Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szósty

            Od rana szprycuję się lekami na ból głowy, które są mało skuteczne. Leżę w łóżku, próbując zapomnieć o bólu i wmawiam sobie, że coś takiego jak jedzenie nie istnieje, bo boję się, że po kontakcie z jakimś pysznym, francuskim śniadaniem, trafiłabym w zawrotnej prędkości do łazienki.

– Mogę ci jakoś pomóc? - na skraju łóżka siada Łucja i patrzy się na mnie ze współczuciem.

Mrużę oczy i na nowo przykładam okład do głowy, modląc się, że zaraz zacznie działać.

– Nie, idź na spacer, ja sobie tutaj poleżę – uśmiecham się krzywo, a dziewczyna z lękiem wymalowanym na twarzy wstaje i zbiera po kolei do torebki wszystkie potrzebne rzeczy.

Mam ochotę wyć z bólu. I nie chodzi mi tutaj tylko o głowę i nudności, tylko o coś innego. O to, że teraz powinnam z nią iść na ten spacer i cieszyć się piękną pogodą. Że powinnam zwiedzać La Baule i robić tyle zdjęć, żeby brakło mi pamięci w telefonie.

A tymczasem leżę przyszpilona do łóżka, kompletnie bez życia i czuję, że koniec jest bliżej niż nam wszystkim się wydaje.

Mariusz

Po zajęciach na siłowni i wspólnym posiłku selekcjoner dał nam czas dla siebie. Mogliśmy wyjść na spacer, posiedzieć w naszym pokoju i oglądać telewizję, bądź poświęcić się jeszcze innym zajęciom.

Postanawiam wyjść na spacer. Nie mogę się zdecydować, czy brać bluzę, ale jednak to robię i po drodze zgarniam Kapustkę, który siedzi jak ten nieudacznik z telefonem w dłoni.

Postanawiamy pochodzić wokół hotelu i rozmawiamy przy tym o różnych dziwnych tematach, aż w końcu Bartek postanawia poruszyć „mój ulubiony".

– Kim jest ta dziewczyną, którą wczoraj przyprowadziłeś? - pyta w końcu, a ja robię ogromne oczy. - Nawet nie waż się mówić, że nie masz zamiaru o tym mówić!

– Nie groź mi palcem – proszę, widząc, że wysunął na przód całą artylerię, czyli palec wskazujący. - Koleżanka – mówię zgodnie z prawdą.

– Człowieku, mam tyle koleżanek, ale na widok żadnej z nich nie uśmiecham się tak jak ty! - zauważa i zaczyna wymachiwać rękami.

– Uspokój się – proszę, gdy stajemy, a ja próbuję zebrać myśli.

Uśmiechnąłem się? Nawet nie poczułem, chociaż nie... poczułem się lepiej, gdy tylko o niej pomyślałem. To tak, to mogę przyznać. Ale tylko przed sobą. Niech on lepiej się już w to nie miesza, bo zaraz powstaną niepotrzebne plotki w kadrze, a trener weźmie mnie na przymusową rozmowę do siebie i to na pewno nie skończy się dobrze.

Gorzej, że Maja... chyba nie do końca wie, czego ode mnie chce. A może po prostu nie jest świadoma tego, jaką wspaniałą jest dziewczyną i jak bardzo... nieważne.

– Po prostu jest fajna – mówię po dłuższej chwili.

– Da się zauważyć – rzuca z uznaniem, kiwając głową.

Marszczę brwi i mam nadzieję, że mój wyraz sam mówi: „weź się za nią, a skręcę ci kark".

To nie jest tak, że traktuję ją jak własność, nagrodę... nie. Nawet nie jako cel polowań, bo to beznadziejne, ale jako kogoś... kto może mi zamieszać w podporządkowanym pod dietę i treningi życiu.

– No co? - wznosi dłonie, jakby ten gest miał go wybielić.

– Nic – macham lekceważąco ręką.

Bartek już nie próbuje nawet zejść na ten temat, a ja jestem mu za to wdzięczny. Pogadałbym z nim, ale tylko wtedy, gdybym sam wiedział, na czym stoję. Póki co są to jedynie moje domysły, ciche wzdychanie i marzenia. A może być tak pięknie...

Po pewnym czasie kończymy pierwsze okrążenie wokół hotelu. Więcej kadrowiczów postanowiło wyjść na krótki spacer, niektórzy ciągną za sobą rowery, a mój wzrok przykuwa Jędza, który gestykulując zamaszyście, próbuje wytłumaczyć coś pewnej blondynce podniesionym głosem.

Mam ochotę podejść do niego i poprosić, żeby przestał się drzeć, ale wtedy zwala mnie z nóg. Blondynka, którą bacznie obserwuję, jest mi znana. W głowie mam przebłyski konferencji prasowej, mały blamaż i wtedy...

Tak, to na pewno Aneta... Boże, znaczy się Łucja, ta sama, która wkopała Maję. Ale po co ona tu jest? - pytam się w myślach i serce podchodzi mi do gardła. Jestem niemal pewien, że chodzi tutaj o moją koleżankę, więc nie pozwalam dokończyć Kapustce wywodu na temat jego piłkarskiej przyszłości i pędzę ile sił w nogach, żeby dowiedzieć się, co tu jest, do licha, grane.

– Ale jeszcze nie skończyłem! Nie chcesz posłuchać o Leicester? - mówi do moich pleców, ale to już nie jest ważne.

Gdy zbliżam się już do obiektu A i B, słyszę oznaki kłótni – Artur krzyczy, Łucja krzyczy i zdaję się, że ja też zaraz będę musiał zacząć krzyczeć, żeby chociaż przebić się przez ten sztuczny hałas.

– O nie, koleżansiu! - w oczy rzuca mi się doskonała mimika Jędrzejczyka. - Teraz grzecznie pójdziesz sobie tam, skąd przyszłaś i nie będziesz zawracała nam gitary – nakazuje.

Z jej strony nadchodzi prychnięcie, które sprawia, że obrońca otwiera szerzej oczy.

– O nie, piłkarzyno! – podejmuje w podobnym tonie. - Muszę się spotkać teraz, w tej właśnie chwili z twoim kolegą i zrobię to, czy to ci się podoba, czy nie! - dziewczyna idzie na przebój, ale nie pozwalają jej na to ramiona Jędzy, które ją łapią.

Wiem, że chodzi o mnie i nie mówię tego dlatego, że jestem zakochanym w sobie idiotą... no, może nie do końca, ale postanawiam zainterweniować, żeby to nie zakończyło się rękoczynami.

– Nie dotykaj mnie! - krzyczy, strzepując jego ramiona, jakby przesadził i nie trzymał ich tylko na jej rękach.

Tak, moja interwencja chyba jest już wymagana, chyba, że chcę, aby komuś tu zaraz postawiono zarzuty karne.

– Ja ci nic nie robię! Ja tylko nie chcę, żeby kolejna fanka zakłócała spokój naszej kadry, więc ponawiam moje apele: weź stąd idź!

W pewnym momencie Łucja odwraca się w moją stronę, a ja zostaję zdemaskowany i nie mogę być tylko biernym obserwatorem narastającego na miarę kolejnej wojny konfliktu.

– Mariusz! Weź mu coś powiedz! - krzyczy, a Artur ponownie chce ją odsunąć maksymalnie od drzwi hotelowych, jakby bał się, że przez sekundę nieuwagi, będzie w stanie się przecisnąć przez zaporę powstałą z jego ciała i trafi do środka. - Trzymaj te łapy ode mnie z daleka, zboczeńcu!

– Ja ci nic nie robię! Mariusz! - teraz piłkarz Legii* dołącza do mnie, a ich krzyki są nie do zniesienia.

– Uspokójcie się oboje na chwilę, dobrze? - proszę, masując skronie. Wyglądam zdecydowanie jak młodsza wersja Nawałki. Zawsze tak robi w przerwie, gdy losy meczu nie układają się po naszej myśli.

A potem zaczyna po nas jeździć.

– Ona jest nienormalna! Chce wejść do środka i wciska mi...

– Ja mam do ciebie interes życia, a on na mnie krzyczy, maca mnie i posądza o... - zaczynają mówić do mnie w jednym momencie i dokładają do tego niebezpieczną gestykulację rękami. Czuję się niebezpiecznie.

– Dziewczyno, czy ty siebie słyszysz?! Ja po prostu nie chcę, żebyś wdarła się do środka, ja dobrze wiem, co takie hotki mają w głowie, jeszcze pójdziesz i zgwałcisz połowę chłopaków, a ja na to...

– Czy ty jesteś jakiś nienormalny? Tłumaczyłam ci, że chcę tylko i wyłącznie porozmawiać z Mariuszem, bo jest mi po...

– Potrzebny? Do czego? Nigdzie z nim nie...

– Uspokójcie się! - wrzeszczę w końcu, aż wszyscy na około się milkną. Dosłownie.

Moi koledzy, którzy postanowili pojeździć na rowerach, stoją jak wryci z ramą między nogami, Jędza raz otwiera, raz zamyka usta ze zdziwienia, a Łucja zdaje się, że jest zadowolona, bo zapanowałem nad sytuacją... Której nie rozumiem, ale muszę zrozumieć, bo wiem, że chodzi o Maję. Bo gdyby o nią nie chodziło, to tak na marginesie, zawróciłbym z Bartkiem i poszedł w dalszą drogę.

– Dobra, najpierw ty – wskazuję na piłkarza, którego twarz pokrywa triumfalny uśmiech.

– Co? Czemu? - zaczyna burzyć się dziewczyna i już widzę, że chce teraz dla odmiany pokłócić się ze mną. - Faworyzujesz go, bo co? Bo gracie razem w kadrze? Bo oboje sikacie na stojąco?

– Boże, dziewczyno, puknij się w głowię! - nie wytrzymuję w końcu. - Jasne, z Jędzą gramy w jednej kadrze, ale gdybym miał kiedyś kogokolwiek faworyzować, to on jest na ostatnim miejscu – kręcę głową z irytacją.

A miałem taki dobry humor...

– Dzięki, ziomek – uderza mnie w ramię.

– Nie ma za co – macham ręką.

Do całego zajścia dołącza jeszcze Kapustka. Jak nic, zaraz połowa La Baule i cały Kraków będą wiedzieli o tym, co się tutaj stało!

– O co tu chodzi... - zaczyna piłkarz popularnych „Pasów".

– Błagam cię, nie zaczynaj nawet! - nie pozwalam mu nawet dokończyć.

Po jego minie stwierdzam, że gdyby mógł, to zacząłby machać przysłowiową białą flagą.

– Mów, o co chodzi – proszę w końcu Jędrzejczyka o streszczenie genezy tej porażki.

– Chciałem się przejść po okolicy, bo już nudziło mi się w pokoju...

– Bla, bla, bla... - Łucja dodaje do tego gest dłoni, który ma udawać mówiącego piłkarza.

Wiele mnie kosztuje, żeby nie parsknąć śmiechem.

– Możesz się ogarnąć? - unosi się nieco.

– Dobrze, nie denerwuj się – próbuję uspokoić kolegę.

– Ja jestem spokojny, tylko ta małolata mnie wkurwia!

– Spokojnie, mów – wtrącam się, widząc, że Łucja nabiera już powietrza, żeby się odgryźć.

– No to wychodzę z hotelu, kręcę się trochę i widzę, że ona się tutaj kręci, więc pytam się, o co chodzi, a ta, że szuka ciebie! - wskazuje na mnie. - No to ja jej powiedziałem, że hotki nie mają wstępu do naszego hotelu, a tym bardziej nie mają pozwolenia na to, żeby rozmawiać z piłkarzami, a ta się wściekła i zaczęła kłamać!

– Przecież to prawda! - wcina się w końcu.

A ja po cichu się modlę, żeby trener nie słyszał tych wrzasków i żeby się nimi nie zainteresował...

– Tak, jasne! Oczywiście, że to prawda, że znasz Mariusza, bo on jest jakimś „kraszem" - wymawia to słowo tak, jakby nie wiedział, co znaczy - twojej koleżanki, która źle się czuje i teraz go potrzebuje, oczywiście! - puka się w czoło. - Gdzie ty się nauczyłaś wymyślać takie piękne bajki na poczekaniu? - pyta się retorycznie.

– Przecież to prawda! - powtarza się.

– Myślisz, że mam na czole wielki napis „frajer"? - przeciąga po fragmencie twarzy zupełnie tak, jakby chciał, żebyśmy wyobrazili sobie taki slogan.

Ja jestem otępiony przez to, co powiedziała. Maja się źle czuje. Zastanawiam się, co może jej być i chcę doszukać się swojej winy. Może coś było nie tak w tej sałatce i teraz przez to cierpi? Może za długo ze sobą pisaliśmy, a ona się nie wyspała?

Ona mnie potrzebuje... nie wiem, czy to jest powiedziane na wyrost, ale mile łechta moją próżność. Mogę jej być do czegoś potrzebny... czy to nie piękne?

A tym, co najbardziej mnie uderzyło... czy ona powiedziała, że jestem crushem Mai? Że jej się podobam? Słyszałem od wielu dziewczyn, że jestem w ich typie, ale od takiej, która tak na mnie działa...

Stop. Wróć na ziemię. Trzeba zakopać ten topór wojenny!

– Nie masz, ale powinieneś sobie go napisać – klepię go po przyjacielsku po ramieniu.

– Co? O Czym ty do mnie mówisz? - zaczyna mrużyć oczy, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, co właśnie się wydarzyło.

Głęboko wzdycham, a później przyglądam się moim towarzyszom. Jędza jest rozbity, Łucja ma na twarzy złowrogi uśmiech, a Bartek... Bartek nadal nic nie rozumie.

– Bo to jest Łucja, koleżanka tej dziewczyny, którą wczoraj przyprowadziłem do po...

– O mój Boże! - łapie się za głowę, a jego oczy zdają się wyrażać więcej niż tysiąc słów.

– Co? Zatkało kakao? - podobno leżącego się nie kopie... podobno.

Artur pali się ze wstydu. Ma czerwone policzki, czerwoną szyję i wygląda tak, jakby zaraz miał wybuchnąć. Przez swoją fryzurę przypomina mi taką rybę najeżkę, ale... dosyć o tym.

– Przepraszam, wiesz... po prostu tutaj krząta się tyle fanek, które nie dają litości Milikowi lub Kubie, że to jest...

– Spadaj – macha lekceważąco ręką, na co Jędrzejczyk milczy.

– Ałć – dodaję od siebie i drapię się z zażenowaniem w tył głowy.

– To jak? Idziesz ze mną? - odwraca się w moją stronę z pytaniem.

– Tak, jasne.

Gdy mamy ochotę się zebrać, słyszymy jeszcze zlękniony, przepełniony wstydem głos obrońcy:

– Ja... naprawdę nie wiedziałem. Teraz mi głupio.

– Spoko – mówi krótko blondynka.

– Czyli, że już się nie gniewasz? - pyta z nadzieją w głosie.

– Tego nie powiedziałam – od razu ją gasi, a Artur – zdaje się – garbi się i wygląda tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. - Powiedziałeś tyle rzeczy na mój temat i ja mam się nie gniewać?

– Po prostu...

– Po prostu mam nadzieję, że Nawałka wystawi na lewej stronie Wawrzyniaka – wzrusza ramionami. - A teraz sayonara! - łapie mnie za rękę i próbujemy jakoś się ulotnić.

– Pa! - nieśmiało w jej stronę macha Bartosz, który nawet na chwilę nie spuścił wzroku z Łucji.

No to nieźle...

Uchodzimy kilka metrów, a wtedy zaczepia nas Wiśnia. Proszę o dyskrecję i zakrywam kamerę ręką, bo nie chce mi się wierzyć, że jest wyłączona.

Później w ustronnym miejscu blondynka się zatrzymuje, a ja patrzę na nią z zaskoczeniem.

– Ściągnij tą bluzę – nalega, a dla mnie ta sytuacja jest dosyć... niekomfortowa.

Kręci głową ze zwątpieniem.

– Ściągnij bluzę, bo gdy ludzie zobaczą, że masz na niej Orzełka, napis „Polska" i logo Nike to na pewno skojarzą fakty – tłumaczy.

– Masz rację – kiwam palcem i ściągam z siebie okrycie.

Ręka blondynki ląduje na jej czole. Zerkam w dół i widzę białą koszulkę polo z tymi samymi znaczkami. Chyba nie jest mi dana ta eskapada...

Po chwili Łucja pomaga przewiązać mi bluzę w ten sposób, że nie widać było symboli, które mogłyby przyczynić się do mojej zagłady. A ja w tej chwili cieszę się, że jestem piłkarzem Ruchu Chorzów, który na arenie międzynarodowej znaczy... niewiele.

Maja

Leżę na łóżku i próbuję sama siebie oszukać, że wcale mnie tak bardzo nie boli, a nawet jeśli, to zaraz magiczne tabletki zaczną działać i będę się czuła jak młody bóg. Najbardziej boli mnie jednak myśl, że... nie będę w stanie spotkać się z Mariuszem. Tego bym nie przeżyła.

Słucham siebie wewnętrznie i nie wierzę w to, co się dzieje. Znam chłopaka zaledwie trzeci dzień, a już wszystko co nie jest z nim związane, odsuwam na boczny plan. Byle było miejsce dla Stępińskiego. Śmieszne, bo przez całe życie żaden osobnik płci przeciwnej nie sprawił, że tak bardzo chciałabym być inna, lepsza. Tak bardzo nie zakręcił karuzelą mojego życia. Nie mówiąc oczywiście o moim tacie, który wszystko bacznie kontrolował i doglądał. Może to właśnie był ten problem? Może dlatego pierwszy raz czuję się tak... wyjątkowo w towarzystwie drugiego chłopaka, bo rodzice za bardzo na mnie chuchali i dmuchali?

Ale ta wyjątkowość musi się skończyć, bo Euro się skończy, mój pobyt tutaj także. Nie wierzę, że będzie chciał utrzymywać ze mną kontakt po zakończonym turnieju. Po co niby? Sam powiedział, że jestem jego lekiem na uspokojenie – jestem mu potrzebna tylko teraz, jako odskocznia od problemów i stresu. Po Mistrzostwach ta sytuacja się rozdmucha i będzie po wszystkim, co teraz układam w głowie, wierząc naiwnie.

Byleby tylko nie zwariować. Nie zwariować na jego punkcie, bo... bo jest przez co.

Z nudów włączam telewizję, choć zdaję sobie sprawę z tego, że jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to serial i to w języku francuskim, którego nie znam wcale. W liceum mogłam się uczyć albo francuskiego, albo hiszpańskiego i wygrał ten drugi język. Pewnie jeszcze wtedy nie wiedziałam, że znajdę się w takiej sytuacji jak moja, wyjadę na Euro do Francji i będę próbowała zabić czas francuską komedią... po francusku.

W międzyczasie patrzę na zegarek i dochodzę do wniosku, że Łucji nie ma kolejną godzinę. W sercu czuję ukłucie zazdrości, bo właśnie teraz powinnam z nią chodzić po miasteczku, a jak nie, to opalać się na plaży i nie myśleć o niczym, a utknęłam w pokoju z pilotem, który ma słabe baterie.

Oszaleję zaraz!

Daję za wygraną i oglądam serial w języku Trójkolorowych. Udaję, że wiem o czym mówią i próbuję naśladować ich mowę.

– Rzepą, rzepą, rzepą... - mówię na głos, a później zaczynam śmiać się z własnego kawału, gdy czuję bolesne pulsowanie w skroni. Przestaję, masując owe miejsce i odbieram to jako nakaz od Boga, żebym w końcu się zamknęła.

Brak napisów na dole ekranu doszczętnie mnie usypia. Nie wiem nawet kiedy przewracam się na drugi bok, a oczy samoistnie mi się zamykają. Śpię, ale nie do końca. Mam kontrolę nad wszystkim i wszystkimi.

Po pewnym czasie słyszę, jak do pokoju wchodzą co najmniej dwie osoby i zawzięcie o czymś dyskutują, po czym ściszają głosy. Mimo wszystko, nie chce otworzyć mi się oczu, aby sprawdzić, kogo Łucja tym razem przyprowadziła.

Słyszę niewyraźny szept.

– Co? Mów głośniej! - nakazuje blondynka.

– Zamknę okno, żeby jej nie przewiało – mówi ciągle cicho, ale wyraźniej, drugi głos.

Nie chce mi się nawet zastanawiać, kto to jest, ale... znam ten głos dobrze, nawet bardzo. I leży mi się znacznie lepiej ze świadomością, że on tu jest.

– Ok-ay – przeciąga dziewczyna. - Ale ty się o nią troszczysz... - mówi rozmarzona, po czym słyszę jej przekleństwo, spadający i roztłukujący się na ziemi przedmiot. - Cholera!

Błyskawicznie podnoszę się z miejsca i widzę Łucję, która próbuje zebrać wazon z ziemi, a raczej jego resztki i Mariusza, który trzyma klamkę okna i zamarł, próbując je zamknąć.

– Ale z ciebie niezdara – gani moją przyjaciółkę.

– Dzięki – mówi, krzywiąc się.

– Pomóc ci? - pyta jak gentleman.

– Nie, poradzę sobie, panie idealny – warczy, a on robi wielkie oczy. Ja się śmieję, bo wiem, jaka ona jest.

– Dobra, sama tego chciałaś – podnosi ręce do góry. - Cześć – wita się ze mną i siada na skraju mojego łóżka.

Odruchowo cofam się lekko w tył, bo jedna z moich nóg jest za bliska jego pleców. A gdy myślę, jak beznadziejnie muszę wyglądać w wyciągniętych dresach, workami pod oczami i bez makijażu, to zastanawiam się, czemu on jeszcze nie uciekł.

– Cześć – odpowiadam.

– Twoja koleżanka jest najlepszym budzikiem – zauważa.

– Tak – przewracam oczami. - Czemu tu jesteś? - zadaję pytanie, chociaż po chwili znam już odpowiedź. - Ta jędza po ciebie poszła?

– Tylko nie jędza! - krzyczy z łazienki, gdzie postanawia pożegnać się z hotelowym wazonikiem, za który pewnie będzie musiała zapłacić.

Zerkam na Mariusza, który nie może wytrzymać ze śmiechu i już wiem, że coś, oczywiście, mnie ominęło.

– O co chodzi?

– Wiesz, Łucja miała małe ścięcie z Arturem i pewnie teraz będzie się obrażała za każdym razem, gdy tylko o nim wspomnisz – wyjawia.

– Wcale nie... to znaczy tak, ale to on zaczął, bo... - słyszę, jak jej głos odbija się od płytek. - Zresztą, tłumaczą się winni! Będzie wiedział, że ze mną się tak nie postępuje!

– Nie chcesz wiedzieć, co tam zaszło – przekonuje mnie.

– Nie chcę – powtarzam ze śmiechem.

Przez śmiech w mojej głowie powstają wibracje, które doprowadzają mnie niemal do płaczu.

– Tak cię boli? - pyta, a z jego twarzy znika uśmiech.

– Trochę – mówię cicho. - Pozwolisz, że się położę?

– Jasne, nawet się nie pytaj – odpowiada niemal automatycznie, a moja głowa z powrotem spotyka się z poduszką i jest lepiej. - No nieźle.

Zamykam na chwilę oczy, a gdy je otwieram, widzę jak napastnik wstaje i boję się, że zaraz sobie pójdzie.

– A gdzie ty idziesz? - mój głos brzmi odrobinę rozpaczliwie.

– Spokojnie, nie opuszczam cię – rzuca tak spokojnie, a dla mnie te słowa... są po prostu piękne.

Wyobrażam sobie, że mówi tak pod koniec Euro. Gdy dowiaduje się, że jestem chora i prawdopodobnie zostało mi niewiele. „Nie opuszczam cię" odbija mi się w głowie echem i sprawia, że chce mi się zapłakać, bo nie wiem, czy postąpiłam dobrze. Mariusz jako pierwszy zasiał w mojej głowie niepokój, że nie zgadzając się na leczenie, jestem idiotką i marnuję szansę, jaką może dał mi Bóg.

Próbuję się opanować, gdy siada z powrotem koło mnie, a na kolanach ma plastikową torbę.

– Co to jest? - pytam, próbując się dźwignąć na łokciach.

Jego ręka niemal od razu sprowadza mnie do parteru... no i mój oddech też na tym cierpi, bo nie spodziewałam się tego. I to małe dziadzie, czyli serce, też się tego nie spodziewało i wysnuwa różne teorie spiskowe.

– Nawet się nie ruszaj. To nie wybuchnie – zagląda do środka, a ja próbuję obserwować, czy aby na pewno ma rację. - Mam nadzieję, że lubisz czekoladę? - wyciąga z czeluści torebki dwie tabliczki czekolady; jedna jest z orzechami, a druga gorzka.

– Boże, naprawdę? - chowam twarz w dłoniach. - Chcesz się bawić w Świętego Mikołaja?

– Czyli tak? - uśmiecha się, kładąc je na szafce nocnej. - Może w świętego nie, ale Mikołaja? Czemu nie – wzrusza ramionami.

– Po co? - dopytuję, bo jest to dla mnie bezsensem, że wydaje na mnie pieniądze. Tak uważa ta moja moralna, wychuchana, wydmuchana przez rodziców strona, która zawsze kręci głową, gdy ktoś proponuje jej przysługę. Ale ta druga, dziewczęca strona... ona szaleje przez ten niby drobny, ale wielki w moich oczach uczynek.

Nie chodzi tutaj nawet o głupie czekolady, ani o wydanie pieniędzy. Raczej o coś cenniejszego – czas, uwagę... troskę, która jest idealnie wymierzona – nie ogranicza, nie jest jej za mało.

Gdy wkłada rękę do środka ponownie, już wiem, że na jednym fancie się nie skończy.

– Słuchaj, jestem Świętym Mariuszem i chciałem ci po prostu poprawić humor. No i może samopoczucie – odpowiada wymijająco, a ja parskam śmiechem, czego później żałuję. - Przepraszam. Nie będę cię rozśmieszał, obiecuję.

– Nie – cicho protestuję, na co posyła mi ten jeden z wielu różnych uśmiechów.

A po chwili dochodzi do mnie jeszcze jedna rzecz.

– Powiedz mi, gdzie jest Łucja? - zagaduję, a on głęboko się zastanawia.

– Była w łazience... może chce nam dać trochę czasu? - myśli na głos, a później łapie się na tym, jak głupio to brzmi i zaczyna robić się czerwony.

– Yy, tak, pewnie tak – potwierdzam.

– Zresztą...

– Co? - pytam zaciekawiona.

– Ona chyba wpadła w oko Kapustce... - odpala mi po cichu newsa.

– Nie! - wrzeszczę niby oburzona.

– Tak! - odpowiada przekonująco.

– Nie!

– Tak!

– Nikomu nie wpadłam w oko! - słyszę idealnie jej nawoływanie przez ścianę.

– Żebyś widziała, jakie rzeczy mu się odbijały w oczach – odkrzykuje, a ja zaczynam się śmiać, mimo że to boli.

Łucja milczy, a ja długo i nieudolnie tłumię napad śmiechu. Mariusz długo trzyma w torbie rękę, żeby później z niej wyciągnąć...

– Ta-dam! - pokazuje mi maskotkę, która ma przypominać misia.

– O jejku – nie wytrzymuję i siadam.

Miś jest biały, ma czarny nosek, a w łapkach trzyma serduszko z napisem...

– Przepraszam za to „I love you" - mówi lekko zażenowany. - W sklepie nie było „I like you", a ten misiek mi się tak spodobał...

– Nie powinieneś mi tego nawet kupować – odpycham od siebie jego dłonie, a serce bije mi jak oszalałe.

Czuję się tak cholernie wyjątkowa. Jeszcze nikt nie zadał sobie aż tyle trudu, żeby mnie zadowolić, pocieszyć. Mimo to, że to mile łechta mnie w środku czuję, że ta relacja... nie powinna tak wyglądać. To już powoli robi się niestosowne, a ja nie wiem, czego on ode mnie oczekuje.

– Już przestań i po prostu to weź, bo nie dam rady tego zwrócić, dobra? - kładzie mi pluszaka na dłoniach, a gdy widzi, że się opieram, po prostu je zaciska.

– Nie powinnam...

– Nie mogę tego słuchać – unosi się. - Nie boli już cię głowa od ciągłego biadolenia?

– Tylko że...

– Żadnego „tylko", kochana. Chciałem tylko poprawić ci humor tak, jak ty mi go codziennie poprawiasz – uśmiecha się, a ja wtedy daję za wygraną.

Niech się dzieje, co chce. Tylko żeby jeszcze teraz nie umierać, bo wiele mnie ominie...

Pod koniec wizyty Mariusza, gdy ten dostaje cynk, że Nawałka chce zwołać posiedzenie, chłopak szybko się zbiera i upewnia, że wszystko ze mną dobrze. O dziwo tak – ból głowy nie przeszedł całkowicie, ale na pewno złagodniał, a ja jestem rozweselona jak jeszcze nigdy i pewna, że gdy piłkarz będzie przy mnie, wszystko będzie dobrze. Bo musi.

– Już wszystko w porząsiu? - pyta po raz kolejny, używając innych słów.

– Tak! Idź już stąd, bo Nawałka jeszcze wyśle cię z powrotem do Chorzowa i nie będzie ci wesoło! - ponaglam go i oddaję torbę, rzucając w niego.

Słynna reklamówka powiewa na wietrze, ale ostatecznie upada przed napastnikiem, a nie na jego twarzy, jak zakładałam.

– Ktoś tu nie ćwiczył na w-fie... - dogryza mi.

– Jeszcze mnie będziesz obrażał? - próbuję udawać, że jestem wielce zniesmaczona jego słowami, a tak naprawdę wiem, że to jedynie żarty.

– Nie obrażam. Po prostu widzę, jak fatalnie rzucasz. Jeśli chciałaś mnie tym skrzywdzić...

– Ty podła łajzo! - mam ochotę rzucić w niego i misiem, ale jest zbyt uroczy, więc jedynie przytulam go do siebie i udaję, że całuję w główkę. - Nie, nie zrobię ci tego.

– Misia całujesz, a mnie to już nie chcesz – siada naburmuszony na skraju łóżka.

– Misio zasłużył – zauważam.

– Czym? Bo nic nie mówi? - udaje oburzenie, ale pod koniec wywodu zaczyna się śmiać.

– Żebyś wiedział...

Jeszcze jedna wykradziona chwila z wieczności przepełniona milczeniem, której mi nie żal. Z nim nawet nic nie mówienie jest takie wyjątkowe.

– Jesteś niesprawiedliwa – plecie ręce wokół piersi.

– Ach tak? A słyszałeś o mononukleozie?

– No to coś takiego, że się przenosi śliną czy coś... - próbuje sklecić porządne zdanie.

– No właśnie. Ja wolę nie ryzykować – odpowiadam.

Patrzy się na mnie, a później marszczy brwi, a ja wybucham śmiechem.

– Nie mam mononukleozy – zapiera się.

– Yhm, jasne – kiwam głową. – Każdy tak mówi – prycham.

– Nie w głowie mi całowanie teraz – macha ręką. - Idę stąd, bo mnie cały czas obrażasz – wstaje z łóżka i podchodzi do drzwi.

Śmiać mi się z niego chce, ale i tak ciągle tulę do siebie tego misia, którego od niego dostałam. Jasne, pewnie nie raz, nie dwa, dostałam lepszy prezent pod względem wydanej kw0ty, ale to jest najlepsze z tego wszystkiego, co dostałam. Może dlatego że od niego...

Jestem naprawdę głupia. Gdybym nie była ograniczona przez niezbyt dobre samopoczucie, pewnie nawet do głowy nie przyszłaby mi ta beznadziejna mononukleoza, tylko od razu bym się na niego rzuciła. Co się ze mną dzieje? A może raczej co się dzieje z tą szarą myszką, która robiła mi za opakowanie całe życie?

Trzęsę głową. Pora wcielić w życie kolejny, szatański plan. A później ewentualnie żałować.

– Mariuuuusz... - przeciągam jak mała dziewczynka, a on odwraca się w moją stronę, jakby tylko czekał, żebym go zatrzymała.

– Zbiera mi się na zdrowy opierdziel, ale co tam, mów, o co chodzi – siada ponownie koło mnie i patrzy tym swoim wzrokiem, którego ja, umysł ścisły, nie jestem w stanie ciągle zdefiniować.

– Spotkajmy się jeszcze dzisiaj – proszę.

Po raz kolejny to marszczenie brwi, które przyprawia mnie o szybsze bicie serca i włącza mi tryb „fangirling". To niemożliwe, że jakiś tam chłopak, może podobać mi się dosłownie przez wszystko, nawet przez jakieś głupie, niby nic nie znaczące gesty i miny.

Dochodzę do wniosku, że wiele mnie w życiu ominęło.

– Nie to, że nie mogę bez ciebie żyć – odruchowo cofam dłonie, a on wtedy wybucha śmiechem. - Po prostu... lubię spędzać z tobą czas.

Po prostu... podobasz mi się, tylko podobasz, bo trzy dni to za mało, żeby czuć coś więcej. Podobno... Ale w moim wypadku wszystko rozwija się błyskawicznie.

– To miłe... - mówi w końcu. - Z chęcią. Tylko jak, gdzie, kiedy? - od razu przechodzi do rzeczy.

Zastanawiam się chwilę, żeby wszystko dobrze przemyśleć.

– Myślałam nad tym darciem ryja, ale lepiej, żebyś się znowu nie pokazywał na mieście, bo ktoś w końcu skojarzy fakty – podejmuję szybko decyzję.

– A no tak... lepiej nie ryzykować – przyznaje mi rację.

– Spotkajmy się na wieczór, dasz radę się wymknąć? - w głowie mam już ułożony cały plan. Wystarczy tylko jedno głupie „tak".

– Powiem chłopakom, żeby mnie pilnowali, ale... czy ty chcesz wyjść na jakąś imprezę? W takim stanie?

Ponownie kręcę głową zrezygnowana. Czy ja wyglądam tak, jakbym chciała iść na jakąkolwiek imprezę, wliczając w to spotkanie formacyjne członkiń żywego różańca? Jestem tak naćpana lekami, że zaraz zacznę robić głupie rzeczy, ale nie, on doszedł do wniosku, że mam ochotę na imprezę. Detektyw jak nic!

– Nie idę na żadną imprezę – uspokajam.

– To gdzie? Na wieczór? Ze mną? - biedaczek próbuje połączyć ze sobą fakty.

– Pójdźmy na plażę – mówię w końcu.

Cofa się, jakby w ogóle nie brał tego pod uwagę. Dla mnie to normalne, że skoro jeden punkt musimy odrzucić na obecną chwilę, to wskakuje ten, który miał być następny. Na jego twarzy kwitnie uśmiech.

– Pójdźmy.

– Zboczeniec – odpycham go od siebie, ale ten błyskawicznie wraca, zupełnie tak, jakby właśnie takiej reakcji po mnie.

– No co? Czy to takie dziwne, że jako facet... no wiesz... - każe mi dokończyć.

– Zboczeniec – powtarzam.

Wstaje z miejsca i widzę, jak kręci głową ze zwątpieniem.

– Teraz jestem dla ciebie zboczeńcem? - wysuwa w przód jedną wargę. - Dobrze – schyla się, żeby pocałować mnie w głowę. - Widzisz? Nie zarazisz się moją rzekomą mononukleozą.

Nie, nie widzę, bo jestem w szoku przez to, jak on sobie poczyna. Może to ja jestem taka prosta, że po trzech dniach pozwalam chłopakowi całować się... wszędzie? A może to po prostu normalne? W mojej głowie powstaje jeszcze większy mętlik.

– Jesteś wspaniały.

– Dziękuję – kłania się przede mną. - Masz ładny szampon – przyznaje, a ja nie wiem, czy mam parsknąć śmiechem, czy ubolewać nad tym, co tu się wyprawia.

– Idź już, bo nie przeżyjesz tego spotkania – ponaglam go, chociaż najchętniej nie poszczałabym go nigdzie.

– Masz rację – wskazuje na mnie i zbliża się do drzwi. - Nie szalej beze mnie – prosi.

– Nie mogę się doczekać – mówię pełna ekscytacji, a on po raz kolejny się uśmiecha. - Dziękuję dodaję na koniec, a on łapie się za serce.

Dziękuję za wszystko. Nawet za to, czego nie jesteś świadomy.

________________________________________________________________

Od autorki: To nie jest mój ulubiony rozdział. W zasadzie... lubię tu tylko naszą scenkę pod hotelem. Często wracam do niej myślami :D

Czytając perypetie Mariusza i Majki po tym czasie zdaję sobie sprawę, jak zmieniło się moje postrzeganie relacji przez ten czas. w 2016 roku byłam taką Majką, nigdy nie miałam chłopaka, nie przeżyłam w zasadzie niczego wielkiego, bo jedyne czemu się poświęcałam w stu procentach, to nauka. Teraz nie jestem już nastolatką i pewnie zupełnie inaczej napisałabym tą historię, ale wydaje mi się, że to dobrze, że ona jest napisana z perspektywy licealistki. Mam nadzieję, że końcówka, którą napisałam w święta 2020 będzie się pewnie dość różniła od reszty. Ale może to dobrze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro