Szesnastny
Powoli otwieram jedno oko, a później dopiero drugie. Słońce wkrada się przez zasłony i sprawia, że mam ochotę wydłubać sobie oczy. Przewracam się na drugi bok i po chwili dociera do mnie ból głowy i dziwna suchość w ustach. Próbuję przezwyciężyć oba uczucia, a już przede wszystkim to drugie, ale nie daję rady. Wzdychając, próbuję przewrócić się na drugą stronę, ale wtedy napotykam pewien opór. Przez chwilę myślę, że to mój plecak bądź bagaż, ale... on oddycha.
Z wielką trudnością otwieram oczy i co widzę? Mariusza, który słodko śpi.
Z moich ust wydobywa się niecenzuralna wiązanka, która jest nieco zniekształcona przez zdrętwiałą wargę. Próbuję sobie przypomnieć, jak, do licha, to dziecko się tutaj znalazło. Przecież jeszcze wczoraj byłam na niego śmiertelnie obrażona, a teraz? Leżymy w jednym łóżku? I tyle... prawda?
Piłkarz odwraca się w drugą stronę, ale to lepiej, bo przynajmniej nie będę się rozczulała jego grymasem na twarzy i nie umrę ze słodyczy, jaką mnie obdarowuje. Jego urok to najgorsza broń, jaką może użyć przeciwko mnie. Ale tym razem nie będzie tak łatwo. Jeżeli myśli, że mu wybaczę ot tak, to się bardzo, ale to bardzo myli.
Z problemami schodzę z łóżka. Nie mogę w nim już wytrzymać, przez obecność pewnego intruza. Kręci mi się w głowie i potrzebuję kilkunastu sekund, żeby odzyskać równowagę, a w tym pomaga mi jakże funkcjonalna szafka. Poprawiam materiał ubrania i wtedy odkrywam, skąd bierze się niewygoda, jaką czułam. Jestem w sukience i to takiej, w której raczej bym się nigdy nie pokazała.
Nigdy nie byłam taka zaniepokojona.
Ubrana w biały szlafrok siadam na fotelu i przyglądam się śpiącemu Mariuszowi. Najchętniej położyłabym się na łóżku razem z nim i z chęcią liczyłabym każdy kręg, jaki składa się na jego kręgosłup, ale muszę nad sobą panować. To jest wręcz niesamowite, że jestem na niego wściekła tak, że potrafiłabym zrobić mu krzywdę, ale jak przychodzi co do czego, to się rozpływam.
Woda cieknie mi ciurkiem z niewykręconych włosów i materiał mojego okrycia jest już niemal cały mokry, ale nie dbam o to, gdy przypominam sobie, że to właśnie rozmowa ze śpiącym królewiczem była powodem mojej eskapady do klubu. Ale od momentu wejścia do budynku nie pamiętam już nic. Czarna dziura, pustka... Modlę się, żebym nie zrobiła niczego wbrew swojej woli. Normalnej... woli...
Kiedy zdaję sobie sprawę, że właśnie w tej chwili są Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, a on dzisiaj ze swoją kadrą gra mecz, wiem, że nie mogę ciągnąć tej jego drzemki w nieskończoność, bo po pierwsze, Nawałka urwie mu łeb, a po drugie – żądam wyjaśnień i ewentualnego usunięcia się z tego pokoju w trybie natychmiastowym.
Myślę nad tym, jak go obudzić... przychodzi mi do głowy pomysł, że powinnam go pogłaskać po głowie tak, jak już to raz zrobiłam, ale... nie mogę. Zabawił się mną, źle potraktował. Wiem, że nie mam kręgosłupa, ale nie mogę tak ulegać. Nie i koniec.
Wyciągam się tak, że sięgam po poduszkę leżącą na drugim fotelu i przez chwilę próbuję idealnie wymierzyć, aż w końcu jestem pewna, że operacja się powiedzie, a po sekundzie na łóżku słychać stłumiony okrzyk. Udało się.
Mariusz odwraca się na plecy i patrzy w sufit, aż w końcu postanawia przewrócić się na prawy bok i ponownie wrócić w objęcia Morfeusza. Kiedy widzę, że ponownie zamyka oczy, postanawiam złapać kolejną poduszkę i tym razem podchodzę do łóżka, żeby nią go okładać. To nie jest jakieś brutalne i mocne. To w zasadzie nic w porównaniu z tym, co przeżywam od momentu, w którym tak mnie potraktował. Poduszka, którą go bije, ma w sobie jakieś pióra. Ta, którą on mnie potraktował, miała przynajmniej gwoździe.
– O, już nie śpisz – silę się na ironię i z powrotem wracam na fotel, jakbym bała się, że ta mała przestrzeń między nami odbierze mi mózg.
Siada na łóżku, przeciera oczy i w milczeniu próbuje na mnie spojrzeć, nawiązać kontakt wzrokowy. Próbuje, bo mu na to nie pozwalam. Jego wzrok mnie na pewno rozwali i nie mogę na to sobie pozwolić.
– Już nie śpię – powtarza po dobrej minucie.
Zaciskam wargi i próbuję ułożyć w głowie pytania, na które chcę poznać odpowiedzi.
– A co tutaj robisz? – zaczynam cały maraton.
Spoglądam w dół, na swoje splecione nogi, żeby nie podziwiać tego, jak zachowuje się tak z rana, nie zachwycać się jego zmierzwionymi włosami czy wygniecionym podkoszulkiem.
– Ja... Łucja mnie prosiła... to znaczy powiedziała, gdzie jesteście, a ja musiałem... sama rozumiesz, zobaczyć się... z tobą – powoli duka, jakby bał się, że każde słowo może zostać użyte przeciwko niemu.
– Nie wiem, po co to zrobiła – wzruszam ramionami i skubię róg materiału.
– Bo chciałem. No i... chyba ty też tego chciałaś – wybałuszam szeroko oczy, słysząc te słowa.
Cholera! On ma nade mną przewagę, bo na pewno pamięta więcej z tamtego wieczora niż ja. Jak to chciałam? Co takiego zrobiłam, że chciałam? Piłam? Oczywiście, że tak, to głupie pytanie. Najchętniej od razu bym się o wszystko spytała, ale nie mogę mu powiedzieć, że nic nie pamiętam. Mógłby przecież wmówić mi wszystko...
– Nie wiem – wprawiam w ruch ramiona.
I zapada milczenie. Zazwyczaj, gdy milczeliśmy w swoim towarzystwie, to nie było ani trochę męczące, ale tym razem, jest nie do wytrzymania.
– Nie powinieneś iść? - pytam w końcu. Widzę, że nie zbiera mu się na szczerość, więc nie jest mi potrzebny.
Przez jego twarz przemyka cień smutku. Pewnie myślał, że jeżeli obudzimy się koło siebie, to wszystko będzie dobrze, ja zapomnę i będę mogła być „tą drugą". Niestety...
– Ja... chyba powinienem – kiwa głową.
– Patrycja się pewnie stęskniła – nie mogę ugryźć się w język i muszę to zrobić.
Widzę, że trafiam w czuły punkt. Och, czyli nie mam racji, tak? I to wcale nie wygląda tak, jak myślę?
Sięga po buty ustawione koło łóżka i nawet nie próbuje się bronić. Obserwuję to, jak wiąże powoli buty i walczy z zdrętwiałymi palcami. Wydaje mi się, albo robi to specjalnie z taką prędkością, żebym go zatrzymała i powiedziała, że ma nigdzie nie iść. Nie. Nie zrobię tego. Nieważne, jak bardzo zaboli mnie fakt, że jak wyjdzie, to możemy się już nie pogodzić. To moje życzenie. Skoro na samym początku naszej znajomości nie umie się zdecydować, to co będzie później, gdy będziemy znać się długo? Znudzę mu się?
Biorę głęboki wdech. Nie becz. Niczego sobie nie obiecywaliśmy! Ale mimo wszystko czuję, że moje serce powoli daje znać o sobie, że strasznie je zraniłam. Siebie też...
Poprawia wygnieciony materiał swoich ubrań, włosy ciągle zabawnie stoją na wszystkie strony, a po jego twarzy widzę, że jest zawiedziony. Ale nie, to nie ja będę dzisiaj walczyła o... coś. Popełnił błąd i musi to naprawić, czy mu się to podoba, czy nie. O ile oczywiście bierze mnie w ogóle pod uwagę w poważnych planach na swoje dalsze życie, a tego pewna nie jestem.
– Która godzina? - pyta, zbliżając się do drzwi.
Jest tyle przekleństw, jakie cisną mi się na usta, słysząc to głupie pytanie. Tylko na tyle cię stać? Naprawdę? Tyle chwil, wspomnień, moich łez, a on jest w stanie tylko zapytać się o godzinę?
– Po ósmej – prycham.
– Ale dokładnie... - jęczy.
Czuję ciepło w powiekach, ale nie, to jeszcze nie jest czas. Dlaczego on się nade mną tak znęca? Nie mógłby po prostu wyjść? Czy o tak wiele proszę?
– Ósma siedemnaście dokładnie – uśmiecham się krzywo.
Moment się zastanawia, spogląda na dywan, po czym podnosi wzrok ku górze i spotyka się z moim. Podziwiam swoje nogi, słysząc jedynie:
– Za godzinę tutaj będę.
Początkowo mam wrażenie, że się mylę i to tylko wymysł mojej chorej głowy, ale widząc jego minę jestem niemal pewna, że to się dzieje.
Szczęka jest bliska odbicia się od podłogi. Spoglądam tak na niego kompletnie zmieszana, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek, aż w końcu przypomina mi się, że powinnam użyć języka.
– Po co?
– Żeby ci powiedzieć, że Patrycja wyjeżdża z Paryża? - pyta się, uśmiechając przy tym szelmowsko.
Nawet nie wiem kiedy, ale podrywam się z miejsca i stoję tuż przed nim. Mimo wszystko ciągle nie wiem, co powiedzieć. Jeżeli dobrze rozumiem jego słowa, to... to właśnie daje mi do zrozumienia, że wybrał mnie? Nie ją?
– Tak, zdecydowałem – kiwa głową.
– Ale... - mam ochotę zapytać się o cel, ale wtedy mnie ucisza, przybliżając się nieznacznie.
– Daj mi czas do dziewiątej dwadzieścia – szepcze, ja skupiam się na jego tonie, nosie, który prawie dotyka mojego, stopie, która zaraz muśnie moją. Czuję się tak, jakbym była zahipnotyzowana, a nic innego się nie liczyło.
Rzucił na mnie czar...? I czy chcę w ogóle na to pozwolić?
– Ale...- nie mogę wydusić nic więcej. Ręka piłkarza klepie mnie po ramieniu, po czym znika, a ja przez chwilę patrzę się na drzwi, niewiele rozumiejąc.
Mariusz
Do hotelu wracam niemal z zawrotną prędkością. Wpadam do mojego i Kapustki pokoju, po czym słyszę, jak niezadowolona kupa pościeli jęczy coś niezrozumiałego i przewraca się na drugi bok. Nie będę go budził, bo pewnie zaraz i tak zacznie piać jego budzik. Ja mam czasu jak na lekarstwo, dlatego szybko wyskakuję ze starych ubrań i szukam w walizce naszego codziennego outfitu. Wchodzę do łazienki w nadziei na szybki prysznic. Wydaje mi się, że mijają dosłownie sekundy, gdy stoję na dywaniku przed lustrem ze szczoteczką w ustach, ubrany od stóp do głów. W głowie układam cały plan przykrej rozmowy, a na sam koniec wyszczerzam się do odbicia, żeby dodać sobie otuchy. A serce to mi tak bije, że się obawiam, iż zaraz zemdleję.
Teraz właśnie to zrobisz, żeby nie stracić osoby, na której tak strasznie ci zależy, zdaje się mówić lustrzany Mariusz. Zgadzam się z nim, jeszcze raz przeglądam i z sercem w gardle opuszczam pokój.
Przed zapukaniem w odpowiednie drzwi biorę jeszcze dwa głębokie wdechy i pukam. Czas załatwić połowę mojego planu na dziś. Oczywiście, nie uwzględniam w tym meczu. Piłka nożna to jedyna kobieta, z którą obecnie nie mam problemu i to... straszne.
I wrota się w końcu otwierają, a w drzwiach stoi Patrycja. Jak zwykle, pięknie ubrana, wypacykowana i uśmiechnięta na mój widok. Nie zostawia nawet chwili i jej ramiona pochłaniają mnie do środka. Już zaczyna ten swój całuśny rytuał, ale wtedy przypomina mi się, po co tutaj przyszedłem. Odrywam się, zamykam drzwi i bez słowa siadam na łóżku.
– Coś się stało? - dopytuje w końcu i siada koło mnie.
Dwa wdechy, dwa wydechy, dasz sobie radę. Po prostu postaw kawę na ławę i skończ to. Będzie jasność po obu stronach i nie będę jej już krzywdzić. I siebie również. No i jeszcze trzeciej istotki, która nic tu nie zawiniła.
– Wiesz, że było mi z tobą dobrze, prawda? - zaczynam swoją przemowę.
Dziewczyna uśmiecha się niepewnie i kiwa głową.
– Mi tak samo! - pieje mi do ucha.
Czyli po tonie głosu nie doszła do tego, w jaki sposób ma się potoczyć ta rozmowa. Niedobrze.
– Bo właśnie o to chodzi... - zatrzymuję się i dostrzegam szeroki uśmiech na jej twarzy. Boże, mam to teraz tak po prostu zniszczyć? A co jeśli ona sądzi, że chcę jej się oświadczyć? Boże, tak właśnie to brzmi! Biorę głęboki oddech. Pora pokazać, że mam jaja. – Że chyba jednak nie jesteśmy dla siebie stworzeni.
Kończę zdanie, a Patrycja odruchowo wstaje i zaczyna mi się przyglądać tak, jakby chciała mnie zabić. Proszę opatrzność, żeby nie zrobiła mi krzywdy, bo fajnie byłoby chociaż dzisiaj usiąść na tej ławce!
– Że co?! - dopytuje, jakby nie usłyszała.
Również wstaję, staję przed nią i próbuję wymusić kontakt wzrokowy, żeby dobrze mnie zrozumiała i żeby za dwa lata nie przyszło jej do głowy przyjechanie do Rosji na Mistrzostwa Świata!
– To – odpowiadam bardzo inteligentnie.
Zaciska usta w wąską linię i mam wrażenie, że nie chce przyjąć tego do wiadomości. Niedobrze...
– Po prostu... doszedłem do wniosku, że jeżeli raz nie wyszło, to widocznie nie jesteśmy do siebie aż tak dopasowani, jakby się wydawało – wzruszam ramionami. – Widzisz, na razie jest okej, ta faza zauroczenia sobie trwa, okoliczności też są dość magiczne, ale to pewnie minie... i znowu będzie to samo... co na pewno pamiętasz – dodaję, żeby lepiej jej zobrazować o co chodzi.
Długo się zastanawiałem, czy powinienem jej powiedzieć o Majce. Możliwe, że to byłoby najbardziej sprawiedliwe, ale chyba... nie mam na tyle jaj. Przyznaję się do tego bez bicia i wiem, że to będzie jedna z najbardziej świńskich rzeczy, jaką zrobię przez całe życie.
Widzę, że oczy zaczynają jej się szklić. Czuję się podle z tym, że to przeze mnie, ale... nikt nie powiedział, że to będzie proste. Ja już wiem, że czuję do niej tylko szacunek, sympatię i chwile, które spędziliśmy razem – przecież one będą łączyły na zawsze. Ale nic poza tym. Nie czuję się przy niej tak, jak przy Mai. Nie ma czegoś takiego, że chcę dowiedzieć się o wszystkim, co robiła dzisiaj, co wczoraj, o czym śniła, jakie ma marzenia. Nie mam ochoty tak po prostu jej dotknąć i zachwycać się tym. Nie śledzę każdej jej reakcji i nie zapamiętuję. Po prostu... nie ma tu czegoś szczególnego i nie ma po co wracać.
– Ale ja... co źle zrobiłam? - pyta cicho.
Wzdycham. Nie wiem, co mam powiedzieć, bo Patrycja nie zrobiła nic złego. Tylko... przegrała tą rywalizację. Ale nie chcę jej mówić o tym, że jest ktoś inny. Po co?
– Nie zrobiłaś niczego źle – odpowiadam z krzywym uśmiechem.
– To dlaczego... no wiesz, zrywasz ze mną? - szybko ściera pojedynczą łzę, która wypłynęła na zewnątrz, jakby nie chciała mi pokazywać, że ją zraniłem.
– Nie chcę, żebyśmy byli z sobą z przyzwyczajenia. Wiem, że gdzieś niedaleko jest fajny chłopak, który tylko na ciebie czeka. I zasługuje na taką fajną dziewczynę, jaką jesteś – wypuszczam gwałtownie powietrze z płuc.
Nic nie mówi. Chwyta obie moje dłoni i się im przygląda, po czym podnosi głowę i sili się na uśmiech.
– Wiesz... chyba masz rację – mówi po chwili namysłu. - Wróciłam tutaj, bo sądziłam, że może jeszcze coś między nami będzie, ale... to się chyba nie uda.
– Dobrze, że to rozumiesz – uśmiecham się dziękczynnie. Czuję lekką pustkę, ale nie mogę uwierzyć w to, że to tak lekko poszło. Spodziewałem się spazmatycznego płaczu, pytań typu: „dlaczego?!", wyzwisk, ale... mile mnie zaskoczyła.
Puszcza moje dłonie, spogląda na sufit i jeszcze raz wzdycha.
– Zarezerwuję bilet zaraz po meczu... chciałabym zobaczyć was w akcji – śmieje się krótko.
Odpowiadam tym samym. Postanawiam przytulić ją po raz ostatni i przekonać się, że nie czuję nic specjalnego. Tak właśnie jest. Patrycja początkowo nie chce mnie puścić, ale po chwili zażenowana przyznaje, że nie umie się przyzwyczaić, że nie jestem już jej.
Chcę być innej.
Maja
Śmiem twierdzić, że to najdłuższa godzina mojego życia. Czekam jak na zbawienie, a serce kołacze mi w piersi na samo wspomnienie tej przysięgi, jaką mi złożył. Tysiąc razy zastanawiam się nad tym, co powinnam zrobić i za każdym razem jestem jeszcze bliższa szaleństwa.
Przekręcam się na brzuch i chowam głowę w ramiona. Może to już koniec? Może pora napisać epilog naszej historii i dać sobie spokój z podchodami? Na samą myśl mam dreszcze na ciele, ale w zasadzie to byłoby dobre rozwiązanie. Coraz bardziej przemawia do mnie fakt, że ta nasza droga jest za bardzo wyboista, a los daje nam znać, że wcale do siebie nie pasujemy.
Czyli to przerwać...
Próbuję wyobrazić sobie moment, w którym mówię „koniec" i niemal od razu czuję pustkę... a przecież jeszcze nic się nie stało. Mówię sobie, że jest dla mnie ważny, bo to prawda. Chyba nikt nigdy nie był tak wysoko w tej hierarchii jak on. Nikt nie dał mi tylu cudownych wspomnień, tyle uczucia, zwykłych, głupich gestów, po których nie mogłam się skupić. Głupie muśnięcie się podczas spaceru sprawiało, że się czerwieniłam jak głupia. Tyle smsów, rozmów, sekretów... momentów, które razem dzielimy, lista, którą zrealizowaliśmy... i mamy z tego zrezygnować?
O nie... odpowiedź jest chyba tylko jedna. Ale... ale co jeśli podczas tej rozmowy z Patrycją dojdzie do wniosku, że jednak się myli i – w zasadzie – to po co mu jakaś nudna dziewczyna, która bardziej przypomina Kopciuszka, ale przed przemianą? Jęczę na samo wyobrażenie przepraszającej wiadomości i jego braku w moim życiu jako człowieka, nie piłkarza. Co mi po jego twarzy w gazetach, w telewizorze, internecie...? Ja go potrzebuję koło siebie, realnego, dającego samą swoją osobą wsparcie.
Do końca czasu zostaje pięć minut, a ja z nerwów ciągle zerkam na telefon, jakby to miało przyspieszyć oczekiwania. Mam w sobie tak wiele życia, ile worek do ziemniaków, a do tego serce kołacze mi tak szybko, że pewnie nie wytrzyma.
W spokoju i względnej ciszy śpiewam sobie piosenkę, którą usłyszałam w jednej z reklam i udaję, że jestem spokojna na cztery minuty do końca.
Gdy wybijają trzy, powoli zaczynam się obawiać, że nie pojawi się wcale, a cierpią na tym głównie moje skórki przy paznokciach. To wszystko twoja wina, Mariusz...
Dwie kolejne minuty mijają jak godzina, a kiedy wybija słynna dziewiąta dwadzieścia, odruchowo odsuwam telefon. To jak? Nie przyjdzie? Jednak się zdecydował na inny krok, a mi – po raz kolejny – narobił nadziei?
Chcąc nie chcąc, nagromadzona bezsilność, beznadziejność i w ogóle „be" tej sytuacji sprawiają, że zaczynam sobie płakać, a raczej skomleć. Tak niewiele łez wypływa z moich oczu, a czuję się cholernie wyczerpana tą reakcją mojego organizmu. Nawet nie umiem porządnie się wypłakać, cudownie! Zdaję sobie sprawę, że w tej sytuacji nic mi nie pomoże. I nie mówię tu tylko o umierającym życiu uczuciowym, a umierającym... wszystkim... Bo w zasadzie jeżeli on jednak się rozmyśli, to ja już mam pewność, że bez sensu jest to wszystko ciągnąć. Bo po co?
Podskakuję jak oparzona, słysząc pukanie do drzwi. On. Jestem pewna, że to on. I nie mówię tego przez to, że tylko jego się spodziewałam, ja to po prostu wiem.
Ścieram to, co powinnam i schodzę chwiejnym ruchem z łóżka po to, aby otworzyć drzwi. Kiedy już to robię, przed sobą widzę niemal „wygniecionego" (i nie mówię tutaj tego tylko i wyłącznie o ubraniach, bo cała jego osoba sprawiała takie wrażenie), zmęczonego i zziajanego Mariusza, który w prawej, wyciągniętej ręce trzyma bukiet czerwonych róż. Ten z kolei trzyma się niemal doskonale!
Jestem tak zdziwiona tym widokiem i zmieszana całą tą sytuacją, że nie wpuszczam go do środka, tylko stoję zszokowana w tym samym miejscu i raz patrzę na chłopaka, raz na bukiet, jakby coś miało się zmienić.
– Wiem, że jest dwadzieścia dwa, ale... nie mogłem się za nic w świecie dogadać z babą w kwiaciarni! - zaczyna się tłumaczyć.
Dopiero dwadzieścia dwa? Miałam wrażenie, że minęły lata, a nie tylko dwie minuty!
– Yy... - nie mam bladego pojęcia co powiedzieć. Widząc jego starania jest mi kompletnie wstyd, że osądzałam go o najgorsze.
– Moment, nic nie mów! - rozkazuje, po czym przeczesuje włosy ręką. - Ja to wszystko wymyśliłem! - kiedy pada ostatnie słowo, klęka.
Tak, KLĘKA! Od razu odzyskuję przytomność i każę mu się podnieść. Wygląda to co najmniej dziwnie, a do tego po korytarzu snuje się pokojówka z wózkiem i obdarza nas zszokowanym spojrzeniem.
______________________________________________________
od autorki: bum tararara Euro nadal trwa! Koniec sesji, nauki i Euro 2020 ciągle na ekranie telewizora sprawia, że "przypomniałam" sobie o tym opowiadaniu i postanowiłam opublikować kolejne części. Może mi się uda dodać wszystkie rozdziały do "wakacyjnych" planów, które sprawiają, że znowu z czasem będzie cienko ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro