Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Siódmy

Kochana: Żyjesz?

Ja: Nie, tutaj Arek, Mariusz leży z rozkwaszoną głową na tarasie, a nad nim pochyla się Adam Nawałka z piłą tarczową.

Kochana: Bardzo śmieszne!!!

Ja: Wiem!!!

Kochana: Ach, ten kunszt żartu!!!

Ja: A tak na poważnie, to chłopaki powiedzieli mu, że Real dzwoni z ofertą i muszę z nimi porozmawiać.

Już wyobrażam sobie jej minę i to, jak puka się w głowę, gdy tylko przeczyta tego smsa. Ja zaczynam szczerzyć się do ekranu, siedząc w wydzielonym dla nas pokoju. Tylko od czasu do czasu Glikson spojrzy się na mnie tak, jakbym dostał udaru słonecznego.

Kochana: A tak na poważnie?

Ja: Nic się nie stało. Powiedziałem, że dzwoniła mama i jest dobrze.

Kochana: To dobrze.

Ja: Pewnie, że tak. Czekolada dobra?

Kochana: Nie wiem, nie jadłam

Ja: Nie kłam, jestem pewien, że zjadłaś tabliczkę i teraz próbujesz mi powiedzieć, jaka to nie jesteś fit i jak to nie dbasz o formę, ale mnie nie oszukasz

Po drugiej stronie cisza. Chyba trafiłem w sedno. Ale to dobrze – nie po to to kupowałem, żeby teraz leżało na szafce nocnej i się marnowało. A Maja... jest szczupła, nawet za szczupła i na pewno przez ten symboliczny podarunek zbytnio nie utyje.

Nie to, że jestem nienormalny i chcę ją podtuczyć, bo lubię więcej ciałka, co to to nie! Tylko widzę, jaką radość sprawia jej jedzenie.

Kochana: Masz mnie.

Ja: Tak?

Kochana: Zboczeniec

Spoglądam na każdego dookoła z mordem w oczach. Dla niej teraz zawsze będę zboczeńcem? I to niby po czym to wywnioskowała, bo nie rozumiem? Oj, Majunia, gdybyś nie była taka, to na pewno bym sobie już cię odpuścił.

Zaraz, to brzmi, jakbym był jej jakiś psychicznym wielbicielem. A nie jestem... psychiczny. Tylko zadziwia mnie to, jak szybko to wszystko posuwa do przodu. Zawrotne tempo. Nigdy żadna znajomość nie rozwijała się w taki sposób. Żadnej dziewczyny nie chciałem aż tak bardzo po zaledwie trzech dniach znajomości. Bo – oczywiście – te z imprez nie były aż tyle warte.

Myślę sobie, że ten wieczór może być cudowny i – o matko – muszę odganiać niedozwolone obrazki sprzed głowy. Pojawiają się w niej regularnie, odkąd przeczytałem o tym przeklętym punkcie i nie chcą mnie puszczać. Myślę o tym, jaka musi być piękna, „regularna" pod ubraniem... ugh, naprawdę, jestem jej psychicznym wielbicielem!

Gdy dosiada się koło mnie mój psi ogon, Kapustka, odruchowo odwracam się maksymalnie z telefonem na drugą stronę, żeby przypadkiem czegoś nie zobaczył i nie zaczął plotkować. Jemu nie można dosłownie nic powiedzieć, bo jest straszną pleciugą. Powiedziałem mu o co nieco o moim związku z Klaudią, de facto imienniczką jego dziewczyny, a później pół kadry miało ze mnie pocisk i to już na pierwszym zgrupowaniu! Dlatego drugi raz nie dam się wrobić.

Po chwili słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości i nawet nie muszę sprawdzać, bo wiem, kto do mnie napisał. Odblokowuję telefon i... momentalnie uśmieszek schodzi mi z twarzy, a Bartek triumfalnie się śmieje.

Kapusta: Siemka

Ja: Spadaj

Kapusta: Elo Elo Polska-Niemcy 2:0!!!

Ja: Matko, ty jesteś jakiś pojebany

Patrzę się na jego reakcję i widzę, jak otwiera oburzony usta, które przypominają teraz literkę „o".

Kapusta: Nie przeklinaj nie wolno.

Ja: Ach, ta kropka nienawiści

Ja: Ano tak, jesteś jeszcze dzieckiem, przepraszam

Kapusta:...

Ja: Niedawno było twoje święto! Przepraszam, że zapomniałem

Kapusta: Kim jest ta dziewczyna która się kłóciła z Jędzą

Unoszę jedną brew ku górze i mam ochotę się roześmiać, ale boję się, że on stłumi mój dobry humor bolesnym ciosem w żebro.

Ja: A przecinki? A znak zapytania? Jak ja mam cię traktować jak dorosłego, gdy ty się nie stosujesz nawet do prostych zasad gramatyki?

Kapusta: Kim jest dziewczyna, która kłóciła się Jędzą? Lepiej?

Ja: O wiele

Ja: To jest koleżanka Mai

Kapusta:...?

Ja: Nie powiem ci, kim jest Maja

Kapusta: To się wal

Nie chce mi się znosić jego fanaberii. Wstaję z sofy, macham mu na pożegnanie i zmierzam do windy, żeby móc jeszcze przygotować się przed naszym spotkaniem/randką/Bóg wie czym. Chociaż druga opcja podoba mi się najbardziej...

Po prysznicu z dna walizki wydobywam ubrania, jakie wziąłem ze sobą na „wszelki wypadek". Prawda, chodzimy tutaj jedynie w tych dresach, ale muszę wszędzie pokazywać tego swojego ukrytego buntownika.

Kładę spodnie i koszulkę na łóżku. No, może być. Modlę się w duchu, żeby jej się spodobało. W głowie mam tyle scenariuszy tego, jak może przebiec ten wieczór i liczę na to, że spełnią się tylko te dobre. W zasadzie nie dopuszczam do siebie innej myśli.

Używam perfum, mając nadzieję, że jej się spodobają i uśmiecham się do swojego odbicia lustrzanego.

Maja

W pewnym momencie, gdy powoli zaczyna się ściemniać, postanawiam w końcu wstać z łóżka, dochodząc do wniosku, że jest już wystarczająco dobrze, żeby móc przygotowywać się do wyjścia. Po krótkiej kąpieli, z turbanem na głowie i ręcznikiem owiniętym wokół piersi, stoję przed lustrem z kilkoma opcjami do założenia w dłoniach i zaczynam wybrzydzać. Nie, bo za pstrokate. Nie, bo za ciemne. Nie, bo nie.

W końcu decyduję się na jedną z opcji i liczę na to, że będę w niej wyglądała choć zadowalająco. Wtedy dochodzi do mnie, że szykuję się tak, jakbym szła na wojnę i aż muszę usiąść, żeby zastanowić się nad tym, czy przez przypadek nie przesadzam. Czego w zasadzie oczekuję od tego wieczoru? Wykonania kolejnego punktu z listy? Dobrej zabawy? Rozwiązania moich rozterek sercowych? Czy wszystkiego po trochu?

To głupie, głupie, głupie, powtarzam w myślach i mam ochotę odwołać całe spotkanie, ale wtedy przypomina mi się motyw mojego przyjazdu tutaj i przestaję się nad tym zastanawiać. Pora puścić te wszystkie hamulce, które mnie blokują przed przeżywaniem najpiękniejszych chwil życia. A cień uśmiechu przemyka mi przez twarz, gdy wyobrażam sobie, że Mariusz może tak samo skrupulatnie przygotowywać się do naszego spotkania.

Kazał mi czekać na siebie pod hotelem. Tak też chcę uczynić, ale boję się, że ktoś mnie zobaczy i zrobi aferę nie mniejszą niż Jędza. Dlatego znajduję kawałek nieoświetlonego trawnika i tam postanawiam poczekać na piłkarza. Letni wietrzyk otula moje ramiona, a mi robi się automatycznie zimno. Chłód potęguje moje zniecierpliwienie, które powoli sięga apogeum, gdy widzę, że spóźnia się dobre trzy minuty. W pewnym momencie jestem niemal pewna, że pogrywa sobie ze mną i nie przyjdzie, a wtedy widzę skradający się w moją stronę cień. Żołądek podchodzi mi do gardła na samo wspomnienie opisu wściekłych oczu Jędrzejczyka, ale wtedy przede mną pojawia się ten wyczekiwany... „mój" piłkarz, jakkolwiek to brzmi.

Wypuszczam głośno powietrze z ulgą.

– Jak się...

– Dobrze – ucinam, wiedząc, jaki ma zamiar.

Kręci głową z politowaniem, otacza ramieniem i prowadzi do punktu naszej wycieczki. Ten gest, oczywiście, mnie onieśmiela. Gdyby teraz się na mnie spojrzał, to widziałby, że jestem zawstydzona jak jeszcze nigdy, ale – dzięki Bogu – noc jest moim sprzymierzeńcem, słabe oświetlenie również.

– Nie próbuj nawet protestować – słyszę jego cichy głos.

– Czemu? - pytam, choć najchętniej powiedziałabym od razu: „ależ skąd, nie mam zamiaru protestować!".

– Jeszcze ludzie nas usłyszą i co wtedy? - oczywiście, jesteś święcie przekonana, że tak naprawdę moich protestów nikt by nie usłyszał, bo ciężko mi o wybuch (choć jeden już się w jego towarzystwie zdarzył i to stosunkowo niedawno), ale kiwam głową i milczę. Nie chcę, żeby myślał, że każde jego słowo poddaję dokładnej analizie, bo to trochę chore. Trochę bardzo.

Idziemy w stronę plaży, jest już nieco chłodniej, a przynajmniej wiatr sprawia takie wrażenie. Koc upchany w plecaku wrzyna mi się w plecy, ale jest mi przyjemnie, niebo jest takie piękne, a zza jednego z budynków wypełza księżyc.

Odwracam się w stronę Mariusza, a blask „tego na górze" oświetla jego twarz. Idzie skupiony, jakby bał się, że nas zgubi, ale gdy odrywa wzrok od horyzontu i przenosi go na mnie, czuję się tak, jakbym adorowała kolegę mojego starszego brata.

Dobra, brata nie mam, ale wiedzę czerpię głównie z książek i filmów, których naoglądałam się bez liku i porównania trochę mam. W tych filmach główna bohaterka zawsze miała przystojnego, wysokiego brata z białymi zębami, na widok którego każda dziewczyna z młodszej klasy sikała. Trzeba dodać, że każdy bardzo dbał o siostrzyczkę i gdy ktoś chciał jej zrobić krzywdę, wystarczyło, że tupnął, a wówczas namolni adoratorzy bądź po prostu psychopaci zmywali się, niczym spłoszone wrony. No i oczywiście pewnego, pięknego, niezapomnianego dnia na drodze naszej bohaterki staje ziomek, kumpel, bądź po prostu, kolega naszego idealnego braciszka, a jest on nie mniej perfekcyjny. Siostra zaczyna wzdychać do kumpla, a on tego nie dostrzega, bo to jest małolata z zbyt małymi piersiami i po prostu jest „zbyt".

Myślę później, że może i z rozmiarem mojego biustu jest coś nie tak, ale... to i tak nie ma znaczenia. Rozbiorę się szybko, odwrócę, zanurzę, nie wiem, ważne, żeby nie zobaczył zbyt wiele. Jestem pewnie dla niego tą „siostrzyczką", bo tutaj zgadza się dosłownie wszystko. Łącznie z tym, że nie mam u niego żadnych szans, a zabawa mną, to jest niezły ubaw.

Z drugiej strony, znowu posądzam go o jakieś nieczyste intencje. Już raz chciał mi udowodnić, że nie ma wobec mnie żadnych niecnych zamiarów, ale ja ciągle drążę, drążę, jakbym nie miała nic lepszego do roboty.

Cicho wzdycham, żeby nie dostrzegł tego, jaki niepokój i zamęt we mnie wywołuje sama jego obecność w moim życiu.

Kilka minut później już jesteśmy na plaży. Nie ma tam już praktycznie nikogo prócz jednej pary zakochanych, która przytulona brodzi wśród morskich fal, wpatrując się w księżyc i zapewne wyznając sobie miłość raz po raz.

Patrzę na nich z nieukrywaną zazdrością, bo wiem, ile rzeczy mnie ominęło i ominie. Chciałabym być na miejscu tej dziewczyny, która teraz wpycha z głośnym śmiechem swojego ukochanego do wody. Chciałabym czuć się bezpieczna w ramionach drugiej osoby, móc jej co jakiś czas tak po prostu rzucać prawdziwe „kocham cię", kochać.

Chciałabym...

Wszystkie osoby z tym samym „znamieniem", które ja mam, zapewne wielu rzeczy pragną bądź pragnęły. Ja również. Najchętniej marzenia spełniłabym wszystkie tak naturalnie, bez zbędnego pośpiechu, ale nie mogę inaczej, bo prawdopodobnie nie zdążyłabym wypełnić ani jednego punktu z listy.

Jest mi ciężej przez to, co właśnie sobie uświadomiłam. Odłamki rozmyślań nadal pływają w mojej głowie, nie potrafię ich poprosić o to, żeby z niej zniknęły. Zaprzątają całą moją świadomość, a ja powoli przestaję cieszyć się z tego wieczoru, który miał być przecież tak piękny, bo z nim.

Nie umiem się skoncentrować. Gdy rozkładamy koc, niewiele do mnie dociera i robię to jak ślamazara. Wcale go nie słucham. Gdy Mariusz mówi, że mam złapać za oba rogi, ja robię to dopiero po tym, jak powtarza i czuję się nieskończenie głupio. A on ma w sobie tyle spokoju i opanowania...

W końcu siadamy. Boże, tak bardzo przeszkadza mi to milczenie, ale nie mam wcale pomysłu na to, żeby jakoś je przerwać. Żaden normalny temat nie przychodzi mi do głowy, więc postanawiam popatrzeć się w fale i odbijający się w tafli wody księżyc.

– No już... - nagle słyszę głos piłkarza i odwracam się w jego stronę. - Dzieje się coś? Jesteś jakaś nieobecna, choć przed chwilą taka nie byłaś... - zamyśla się.

Widać zgryzota wychodzi mi uszami. Uśmiecham się niepewnie i nie wiem, co powinnam powiedzieć. A raczej jestem świadoma czego NIE mówić.

– Nic się nie dzieje... - wyciągam rękę w stronę piasku i zaczynam ją „podtapiać". Gdy jestem w kilkudziesięciu procentach na to gotowa, odwracam głowę i widzę, jak się na mnie patrzy. - Serio. Zamyśliłam się.

Kiwam głową, żeby jeszcze bardziej przekonać go do własnych słów i otrzepuję piasek z ręki. Cały czas mam przed oczami mnie chodzącą za rękę po plaży i mam ochotę wrzasnąć ze złości. Ale nie robię tego. Tylko uśmiecham się jak idiotka, która uważa, że to pomaga.

– Dobra, nieważne. Chyba trochę za krótko się znamy, żebym mógł liczyć na to, że będziesz mówiła mi o wszystkim... - rzuca to żartem, ale ja odbieram to jako zarzut.

Pewnie gdybym już dawno nie obdarzyła go czymś na wzór zaufania, nie pozwoliłabym mu teraz ze mną siedzieć, a na jednym spotkaniu dawno by to się zakończyło. Nie pisałabym z nim tylu smsów, nie pozwoliłabym na to, żeby widział mnie w takim stanie, jak dzisiaj w południe.

Ale go obdarzyłam czymś takim i jestem mu coś winna. Nawet jeśli nie powiem prawdy, to chociaż powinnam być choć odrobinę fair, bo wysyłam mylne sygnały, w których pewnie już się pogubił. A raczej na pewno, bo ja sama już się gubię.

– To nie o to chodzi, że się znamy za krótko, tylko ja nie lubię mówić o sobie – próbuję jakoś okrążyć znienawidzony temat.

Czekając na jego reakcję, wodzę palcem po niebieskim kocu, jaki udało mi się zabrać z domu. Nie jest zbyt duży, przez co siedzimy niemal przytknięci do siebie, co jest kolejnym powodem, dla którego czuję się jak ta „siostrzyczka".

– A szkoda... - odpowiada w końcu, a między nami nawiązuje się kontakt wzrokowy, na co się uśmiecham. - No co?

– Czemu szkoda? - dopytuję.

Znowu się wkopał. Boże, jak ja uwielbiam sprawiać, że już nie jest taki „do przodu".

– No bo... wydajesz się być... nie, ty jesteś naprawdę ciekawą osobą – poprawia się szybko i zgina nogi w kolanach – i nawet szaloną...

– Nieprawda... - kręcę głową.

– Poleciałaś do Francji tak naprawdę sama, nawet nie wiem za co, tylko po to, żeby obejrzeć Mistrzostwa i spełnić marzenia... nie, jesteś nudziarą – ocenia i zaczyna się śmiać.

Kąciki ust wędrują mimowolnie ku górze. Nie wiem, co on w sobie ma, że poprawia mi humor kilkoma słowami, które po zlepieniu sprawiają, że już nie mam żadnych trosk, kłopotów... jakby jeszcze sprawiły, że wyzdrowieję...

– Po prostu chciałam i mam. Jestem rozwydrzoną jedynaczką, tupnę nóżką i mam wszystko – wzruszam ramionami.

– Przestań...

– Tak jest. To znaczy specjalnie nie zrobiłam sobie prawa jazdy, żeby móc tutaj przyjechać – tłumaczę.

– Spore poświęcenie.

– Nieprawda – kręcę głową. - Auta mnie przerażają i boję się, że wjechałabym w kogoś i mogłabym mu zrobić krzywdę...

– Za dużo myślisz – ocenia.

– Nie... tak po prostu jest. Nie chciałabym zrobić komuś krzywdy, ale wiesz jak to jest, rodzice naciskają, „nie bądź ofermą, bądź odrobinę samodzielna, nie będziemy całą wieczność wozić ci tyłka"... sami mi dali na to prawo jazdy. Ale postanowiłam jednak go nie robić i powiedziałam im, że teraz jest matura i nie pogodzę egzaminu z nią – słowa z moich ust wydobywają się z prędkością światła, a na sam koniec śmieję się z zażenowaniem.

– Wiem już o tobie trochę więcej – uśmiecha się.

– I to takie fajne? - śmiem twierdzić, że nie ma się z czego cieszyć.

– Fajne, bo lubię się z tobą spotykać, a niewiele wiem o tobie – wzrusza ramionami.

Ups... bo tak faktycznie jest. Mariusz nie jest w tak dogodnej pozycji jak ja, że może wpisać w wyszukiwarkę moje imię, nazwisko i już będzie wiedział o mnie wiele. Boże! On nawet nie wie, jak mam na nazwisko!

Gdy dochodzę do tego, postanawiam szybko to naprostować. Czemu my wszystko robimy tak pospiesznie, że nie mamy czasu nawet na tak beznadziejnie typową rzecz?

– Mariusz... - zaczynam, a on przenosi wzrok z nieba na mnie. - Jak mam na nazwisko?

Najpierw wydaje się, że chce wybuchnąć śmiechem i później powiedzieć coś w stylu, że to nie jest śmieszne, ale zdaje sobie sprawę, że nawet tego o mnie nie wie.

– Czemu my się poznajemy od... tyłka strony? - pyta retorycznie, a ja nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. - Powiedz mi, jak masz na nazwisko – prosi.

– Ignaczak – podaję mu rękę, którą ściska.

– Stępiński – mówi.

– To już wiem – parskam.

– Nie czepiaj się szczegółów. Ale ładnie to brzmi...

– O czym ty mówisz? - wystarczyło dosłownie kilku sekundowe pozachwycanie się tą sytuacją, a ja już nie wiem, o co może mu chodzić tym razem.

– Twoje nazwisko – przypomina. - Ale moje jest ładniejsze.

Kręcę głową ze zwątpieniem. Narcyz. Albo zgrywus.

– Ta, jasne – ironizuję.

– Co mi jeszcze powiesz o sobie, Maju Ignaczak? - zaczyna, a ja parskam. - Zresztą, wow, ty masz takie samo nazwisko jak jeden z siatkarzy.

– I kto tu ma lepiej? Słyszysz „Stępiński" i nie reagujesz. Słyszysz „Ignaczak" i słyszysz ochy, achy, zachwyty.

Kończę swój wywód, a jego wzrok zdaje się mnie mrozi. Nie do końca jest tak, jak powiedziałam. Przed przyjazdem tutaj miałam załączoną funkcję „fangirl" i gdy tylko usłyszałam nazwisko jakiegokolwiek piłkarza grającego w reprezentacji, wydawałam z siebie różne dziwne dźwięki, ale teraz... to wydaje mi się być głupie. Chcąc mieć jakikolwiek kontakt z Mariuszem, muszę porzucić swoją naturę i zachowywać się normalnie.

Jezu, jak to beznadziejnie brzmi.

– Jesteś... - zaczyna.

– Ładna, szczupła, mądra, miła...? tak, zgadzam się – kończę za niego.

– Tak – kiwa głową.

Nie, tylko nie to... Tylko ty mi już nie słodź, bo zaraz mimo później pory i tak zobaczysz, jak robię się czerwona.

– Także... - próbuję znaleźć jakiś nowy temat.

– To jak? Mówisz mi coś o sobie? - naciska.

– A może ty mi coś o sobie powiesz? - odbijam piłeczkę.

– Nie jestem aż tak ciekawym obiektem – odpowiada, a ja kręcę głową.

– Nie, wcale.

Nie, wcale. Tylko tak po prostu interesujesz mnie bardziej niż całe to Euro, ale co tam, jesteś nieciekawym dziwakiem.

– No ale wiesz wszystko, co ci o mnie potrzebne – wzrusza ramionami. - Powiedz mi tylko, gdzie mieszkasz, a skończę ten temat.

Awaryjna kontrolka zapala mi się w głowie.

– No co?

– Pewnie chcesz ode mnie to wyciągnąć, żeby później mnie nękać. Nie ma mowy! - nie pozwalam i widzę, jak bardzo jest zdezorientowany.

– Nie, po prostu chciałem wiedzieć, zresztą... od samego początku przypinasz mi łatkę zboczeńca. Nie nudzi cię to już?

– Nie – zaprzeczam.

Westchnięcie z jego strony towarzyszy mi w szperaniu w plecaku w poszukiwaniu pożądanego przedmiotu. Po chwili kładę przed nami tabliczkę czekolady, którą Mariusz dzisiaj osobiście do mnie przyniósł.

– Nie powinnaś się obżerać na noc, to niezdrowe – upomina mnie i udaje, że tylko ja mam zamiar jeść czekoladę, ale widzę, jak bardzo mam na nią ochotę.

Przez opakowanie łamię tabliczkę tej gorzkiej, żeby nie narazić go na zbyt wiele kalorii.

– A kto mi kupił tę czekoladę? - przypominam mu.

– Jakiś bardzo spasiony Święty Mikołaj – odpowiada.

– Częstuj się i nie wybrzydzaj – przesuwam opakowanie w jego stronę.

Początkowo się stawia, jego ręka jest raz bliżej czekolady, raz się oddala, później sam piłkarz mówi coś o diecie, aż w końcu bierze jedno okienko i wydaje z siebie cichy pomruk.

– Mam taki talent do wybierania dobrej czekolady – popada w samozachwyt.

– A do tego jesteś bardzo skromny. Weź sobie jeszcze – wisi nade mną widmo upasienia piłkarza, ale widząc, jak bardzo mu to smakuje... nie jestem w stanie osunąć od niego tej bomby kalorycznej.

– Nie – kręci głową.

– Daj spokój. Jestem pewna, że po jeszcze jednej kostce na twoim idealnym brzuszku nie pojawi się żadna fałdka – uspokajam go.

A później widzę ten niepokojący błysk w jego oku i już wiem, że wpadł na jeden ze swoich przegenialnych pomysłów, a ja powinnam się bać.

– A skąd wiesz, że jest idealny? - pyta, ulegając, a tym samym biorąc kolejne okienko.

No to teraz się tłumacz, idiotko.

– Ja tylko zgaduję. Nie mam żadnego rentgena w oczach – wykonuję pasujący do tego ruch dłoniami.

Ale mój mózg postanawia, że chciałby mieć taki rentgen. I wyobraża sobie, co może być pod tą koszulką, która dla odmiany wcale nie jest kadrowa...

– Ja też. I żałuję... - wzdycha teatralnie, a wtedy jego wzrok ląduje na mnie... nieco niżej niż mam oczy, a ja z urzędu się zawstydzam.

Bo to takie... straszne, gdy jakikolwiek chłopak patrzy na ciebie w t a k i sposób, a ty nie widzisz w sobie nic atrakcyjnego. Jeszcze gorsza jest świadomość, że możesz podobać się komuś z wyższej półki... bo jakieś tam sygnały dostaję, ale o fachową poradę muszę zapytać się jeszcze mojej przyjaciółki.

– Przestań – proszę cicho, a ten wykonuje moje polecenie. - Powinieneś zrobić dyplom w byciu nachalnym.

– To tylko wzrok, nic ci nie zrobiłem... zresztą, sama mnie do tego nakłoniłaś – wzrusza ramionami.

Śmieję się z zażenowaniem, po czym wyciągam w jego stronę rękę. Niewiele rozumie z tego, co robię, ale ją chwyta i wstaje, gdy robię to ja. Chciałam być uwodzicielska i żeby ta chwila wyglądała tak, jak na tych filmach, ale brakuje nam romantycznej muzyki i oświetlenia, więc daję za wygraną i postanawiam wtargnąć w nasz romantyczny moment słowami:

– Chciałabym się wykąpać już teraz, bo zaraz się rozmyślę.

Robi wielkie oczy, by potem móc się uśmiechnąć w ten swój sposób.

– Przestań – powtarzam, a ten kręci głową.

– Czy ja aż tak bardzo cię irytuję? - udaje, że się zasmuca.

Odpowiedź jest jedna.

– Nie... tylko to dla mnie trochę dziwna chwila, bo pierwszy raz się rozbieram przy płci przeciwnej, więc z łaski swojej nie utrudniaj tego i... nie patrz się – proszę, choć wiem, że to będzie obietnica trudna do spełnienia.

– Dobra, dobra – wyswobadza swoją dłoń, a ja czuję zalewające ją zimno. - To ja się odwracam w tą stronę, a ty w tą – pokazuje.

– Dobra – zgadzam się i odchodzę na kilka kroków w swoim kierunku, po czym zsuwam trampki z nóg i asekuracyjnie się odwracam, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie podgląda.

Nie podgląda, ale nie przebiera też w środkach i od razu postanawia pozbyć się białej koszulki, a ja widzę jego plecy... tylko plecy i to chyba dobrze, bo mimo że nie zobaczyłam w zasadzie nic niestosownego, to mojego policzki robią się czerwone, a ja jak zahipnotyzowana patrzę na jego ruchy.

Opanuj się, mówię sobie w duchu i kopię trampki nieco dalej, chcąc przedłużyć moment ściągnięcia jakiejkolwiek kolejnej części garderoby. Na pierwszy ogień wybieram shorty. Zamykam jedno oko, żeby je rozpiąć, a gdy upadają w piasek, czuję, że włoski na moim ciele stoi dęba. To chyba nie był najlepszy pomysł.

Spoglądam w dół. Widzę swoje nogi w pełnej okazałości. Jeszcze dwa lata temu narzekałam na uda, które były zbyt obfite, ale ostatnie miesiące zdecydowanie je zredukowały. I to widać – szczególnie po odstających dosyć widocznie kolanach.

Po chwili zawahania łapię za skraj koszulki w biało-czarne poziome paski. Materiał prześlizguje się po plecach, zatrzymuje na chwilę na ramionach, gdy ja również się zatrzymuję i biorę głęboki oddech. Nie wiedziałam, że przy głupim rozbieraniu się można tyle myśleć! Jednak gdy czuję na dekolcie zimny powiew, od razu w mojej głowie pojawia się myśl, że moje wymiary w tych rejonach nie są wymarzone, a biust jest kompleksem nad kompleksy.

Koszulka ląduje na ziemi przy spodniach i butach, a ja zastanawiam się, czy piłkarz przypadkiem już na mnie nie czeka, ale... nie chcę się odwrócić, bo boję się, że zobaczę więcej niż bym chciała. Albo że mnie przyłapie. I szczerze nie wiem, co gorsze.

Motywuję się do błyskawicznego pozbycia bielizny, po czym bez słowa postanawiam czym prędzej wbiec do wody. Po krótkim odcinku jaki pokonuję, moje nogi lądują w wodzie. Cholernie zimnej wodze, ale niezrażona wchodzę dalej, a później zanurzam się niemal po szyję. Oddycham szybko, jest mi zimno i z trudem wytrzymuję w tej płynnej zamrażarce, ale przyświeca mi mój własny cel – spełnienie marzeń. A to, bez wątpienia, było jednym z moich marzeń, zaraz po obejrzeniu kolejnego filmu... chyba całe życie nie robiłam nic innego, tylko oglądałam filmy.

Po chwili słyszę, że mój towarzysz również się zbliża, więc zakrywam oczy, żeby nie zauważyć za dużo.

– Jaka zimna! - krzyczy, a ja po dłuższej chwili odważam się w końcu zobaczyć, gdzie jest. Dzięki Bogu, widzę go tylko od pasa w górę, bez zbędnych atrakcji, ale to... ta góra robi wrażenie.

Wiem, pewnie nie jestem obiektywna, nie widziałam nigdy torsu mężczyzny na żywo i nie powinnam się wypowiadać, ale mimo wszystko nie umiem powstrzymać wzroku, który w pierwszym odruchu prześlizguje się z każdej wypukłości na jego brzuchu, a gdy przypominam sobie, że on to wszystko widzi, próbuję przekonać i siebie, a tym bardziej jego, że wcale ten widok mi się nie podoba.

Jego twarz wyraża grymas i nie chce wejść dalej, więc wydaje mi się, że ma na dzisiaj dosyć tej zimnej kąpieli, dlatego wspólnie podejmujemy decyzję o tym, że pora na wyjście, bo będziemy bliżej zapalenia płuc, jeśli jeszcze chwilę tutaj postoimy.

Mariusz wychodzi pierwszy. Ba! On nawet wybiega niczym poparzony, a ja postanawiam się z nim jeszcze podroczyć i chlapię mu plecy, na co reaguje krzykiem, który słyszy chyba pół La Baule. Później chwyta ręcznik, który miał ze sobą przynieść i otula się nim cały. W zasadzie niezakryta pozostaje tylko jego twarz.

Gdy widzi, że mam zamiar wyjść, posłusznie naciąga materiał na twarz i czeka, aż do niego przyjdę. Chwilę później siedzę już koło niego, owijając się w podobny sposób, ale zdaje się, to niewiele pomaga.

– Na termometrach w dzień po trzydzieści stopni, a ta woda zdaje się mieć minus trzysta pięćdziesiąt tysięcy – mówi, po czym słyszę, jak „chodzi" mu szczęka.

– Geniuszu, to nie jest możliwe, żeby woda w takiej temperaturze była cieczą – gaszę go, choć po chwili z mojej strony słychać podobny dźwięk.

– Serio? Nawet w takiej sytuacji musisz mi przygryzać? - śmieje się, choć później szczękające zęby dają o sobie znać. - Nie masz już bardziej brawurowych pomysłów na tej liście?

Kręcę głową i wysuwam spod siebie kocyk, żeby się okryć. Gdy widzę zazdrość w jego oczach, postanawiam go przygarnąć.

W tej chwili nie mam na uwadze tego, że ten koc jest bardzo mały i będziemy musieli siąść niesamowicie blisko siebie, żeby mógł nas choć trochę ogrzać. Zmarznięcie tak bardzo przesłoniło mi myślenie, że po chwili czuję, jak odkryty przez ręcznik fragment mojej skóry trafia na podobne miejsce na jego ciele. Paradoksalnie, jest mi cieplej, ale wtedy włącza mi się ostrzegawcze światło w głowie, że jest nieco za blisko.

Właśnie, blisko... to chyba dobre słowo, bo jestem święcie przekonana, że moje włosy łaskoczą go teraz po twarzy. Jego przyspieszony, dobrze słyszalny oddech czuję w zagłębieniu szyi.

Blisko... ale jeszcze mi to nie przeszkadza.

Aż...

Nasze spojrzenia się spotykają po raz pierwszy od dłuższego czasu, jego twarz jest tak blisko mojej, że poniekąd czuję się tak, jakby każdy oddech przekazywał bezpośrednio mi. Nie uśmiecha się teraz szelmowsko, zmarszczone brwi zniknęły, a pojawiło się coś takiego, czego nie widziałam jeszcze w jego wykonaniu.

I czuję po raz pierwszy, że jest za blisko, gdy niepewnie się zbliża, a ja w ułamku sekundy zdaję sobie sprawę, do czego to zmierza. Gorsze jest to, że wcale nie chcę tego przerywać, a oddech jest coraz bliższy... podobnie bicie serca...

Zdaję sobie sprawę, że chce mnie pocałować. Co lepsze, ja też tego chcę, bo... bo po prostu chcę. Nie widzę innego chłopaka, który mógłby być teraz na jego miejscu, w jego sytuacji, ale...

Jeżeli jest pocałunek, to znaczy, że coś się zmienia, a ja nie mogę na to pozwolić.

Nie mogę, bo kiedyś te mistrzostwa się skończą – prędzej czy później i tak się rozstaniemy, i nigdy więcej nie spotkamy.

Nie mogę, bo... bo nie mogę być taka, jak te wszystkie potencjalne kandydatki na jego dziewczyny. Nie mogę być zdrowa.

Żałuję, że chowam głowę w zagłębieniu jego szyi i powoli liczę do dziesięciu. Chcę się uspokoić, myśleć, że robię dobrze i chociaż wiem, że tak właśnie jest, to nie czuję się z tą świadomością dobrze. A wręcz fatalnie.

Mimo tego, że udaje nam się wyschnąć i ubrać, to mi nie udaje się pozbyć z głowy myśli, że muszę zamknąć pewne drzwi, aby niektóre rzeczy, a raczej uczucia nigdy się z niej nie wydostały. Nie sztuką jest całować się, robić Bóg wie co, ale wiem, że on jednym, głupim pocałunkiem zasiałby zamęt w moim i tak zakręconym życiu. Czułabym się fatalnie z tą świadomością, że chcę go darzyć jakimś uczuciem, mimo że już jakaś część mnie jest daleko.

Ale z drugiej strony właśnie tego pragnę. Jego. Jak jeszcze żadnego chłopaka. Po prostu... czuć się bezpiecznie, móc się do kogo przytulić, porozmawiać, pośmiać...

Przy powrocie do jego hotelu atmosfera pada całkowicie. Odzywamy się do siebie półsłówkami i raczej na siebie nie patrzymy. Przynajmniej ja tego nie robię. Nie mam odwagi i boję się, że on teraz myśli, że się wygłupił.

Moje życie uczuciowe w końcu zaczęło istnieć i robi mi tak wielki bałagan w myślach, że mam ochotę rzucić wszystko w cholerę.

Gdy stoimy przed wejściem do hotelu postanawiamy w końcu zamienić parę sensownych zdań.

– Widzimy się jutro? - jako pierwszy zabiera głos.

– Ymm... pewnie tak – zgadzam się, nie wiedząc, czy to dobrze wyjście. Wyczuwam potrzebę przemyślenia tego, a mam całą noc. I w razie co, Łucję do pomocy.

– Odezwiesz się? - pyta z nieukrywaną nadzieją w głosie, a ja kiwam głową.

Tylko kiwam, bo nie jestem w stanie zrobić nic więcej.

Nieśmiały uśmiech wpływa na jego twarz, po czym postanawia się pożegnać i – po raz kolejny tego dnia – pocałować mnie w czoło, bąkając coś o mononukleozie.

Drogi do „siebie" nie widzę wcale. Łzy mącą mi obraz, chociaż nie rozumiem tego, czemu płaczę. Powinnam przecież cieszyć się, że w porę się wycofałam i nie narobiłam głupot, ale... coś w środku podpowiada mi, że właśnie na to miałam ochotę.

Ze spuszczoną głową wchodzę do naszego pokoju i rzucam się na łóżko. Przyciskam twarz do materaca i nie dbam o to, że makijaż rozmaże się na pościeli. Dopiero po kilku minutach zdaję sobie sprawę, że moja przyjaciółka wcale nie śpi, tylko zapewne wyczekująco patrzy na to, aż w końcu przestanę beczeć.

Podnoszę się w końcu i siadam na skraju łóżka.

– Było źle? Coś się stało? - z urzędu bombarduje mnie pytaniami.

Rosnąca w gardle gula nie pozwala mi przez moment na powiedzenie niczego bez kolejnego wybuchu, aż w końcu ciało zdaje się, że zaczyna mnie słuchać.

– No właśnie nic się nie stało – mówię, wzruszając ramionami. - I to było w tym najgorsze.


___________________________________________________

Od autorki: to chore, jak wiele cute momentów ze swoim chłopem sobie tutaj przewidziałam

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro