Trzeci
Znowu źle się czuję i bardzo w znaki daje mi się podróż samolotem. Oczy mi się już kleją, ale za nic nie mogę usnąć, trzymając w dłoniach tuż przed twarzą karteczkę z dziewięcioma cyframi.
Mam numer Mariusza.
On chce mi pomóc ze zrealizowaniem listy.
Co się jeszcze wydarzy?
Łucja postanowiła pochodzić po mieście i próbowała mnie wyciągnąć, ale już nie byłam w stanie. Brzuch rozsadza mi ogromne ciepło, gdy tylko pomyślę o tych kilku godzinach, jakie spędziłam w towarzystwie piłkarza. Swobodnie ze sobą rozmawialiśmy o wielu głupotach, a ja dawno zapomniałam o tym, że jestem u niego na widelcu i gdybym posunęła się za daleko, to pewnie już leciałabym samolotem powrotnym do Warszawy.
On chce się ze mną znowu zobaczyć.
Gdy już się żegnamy, a ja godzę się z tym, że już raczej nie spotkamy się w takiej sytuacji, on bardzo mnie zaskakuje.
– Nie potrzebujesz przypadkiem pomocy w wypełnieniu listy? - spogląda na torebkę, którą miałam uwieszoną przez ramię, a ja poczułam jego palący wzrok na brzuchu.
– Co masz na myśli? - nie powiem, strasznie zdziwił mnie tą propozycją. Znam człowieka od paru godzin, a on postanawia mi pomóc, czego nie robili nawet znajomi z mojej klasy, których znałam nawet kilka lat.
– Coś wymyślimy – uśmiecha się, a ja automatycznie również.
Później widzę, jak szuka czegoś w kieszeniach kadrowego dresu, by podać mi karteczkę. Spoglądam na niego zaskoczona, a on znowu zaczyna się śmiać.
– Jak się wyśpisz, to się odezwij, a coś wymyślimy – mówi, gdy już wstaję.
– Po co mam się wyspać? - wzruszam ramionami, niewiele rozumiejąc.
– Widzę, że już padasz – tłumaczy.
Jestem zdenerwowana. Po co takie komentarze? Nie czuję się jak młody bóg, ale mógłby się opanować i powstrzymać od takich opinii. Zrobię mu na złość i nie pójdę spać, o tak.
Dobra, to było żenujące. Mimo wszystko się uśmiecham. Jego porada jest trochę dziwna, ale mam niby na co narzekać? Nadal jestem we Francji, a gdyby nie to, że postanowił nic nie mówić, już byłabym z powrotem w Polsce.
Wpycham karteczkę do kieszeni i nie wiem, co zrobić. Powinnam iść, ale jak tu się pożegnać? Powiedzieć zwykłe „cześć" i sobie pójść? Rzucić mu się w ramiona i podziękować? Czemu ja nigdy nie przeżyłam podobnych rzeczy i nie mam teraz doświadczenia?
Idę tą najbardziej delikatną drogą. Tak będzie najlepiej.
– Dzięki za miłe spotkanie... – mówię.
– To ja dziękuję – nie pozwala mi dokończyć.
Spokojnie. Pełna kontrola.
– Cześć – podnoszę jedną rękę i nią macham.
Odwracam się na pięcie i zastanawiam, czemu on mi nie chce odpowiedzieć, do licha ciężkiego, a wtedy słyszę kroki i swoje imię. Zamykam na chwilę powieki, żeby się opanować i nie wyobrażać sobie Bóg wie czego. Jestem pewna, że po prostu czegoś zapomniałam i chciał mi to zwrócić.
– Przyjdziesz jutro na trening? - proponuje.
– Nie miałam tego w planach... - zaczynam się tłumaczyć, wyłamując dłonie.
– Przyjdziesz? - ponawia pytanie, zupełnie tak, jakby nie słyszał mojej poprzedniej wypowiedzi.
Kiwam głową, a on się uśmiecha.
– No to do zobaczenia – podaje mi rękę. I znalazłam w końcu swoje zakichane pożegnanie.
Mariusz
Powinienem już dawno spać. Jutro ciężki dzień, najpierw zajęcia na siłowni, później ten właściwy trening. Głowę mam przyciśniętą do poduszki, próbuję znaleźć odpowiednią pozycję, przy której sen by szybko nadszedł, ale nie umiem całkowicie się wyciszyć. A w mojej głowie znajduje się tylko jedna osoba.
Maja.
Niesamowita dziewczyna. Widać, że nieśmiała i trochę niezbyt pewna siebie, ale próbuje wyglądać tak, jakby wcale taka nie była. Rumieńców na policzkach nie oszukasz...
Uśmiecham się na samo wspomnienie i zastanawiam się nad tym, czy nadal śpi. Wyglądała na naprawdę zmęczoną, jakby nie odpoczywała przynajmniej kilka dni. Niby chcę, żeby spała sobie smacznie, ale bardziej oczekuję na jakąkolwiek wiadomość od niej.
Ale nic.
Próbuję znaleźć sobie jakieś zajęcie. Włączam nawet telewizor i próbuję oglądać jakąś francuską operę mydlaną, ale szybko mnie to męczy. Dzięki Bogu, słyszę dźwięk smsa i już nawet nie muszę sprawdzać, kto pisze.
Przyglądam się dziewięciu cyferkom, próbując znaleźć w nich coś zabawnego, aż w końcu dostrzegam „95", mój rocznik. Miły zbieg okoliczności. Naciskam na wiadomość i odruchowo się uśmiecham.
Cześć, tu Maja. Wiem, trochę późno, ale jakoś tak wyszło. Miłej nocy.
Odpisuję błyskawicznie i również życzę jej fajnych snów.
Moje na pewno takie będą.
– Idziesz na trening reprezentacji! - piszczy mi do ucha Łucja. - Bo Mariusz cię zaprosił! Ten Mariusz! - długo zwlekałam, żeby podzielić się z nią tymi rewelacjami, a gdy to już robię, to cierpią na tym głównie moje bębenki.
– Ty idziesz ze mną – uśmiecham się szeroko, widząc jej reakcję.
Rzuca mi się w ramiona i kilkukrotnie mi dziękuje, po czym siada na ziemi i próbuje w walizce znaleźć odpowiednie ubrania.
– Ej, ja w to nie wierzę – usta jej się nie zamykają.
– To uwierz – kręcę głową z dezaprobatą i włączam telewizję, żeby nieco ją zagłuszyć. Dzisiaj jest o wiele lepiej – wypoczęłam i nie czuję się tak beznadziejnie, jak wczoraj. Może w tym zasługa...
Nie... Na pewno nie. Wczoraj miałam tylko i wyłącznie gorszy dzień. Nie umiem jednak powstrzymać uśmiechu na twarzy, który ciśnie się zawsze, gdy tylko pomyślę o tym delikwencie. Niczego jednak sobie nie obiecuję. Nie mogę i nie powinnam.
– Spodobałaś się piłkarzowi! - piszczy.
– Yy, kto tak powiedział? - czuję wypełzającą na moją twarz czerwień.
– O Jezu, przecież to oczywiste! Gdybyś wcale mu się nie podobała, to by ci tego nie zaproponował. No i wcale nie chciałby, żebyś się z nim wczoraj spotkała i to wszystko wyjaśniła, tylko od razu by cię podpieprzył do Nawałki... o chyba, ta sukienka jest ładna, prawda?
Drapię się po głowie. Nie, to niemożliwe. Nie mogę mu się podobać. Ja? Jest tyle ładniejszych i bardziej przebojowych dziewczyn, na których mógłby zawiesić oko. A przede wszystkim zdrowych. Próbuję wybić sobie nadzieję z głowy, jaką zaczęłam pałać przez Łucję. Nie, to nieprawda.
– Tak, ta sukienka jest ładna – mówię bez przekonania.
To mi ciągle nie daje spokoju. To nie ma sensu. Po co miałby zawieszać na mnie oko? A do tego... widział moją listę. Widziałam jego minę, gdy przeczytał, że ja jeszcze nigdy nie... Jest niedobrze. A co, jeśli upatruje we mnie jakąś łatwą zdobycz? Dziewczynę łatwą zbajerowania? Mówię sobie, że to niemożliwe, bo on taki nie jest, ale – na Boga! - znam go jakieś kilkanaście godzin. Nie mogę być niczego pewna. I uważna.
Już teraz nie cieszę się tak bardzo na ten trening. Co, jeśli zależy mu tylko na dwóch a w zasadzie to na jednym punkcie z listy? Mam ochotę głośno zapłakać i wrócić do domu.
Boisko w La Baule robi na mnie wielkie wrażenie. Muszę przyznać, że cały obiekt powinien zapewnić chłopakom świetne przygotowanie do imprezy, a gdyby odbywały się mistrzostwa najlepszych boisk, to na pewno stanęłoby na podium.
Łucja cały czas z ekscytacją popiskuje po mojej lewej, a ja jestem bliska wybuchnięciu przez wiele sprzecznych emocji i uczuć, które przepełniają mnie od rana. Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu zobaczę Mariusza, ale świadomość, że chciałby mnie wykorzystać, nie daje mi spokoju.
Mamy dobre miejsca i nikt nie będzie nam zasłaniał widoku. Słyszę owację kibiców, gdy chłopaki ciągle jeżdżą na tych rowerach stacjonarnych, a ja nie mogę się doczekać, kiedy w końcu wyjdą na murawę i... co tu kryć, zobaczę tego szczególnego piłkarza.
I w końcu to się dzieje – grupka mężczyzn ubranych w czerwone, kadrowe dresy wybiega na boisko, a za nimi sztab szkoleniowy z bossem Nawałką i Zającem włącznie. Łapę się na tym, że próbuję odnaleźć Stępińskiego i w zasadzie tylko na tym mi zależy. Zakładam na nos okulary i próbuję ukryć to, że mój wzrok podstępnie świdruje boisko w poszukiwaniu zawodnika Ruchu Chorzów. Aż w końcu na niego natrafiam.
Nie, to nie robi na mnie wrażenia. Dobra, jestem fatalną aktorką, bo patrząc na niego, od razu przypomina mi się nasza wczorajsza kolacja i smsy, jakie ze sobą wymieniliśmy. Ale mimo wszystko nadal spokoju mi nie daje ta kwestia – że jemu zależy tylko na jednym. Na tym punkcie mojej listy, na widok której zaczął się na mnie patrzeć, jakbym do tej pory siedziała w jakiejś kapsule.
Nawałka pozwala kibicom zostać trochę dłużej niż te zakładane wcześniej 15 minut. W końcu postanawia nas jednak wyprosić, przy czym spotyka się z jękiem niezadowolenia publiki. Wówczas piłkarze postanawiają pozbyć się piłek, które holowali przy nogach i rozdają je kibicom. Odruchowo podchodzę bliżej, mając nadzieję, że przynajmniej uda mi się jakąkolwiek złapać.
Każda jednak leci albo w lewo, albo w prawo, albo w ogóle – wyżej. Wzdycham z irytacją, aż w pewnym momencie jedna z futbolówek wpada idealnie w moje ręce. Otwieram oczy, które zamknęłam przez to, że się wystraszyłam lecącego w moją stronę przedmiotu, aż widzę Mariusza, który uśmiecha się głupawo w moją stronę.
Robię się cała czerwona i z ciężkością na mojej twarzy pojawia się coś przypominającego zadowolenie. Wszystko dzieje się tak szybko, że dopiero po czasie do moich uszu dochodzi pisk mojej przyjaciółki, który zagłuszany był głośnym biciem serca.
To tylko samiec. Samiec, który chce ci pomóc zrealizować listę i ewidentnie coś do ciebie ma.
Na samą myśl o tym, po moich plecach biegną ciarki. Nieźle zaczynają się te moje wymarzone wakacje.
Do hotelu wracamy w akompaniamencie dźwięków, jakie wydaje z siebie podniecona Łucja. Próbuję się zresetować i nie myśleć o Mariuszu, ale wówczas przypomina mi się, że ramionami obejmuję piłkę, którą dostałam właśnie od niego i koło zaczyna się toczyć od nowa.
– Bylibyście słodką parą – zauważa, a ja odwracam błyskawicznie głowę w jej stronę.
– Jaka para? - pytam oschle. Ma doskonały wgląd w moją sytuację, a mimo wszystko próbuje wepchnąć Stępińskiego w moje życie. Cudownie.
– No... - widocznie jest jej głupio. I powinno. - Pasujecie do siebie. I widać, że on na ciebie leci i takie tam bzdety.
– To jak leci... to go złap – podaję jej piłkę i zirytowana przyspieszam w stronę hotelu, kręcąc przy tym głową.
Nie zgadzam się z nią. Nie ma żadnego chłopaka, do którego bym pasowała. Tym bardziej nie ma żadnego, który byłby mną zainteresowany. Przynajmniej nie teraz. Przeminęło z wiatrem.
Po chwili czuję jej rękę na moim ramieniu.
– Jesteś strasznie obrażalska – zarzuca mi.
– Wiem. Ale wkurza mnie to – zatrzymujemy się, a ja zaczynam gwałtownie gestykulować, chcąc wyrzucić z siebie wszystkie te beznadziejne uczucia, które sprawiają, że wariuję.
– Nie powinno cię wkurzać. To nie jest twoja wina – podaje mi piłkę.
– Ale... teraz o czym mówisz? - podnoszę ku górze jedną brew i patrzę na nią pytająco.
– Nie tylko o chorobie, bo to na pewno nie twoja wina, ale też o tym, że on jest tobą zainteresowany. Trzeba się cieszyć.
Przewracam oczami i nic nie odpowiadam. Względnie uspokojona wracam do pokoju hotelowego i od razu kładę się na łóżku. Z ciekawości postanawiam sprawdzić, ile razy rodzicie postanowili się ze mną skontaktować. Wiem, że gdy wrócę do domu, czeka mnie nieziemska awantura, ale może do tego czasu nabiorą odrobinę dystansu i spróbują mnie zrozumieć? Sama w to nie wierzę.
No tak, mama dzwoniła dziesięć razy, tata o połowę mniej. To i tak lepiej niż wczoraj – telefon cały czas mi pikał od nowych smsów i połączeń, więc w końcu go wyłączyłam. Nie jestem w stanie jeszcze z nimi porozmawiać – obiecałam, że się odezwę i chcę dotrzymać słowa. Ale jeszcze nie teraz. Boję się, że wszyscy zaczniemy płakać, a mama znowu postanowi rozmawiać tylko o chorobie, jakby to był obiad, który muszę zjeść. A ja nie chcę leczenia, powtarzam po raz kolejny.
Nawet jeśli nikt tego nie słyszy.
Widząc jednak jedną z wiadomości, gwałtownie siadam. Zagryzam wargi, próbując nie wydobyć z siebie okrzyku w zasadzie nie wiadomo czy radości, czy raczej potępienia. Mój nowy znajomy, o ile mogę go tak nazwać, napisał do mnie jeszcze przed rozpoczęciem treningu.
Nie chciałabyś powtórki z wczoraj? Podobno dzisiaj jest jeszcze lepsze jedzenie.
Wstaję z łóżka i nerwowo przestępują z nogi na nogę. Czy chcę? Jezu, tak! Mam ochotę odpisać, ale wtedy przypomina mi się, że nie mogę tak postępować, bo będę prawdopodobnie skrzywdzona... ale ta pokusa zobaczenia go po raz kolejny jest zbyt wielka. Kiedy się jednak sparzyć, jaki nie teraz?
Odpisuję, że będę. A przy okazji obiecuję sobie, że poruszę z nim ten temat, który najbardziej mnie interesuje.
Każe mi na siebie czekać przed hotelem. Zgadzam się i muszę stać przed wielkimi drzwiami dosyć długo i mam już sobie zniesmaczona pójść, aż słyszę za swoimi plecami kroki i odwracam się, gdy wielki spóźnialski jest tuż za mną. Tak blisko, że jakbym zrobiła jeszcze krok, to pewnie podeptałabym mu te jego drogie buty.
– Hej – podnosi jedną rękę do góry, a ja odruchowo się cofam, żeby nie zrobić żadnej głupoty i przypadkiem na niego nie wpaść.
– Ze spóźnialskimi nie gadam – plotę ramiona na piersiach i odwracam się, próbując zamaskować uśmiech na twarzy.
– Oj, przestań. Jadłem – tłumaczy się i okrąża mnie, żeby stanąć ze mną twarzą w twarz.
– Jadłeś? A przecież mieliśmy teraz coś zjeść. Razem – przypominam mu i czuję się jak kompletna idiotka, gdy uśmiech wykwita na jego twarzy.
– Chyba bardzo ci na tym zależało, prawda?
– Nie, po prostu umówiliśmy się na to, że coś razem zjemy, a ty mnie informujesz, że już jadłeś i okazuje się, że mnie bajerowałeś – dobieram szybko słowa, ale widzę, że go to śmieszy. - No co?
– Nic – kręci głową. - Ale jedno zostało zachowane...
Z grymasem na twarzy czekam na to, co powie. Jestem zła nie tylko dlatego, że nic nie zjemy, a mają tutaj naprawdę świetne jedzenie, ale głównie dlatego, że mnie oszukał, nawet w tak prostej rzeczy. Więc jak mam mu niby zaufać, że nie wygada się przed kolegami, że ja to jestem taka i taka? Że nie zrobi sobie ze mnie jaj, odnośnie mojej listy, która stała się teraz moim przekleństwem?
– Spędzimy czas razem – tłumaczy, a ja biorę głęboki wdech. Chcę tego, ale jestem zdenerwowana i to raczej dobrze się nie skończy. Ale jeśli jestem zdenerwowana, to znaczy że łatwiej będę umiała mu wygarnąć to, co mnie gnębi.
Nie uchowasz się, Mariusz.
– To co zamierzasz? - wzdycham i kręcę głową.
– Pospacerujemy. Zadbaj o to, żebym się dobrze dotlenił przed jutrzejszym treningiem.
– Będziesz miał treningi do samego meczu i zawsze będziesz mnie w to mieszał? - pytam marudnie.
Widzę, jak przez jego twarz przemyka cień zwątpienia. Pewnie myślał, że jestem inna, przede wszystkim mniej gburowata i bardziej chętna... na wszystko. Ale może powinnam mu utrudnić poznawanie mojej osoby?
To jest myśl...
– Może i tak. No to w drogę – wyciąga ramię, a ja patrzę na nie ze zdziwieniem.
Mamy iść pod rękę? Jak jakaś para? Spoglądam raz na jego rękę, raz na jego twarz, a za każdym razem jest coraz bardziej rozweselony. Policzki mnie palą. Co on ze mną robi?
– Lubię chodzić na spacery pod rękę. Zrobisz mi tę przyjemność? - prosi mnie o zgodę przynajmniej tak, jakby prosił mnie do tańca.
Ulegam i zaczynamy nasz spacer niebezpiecznie blisko siebie. Jego ramię oplata moje, a ja boję się, że mimowolnie przy kroku dotknę go biodrem. To, że nic nie mówimy, pomaga mi w kontrolowani sytuacji, żeby się zbliżać, ale na tyle, żeby nie było za blisko. Każdy mój ruch jest idealnie wymierzony, żeby nie najeść się wstydu. On wydaje się, że to dostrzega, ale nic nie mówi. Zdradza go jednak ten głupkowaty uśmiech, który najchętniej bym mu starała z twarzy.
Muszę zacząć znowu strategicznie myśleć, gdy on się odzywa i chce rozpocząć rozmowę.
– Twoja koleżanka nie jest bardzo zła, że nie dostała piłki? - pyta, a rozmowa o Łucji to jest ostatnie, na co mam teraz ochotę.
– Nie. I tak jest zadowolona, że ja ją dostałam – wzruszam ramionami i po chwili czuję to, jak rękaw jego bluzy łaskocze mnie po skórze.
– Nie miałem dwóch... - robi smutną minkę.
– No cóż... - nie wiem, co odpowiedzieć.
– A wyspałaś się? - zmienia nagle temat, a ja patrzę na niego ze zwątpieniem.
– Raczej tak... - mówię ostrożnie, jakby chciał wyciągnąć z mojej wypowiedzi jakiś haczyk, albo wymyślić jakiś tekst na podryw. - A ty? - naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło, że postanowiłam kontynuować tę rozmowę, która jest na podobnym poziomie jak te przeprowadzane o pogodzie.
– Nie mogłem spać – odpowiada.
Między nami zapada krępujące milczenie. Nie wiem, co powiedzieć. Rozum podpowiada, że powinnam w końcu spytać go i w razie co pobić, ale gdy tylko o tym pomyślę, robi mi się niedobrze. Nie wiem też, co mam na to odpowiedzieć – zrobić współczującą minkę? Poradzić, co należy zrobić, żeby odzyskać błogi sen, czy może spytać, dlaczego i narazić się na jakiś tekst na podryw?
Nie mówię nic. Milczymy, milczymy ciągle, milczymy nieprzyjemnie, idąc pod rękę przez piękny park, którego piękna nie umiem teraz docenić. Raz po raz na siebie zerkamy, a gdy nasze spojrzenia się spotykają, udajemy, że to tylko przypadek i postanawiamy popatrzeć sobie na nasze buty. Albo niebo. Zawsze coś. W końcu wzdycham zdecydowanie i stajemy. Wyswobadzam rękę z jego uścisku i próbuję w końcu zapytać prosto z mostu.
Ale nie umiem.
– Yy... - otwieram usta, żeby mógł się z nich wydobyć tylko bełkot. - Powiedz mi tylko jedną rzecz... - przerywam i zamykam powieki, żeby zebrać się w sobie. Gdy je otwieram na nowo, widzę jego twarz blisko swojej i od razu przytomnieję. Nie jest to jakaś centymetrowa odległość, ale mnie onieśmiela. - Spotykasz się ze mną, bo...
Już widzę, jak otwiera usta, by powiedzieć coś, ale to coś ostatecznie nie zawisa nad nami, Mariusz otwiera i zamyka wargi jak rybka. Mogę tylko zgadywać, co chciał powiedzieć, co było dla niego pierwszym lepszym skojarzeniem. I czy to, co teraz usłyszę, będzie prawdą czy słodkim, zapychającym kłamstwem.
– Bo... wydajesz mi się być... interesująca – mówi po chwili i uśmiecha się niepewnie, spoglądając przy tym na mnie, jakby myślał, że przez tę uwagę padnę na ziemię w przypływie ekstazy. Nie. Ja teraz myślę nad sensem jego słów. Dlaczego jestem niby interesująca? W całym La Baule przynajmniej połowa populacji byłaby choć trochę bardziej interesująca niż moja osoba.
Nerwowo zaczynam skubać skórki przy paznokciach, a gdy podnoszę wzrok ku górze, widzę, że patrzy się na mnie niewiele rozumiejąc. Wzdycham z irytacją i postanawiam dokończyć to, co zaczęłam.
– Powiedz mi tylko... czy spotykasz się ze mną, bo... - nie wiem, jak dyplomatycznie zadać mu to pytanie. Ale chyba się nie da – Czy spotykasz się ze mnę tylko ze względu na jeden z podpunktów mojej listy?
Robi wielkie oczy. Nie rozumie mnie. Naprawdę się nie dziwię. Gdybym mogła się posłuchać, to pewnie też nie skojarzyłabym, o co chodzi.
– No... tam był punkt ósmy, który... który nieco cię rozbawił – poprawiam nerwowo włosy.
– Czytałem tę listę, ale nie pamiętam numerków – mówi spokojnie, ale mimo wszystko i tak wybija mnie z rytmu.
I mimowolnie zaczynam krzyczeć.
– Czy chcesz tylko się ze mną przespać? - pytam dobitnie i widzę, że robi wielkie oczy i zaraz wybuchnie śmiechem.
Na moje nieszczęście na spacer postanowili udać się Artur Jędrzejczyk i Krzysiek Mączyński. Patrzą na nas, jakby bali się, że zaraz stanie nam się krzywda. A do tego ta świadomość, że patrzą się na ciebie w sumie idole, bo robisz z siebie idiotkę..
Jestem cała czerwona, a śmiejący się Mariusz wcale mi tego nie ułatwia.
– Co cię tak śmieszy?! - pytam w końcu, a mój ton jest daleki od spokojnego.
– To, jak nisko mnie ocenisz – wzrusza ramionami.
Krew odpływa mi z twarzy. Myliłam się. Okay, super, zaraz pewnie się pokłócimy. Maja, jesteś świetna!
– To nie tak... - drapię się po policzku i nieśmiało podnoszę na niego wzrok. - Po prostu... wydawało mi się to dziwne, że postanowiłeś spotkać się z przypadkową dziewczyną i do tego miałeś wgląd do mojej listy, na której były właśnie takie rewelacje – gestykuluję i boję się, że zaraz go uderzę.
Nagle on łapie mnie za ramiona i delikatnie potrząsa. Od razu się uspokajam i patrzę na niego zdziwiona. Co on właśnie zrobił? Chciał mnie uspokoić, czy wręcz przeciwnie wprowadzić do grobu? Wcześniej?
– Uspokoiłaś się? - pyta spokojnie.
Kiwam głową.
– Mogę pokazać ci, że nie zależy mi na tym, aby... no... wiesz o co mi chodzi – okazuje się, że on również ma problemy z ujęciem tego w sposób delikatny, żeby nie zrobić takiej sensacji jaką ja zrobiłam dosłownie przed chwilą.
– Niby jak? - powoli zaczynam żałować, że w ogóle go posądzałam o takie złe zamiary.
Nie odpowiada, ale bierze mnie za rękę i zaczyna ciągnąć w stronę hotelu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro