Trzynasty
Do mamy zadzwoniłam, mój beznadziejny humor również nie dawał o sobie objawów występowania, a ja ciągle nie mogłam uwierzyć w tę dosyć nieprawdopodobną sytuację. Nie wiem, czy na miejscu kobiety zrobiłabym to samo – miała przecież drobne problemy z chodzeniem i specjalnie pofatygowała się do mnie, żeby wesprzeć. Muszę przyznać jednak pewną rzecz – tchnęła we mnie trochę życia. Może nie do końca jej wierzę w to, że życie jest piękne, ale... mogę zrobić tyle rzeczy, żeby moje się takie stało.
Przynajmniej na końcu.
Rano budzę się z mdłościami. Nie zdążam nawet zbyt dobrze się przebudzić, a już robię sobie przymusową wycieczkę do łazienki i spędzam namiętne chwile z sedesem. Po tym spotkaniu jestem jeszcze bardziej wyczerpana i nie mam ochoty nawet ruszać się z łóżka.
Odruchowo sprawdzam telefon. Nie ma tam jednak żadnych nowych wiadomości bądź połączeń. O ile wczoraj prosiłam w duchu, żeby Mariuszowi nie przychodziło do głowy kontaktowanie się ze mną, o tyle teraz czuję wielki zawód. Mimo wszystko próbuję go ukryć, gdy do środka wpada Łucja z wielkim uśmiechem na twarzy.
– Wstałaś w końcu, śpiochu? - zwraca się do mnie, siadając u siebie na łóżku.
– Nie, ciągle śpię – ironizuję, na co dopowiada kwaśnym uśmiechem. - Po co zadajesz głupie pytania?
– Może to moja pasja? - pytaniem odpowiada mi na pytanie. Ale to jest pyskate! A Mariusz mówił, że może gdy pospotyka się trochę z Bigosem, to może ją to trochę zmieni... śmiem twierdzić, że jest wręcz odwrotnie.
Nie chce mi się dłużej rozmawiać, dlatego szczelnie otulam się kołdrą i postanawiam przeleżeć cały dzień w łóżku.
– Nie ruszasz się dzisiaj stąd? - znowu zaczyna pytać, a mi głowa zaraz wysiądzie.
– Niet – odpowiadam.
Odkrywam sobie twarz, z wielkimi trudnościami przewracam się na drugi bok, po czym widzę, jak zawzięcie (znowu) koresponduje. Z irytacją wzdycham i postanawiam się w to nie mieszać. Łucja zaczyna mnie wkurzać z tym swoim nałogowym smsowaniem. Miałyśmy się tutaj bawić, a ona większość czasu spędza z telefonem w dłoni. Wolę się jednak nie odzywać, bo boję się, że mam dzisiaj zły humor, a raczej fatalny i nie chcę, żebyśmy się pożarły.
Mimo trudności zasypiam.
Mariusz
Ten telefon tak strasznie kusi, ale wiem, że to byłoby niezbyt grzeczne. Myślę o niej cały czas i próbuję zrozumieć jej wczorajsze zachowanie. W ogóle nie była sobą. Taka cicha, wycofana, zamyślona... jestem pewien, że stało się coś poważnego, ale o to nie spytałem, bo nie wiedziałem nawet, jakich słów użyć.
Miałem się odezwać, prawda... ale ktoś drastycznie pozmieniał moje plany i pojawił się w hotelu niedługo potem, jak rozstałem się z Mają. I teraz mam niezły mętlik w głowie.
A wszystko skomplikowała ta niezapowiedziana wizyta... byłem wszystkiego pewien, a teraz najzwyczajniej nie wiem.
Schodzę na dół na śniadanie, mając nadzieję, że w misce owsianki odnajdę sens życia i odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
Maja
Po tej drzemce czuję się wypoczęta i rozluźniona. Mam tyle siły, że mogę przenosić góry włącznie z Wieżą Eiffla. Postanawiam jednak mile zaskoczyć Mariusza i zrobić mu niespodziankę. Nie dał mi znaku życia? Ja też nie dam. Tylko sama pokażę, że mam się dobrze.
A gdyby pytał, o co chodzi... nie obiecuję sobie, że już dzisiaj pokażę wszystkie karty. Nie, bo boję się, że będzie jak wczoraj, że będę reagowała na wszystko tak, jakby było nawiązaniem do mojej choroby. Jeśli będę gotowa, to to zrobię. Teraz jednak o wiele bardziej pragnę skopać mu tyłek w FIFIE.
Łucja, widząc moje zmartwychwstanie, podrywa się gwałtownie z łóżka.
– A panienka to gdzie się wybiera? - zakłada ramiona na piersi i stoi w futrynie drzwi od łazienki, jakby chciała zastąpić mi mamę.
– Do panicza – odpowiadam w podobnym stylu, na co reaguje śmiechem.
– Skąd ta nagła zmiana? - pyta.
Wyciągam z walizki ubrania, zestawiam je ze sobą i zastanawiam się, czy nie ośmieszę się takim oto strojem. Gdy widzę jej minę, już wiem, że nawet jej nie odpowiedziałam, ale myślami byłam i jestem w innym, oddalonym o niecały kilometr hotelu.
– Nie wiem – wzruszam ramionami.
Przepraszam ją i idę się odświeżyć, żeby niedługo potem już wędrować ku hotelowi. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy, a ja powtarzam w myślach to, co powiedziała mi ta staruszka. Uskrzydliła mi. Może do końca się z nią nie zgadzam, bo jednak życie dało mi w tyłek i to bardzo, ale... chociaż mogę spróbować, że nic się nie stało i się cieszyć. Czasem mi się to udaje, ale po pewnym czasie pewne kontrolki zapalają mi się w głowie i już nie mogę, Majka musi zacząć wymyślać problemy, bo byłoby nieważne.
Teraz będzie inaczej. Teraz będzie musiało być inaczej, bo czasu we Francji zostało mi niewiele.
Niedługo później jestem już pod budynkiem i zauważam, że jest tutaj dosyć tłoczno. Nie sprawdziłam nawet, która jest godzina i szczerze nie darowałabym sobie, jeśli właśnie mieliby iść na trening. Aby się upewnić, postaram się kogoś zapytać o odpowiedź na moje pytanie.
Nie mam śmiałości, żeby podejść do Pazdana. To nie tak, że boję się ludzi łysych, ale raczej tego, że zablokował możliwość pytań. Mam ochotę parsknąć śmiechem za to, co wymyśliłam, ale się powstrzymuję. Szczęsny akurat wychodzi z hotelu, dlatego postanawiam zasięgnąć porady u niego.
– Wojtek! – wołam mężczyznę i przyspieszam kroku, widząc jak szybko się ta łajza ode mnie oddala.
Odwraca się nerwowo na boki, po czym robi zdziwioną minę na mój widok. Jeszcze nie tak dawno nie wyobrażałam sobie walić na „ty" do piłkarzy, których podziwiałam, a moje serce na ich widok niemal wyskakiwało z piersi i tańczyło na stole, ale znajomość z jednym Superktosiem wiele zmieniła.
– Co tam? - podchodzi i zaczyna potrząsać rękoma w kieszeniach. - Trochę się spieszę, bo Marina ma przyjechać – bąka i uśmiecha się znacząco.
– Dobra, nie drążę – macham teatralnie rękoma. - Tylko chcę wiedzieć, gdzie jest Mariusz.
Robi wiele oczy, ale później przypomina sobie jednak, że widzę jego reakcję i przywraca normalną mimikę. Boniu, o co mu chodzi?
– Yy... - znowu zaczyna rozglądać się na boki, po czym dostrzega Piotrka Zielińskiego.
Później zaczyna robić się naprawdę dziwnie, bo łapie piłkarza Empoli za fraki, stawia koło siebie i nie wiem, kto jest bardziej zdziwiony – ja, że Szczęsny popisał się przede mną taką siłą i agresją, czy Piotrek, który nawet nie wie, co się tutaj właściwie dzieje. Ja też nie. Wszystko zaczęło się od niewinnego pytania, a ja zastanawiam się, co też tutaj musi się dziać.
– Ja muszę lecieć – tłumaczy bramkarz Romy. Zamierza właśnie w tej chwili dać nogę i spotkać się ze swoją świeżo upieczoną żonką.
– Co? O co ci chodzi? - nie pozwala mu na to jednak znudzony, ale stanowczy głos pomocnika.
Wojtek prawie zabija wzrokiem swojego kolegę, a ja zastanawiam się, czy po prostu nie lepiej iść poszukać Mariusza na własną rękę. Dobrze, może hotel i cały ten plac do kilka niezłych hektarów, ale wolę to niż towarzystwo Zielińskiego. Nadal nie mogę wybaczyć mu tego niewybrednego komentarza, nawet jeśli nie jest świadomy tego, że takie... rakowisko stoi właśnie przed nim.
Bramkarz nachyla się nieco nad Zielskiem i przez zaciśnięte zęby syczy:
– Maja szuka Stempla.
Piotrek łapie się za serce, a ja mam wrażenie, że ktoś mnie nagrywa. Um, może będę w następnym odcinku na Łączy Nas Piłka? Może Wiśnia zatytułuje go: „Intrygi, Stępiński i Ukryta Kamera"? Wszystko możliwe.
Wojtek się ulatnia. Ja i Piotrek stoimy naprzeciwko siebie jak te dwie sieroty. Nie wiem, czemu po prostu go nie olewam i nie wcielam w życie swojego planu. Już mówiłam, mam wrażenie, że ktoś przejmuje kontrolę nad moimi poczynaniami, ale to wcale nie jest śmieszne. Dlatego stoimy tak, a ja obserwuję jak piłkarz popisuje się swoim podaniem zewnętrzną stroną stopy i kopie w moją stronę kamyczka.
Och, doprawdy czuję się doceniona, dlatego oddaję jego „piłeczkę" i – uwaga – zakładam mu kamieniem siatę! Mam ochotę się roześmiać, szczęśliwa przez własny geniusz. I tego oto człowieka chce Liverpool i Napoli? A gdzie są niby oferty dla mnie?
– Możesz mi powiedzieć, gdzie on jest, czy będziemy tak wiecznie stali i grali ze sobą? - pytam wzdychając, gdy widzę, że wyciąga nogę po kolejną prowizoryczną piłkę.
Podnosi na mnie wzrok i widzę, że jest przerażony.
– Dlaczego nie? - ignoruje chyba moje rozsierdzenie i kopie po raz kolejny w moją stronę.
Cholera nie. Koniec balu. Idę dalej. Mam wrażenie, że albo coś przede mną ukrywają, albo właśnie chcą nakręcić coś nowego na kanał, ale... jestem bliższa tej pierwszej opcji. Tylko co?
– Maja no... - słyszę jeszcze jego nawoływania.
Swoją drogą, skąd oni wszyscy znają moje imię?
Z ploteczek, prosta sprawa.
Nie chcę wchodzić do hotelu, bo to wyglądałoby dziwnie. Zresztą nie chcę się naciąć na jakąś kobietę któregoś z piłkarzy i posądzenie mnie o rozwalenie związku. Nie mam co robić, dlatego postanawiam zostać na świeżym powietrzu i siadam na jednej z ławek, żeby – w razie co – mieć podgląd na całą sytuację, zauważyć Mariusza, a nie być przy tym zbyt zauważoną.
Obserwuję wszystkich dookoła i stwierdzam, że albo to ja mam dzisiaj aż za dobry humor, albo po prostu wszyscy na około są lekko zidiociali. Najbardziej rozwala mnie akcja, gdy Krycha chodzi z Glikiem dookoła placu i uczy go francuskiego, tłumacząc, że przecież mu się to przyda. Czuję, że słowa Grześka mogę interpretować jako zmianę klubu i... o Boże, jestem lepsza niż media! W ciszy zastanawiam się, jakiego teraz klubu barwy będzie reprezentować kapitan Torino, gdy słyszę TEN głos, ale nie wiem, skąd dochodzi.
Zaczynam rozglądam się nerwowo. W pierwszym odruchu chcę po prostu wystraszyć Mariusza, powiedzieć „a kuku!", ale najpierw muszę go w ogóle dojrzeć.
I... i wtedy żałuję, że w ogóle tutaj przyszłam, że podnosiłam się z łóżka, że spakowałam walizkę i wróciłam do La Baule, że w ogóle pojechałam na to Euro i pisałam listę. Żałuję, że żyję. Mam wrażenie, że ktoś dał mi w policzek. Tak, to jest dobre porównanie, bo cały mój dobry humor zniknął w sekundę, a ja zastanawiam się, co tu robię. I czemu czuję się tak, jakby ktoś zabrał mi coś mojego.
Przychodząc tutaj, zauważyłam, że wielu piłkarzy krząta się wesoło ze swoimi kobietami u boku. Mariusz wcale nie jest inny. Jest wesolutki, uśmiechnięty i spaceruje z jakąś dziewczyną, której śmiech słyszę niemal na kilometr. Mogłabym bezproblemowo posłuchać nawet o czym mówią, ale nogi już mnie niosą do siebie. Czuję się taka upokorzona, chociaż... niczego mi nie obiecywał. Absolutnie niczego. Mimo wszystko jest mi źle, nawet bardzo. Kłębi się we mnie tyle skrajnych emocji, których nie umiem opisać. Jestem wściekła na to, co się tutaj wydarzyło. Czuję się do tego oszukana, ale i jak najgorsza idiotka, która zbyt wiele sobie obiecywała i właśnie tak jest.
Z prędkością światła wychodzę z chaszczy i postanawiam wrócić do hotelu. Żeby było zabawniej i wyszło na to, że w tym pojedynku na potencjalną ukochaną napastnika Ruchu Chorzów nie wygrywam ja, a moja nieznana „koleżanka", nie zauważam wysokiego krawężnika i wiadomo, co się ze mną dzieje. Ląduję na kolanach i rękach. Na żwirze. Od razu odechciewa mi się żyć.
– Rany boskie! - gdy próbuję się podnieść, słyszę nad swoją głową ów wezwanie.
Bądź silna. Nie pokazuj, że właśnie runęła cała pewność siebie, jaką układałaś, wszystkie plany... że czujesz się jak skończona debilka obiecująca sobie zbyt wiele i nie zauważająca krawężnika. Zaciskam usta i próbuję się zmusić do tego, żeby nic z moich powiek się nie wydobyło. Gdy podnoszę głowę, zauważam selekcjonera. Pięknie, kurczę, pięknie! Jeszcze zaraz zacznie się pytać, co tu robię i dlaczego niszczę żwir!
– Wstajemy, panienko – podaje mi rękę, którą ściskam, jakbym bała się, że inaczej nie wstanę. Mam przy tym nadzieję, że nie ubrudzę „mózgu" naszej kadry krwią przy tym.
Nawałka spogląda na mnie ze współczuciem, jakby widział we mnie tylko i wyłącznie kupę nieszczęścia. Mężczyzna ma na sobie podobny komplecik, jak jego podopieczni, a do tego jego głowę przyozdabia czapka z daszkiem i orzełkiem.
– Dziękuję – bąkam cicho, chcąc tak bardzo już sobie pójść.
– Nic się nie stało? - dopytuje, patrząc z ukosa. - No nie, miałem już nigdy nie powiedzieć takich słów! - kręci głową, przypominając sobie słynną przyśpiewkę kibiców.
Uśmiecham się krzywo i oglądam dłonie; skóra zdarta w cholerę. Spoglądam w dół i widzę przetarte materiał jeansów na jednym z kolan. Moje ulubione spodnie... Jak się wali, to wszystko po kolei!
– Trochę się poobijałam, ale będę żyła – macham lekceważąco ręką i próbuję odejść ze względną godnością.
Gdy jestem już na dobrej drodze ku temu, słyszę za sobą głos:
– A kogoś pani szukała?
Tak, szczęścia, zrozumienia, przyjaźni, może czegoś więcej, a dostałam porządnego kopa w tyłek i karteczkę z napisem: „przestań wyobrażać sobie niestworzone rzeczy, to były tylko dwa pocałunki, nic więcej, pozdrawiam, Mariusz". Ale nie powiem tego, bo jeszcze wyjdzie na to, że jestem jedną z tych hotek, których tak bardzo nie lubi Jędza. Nie, lepiej wymyślić coś lepszego. Z bólem serca postanawiam powiedzieć to, co jako pierwsze przyszło mi do głowy.
– Tak, spotkałam się z kolegą – kiwam głową.
– A jakim, jak można wiedzieć? - dopytuje.
Kurcze, człowieku, nie masz nic lepszego do roboty?
– Z Piotrkiem Zielińskim – odpowiadam, mając nadzieję, że pytany mnie nie wyda... a nawet jeśli, to pewnie moja noga więcej tutaj nie stanie, więc mniejsza o to.
Zazwyczaj od siebie do Mariusza szłam piętnaście minut, ale dzisiaj to moje zdenerwowanie sprawia, że już dziesięć minut później otwieram drzwi swojego pokoju hotelowego, klnąc przy tym pod nosem jak szewc. Rzucam wszystkim na boki, ściągam z siebie bluzę i zaczynam bluzgać na to, jakim tak naprawdę padalcem okazał się być napastnik, ale wtedy podnoszę wzrok ku górze i zauważam, że Łucja nie jest sama. Wiadomo, kto siedzi koło niej i patrzy się na mnie oczami większymi niż pięciozłotówki, prawda?
– Co? - pyta w końcu Bartek, który zapewne niewiele zrozumiał ze zdań złożonych przeważnie ze słowa na „k".
Warczę wściekła i postanawiam podnieść rzeczy, które porozrzucałam. To jest w tym wszystkim najgorsze – nie jestem smutna, tylko zła jak osa. Nie wiem, czy gdybym nie została tam chwilę dłużej, to czy nie zapuściłabym jakiegoś niewybrednego komentarza pod adresem Mariusza przy jego lubej, o ile tak to mogę nazwać.
– Ano to, że twój kolega pobawił się trochę mną, dzisiaj chciałam mu zrobić niespodziankę, przyjść i spędzić z nim trochę czasu, co robiliśmy często, a co widzę? Uśmiechniętego, szczęśliwego, wręcz promieniującego jak Czarnobyl Mańka z równie rozweseloną dziewczyną u boku! - wylewam dosyć głośno swoje żale.
Łucja raz patrzy na mnie, raz na Kapustkę, po czym wstaje, podchodzi do mnie i próbuje mnie uspokoić. Ale później na twarzy dziewczyny widzę majaczący uśmiech. Super! Ja jestem bliska załamania, a ona tak po prostu się uśmiecha!
– To takie zabawne? - ciskam gromami na lewo i prawo, przynajmniej do momentu, gdy siedzi we mnie złość. Nie mogę sobie pozwolić na płacz. Nie znowu. Nieważne, jak bardzo zraniona się czuję. I głupio. I wykorzystana. Boże, czemu miłość i te wszystkie sprawy są takie piękne, a przy tym raniące?
– Tak – kiwa głową.
Tak, teraz widzę, jak mnie rozumiesz. Wystarczył tylko jeden byle jaki chłoptaś na horyzoncie, a ona straciła głowę na tyle, żeby mieć mnie daleko. Czy nie mogę się źle czuć, bo chłopak, o którym miałam lepsze zdanie jest taki, jak wszyscy inni? Próbuję sobie wmawiać, że wcale nie jest mi przykro, że jesteśmy tylko kolegami, ale tak naprawdę nie umiem wymazać z pamięci obrazków, gdy tak mnie przytulał, całował w policzki, głowę... w końcu w usta... a koło tych wspomnień majaczy obraz tego, jak chodził zadowolony z tą cizią u boku i gdyby mógł, to wszedłby jej na głowę!
– Oj, nie obrażaj się – posyła piłkarzowi znaczące spojrzenie, podchodzi do mnie i gdy chce mnie z otuchą złapać za kolano, dostrzega dziurę na wysokości kolana i robi wielkie oczy. - Co żeś zrobiła?!
Śmieję się pod nosem. Ach, czyli jednak ją to obchodzi, to miłe...
– Wiesz, byłam zła i nie zauważyłam krawężnika – strzepuję niewidzialny pył z rąk i sprawdzam, czy mam tak bardzo poharatane dłonie jak myślę. Okazuje się, że skóra nie jest zdarta aż do przysłowiowego mięsa, a do wesela powinno się zagoić. Hehe czyli nigdy.
– Uważaj, mogłaś zrobić sobie krzywdę – widzę dosłownie moją mamę. Identycznie wymachuje tym palcem wskazującym i wie, w którym momencie trzeba go opuścić, a w którym podnieść, żeby temu gestowi nadać odpowiednie tempo.
– Ciesz się, że to nie był samochód – ironizuję.
– Majka! - wrzeszczy na mnie.
– Co!? - i ja nie wytrzymuję. Nie chcę się z nią kłócić, bo wiem, że to będą dla mnie ciężkie chwile i lepiej nie przeżywać ich w samotności, ale – cholera jasna! - mam słabe nerwu, a ona wystawia je jeszcze na próbę!
– Możesz się uspokoić? - prosi nieco spok0jniej, przypominając sobie, że mamy gościa.
A tak... zerkam na Bartka, który siedzi sobie spokojnie, a w jego oczach dostrzegam cień przerażenia. Może boi się, że zostanie wykorzystany jako zakładnik? Jeny, czemu ja mam ochotę na żarty, skoro nie mam nawet ochoty do życia? Dlaczego nie mogę przeżyć chociaż jednego dnia w spokoju i cieszyć się, bo wszystko mi się układa?
Warczę wściekła i odganiam z twarzy wkurzające mnie włosy. Nawet one są przeciwko mnie.
– Tak – potwierdzam.
– Rozumiem, że jesteś rozgoryczona – gdy zaczyna mówić te słowa, idzie tyłek jak rak i postanawia siąść z powrotem na łóżku – bo Mariusz, na którym ci zależy jak na chłopaku, postanowił olać cię dla innej dziewczyny...
Kiwam głową, słuchając jej słów, bo ma dużo racji, ale wtedy dochodzi do mnie sens jej wypowiedzi i – Boże! - właśnie się wkopałam! Po co im wiedzieć o tym, co czuję? A już szczególnie Bartek nie powinien mieć o tym pojęcia, bo zna piłkarza i wszystko mu wygada, tego jestem niemal pewna.
Teraz zostaje mi tylko łganie.
– Nieprawda... - zaprzeczam.
– Dobra, odpuść, nie oceniam, a wiem, jak jest – uśmiecha się współczująco.
Dobrze... mam dosyć tej emocjonalnej huśtawki na dzisiaj. Bo co mi się udało, prócz tego, że moje wymioty trafiły do kibla? Co ja sobą reprezentuję? Jedną, wielką glebę. Nie dziwię się, że wolał bujać się z bezimienną, niż obdzwaniać mnie, chuchać, dmuchać i po raz kolejny upewniać się, że wszystko jest ze mną dobre. Kogo by to nie znudziło. Ja wiem, że on jest aniołem, ale... to jest po prostu moja wina. Miałam szanse na szczęście, a. jest jak zwykle.
– Więc...
___________________________________________
Od autorki: solidarność plemników motzno. I musiałam trochę zamotać, za pięknie było
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro