Czwarty
Zaczynam protestować, ale on nic nie odpowiada i tak idziemy, od czasu do czasu przypomina mi się, że powinnam mu się postawić, aż w końcu wchodzimy do recepcji. Tej samej, w której byłam wczoraj, tuż przed naszym ponownym spotkaniem.
Kiedy znowu chce zaciągnąć mnie w miejsce x, protestuję i zatrzymujemy się.
– Nigdzie z tobą nie pójdę, jeśli nie powiesz mi, o co chodzi – szepczę, na co on przewraca oczami.
– Chcę ci tylko pokazać, że chcę ci pomóc z tą listą, niekoniecznie z tym punktem.
Włoski stają mi dęba niemal na całym ciele. Ten sam zwrot „chcę ci tylko pomóc" sprawia, że jest mi niedobrze z emocji... ale też dobrze. Moje życie to pieprzony paradoks.
– Niby jak? - oczywiście, adorują nas pary oczu należące do kadrowiczów, niektóre nawet do sztabu szkoleniowego. Nawet nie chcę zgadywać, jakie plotki powstaną na nasz temat.
– Czytałem twoją listę raz w życiu, ale pamiętam wszystko, co na niej było – puszcza moją dłoń, która czuje się teraz dziwnie samotnie i tyłem idzie w stronę windy. - Idziesz?
Nie powiedział mi nic, co pozwoliłoby mi dowiedzieć się, co kombinuje, ale... teraz jest właśnie pora na kombinacje. I tak nie będę niczego długo żałowała, bo przecież...
Idę za nim, a na jego twarzy gościu triumfalny uśmiech. Wybiera numer piętra i po chwili wrota się przed nami otwierają, a wychodzą z nich Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Czuję się onieśmielona ich bliskością. Przecież do tej pory widywałam ich jedynie w gazetach, na plakatach lub w telewizji. A teraz stoją tak przede mną, żywi, uśmiechnięci i patrzą się znacząco to na mnie, to na Stępińskiego.
– Zatkało cię? - trąca mnie bokiem, gdy wchodzimy do windy.
– Wcale nie – upieram się, chociaż serce ciągle bije mi jak szalone i wiem, że podczas zasypiania będę miała problem.
W milczeniu patrzymy się na siebie, stojąc po przeciwnych stronach klaustrofobicznej windy. Oboje mamy ramiona założone na piersiach i uśmiechy wymalowane na twarzach. Przez moment był na mnie zły, tego nie da się ukryć. Ja na niego też, głównie przez to, że mnie wyśmiał, ale... chyba nam przeszło, bo szczerzymy się do siebie jak głupi.
Mimo że zaraz wysiadamy, ja postanawiam się mu dobrze przyjrzeć, bo nie miałam jeszcze takiej sposobności. I tak z bliska. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to czarujący uśmiech. Uwierz, żadna dziewczyna nie byłaby obojętna, gdyby mogła spojrzeć na niego tak z bliska. Ten szalony błysk w oczach, który dodaje mu uroku. Gdy się uśmiecha, to w zasadzie uśmiech zakrywa mu połowę twarzy, ale... i tak robi na mnie wrażenie. Na lewej ręce ma założony zegarek, buty idealnie czyste, rękawy bluzy podwinięte tuż pod łokcie... niby nic, ale całokształt nieco imponujący.
Nieco bardzo.
Zauważam, że on też się na mnie patrzy. Myślę nad tym, co on uważa na temat mojej osoby, czy też robi taką dokładną analizę, ale wtedy winda się otwiera, a my z niej wychodzimy. Mariusz postanawia mnie przepuścić i robi przy tym zabawny gest, a ja wychodzę jako pierwsza i od razu mam ochotę tam wrócić, bo boję się, że on postanowił, że wejdę do klatki na pożarcie lwów. A raczej Orłów.
– Po co... - nie zdążam spytać, bo wsuwa swoje ramię w moje tak, jak zrobił to na dole i prowadzi mnie przez korytarz. Skutecznie zamknął mi usta.
Idziemy jeszcze chwilę w milczeniu, aż dochodzimy do pewnego miejsca, w którym słyszę głośne męskie głosy. Stajemy, a ja patrzę wyczekująco, aż mi coś powie. Domyślam się, że tam zapewne są jego koledzy z kadry, a biorąc pod uwagę jak sam Błaszczykowski i Piszczek na mnie podziałali, nie chcę nawet wiedzieć, na jaką fangirl wyjdę, gdy zobaczę przynajmniej połowę kadry zbitą w miejscu.
– Jednym z punktów twojej listy było to, że chciałaś powiedzieć komuś to, co o nim myślisz... - przypomina mi.
– A, tak. I co w związku z tym? - nie bardzo rozumiem. A może inaczej: nie bardzo chcę rozumieć, bo powoli dociera do mnie to, co chce zrobić.
– Po prostu wybierz sobie jakiegokolwiek chłopaka i powiedz mu, co o nim myślisz – mówi, a ja patrzę na niego wielkimi oczami i mam ochotę rzucić kilka niepochlebnych słówek. - Tylko... taka rada – zaczyna szeptać i mimowolnie przybliża głowę do mnie. Mam wrażenie, że przemawia do mojego obojczyka, a ja muszę zapanować nad dreszczami, które maluje na mojej skórze – Nie mów Nawałce, co o nim myślisz. Mogłoby być groźnie – po czym się prostuje i śmieje.
Ja jestem ciągle wstrząśnięta tym, co się wydarzyło. Próbuję się uspokoić, ale świadomość, że za chwilę stanę oko w oko z piłkarzami jest elementem zapalnym. Swoje dołożył Stępiński, który... zachowuje się jak palant i szepcze mi do ucha różne słówka, dbając przy tym o to, żebym czuła się nieswojo.
Zresztą... jakim cudem przy nim nie jestem poddenerwowana aż tak? To jest... zaskakujące. Ale nie dane jest mi o tym pomyśleć, bo znowu ciągnie mnie za rękę, a kilkanaście par oczu patrzy się na mnie jak na zwierzę cyrkowe. Jestem przerażona, a przy tym naprawdę podekscytowana tym faktem, że dane jest mi oddychać tym samym powietrzem co Kamil Glik czy Łukasz Fabiański.
– Mariusz, ledwo znaleźliśmy się w La Baule, a ty już znalazłeś sobie dziewczynę? - z białej kanapy podnosi się Kamil Grosicki i zmierza w naszą stronę.
Przerażona patrzę się na mojego towarzysza, który posyła mi uśmiech. Bardzo śmieszne. Może dla niego to normalne, ale ja w kontaktach z kopaczami jestem nowicjuszką.
– Nie, po prostu chcę zrobić dobry uczynek – kiwa głową, gdy Grosik jest tuż przed nami i podaje mi swoją rękę.
– Kamil – przedstawia mi się, a ja nieśmiało wyswobadzam swoją rękę ze Stemplowego uścisku i podaję mu swoją. - Widzę, że się go boisz – zaczyna się śmiać.
– Chyba nie – wzruszam ramionami i znowu posyłam spojrzenie napastnikowi.
– Przyszliśmy tutaj, bo... mamy coś do zrobienia – mówi po chwili namysłu, a Grosicki podnosi jedną brew ku górze i kiwa głową ze zrozumieniem.
– No dobrze, nie będę wam przeszkadzał – mówi na odchodnym, siadając z powrotem na kanapie koło Arka Milika. - Skoro macie zrobić to „coś", to zróbcie.
Czuję zażenowanie. Czemu w tej kadrze wszystko kręci się tylko i wyłącznie wokół seksu? A może tylko ja jestem taka wyczulona? Próbuję się uspokoić, chociaż nie jest to łatwe w towarzystwie idoli. Przyglądam się urządzonemu specjalnie dla piłkarzy pokojowi – wszystko tutaj jest w stonowanych kolorach, na jednej ze ścian znajduje się meblościanka z telewizorem plazmowym na których obecnie puszczane są jakieś wiadomości. Prócz sofy jest tutaj też kilka foteli, które aż proszą się o to, aby na nich usiąść.
Wydaje mi się, że zainteresowanie nami już minęło – kadrowicze wgapiają się w ekrany swoich telefonów, albo dokuczają sobie nawzajem. Jestem już dużo spokojniejsza, choć moje serce bije tak, jakby zaraz miała dostać wylewu.
– To jak? Komu powiesz, co o nim myślisz? - cały czas na mnie naciska.
Marszczę brwi. Napisanie czegoś na liście życzeń to jedno, ale zrobienie tego to już drugie. Jestem z natury strasznie nieśmiała i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nawet to, że postanowiłam być teraz zupełnie inna, lepsza.
– Tobie – uśmiecham się.
– To pewnie padłyby same superlatywy – prezentuje swoje ząbki, a ja kręcę głową. - No już. Ponad dwudziestu dżentelmenów, którzy tylko czekają na to, aż ich podsumujesz. Dawaj, mała – czuję na plecach jego dłonie i nie jestem w stanie nawet odpowiednio zareagować i ich strzepnąć, bo już pchnie mnie w stronę chłopaków.
Moje buty okazują się całkiem mądre, bo w parze z wykładziną mnie zatrzymują, a tym samym chronią przed samą kompromitacją. Znowu wszyscy się na mnie patrzą, a Szczęsny wykorzystuje moment, aby zapytać się, czemu jeszcze nie robimy tego „czegoś". Robię się czerwona na twarzy i wracam do Mariusza, który bawi się przednio.
– Po prostu to zrób! - namawia mnie.
Znowu czuję na swoich plecach spojrzenia dosłownie wszystkich i wiem, że to zdanie wyrwane z kontekstu brzmi dosyć... beznadziejnie. Ale postanawiam się nie przejmować.
– Po pierwsze nie mów do mnie „mała" - stawiam pierwszy warunek, a za sobą słyszę głośne jęknięcie ze strony mężczyzn. Widzę też, że Mariusz robi krok w tył, gdy zaczynam wyliczać, co mi się nie podoba – Po drugie: zrobię, co będę chciała. A po trzecie: teraz sobie po prostu pójdę – po każdym wymienionym zdaniu słyszę ten sam dźwięk. On próbuje złapać mnie jeszcze za rękę, ale ostatecznie udaje mi się wyrwać.
Idę w stronę wind i mam nadzieję, że trafię. Słyszę owacje od chłopaków, a na moją twarz wypełza przygłupi uśmiech w adoracji rumieńców. Nie zdążam nawet wyjść z tej wnęki, gdy wymija mnie Lewandowski. Na początku wcale nie zwraca na mnie uwagi i traktuje mnie tak, jakbym była normalną osobą, którą mógł spotkać podczas zgrupowania przed Euro 2016 w tym hotelu na tym piętrze, ale później coś mu jednak nie gra, odwraca się w moją stronę i przygląda chwilę.
Początkowo otwieram usta ze zdziwienia. To przecież nie zdarza się zbyt często, żeby ot tak mijać na korytarzu piłkarza, który gra w jednym z najlepszych klubów Europy. Ale wtedy widzę też, jak Mariusz gdzieś w tyle na mnie patrzy i wpadam na pewien pomysł. Uśmiecham się i patrzę na oddalającego się napastnika, po czym wołam go po pseudonimie.
Piłkarz odwraca się w moją stronę i szuka źródła głosu, aż przypomina mu się, że to ja we własnej osobie. Czuję, jak wszyscy wstrzymują oddech, jakby bali się, że mogą coś przeoczyć. A ja zaczynam po prostu mówić, przypominając sobie, że w razie czego mogę uciec do windy.
– Wydajesz mi się być równy gość, ale... - jest nieźle zdziwiony, gdy zaczynam go oceniać, ale wydaje się, że moje zdanie się dla niego liczy... bynajmniej nie zachowuje się jak księżniczka i mnie słucha. - Nie bądź takim pantoflem i porządź trochę w domu, bo zaraz twoja żona wypierze ci mózg. Dziękuję! - udaję się w stronę windy i za sobą znowu słyszę oklaski i odgłosy zachwytu ze strony kadrowiczów.
Nie ma słów, które mogłyby opisać to, jak dziwnie się czuję. Ale mimo wszystko uśmiecham się szeroko i kręcę głową. Naprawdę to zrobiłam! A podpuścił mnie do tego Mariusz!
________________________________________________________________
Od autorki: ten rozdział postanowiłam "wyciągnąć" z poprzednika, bo miałam wrażenie, że dzieje się w nim za dużo.
Chciałam podziękować za to, że jakimś cudem się tutaj pojawiacie i głosujecie. Tak czy siak rozdziały będą się tutaj pojawiały, bo szkoda, żeby to opowiadanie marnowało się w czeluściach mojego komputera, skoro tak je lubię i często w myślach wracam naszych bohaterów i myślę co u nich słychać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro