeroko oczy i nieruchomieję. Od razu to wyczuwa.

- Hmm? – pyta, odrywając się ode mnie i kładzie się na boku. - Przecież już mnie całowałeś, co to za zwątpienie?

Ciągle się ze mnie naigrywa, a ja się czuję nieswojo. Zadaje mi cholernie niewygodne pytania, wie, że nie wiem, co odpowiedzieć, żeby nie wchodzić na niewygodny temat. Jest coś psychopatycznego w tych jej uwagach. Albo to może ja przesadzam? Przecież lepiej, że się z tego naigrywa, gorzej by było, jakbym musiał podawać jej chusteczki do wycierania zmęczonych płaczem oczu.

Może faktycznie jest tak dobrze? Może po prostu przesadzam?

- Po prostu dawno się nie widzieliśmy i za każdym razem się zastanawiam, czy granice się nie przesunęły – odpowiadam, wodząc dłonią w górę i w dół na dystansie między jej biodrem a żebrem.

- Może się przesunęły – odpowiada po chwili.

Zatrzymuję rękę jak rażony piorunem. O co jej chodzi?

- Przesunęły? – dopytuję.

- Tak, przesunęły się w ten sposób, że jeżeli będziesz chciał dzisiaj odwalać jakiś celibat, to możesz wracać na dół do moich rodziców – wskazuje na drzwi.

Próbuję wszystko szybko przeanalizować. Jadąc tutaj nie planowałem... no dobra, skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie przeszło mi to przez raz czy przez dwa myśl. Szybko jednak te myśli od siebie odpychałem czując, że to niestosowne. Przecież Majka jest ciężko chora, a myślenie o seksie raczej upatrywałem w kategorii zwierzęcych odruchów. Byłem nawet zły na siebie, że w ogóle przeszło mi to przez myśl. Przecież w życiu bym jej do niczego nie zmusił!

Oddycham trochę ciężej czując ciepło nieco niżej serca. Podnoszę niepewnie wzrok na nią, jakbym w jej spojrzeniu doszukiwał się jakichś oznak na to, że mnie buja. Ale zdaje mi się, że naprawdę tego chce.

Coraz cieplej, coraz cieplej.

- Na pewno? – mimo wszystko postanawiam się dopytać, żeby jej przypadkiem nie skrzywdzić.

Wzdycha z irytacją.

- Tak – odpowiada niemal natychmiast. – Czy możesz...

Nie kończy, ponieważ postanawiam przerwać rychły komentarz oscylujący wokół śmierci/choroby czy po prostu w tym wisielczym stylu, przenoszę się na nią i zachłannie całuję.

Na początku staram się jeszcze nie narzucać zbyt wariackiego tempa, mając na względzie, że jednak jest chora i nie w pełni sił. Szybko jednak orientuję się, że nie zamierza, kiedy bezwzględnie wykorzystuje tę chwilę zawahania, żeby zamienić się rolami. Od razu rewiduję swoje stanowisko i postanawiam dać jej tyle przyjemności, ile tylko potrafię. Stawia się tylko chwilę, ale rozlewa mi się w ramionach po raz pierwszy, informując o tym nieco zbyt głośno.

Podnoszę się na ramionach i przesuwam usta niemal po jej szyi, aż docieram do ucha. Odpowiada mi kolejnymi westchnięciami.

- Musisz być troszkę ciszej, albo kończymy na dzisiaj – mówię cicho. – Będziesz ciszej? – pytam po chwili, przenosząc się na drugą stronę szyi, zostawiając mokre pocałunki na jej jasnej skórze.

- M..mhm – wzdycha, jakby sklecenie sensownego zdania było dla niej nie lada wyzwaniem.

Uśmiecham się pod nosem. Przebiegam wzrokiem po jej nagim ciele, starając się znaleźć oznaki tego, że mnie okłamuje, że znowu nie ma apetytu, nie je i jeszcze bardziej zmizerniała. Ale wydaje się, że wszystko jest tak, jak było. Pozwalam sobie zatem obcałować niemal każdy skrawek jej bladej, spoconej skóry, cały czas szepcząc, że jest piękna. Bo jest. W tej chuście przypomina mi nieco „Dziewczynę z perłą" Vermeera. Też patrzy na mnie od czasu do czasu podobnym wzrokiem. Zupełnie tak, jakby patrzyła, kto sprawia, że układa się w różne kształty na jasnej pościeli, a ruchy jej ciała przebiegają poza jej świadomością.

Słońce na dobre zachodzi, kiedy już leżymy koło siebie, rozmawiając o głupotach. Zaczynając na jedzeniu, na polityce kończąc. Mogę z nią tak leżeć cały czas, mimo że nasze ruchy teraz ograniczają się do zmiany splotu dłoni, czy lekkiego poprawienia pozycji. Jest mi dobrze. Odpoczywam. Mam wrażenie, że po weekendzie z nią w zupełności wyleczę kontuzję. Nadwyrężony mięsień poczuje się na tyle dopieszczony, że wróci do sprawności wcześniej niż wycenił fizjoterapeuta.

Następny dzień upływa nam podobnie. Majka się wścieka, że nigdzie nie możemy pójść przez to, że jest już zimno, a ona ma osłabiony układ odpornościowy i nie może zaryzykować zaziębieniem.

- Nawet na głupi spacer nie możemy pójść – warczy, wkładając puchate kapcie na stopy.

- No właśnie, jest głupi, to po co chcesz na niego iść? – odpowiadam, uśmiechając się łagodnie.

Uśmiecha się na moment, ale widzę, że nie jest jej to na rękę, że jedyne co może mi zaproponować, to leżenie na łóżku i oglądanie Netflixa. Dlatego zaproponowałem, że dzisiaj to my możemy ugotować obiad dla wszystkich. Nie jestem jakimś wspaniałym kucharzem, ale mam szczerą nadzieję, że to nieco ją uchroni przed kompletnym marazmem.

Dlatego teraz stoję na przedpokoju i ubieram kurtkę, ponieważ obiecałem zawieść starszą Ignaczak na zakupy, przy tym zakupić samemu odpowiednie produkty do dzisiejszego posiłku. Szukanie odpowiedniego przepisu, to jest przepisu, który uwzględni mój poziom umiejętności nie było zbyt trudne, chodziło raczej o jakieś ciekawe danie.. Już zdążyłem sobie wyobrazić, ile garnków spale i będę musiał odkupić. Przeszło mi przez myśl, że może celowo zrobię z siebie idiotę, żeby mi się uśmiechnęła.

- Proszę się zapiąć pod szyjkę - dyryguje teraz i podsuwa suwak tak, że prawie przycina mi brodę. – Nie możesz się rozchorować – dodaje.

- Chyba że z miłości – dodaję, patrząc jej głęboko w oczy.

Prycha z uśmieszkiem i popycha mnie w kierunku drzwi. Matka mojej dziewczyny jest już gotowa, więc wychodzimy razem na zewnątrz. Mam wrażenie, że patrzy na mnie, ale się wstydzę sprawdzić, bo mam wrażenie, że wie, co robiłem z jej córką. Zawsze lepiej jechać z nią niż jej mężem, przyznaję w duchu, kiedy zbliżamy się do mojego samochodu.

Milczenie bywa przyjemne, zależy jednak od naszego towarzysza. O ile z Majką możemy milczeć do woli i mi to w zupełności nie przeszkadza, o tyle z kobietą jest to jednak kłopotliwe milczenie. Jednak jako kierujący nie czuję się zobligowany do rozpoczęcia rozmowy. Otwieram jej za to drzwi, na co dziękuje mi życzliwym uśmiechem.

Jest to kobieta, która na pierwszy rzut oka nie wygląda na taką kochaną, ciepłą mamusię. Jest szczupła, dość wysoka, do tego porusza się obecnie w wysokich kozakach i czarnym, dopasowanym płaszczu, a krótki, czarny bob potęguje wrażenie jej surowości. Jak się jednak okazuje, to bardzo dobra osoba. Jej troska o Maję mnie rozczula, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że dla dziewczyny mogła być bardzo problematyczna. Sam fakt, jak wyglądała jej lista marzeń pokazuje mi, że była z tej wielkiej troski trzymana pod kloszem, co dla dorastającego nastolatka jest nie odbierane jako troska, ale właśnie jako próba odebrania wolności, która młodzi ludzie tak bardzo próbują się zachłysnąć.

Wpadam jednak na pewien pomysł – włączam radio, żeby zabić nieprzyjemną ciszę. Powoli ruszam z miejsca i zgodnie z wcześniejszymi instrukcjami kieruję się do pobliskiego centrum handlowego, aby kupić coś na dzisiejszy obiad. Kątem oka dostrzegam nerwowe uśmieszki ze strony Renaty i to sprawia, że już wiem, że zaraz zaczniemy ze sobą rozmawiać.

- Nie wiem, co się dzieje... - zgodnie z moimi przeczuciami, podejmuje temat.

Zdawałem sobie sprawę z tego, że ta rozmowa wisi w powietrzu. Mimo wszystko chyba sam chciałem ją odbyć, ale się przed tym sam nie przyznawałem. Wyłączam radio, czym przerywam polskiej wokalistce w połowie zdania.

- O czym mówisz? – walę bezpośrednio na „ty", tak jak prosiła kiedyś.

Myślę, że gdyby jej mąż nie wiedział o naszym układzie, mógłby mieć wielkie obiekcje wobec tego stanu rzeczy. Z tego co mi jednak wiadomo, jest o wszystkim powiadomiony.

- Pamiętasz, co ci mówiłam nie tak dawno... było z nią naprawdę źle – wygląda na to, że z trudem przychodzi jej przypominanie sobie minionych wydarzeń.

Nerwowo przełykam ślinę.

- Nagle wszystko się tak jakby odmieniło, zresztą pisaliśmy o tym – machnęła lekceważąco ręką. – Lekarze nie mówią, żeby pod względem zdrowotnym się poprawiało, nie ma też regresu. W zasadzie to się nic nie zmieniło i dlatego zastanawia mnie ta poprawa.

Kiwam głową. Ja sam byłem zdziwiony jej energią, dobrym humorem, wszystkim, co mi pokazywała od wczoraj, włącznie z jej libido. Szybko zaprotestowałem, gdy zaczęła schodzić niżej całując mnie po brzuchu, bo co jak co, ale to byłoby za dużo. Było to dla mnie zastanawiające, ale starałem się nie zadręczać tym, tylko cieszyć czasem z nią.

Widzę, że i dla matki jest to dość frapująca kwestia. Jakby szukała w tym drugiego dna, spisku, czegokolwiek.

- Miałem te same przemyślenia – odzywam się, kiedy ruszamy na światłach, bo zdaję sobie sprawę z tego, że zamilkłem. – Trajkotała mi do późnych godzin nocnych. Nie to, żeby mi to przeszkadzało – dodaję szybko, zdając sobie sprawę, jak źle to brzmi. – Cieszę się, że...

- Nie tłumacz się, wiem, o co ci chodzi – uśmiecha się dobrotliwie. – Po prostu się martwimy... O cholera – dodaje po chwili widząc, jak wiele osób właśnie przyjechało na zakupy.

- Damy radę – dodaję nie tyle w kontekście szukania miejsca do parkowania, jak właśnie w obliczu tego, że obecny stan rzeczy zdaje się po prostu dziwny i nieadekwatny do sytuacji.

Wchodząc do sklepu jeszcze chwilę rozprawiamy o frapującej nas kwestii, ale krążąc między alejkami jesteśmy zupełnie pochłonięci zakupami. Czuję się nieco niecodziennie, robiąc zakupy z „teściową", ale szukanie produktów, które wypisała mi Majka, od razu zajmuje mi głowę. Nie jestem najlepszy w robieniu zakupów, wynajdowaniu promocji i innych takich. Nie znam się jakoś super na cenach. Od lat kupuję sobie praktycznie takie same produkty, moje preferencje smakowe się jakoś za bardzo nie zmieniają, ja niczego nowego nie testuję, przez co moje wizyty w sklepach są szybkie i skuteczne.

Postanawiam jednak wejść na dział ze słodyczami i szukam czekolady. Po kilkudziesięciu sekundach pakuję do swojego koszyka tabliczkę tej samej firmy, którą jedliśmy razem we Francji. Mam nadzieję, że i Maja złapie tę analogię. I przypomni sobie obietnicę, którą mi złożyła.

I że naprawdę nie kłamie, tylko wszystko jest w porządku...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro