Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dwudziesty pierwszy

            Jest wiele utworów literackich, w których artyści przedstawiali swoją wizję końca świata. Już w apokalipsie Święty Jan mówił o tym, że w Dzień Sądu Ostatecznego na niebie pojawią się czterej jeźdźcy na koniach o kolorach białym, ognistym, czarnym oraz trupio bladym, które niosą głód i śmierć. W „Piosence o końcu świata" Czesława Miłosza pokazano to jako normalny dzień. W wielu filmach Ziemia przez ten ostatni dzień jest nawiedzana przez liczne plagi oraz przerażające stworzenia. A dla mnie koniec świata wygląda znacznie inaczej.

Naprawdę nie wiem, która jest godzina i jak długo leżę bez życia na łóżku. Po moich skroniach spływają stróżki potu, a ja ciągle żyję snami, które miałam tuż po tym, jak on wyszedł z tego pokoju i ostatecznie z mojego życia.

Jeżeli czułam się źle przez cały pobyt tutaj, tak teraz mam wrażenie, że ulatują ze mnie resztki życia, jakie jeszcze się we mnie tliły. Z jednej strony mam nadzieję, że to tylko sen, ale z drugiej – wiem, że zrobiłam dobrze. Raczej.

Bo zrobiłam dobrze?

Nie chcę go ranić i to mój Maniek będzie dla mnie najważniejszy. Dlatego postanowiłam to zakończyć, chociaż sama spodziewałam się, że po tym rewelacjach zrobi to jednak piłkarz. A teraz... teraz mam wrażenie, że już nic nie ma sensu.

Nic.

– Jeju, Majka, coś ty mu zrobiła! - słyszę krzyk i odruchowo zasłaniam uszy.

Mam wrażenie, że to ciągle element mojego snu, ale kiedy się powtarza już wiem, że to szara, smutna rzeczywistość. Ostrożnie rozchylam powieki, a wpadające do pomieszczenia promienie mnie oślepiają. Mimo to próbuję jeszcze raz i początkowo rozmazane kształty zamieniają się w Łucję.

– Daj mi spokój – proszę łamiącym się tonem i przewracam się na drugi bok. Czyli jednak to zrobiłam...

– Nie dam ci spokoju – czuję, że siada na łóżku, przez wgniatający się materac. Po chwili dotyka dłonią mojego ramienia, a ja na ten gest automatycznie się odwracam i dłonią zakrywam oczy, które ciągle są drażnią moje oczy.

– Co chcesz? - pytam niezbyt uprzejmie.

– Dowiedziałam się, że Bartek nieźle chlapnął, więc postanowiłam, że do niego pójdę i postaramy się coś wymyślić, ale niedługo potem do pokoju wparował Mariusz i... ja naprawdę cię nie rozumiem – kręci głową ze zwątpieniem.

Od razu zaczynam się denerwować. Jak ja nienawidzę, gdy ktoś stwierdza, czy mnie rozumie czy nie. Tym bardziej Łucja – podobno jesteśmy przyjaciółkami, więc dlaczego mnie nie wesprze, nie powie, że zrobiłam dobrze, tylko zaczyna te swoje moralizatorskie gadki?

– No nie rozumiesz, nikt z was mnie nie rozumie – wzruszam ramionami.

– Boże jedyny, mam na uwadze to, że jest ci ciężko, bo jesteś nastolatką i dotknęło cię coś tak okropnego, ale... nie możesz od razu mówić, że my nic nie wiemy i tylko ty podejmujesz tutaj idealne decyzje – mimo że ujęła to tak pięknie, to mnie to jeszcze bardziej wścieka.

– Podjęłam idealną decyzję – mówię pewnie.

Łucja poprawia spadające włosy na czoło, a jej wzrok zdaje się mówić: „mylisz się".

– On chciał być z tobą pomimo wszystko, a ty tak po prostu... złamałaś mu serce – podsumowuje moje działania.

– Uwierz, że byłoby gorzej, gdybym mu pozwoliła patrzeć na to wszystko.

– Taa...

Między nami powstaje cisza, której żadna z nas nie chce przerwać. Nie mam ochoty przeżywać tego samego jeszcze raz. Nie chcę się tłumaczyć z podjętych decyzji. Było, minęło. Nie powinnam do tego wracać.

– Ja po prostu... nadal nie rozumiem, czemu taka dziewczyna jak ty, z tyloma marzeniami, postanowiła się poddać i nawet nie chce spróbować – mówi. Ja już otwieram usta, żeby wyperswadować jej swoje racje, ale ta wtedy gestem dłoni mnie ucisza. - Cały czas mówisz, że nie warto tracić ostatnich chwil w szpitalu, ale jak będzie już naprawdę źle, to i tak nigdzie się nie ruszyć, nic nie zrobisz, więc to chyba żaden argument.

Poniekąd... poniekąd to racja, ale nie powiem tego. Nie zmienię decyzji.

– Do tego próbować zawsze można. Być może wyczerpałaś już limit pecha na resztę życia i się uda – gdyba.

– A jeśli nie? - dopytuję.

– A jeśli nie... Nawet nie myśl o tym, że coś może pójść nie tak!

I właśnie tego nie rozumiem w optymistach. Są przecież takie sytuacje w życiu, w których trzeba realnie oceniać wszystko i się nie oszukiwać. Ja tak właśnie robię. Dlaczego nikt nie umie tego zrozumieć?

– I wiesz... mi będzie bardzo ciebie brakowało. Naszych spotkań, zdjęć na snapie z filtrami... a nie chcę rozmawiać z grobem – zdanie to wypowiada z gulą w gardle.

Już na nią nie patrzę, tylko na pościel. Zaraz się popłaczę. Myślałam, że ona akceptuje moją decyzję i się poniekąd z nią zgadza, ale wcale tak nie jest. I jej też musi być ciężko.

– Tak samo Mariusz. On jest w tobie zakochany jak wariat i jeżeli uważasz, że jak teraz powiesz, że nie chcesz się z nim spotykać, to go to nie będzie bolało, to się grubo myślisz, bo jest jeszcze gorzej.

Przyglądam się swoim dłoniom, porównuję długość paznokci, sprawdzam, czy nie mam żadnych brzydkich skórek do oberwania, patrzę na żyły biegnące po wewnętrznej stronie ręki, a tym samym próbuję powstrzymać łzy. Wyobrażam go sobie cały czas, jaki musi być załamany, jak musi być mu źle, ale... tak będzie lepiej. Jesteśmy sami sobie winni, że pozwoliliśmy, żeby to zaszło tak daleko. A ja najbardziej, bo mogłam w ogóle w to nie wchodzić. Początkowo nie zakładałam, że uda mi się spełnić chociażby połowę moich marzeń, a teraz...? Szkoda gadać.

– Wiem, że ci strasznie na nim zależy – stwierdza.

Podnoszę nieśmiało wzrok do góry i spoglądam na nią szklącymi oczami. Prawda, zależy mi na nim i to bardzo. I wydaje mi się, że to najlepsze wyjście – usunąć mu się jak najszybciej i szybciej zniknę. No, a przynajmniej wydawało.

– Tak – potwierdzam.

– I na początku turnieju sama myślałaś, że mu po prostu powiesz i nadal będziesz się chciała z nim spotykać, o ile on tego będzie chciał. A teraz zmieniasz zdanie i z nim zrywasz. Czemu? - te jej niebieskie oczy świdrują we mnie dziurę.

Nabieram wody w usta. Mam jej ochotę powiedzieć, że nic nie rozumie, ale... ona pewnie rozumie i to dużo. To mnie się wydaje, że wszyscy naokoło nic o mnie nie wiedzą, a tak naprawdę mają tak źle, jak ja. Jak ja bym się czuła, gdyby moja przyjaciółka umierała i nie chciała się leczyć?

– Myślałam, że tak będzie lepiej. Jeżeli tego nie będzie widział... - oznajmiam powoli, bo w sumie to brzmi sensownie, tak odpychając to wszystko, co ona powiedziała.

Ale ma rację – faktycznie, początkowo wierzyłam w to, że będziemy w stanie się spotykać mimo wszystko, jeżeli tylko on będzie tego nadal chciał, a tę decyzję... podjęłam spontanicznie. Nie wyobrażałam sobie tego w ogóle. Wiedziałam, że on mimo wszystko tego nie przełknie – że opieka nade mną by go pochłonęła, a prócz tego miałby liczne treningi, mecze czy zgrupowania. Do tego on się przejmuje każdą pierdołą, która jest ze mną związana. Nawet nie chcę sobie wyobrazić, co by czuł widząc, że mu gasnę w oczach.

Z drugiej strony ja sama nie chciałabym go widzieć w takim stanie. Jego łzy mnie wystarczająco dobiły, a widziałam je raz, jedyny. Nawet nie chcę wiedzieć, ile razy by płakał i jaki byłby podłamany, gdyby widział mnie codziennie, w takim stanie.

– I jak myślisz? Jest lepiej? - ciągnie naszą rozmowę.

– Ja... - chciałam już powiedzieć „tak", ale czy faktycznie tak właśnie myślę? Czy jest mi lepiej ze świadomością, że złamałam mu serce? Że nigdy więcej go nie zobaczę? Że tak po prostu odrzuciłam jego miłość w chwili, kiedy najbardziej będę jej potrzebować? - Ja... nie wiem – dodaję niepewnie i zerkam na nią przelotnie.

Widzę ten delikatny uśmiech majaczący na jej twarzy. Widocznie uważa, że powoli udaje jej się odnieść sukces, czyli przekonać mnie, żeby porozmawiać z Mariuszem. I tutaj nie będę się z nią kłócić – naprowadziła mnie na dobre tory. Nie znaczy to, że na pewno z nim pogadam, bo muszę to przemyśleć jeszcze trzy tysiące razy, bo... teraz już widzę, że decyzje podejmowane na prędce, nigdy mi nie wychodzą. W zasadzie niewiele rzeczy mi wychodzi, ale to nie pora na to, żeby się nad tym rozwodzić.

– Zrobisz jak będziesz chciała – postanawia wznowić rozmowę. - Jeżeli będę mogła ci jakoś pomóc, to mów.

– Łucja... - zaczynam.

Dziewczyna uśmiecha się do mnie słodko, jakby uważała, że z każdą minutą kupuje mnie coraz bardziej. No nie wiem, nie wiem...

– No?

– Dziękuję ci, że jesteś – wypalam po chwili.

Blondynka przewraca oczami. Jest przy tym taka naturalna, piękna... naprawdę nie wiem, jak taka cudowna dziewczyna może się przyjaźnić ze mną – czego nie dotknę, to klapa. Ona wszystko zamienia w diament, jest przekochana, przecudowna... nie zasługuję na nią. I nie ma takiego faceta, który by na nią zasługiwał. Na pewno nie Bigos, który kręci nadal mimo wszystko z Klaudią. Czy wszyscy piłkarze tej reprezentacji mają takie kompleksy, że potrzebują dwóch bab naraz?!

– Jestem, bo chcę – odpowiada.

– A... hm...

– No? - próbuje mnie popchnąć do gadania, bo pewnie widzi, że znowu chcę się zapowietrzyć.

No mów, raz, dwa, trzy. Nie mówienie prawdy zaprowadziło mnie w to miejsce i to na pewno nie jest lokalizacja, która mnie cieszy.

– Myślisz, że powinnam... zgodzić się na leczenie? - pytam.

Widzę, że jest nieco zaskoczona moim pytanie, bo nigdy nie pytałam o jej zdanie na ten temat, bo uważałam, że to tylko i wyłącznie moja sprawa co z tym zrobię. Ale tą swoją postawą zaczęłam krzywdzić zbyt wiele osób – już nawet nie mówię o rodzicach i rodzinie, którzy od kilku miesięcy codziennie myśleli, że może to jest ten dzień, w którym zmienię zdanie. Ale on nigdy nie nadchodził. A ja powinnam przestać karmić tę swoją wewnętrzną egoistkę, bo powoli zaczyna nade mną panować i nikt i nic poza mną mnie nie obchodzi.

– Myślę, że zrobisz, jak chcesz – mówi z delikatnym uśmiechem na twarzy.

Kręcę głową ze zwątpieniem.

– Nie, chcę wiedzieć, co ty o tym myślisz – próbuję wymusić na niej to, żeby mi jakoś pomogła. To znaczy... jeżeli powie, że mam się leczyć, czy nie leczyć, to nie znaczy, że zmienię decyzję, czy zostanę przy obecnej. Tylko chciałam tak po prostu to wiedzieć.

– Ja bym chciała, żebyś się jednak na to zgodziła – mówi. - Po prostu myślę, że masz jeszcze kupę życia do przeżycia i możesz sobie zaryzykować i zobaczyć, co się stanie – wzrusza ramionami.

Analizuję uważnie to, co powiedziała. Ma cholernie dużo racji, ale czy będzie we mnie chociaż gram rywalizacji, walki, chęci do tego? Czy mi się chce?

Ale zamiast skupiać się na takich minusach postanawiam pomyśleć, czy chcę ich wszystkich stracić raz na zawsze. Czy chcę stracić Mariusza...

~

Wygraliśmy z Ukrainą. Taak, cieszę się. Albo raczej w ogóle się nie cieszę, bo moje myśli cały czas są absorbowane przez wydarzenia z rana. Zastanawiam się, czy to był jakiś sen, czy jednak rzeczywistość.

Postanowiliśmy się z chłopakami trochę rozerwać i pomaga nam w tym przygotowana potańcówka na jednym z pięter hotelu w Marsylii. Wszyscy się bawią, krzyczą, tańczą i wlewają w gardło drogi alkohol, a ja mam wrażenie, że jestem pijany przez to wszystko i z trudnością utrzymuję głowę nad stolikiem.

Wszyscy się boją, że udzieli im się mój zły nastrój, dlatego nikt nie podchodzi, a ja siedzę sam i poniekąd marzę, żeby Maja tutaj przyszła i powiedziała, że sobie żartowała, że nie jest chora. Albo nie, żeby po prostu sobie żartowała, że ze mną zrywa. Ja chyba tego nie przeżyję...

Nie rozumiem, czemu tak mnie potraktowała. Już potrafię zrozumieć to, dlaczego nie chciała mi tego powiedzieć – raczej każdy by się migał, bo to nic łatwego. Nie mówi się o takich rzeczach tak łatwo jak na przykład to, że na obiad będzie pomidorowa. Ale mimo wszystko... dlaczego ze mną zerwała? Myśli, że już jej nie chcę, jeżeli jest chora? Gówno prawda! Nie mam ochoty jej zostawić. Ja wiem, że to wszystko jest w cholerę naiwne, bo znamy się krótko, ale ta znajomość jest na tyle intensywna i na tyle zadomowiła się w moim życiu, że nie mogę jej po prostu stąd wyrzucić, myśleć o niej jak o jakiejś przygodzie.

Po chwili myślę, że nie jestem w stanie tego przeżyć na trzeźwo, dlatego siadam na wysokim krześle przy barze i postanawiam złagodzić smutek, przynajmniej na jeden wieczór. Pierwszy kieliszek wchodzi łatwo, drugi tak samo. Kiedy mam ochotę sięgnąć po trzeci, dosiada się do mnie Grosik.

– Co tam, młody? Nie wiesz, że alkohol od osiemnastego roku życia? - jak zwykle sobie żartuje.

Hamuję się, żeby nic mu nie odpowiedzieć. Jestem tak zły, smutny i sam nie wiem, co jeszcze, że prawdopodobnie nie zapanowałbym nad potokiem słów. Mała ilość alkoholu też by zapewne w tym pomogła, dlatego lepiej nie ryzykować, tak nawet dla dobra kadry.

Kiedy sięgam po kieliszek, on zatrzymuje mnie ręką.

– Nie wolno – zakazuje.

– A to dlaczego? - dopytuję.

Widzę, że zastanawia się nad odpowiedzią, a ja próbuję wykorzystać ten moment i się napić. Ale znowu załączyło mu się turbo i jest szybszy.

– Bo jestem starszy i tak zarządziłem – odpowiada pewnie.

– A tak, to dobry argument – ironizuje.

Odtrącam jego rękę i łapię za kieliszek. Kamil bez walki pozwala mi się napić. Krzywię się, ale w tym samym momencie proszę barmana o następny. Mam nadzieję, że już za niedługo zapomnę o tym wszystkim, pójdę spać i zapomnę chociaż na kilka godzin... a rano obudzę się z kacem, bolącą głową i brakiem Majki w moim życiu.

I tak codziennie.

Czuję wzbierające się łzy pod moimi powiekami. Boże, przecież nie jestem mazgajem! Naprawdę rzadko płaczę, a jeśli już, to tylko przez sport. Przez kobietę nigdy, ale to przenigdy nie płakałem i nie rozumiem, co tu się dzieje. Dlaczego coś we mnie nie może zrozumieć, że Majka uważa mnie za jakiegoś gnojka, który tego nie dźwignie, że nie uważa mnie za godnego zaufania i dlatego mnie odtrąca? Pewnie myśli, że jej nie wesprę, nie poprę tej decyzji, bo... bo jej nie poprę! Nie chcę zrozumieć tego, że tak po prostu odbiera sobie szansę. Nie może tego zrobić!

Dlaczego ona mnie nie chce słuchać?! Zawsze była taka potulna, uległa, a teraz?

Przecieram oczy i próbuję się uspokoić. Doprawdy, zabije mnie to myślenie. Grosicki nadal siedzi koło mnie i ciągle na mnie patrzy, a ja się czuję nieswojo.

– Co jest? - pyta, odwracając się w moją stronę.

Prycham pod nosem. Niech nie myśli, że mu powiem cokolwiek! Pewnie zaraz zacznie mi dogryzać, że jestem naiwny i głupi, że tak się zakochałem.

Dlatego wolę sięgnąć po następny kieliszek. Ale znowu się załączyło turbo, a Kamil przesuwa kieliszek w prawo, gdzie siedzi Peszkin. Mężczyzna cieszy się na widok tego prezentu i szybko przechyla. A ja patrzę na gracza Rennes z jeszcze większym mordem w oczach.

– Mów, przecież widzę, że coś ci jest – kładzie rękę na moim ramieniu zupełnie tak, jakby chciał tym samym mi pokazać, że mogę mu ufać.

Ale ja nie chcę mu ufać. Cholernie nie chcę ufać nikomu i najchętniej już do nikogo bym się nigdy nie odezwał, ale znaczyłoby to tyle, że już nie zamówię następnej kolejki. Dlatego ignoruję piłkarza, podnoszę rękę, a po chwili przede mną stoi kieliszek. Tym razem nie ryzykuję i wypijam alkohol od razu.

– Chodzi o nią, co nie? - nie daje za wygraną.

Kiedy słyszę to n i ą, czuję, że wszystkie włoski na moim ciele stają. Odwracam głowę w jego stronie i patrzę na niego z wielkim bólem. Tak wielkim, że nawet Grosik, ten, który zawsze ma wymalowaną pewność siebie na twarzy, tak po prostu się miesza.

Nadal milczę i postanawiam wypić jeszcze trochę wódki. Nie mam za mocnej głowy, więc liczę na to, że zaraz alkohol zacznie działać, a potem będzie mi wszystko jedno i nawet wyspowiadam się przed piłkarzem.

Kiedy krzywię się, czując gorzki, palący smak alkoholu w gardle, zastanawiam się, który to kieliszek. Piąty? Czwarty? Nieważne w sumie.

– Kamil... - zaczynam.

– No?

– Co jest ze mną nie tak? - pytam łamiącym się głosem i opieram głowę na ramieniu.

Gapię się teraz na blat, widzę, że materiał z którego powstał, nie jest tylko czarny. Są na nim jeszcze małe, białe kropeczki!

– Dlaczego ma być coś z tobą nie tak? - dopytuje. - Poproszę dwie kolejki – słyszę do tego.

Prostuję się i zastanawiam, czy naprawdę chcę z nim o tym gadać, ale w sumie to czemu nie. Nie mam z kim rozmawiać. Najchętniej pogadałbym o tym z Mają, bo uwielbiam z nią gadać, ale ona postanowiła, że już nigdy ze sobą nie porozmawiamy. Bartek wpadł w wir imprezy i nawet nie wiem, co teraz robi. Czy tańczy z Klaudią, czy z Łucją, czy może baluje z obiema naraz, bo czemu nie, życie jest za krótkie.

No właśnie, życie jest takie krótkie. A Majka chce, żeby jej życie było jeszcze krótsze. Kiedy to sobie uzmysławiam, znowu czuję, że moje oczy robią się mokre, ale muszę to powstrzymać. NIE WOLNO CI PŁAKAĆ, krzyczę na siebie wewnętrznie, jesteś facetem!

– Bo Maja mnie nie chce – mówię i spoglądam mu w oczy.

Widzę, że jest nieźle zdziwiony. I robi coś, co dziwi mnie jeszcze bardziej, bowiem przysuwa w m0ją stronę kieliszek. Dwa razy nie trzeba powtarzać!

Który to...? Szósty? Siódmy?

– Jak to: nie chce? - dopytuje.

– Jezus, to brzmi jeszcze gorzej niż w mojej głowie! - łapię się za nią.

Zdecydowanie nie mam głowy do wódki. Ale to lepiej.

– Mariusz... - nakłania mnie do gadania.

– No dobra, dobra... po prostu zerwała ze mną, sam nie wiem, może myślała, że nie dam jej wsparcia? Że nie będę przy niej, kiedy będzie tego potrzebować? - znowu opieram na ramieniu.

Kropeczki na blacie zmieniają się w linie.

Nie chce mi się gadać... to znaczy, z Majunią bym chętnie pogadał, ale ona nie chce, ja nie wiem, uważa, że mam wadę wymowy czy co?!

Uśmiecham się, widząc następny kieliszek i posyłam Grosikowi uśmiech. Tylko on mnie rozumie. Chociaż nie zna sytuacji, to rozumie, bo wspiera mnie chociaż wódką.

Pijemy w tym samym czasie, a ja już nie liczę, bo mi się nie chce. Do tego nie chcę się przyznawać, że mam słabą głowę, jak baba!

– Wsparcia...? - dopytuje.

Mimo że czuję się dosyć niewyraźnie, to wiem, że nie powinienem mu mówić o jej chorobie. Nawet jeżeli tak brzydko mnie potraktowała, to nie chcę jej robić przykrości... chcę się nią nadal opiekować.

– Nie mogę ci tego powiedzieć. Mamy taki mały problem – tłumaczę i ponownie wołam kelnera.

Chyba pijemy za szybko... ale Kamil się trzyma bardzo dobrze, a śmiem twierdzić, że to co pije ze mną, to nie jedyny spożyty przez niego alkohol tego wieczora.

Ale ten łapie mnie za ramię, obraca w swoją stronę i patrzy wielkimi oczami, po czym pyta:

– Zmajstrowałeś jej dzieciaka?!

Przez mój wskazujący stan chwilę mi zajmuje, żeby zrozumieć, o co mu w ogóle chodzi. I kiedy to się udaje, wybucham śmiechem. Ale ten Grosik ma pomysły!

– Nic nie zmajstrowałem! - krzyczę trochę głośniej, przez co kilku piłkarzy i ich partnerki patrzą się na nas ze zdziwieniem.

Widząc, jakie zamieszanie wywołał tym krótkim wybuchem, puszcza mnie, a ja korzystając z momentu, przechylam naczynie.

I tak sobie myślę, że nawet nie miałem jak zmajstrować. Nie to, że narzekam, po prostu mówię, że nie było jak. Przecież ja Maję szanuję, nigdy nie zrobiłbym czegoś, przez co mogłaby uważać inaczej, przez co mogłaby przestać mnie lubić, uważać, że nie dam jej wsparcia, że jej nie pomogę... dlaczego więc teraz siedzę przy barze i upijam się, bo zerwała ze mną? Co takiego zrobiłem źle? Jak ją skrzywdziłem?

Ugh, potworne łzy. Uspokój się, uspokój. Nie płacz. Nie przy Kamilu.

– Przepraszam, to zabrzmiało dwuznacznie – zażenowany przeciera włosy na głowie.

– Nic się nie stało – macham lekceważąco ręką.

– To dlaczego nie możecie być razem, skoro – tutaj przybliża się do mnie i ścisza głos – nie zaciążyła?

W sumie też chciałbym wiedzieć. Może po prostu nie pasowałem do jej wizji przyszłości i postanowiła się mnie pozbyć? Nie, to niepodobne do niej. Majka taka nie jest. Co z tego, że znamy się tak krótko, w zasadzie to nie wiem ile, nie chce mi się teraz liczyć i raczej nie jestem w stanie. Te dni to najlepszy czas mojeg0 życia, a ona chce się od tego tak po prostu odciąć.

– Nie wiem – wzruszam ramionami.

– Zależy ci – stwierdza, wypijając swoją kolejkę.

Myślę sobie, że zależy to za mało powiedziane, bo to jak bardzo pragnę być bliska niej i dawać jej szczęście, jest po prostu nieporównywalne do niczego. Nie ma nawet takiej skali, żeby stwierdzić, jak bardzo.

– Jak na nikim – uśmiecham się krzywo.

Na twarzy Kamila też majaczy coś na wzór uśmiechu.

– Próbowałeś z nią gadać? - pyta.

– Próbowałem przekonać, żeby tego nie robiła, ale jeśli nie chce mnie w swoim życiu, to nie będę wchodził oknami. Boże, to tak żałośnie brzmi! - przecieram twarz dłońmi, jakby to miało mi pomóc w odzyskaniu równowagi.

Ale nie pomoże. Tylko Maja może mi w tym pomóc.

Kątem oka patrzę na to, jak Grosik uśmiecha się do czegoś za mną, ale nie chce mi się sprawdzać, o co mu chodzi. Pewnie wjechał jakiś fajny alkohol, albo Jędza tańczy breakdance'a, albo Bóg wie, co jeszcze.

– Ja po prostu... chcę, żeby była szczęśliwa. I chciałbym, żeby to szczęście znalazła przy mnie, ale to chyba niemożliwe, jeżeli tego nie chce – gadam teraz do blatu.

Nawet nie wiem, czy on mnie słyszy. Może.

Podnoszę się, a w tym samym czasie Kamil wstaje. Podchodzi do mnie, klepie mnie po plecach i rzuca krótkie: „powodzenia!". Patrzę na niego bez zrozumienia, ale kiedy się odwracam w drugą stronę, boję się, że za dużo wypiłem, bo widzę Maję.

To jakaś mara? Przywidzenie? Jestem chory z tej tęsknoty?

Próbuję się skupić, dlatego mrużę oczy, żeby lepiej się jej przyjrzeć. Widzę te usta, które tak bardzo lubię całować, szczupły nosek i piegi wokół niego, później te śliczne, niebieskie oczy, ale nie wiem, co w nich jest, nigdy nie umiałem oceniać, jak się kto czuje poprzez to, jak wyglądają jego oczy.

Ale to chyba jednak ona. Matko! Czy słyszała to, co mówiłem? I czemu tu jest?

– Maja... - mówię cicho i uśmiecham się na jej widok. Pewnie wyglądam niezwykle tępo.

– Jesteś pijany – to pierwsze słowa, jakie kieruje w moją stronę.

Ale w mojej głowie brzmią znacznie lepiej.

– I zakochany w tobie – dodaję, na co zaciska mocno wargi.

Jestem tak w niej zakochany, że najchętniej bym teraz zaczął to krzyczeć, żeby każdy to wiedział. I się do niej nie zbliżał, bo nie chcę, żeby ktokolwiek zajmował moje miejsce. Wiem, że to egoistyczne, ale nie pozwolę na to!

Woła kelnera, a po chwili przed nami pojawiają się dwa kieliszki wódki. Patrzę na nią zdziwiony.

– To ty możesz pić?! - pytam, kiedy jej wargi zbliżają się do szklanego naczynia, ale ona mnie nie słucha i wypija jego zawartość, krzywiąc się przy tym.

Jest taka słodka... I niewinna. Dlaczego musi być chora? Dlaczego takie rzeczy muszą dotykać tylko dobre, niczemu niewinne osoby, a tacy zbrodnialcy chodzą po świecie i krzywdzą innych, i nawet nie dostają za to kary? Boże, dlaczego we mnie jest tyle żalu!?

– To na odwagę – odpowiada, pocierając nos.

Na chwilę postanawiam nie patrzeć się na nią i spoglądam w kierunku kieliszka.

– To ja też wypiję na odwagę – kwituję i szybko wypijam.

Naprawdę nie wiem, który to. Ale zapijanie smutku serio mi nie wychodzi.

– Możemy pogadać? - słyszę i chcę skakać z radości.

Jednak chce ze mną gadać!

– Oczywiście! - szybko podnoszę się z miejsca, przy czym nieco się zataczam, ale w porę odzyskuję równowagę. - Ja dla ciebie zrobię wszystko – obiecuję.

Mam taką wielką ochotę na to, żeby ją przytulić, że po prostu obejmuję ją tak mocno, żeby nigdy mi nie uciekła, żeby wyparowały z niej resztki obaw, że nie damy sobie rady. Na pewno damy sobie radę! Ja nie pozwolę na to, żeby jakaś głupia choroba mi ją zabrała!

Maja przez chwilę nie robi nic. Boję się, że jest na mnie zła, że to zrobiłem, wiem, że czuje się nieco onieśmielona, kiedy jej dotykam i teraz naprawdę się boję, że tego nie przemyślałem i ją przytulam. Ale wtedy ona plecie ramiona na moim karku i przykłada głowę do mojego obojczyka. Tak bardzo tęskniłem za jej bliskością, dotykiem, mimo że ostatni raz widzieliśmy się rano. Przez to wszystko co się działo, miałem wrażenie, że minęły całe lata. Ale teraz to nie ma znaczenia.

Po chwili odsuwa się ode mnie, a ja boję się, że mnie nie chce, że się nie zakochała, że znowu chce odejść, dlatego łapię tak szybko jej dłoń, jak to tylko jest możliwe.

– Chodźmy stąd – prosi.

– Wszędzie za tobą pójdę – rzucam bez wahania.

A na jej twarzy widzę chyba smutek. Chyba.

Teraz chcę szybko wytrzeźwieć!

~

Od kiedy tylko zobaczyłam Mariusza, mam wrażenie, że mam stan przedzawałowy. Gula w gardle oraz ciągłe uczucie, że zaraz się popłaczę w ogóle mi tego nie ułatwia. Do tego słyszałam jego rozmowę z Grosikiem i aż uginają się pode mną nogi, kiedy to słyszę.

Teraz prowadzę go do mojego pokoju. Widać po nim, że jest nieźle pijany, ale idzie całkiem dziarsko i mi się nie opiera. Trzyma mnie mocno za rękę, co jeszcze bardziej sprawia, że chce mi się płakać. Nie chcę jej puszczać. Nie chcę go puszczać, oddawać go innym dziewczynom, on jest... jedyną dobrą rzeczą, jaka spotkała mnie w tym roku. Jedną z nielicznych, jaka spotkała mnie w życiu. Czy mogę tak po prostu rezygnować z kogoś, kto daje mi tyle szczęścia, kto jest dla mnie całym światem?

Nie bez problemu udaje mi się w końcu otworzyć drzwi i wchodzimy do środka. Sadzam Mariusza na łóżku i jakoś wyswobadzam swoją dłoń z jego mocnego uścisku.

– Jesteś w stanie ze mną porozmawiać? - pytam, siadając tuż koło niego.

Odwraca się w moją stronę. Ma nieco rozbiegane oczy, co w sumie nieco mnie bawi, ale jest mi gorzej, kiedy pomyślę, że to przeze mnie doprowadził się do tego stanu.

– Jestem – potwierdza.

Poniekąd chciałam usłyszeć, że nie, nie jest w stanie, żebyśmy porozmawiali jutro, bo jest zmęczony, pijany i morzy go już sen. Ale niestety muszę powiedzieć mu to wszystko, co mi dzisiaj łopatami do głowy nabijała Łucja.

Biorę głęboki wdech i opuszczam wzrok. Patrzę teraz na nasze nogi, jakby miało mi to w czymś pomóc.

– Doszłam do wniosku, że źle cię potraktowałam rano – jest pierwszy krok.

Mariusz milczy. Może będzie dobrze.

– Kiedy cię poznałam, myślałam, że nie będziesz się mną za długo interesował, dlatego nie chciałam ci nic mówić o chorobie, bo po co – wzruszam ramionami.

– Jak mogłaś tak pomyśleć? - szybko odszukuje moją dłoń i patrzy na mnie smutnymi oczami.

Boże, nie płacz, Majka. Jak ja mogłam doprowadzić go do takiego stanu i pomyśleć, że on to lepiej zniesie niż patrzenie na mnie jak umieram? Jestem taka głupia!

– Nie wiem, Mariusz – próbuję uniknąć jego wzroku. - Ale później zaczęliśmy się spotykać, a ja zrozumiałam, że ci na mnie zależy. Mi na tobie w sumie też zaczęł0 – na moich policzkach pojawiają się czerwone plamy. Mam wrażenie, że w pokoju robi się coraz goręcej. - I coraz trudniej było mi tak po prostu to powiedzieć.

Milczy. No to jedziemy dalej.

– A kiedy o tym wszystkim się dowiedziałeś, to z jednej strony chciałam, żebyś nie zmienił swojego stosunku do mnie, ale z drugiej... nie zaakceptowałeś mojej decyzji. A ja nie chciałam, żebyś patrzył na mnie, jak umieram...

– Nie umrzesz – obiecuje mi to i jeszcze mocniej ściska moją dłoń.

Tak bardzo bym tego chciała...

– Nie chciałam, żebyś miał jakiekolwiek zobowiązania wobec chorej dziewczyny, kiedy twoja kariera nabiera rozpędu, żebyś się zatrzymywał tylko i wyłącznie przeze mnie – tłumaczę.

– Maja... - mówi łamiącym się głosem.

– Co? - mam podobny ton.

Wbijam w niego wzrok i już się nie powstrzymuję, tylko po prostu płaczę. To wszystko, co nazbierało się we mnie przez cały ten rok, po prostu wybucha. Cały ten ból, żal oraz to, że nie mogę być dla niego tą bezproblemową dziewczyną, na którą zasługuję, a tak bardzo bym chciała.

Mocno mnie przytula do siebie i głaszcze po plecach, ale ciężko jest mi się uspokoić, kiedy uświadamiam sobie, że wiecznie nie będę mogła otrzymywać od niego pieszczot, że może to są te ostatnie, że może tam gdzie będę później wcale nie będę o nim pamiętała. I wpadam w jeszcze większy lament. Jedyną pociechą mojego marnego życia i rychłej śmierci był fakt, że nigdy o nim nie zapomnę, nawet wtedy, gdy moje serce ostatecznie się zatrzyma. A co jeżeli tak nie będzie? Jeżeli stracę go na wieki? I te wszystkie wspólne chwile?

– Nie byłabyś dla mnie jakimś tam zobowiązaniem... - mówi cicho i odsuwa mnie od siebie.

Nie umiem się skupić, patrzę raz na jego usta, raz na nos, raz w oczy i tak w kółko. Cała się trzęsę, a on próbuje powstrzymać spazmy rzucające moim ciałem, trzymając ręce na wysokości moich żeber, ale to na nic.

– Byłbym przy tobie, bo chcę tego. I będę, jeżeli ty tego chcesz. Wystarczy jedno słowo – jego głos jest taki spokojny, że powoli się uspokajam.

Wierzyłam w to, że on mnie nie odtrąci mimo tego, co powiedziałam mu rano, mimo tego, że sama go odtrąciłam. Kiedy w mojej głowie narodził się plan, żeby z nim pogadać, wszystko wyjaśnić, miałam głupią nadzieję, że on będzie chciał mnie wysłuchać, że jednak coś dla niego znaczę, mimo tej porannej sytuacji, kłamstwa, odmiennego zdania i ostatecznie tego zakończenia naszej znajomości.

Wystarczy jedno słowo...

Patrzy na mnie wyczekująco. Moja klatka piersiowa unosi się miarowo, już odzyskuję powoli panowanie nad własnym ciałem. Widzę też, że on pod wpływem tych emocji trzeźwieje. Może nadal ma rozbiegany wzrok i wygląda nieciekawie, ale nie jest kompletnie zalany i wie, co się tutaj dzieje.

To chyba ja jestem pijana, bo nie mam pojęcia, co się stało.

– Chcę – odpowiadam w końcu. I powtarzam, bo mam wrażenie, że to do niego nie dotarło.

Kiedy uświadamia to sobie, uśmiecha się i jeszcze mocniej mnie przytula. Mam wrażenie, że zaraz wyciśnie wszystko ze mnie, tak mocny jest to uścisk. I odpycham od siebie wyobrażenia tego, jak może wyglądać nasza przyszłość, jak ciężko nam może być. Takie jest życie. Może Mariusz będzie tą łyżeczką cukru, która posłodzi moje gorzkie bytowanie. Mam taką nadzieję...

– Nie zawiodę cię – szepcze mi do ucha, a mnie przechodzą dreszcze, kiedy tylko słyszę te słowa. - Obiecuję – dodaję.

– Wiem, że mnie nie zawiedziesz – próbuję opanować wzruszenie, jakie zawładnęło moim ciałem.

– Będę wymarzonym chłopakiem i będę się starał jeszcze bardziej – dodaje.

Oddalam się od niego, po czym ujmuję jego twarz w dłonie i przyglądam mu się z uśmiechem, chociaż jest to ciężkie, przez spływające ciągle łzy. Jak dobrze, że Łucja pożyczyła mi tę wodoodporną maskarę, bo byłaby... masakra!

Dotykam kciukami jego kości policzkowych, przyglądam się ustom, kształtnym brwią, widzę, że odbijam się w jego oczach... i chciałabym się tak zawsze w nich odbijać.

– Już jesteś moim wymarzonym chłopakiem – wyznaję i całuję go.

Smakuje trochę wódką, ale ja pewnie też. Piłkarz po chwili oddaje pocałunek i przyciska mnie do siebie zupełnie tak, jakby bał się, że to wszystko sen, albo że się zaraz rozmyślę i go zostawię.

Ani myślę. Nawet śmierci na to nie pozwolę.

Opadam plecami na łóżko i ciągnę go za sobą. Początkowo jest zdziwiony moją śmiałością, ale nie oponuje i wraca do całowania mnie. Nasze pocałunki robią się coraz bardziej zachłanne, a ja nie mogę w to uwierzyć, że umiem się t a k całować! Gdyby ktoś powiedział mi kilka miesięcy temu, że do perfekcji opanuję buziaki z języczkiem, to bym go wyśmiała.

Chyba mam dobrego nauczyciela, pomyślałam,

Przesuwamy się trochę dalej, żeby było nam wygodniej, a ja dłonie przenoszę na jego plecy i przez koszulkę badam kostki jego kręgosłupa. A Mariusz korzystając z momentu zostawia moje usta i przenosi się na szyję, żeby zacząć obdarowywać ją pocałunkami. Z moich ust wydobywa się ciche mruknięcie, a on odrywa się na moment, żeby się uśmiechnąć. A potem wraca do przerwanej czynności.

Kiedy tak mnie całuję to myślę, ile rzeczy ominęło mnie przez tyle lat cnotliwego życia. I cieszę się, że jest trochę podpity, bo pewnie bałby się, że mogę czuć się urażona jego śmiałością.

Przez to, że to taka nowa sytuacja, w której się znalazłam, naprawdę nie wiem, co mam zrobić z rękami, dlatego postanawiam go objąć. Zaczynam panikować przez swój brak doświadczenia. Może powinnam zacząć w końcu słuchać intuicji a nie rozumu?

Ale teraz zaczyna za mnie myśleć ciało, któremu jest strasznie przyjemnie przez te pocałunki z jednej, drugiej strony szyi, na dekolcie i ręce błądzące po talii, biodrach i udach. I to ciało chce więcej, a ja myślę chwilę, czy nie będę tego żałowała, ale wtedy łapię za kraniec jego koszulki i mam gdzieś wszystko. Na pewno nie będę żałować.

Nie z nim.

Piłkarz ponownie zaczyna całować moje usta, a ja wtedy podciągam w górę jego koszulkę i odsłaniam skrawek pleców. Od razu reaguje na moje działania.

– Maja... - mówi powoli i patrzy na mnie z góry.

Ma coraz mniej rozbiegany wzrok. Chyba trochę go rozbudziłam.

– Mariusz... - powtarzam tym samym tonem i siadam.

Widzę, że się waha. Ale nie powinien. Oboje tego chcemy. W sumie to nawet było na mojej liście, więc powinien mi pomóc w spełnieniu ostatniego marzenia, prawda?

– Jesteś pewna? - pyta poważnym, niepasującym do niego tonem.

Łapię go za rękę i spoglądam w oczy.

– Jestem pewna – oznajmiam bez cienia zawahania w głosie.

I postanawiam się oddać jego rękom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro