Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pierwszy


            Budzę się sama z siebie po godzinie lotu. Mimo wszystko jestem ciągle zmęczona. Łucja koło mnie grzecznie słucha muzyki, kiwając głową w jej rytm, a ja głęboko wzdycham. Modlę się, żebym dożyła chociaż do meczu z Irlandią Północą. Czuję się fatalnie, a w uszach cały czas dudnią mi słowa, które zawarłam w liście.

Cześć mamo, cześć tato. Nie denerwujcie się, a truskawki możecie zjeść. Wrócę – może za tydzień, może za miesiąc. Kiedyś na pewno. O nic się nie bójcie. Jestem dużą dziewczynką i nic sobie nie zrobię. Chcę zaszaleć. Nie szukajcie mnie i nie dzwońcie. Ja się za niedługo powinnam odezwać. Kocham was i przepraszam, że tak postąpiłam. Mam nadzieję, że kiedyś mnie zrozumiecie.

Wmawiam sobie, że postępuję właściwie, że nie mogą być na mnie źli, bo gdyby spotkało ich coś podobnego, to pewnie zrobiliby to, co ja. Za wszelką cenę nie chcę, żeby dopadły mnie wyrzuty sumienia. Jadę na najlepsze wakacje mojego życia, oddycham powietrzem poza kloszem. Ubieram sztuczny uśmiech na twarz, a blondynka patrzy się na mnie i również się uśmiecha.

Godzinę później jesteśmy już we Francji. Czuję się dziwnie – jestem pierwszy raz za granicą sama, bez rodziców. Mam takie wrażenie, jakbym zaraz miała zakrztusić się wolnością. Łucja już mnie ciągnie za rękę, bo zauważyła coś zabawnego, a ja ledwo nadążam. Plecak i walizka są dla mnie ciężkie, a ja mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Udaję, że jest okay, ale gdy nie jestem w stanie ustać, siadam na ławce okupowanej przez parę Francuzów i próbuję odzyskać oddech.

Boję się, że właśnie tak to będzie wyglądało – będę skazana na pobyt we francuskich szpitalach, a o eskapadach na mecze mogę zapomnieć, listę marzeń podrzeć. Wątpię w to, że cała ta wycieczka ma jakikolwiek sens.

Blondynka się zjawia i kuca przede mną. Jest taka blada, jakby również miała zemdleć, ale ze strachu.

– Jeju, Maja... - patrzy się na mnie ze współczuciem, jakbym co najmniej umierała.

– Odpocznę chwilę i będzie dobrze – wyciągam rękę i ją uspokajam, chociaż sama w to nie wierzę.

Mężczyzna siedzący koło mnie pyta się mojej przyjaciółki, czy wszystko dobrze, po czym oferuje mi wodę. Nie jestem w stanie myśleć o tym, że to niehigieniczne. Piję długo, a powoli moje ciało wraca do względnej normalności. Dziękujemy Francuzowi i wstaję.

– Nie chcesz posiedzieć jeszcze chwilę? - dopytuje, a ja przecząco kręcę głową.

– Jest już dobrze. To ta podróż i wysoka temperatura. Nie umieram – próbuję być zabawna, bo zazwyczaj w takich sytuacjach rzuca się podobne zdania. Jednak zgodnie z opinią mojej przyjaciółki jest ono niewłaściwe. Śmieję się, ale Łucja ma taką minę, jakbym właśnie opuszczała ten świat.

Jeszcze nie. Najpierw lista.

Po podróży do docelowego punktu znajdujemy się w La Baule. Gdy wychodzę z taksówki od razu uderza we mnie morskie powietrze, a oczy są pieszczone przez cudowne widoki. Czuję się jak mała dziewczynka, która pierwszy raz pojechała nad morze i nie mogła się nadziwić, jak to jest możliwe, że woda jest tak niebieska.

Mówię sobie, że znalazłam sobie piękne miejsce na ostatnie miesiące życia, a wtedy słyszę głos mojej przyjaciółki. Idę za nią w stronę hotelu, który dokładnie wybrałam. Nad Atlantykiem było dużo wyboru, ale mi zależało, żeby był on tak blisko tego szczególnego miejsca.

O chorobie dowiedziałam się rok temu, ale o jej zaostrzeniu – w Sylwestra. Szykował się bajeczny rok, prawda? Od pierwszego stycznia rodzice próbują mnie zmotywować na leczenie, na które nie mam najzwyczajniej siły. Nie chcę spędzić ostatnich chwil w murach brzydkiego i cuchnącego szpitala, wspominając życie, którego w zasadzie nie było – nigdy nie podejmowałam większego ryzyka. Moja egzystencja była oparte na nauce i jeszcze raz nauce. Miałam ambicje, chciałam pójść na dobre studia, skrupulatnie przykładałam się do przygotowań do matury. Nie myślałam o znajomych, chłopakach i imprezach. Teraz wiem, jak bezcelowe to było. Gdybym tylko wiedziała, że będzie mi dane 19 lat życia... zdecydowanie inaczej bym je rozplanowała.

Już po pierwszych konsultacjach okazało się, że leczenie będzie agresywne, po podaniu chemii wypadną mi wszystko włosy, będę senna i ubrudzona własnymi wymiocinami. Wtedy pierwszy raz powiedziałam „nie". Nie, nie będę się leczyła. Nie, nie chcę umierać, ale nie mam wyjścia. Nie, nie zmienię decyzji. Nie, to wcale nie znaczy, że was nie kocham, ale właśnie tak chcę postąpić.

Ostatnio czuję się coraz gorzej, co może być czymś na wzór łuku triumfalnego dla moich rodziców i mogliby zakrzyknąć: „Ha! A nie mówiłem/łam?". Ale nie robią tego, tylko dalej chcą mnie przekonać do przyjmowania chemii i podniesienia rękawicy. Rozmawiają o studiach i o tym, gdzie chciałabym pracować, gdzie pojechać na wakacje. Czy chciałabym zostać w kraju czy wyjechać. Ile chciałabym mieć dzieci. I czy przy okazji nie zmieniłam zdania.

Nie, nic nie zmieniałam. Jedyne co to podejście. Na początku choroba to był dla mnie wyrok. Z nikim nie rozmawiałam i siedziałam godzinami w pokoju, próbując wymyślić coś innego niż leczenie, co mogłoby mi pomóc. Byłam wściekła na Boga, ostatecznie wtedy się od niego odwróciłam. Doszłam do wniosku, że nie każdy musi dożyć sędziwego wieku i pobierać emeryturę. Ktoś musi zejść ze sceny niepokonany przez kredyt hipoteczny, zdradę męża i obgadujące cię koleżanki w pracy. Ktoś czyli ja.

Gdy w mojej głowie pojawiło się zrozumienie, od razu wpadłam na to, że powinnam w ekspresowym tempie przeżyć to wszystko, czego nie doczekam. Pewnego zimowego wieczora siadłam z kartką przy biurku odgarniając notatki na zajęcia na bok i zaczęłam zastanawiać się, co zawsze chciałam zrobić, ale czego się obawiałam i na co czekałam. Na kartce znalazło się kilkanaście punktów, a wśród nich ten, który sprawił, że tutaj się znalazłam.

Wysiadamy z windy i idziemy długim korytarzem do naszego pokoju. Wchodzimy i naszym oczom ukazuje się niezbyt wielkie pomieszczenie z dwoma dwuosobowymi łóżkami na jednej ze ścian, stolikiem z wazonem na środku i widokiem na plażę. Rzucam gdzie popadnie na podłogę bagaże i upadam plecami na jedno z łóżek. Pod moim ciężarem materac się załamuje, a ja od razu robię się senna.

– Całkiem tu nieźle – komentuje Łucja, otwierając drzwi od balkonu. – Matko! – krzyczy, a ja zaczynam się z niej śmiać.

– Ma się nosa, nie? - podnoszę się z łóżka, po czym podchodzę do walizek i wyciągam pierwsze lepsze ubrania na zmianę, następnie z czeluści kieszeni wyciągam listę, rozkładam ją i kładę w widocznym miejscu.

– Żebyś wiedziała... - mówi rozmarzona. - Nie ruszę się stąd nawet na chwilę – dodaje.

– O nie, teraz ja idę się ogarnąć i idziemy później na konferencję, czy ci się to podoba, czy nie – rzucam, a ona wraca do pokoju i patrzy się na mnie, jakbym powiedziała coś niestosownego.

– No co? - uśmiecham się łobuzersko.

– Jak zamierzasz dostać się na konferencję prasową? - robi zamaszysty gest rękoma, jakby właśnie tak chciała mi pokazać, że się mylę.

Zdziwi się.

– Normalnie – wzruszam rękoma.

– Nie masz nawet wejściówki, ani pozwolenia... - wylicza na palcach, a wówczas ja wyciągam z najmniejszej kieszonki plecaka usztywnioną kartę na smyczy z emblematami Euro 2016. - O nie – mówi z niedowierzaniem.

– O tak – kiwam głową z uśmiechem.

– Nie poznaję cię – dodaje, zakładając ramiona na piersi.

A może ja zawsze taka byłam? - przechodzi mi przez myśl. Może jedynie troska rodziców tak mnie stłamsiła, że postanowiłam założyć maskę i nie być sobą?

– To jak? - odganiam od siebie natrętne myśli.

Wzdycha. Jestem pewna, że za żadne skarby świata nie chce tego robić, ale nie chce zostawić mnie samej i boi się, że coś mi się stanie. Cóż, jestem pewna, że wyjdę z tego obronną ręką – przede wszystkim nie dopuszczam do siebie myśli, że mnie zdemaskują. Racja, na lotnisku miałam zawroty głowy, ale to jedynie przez podróż i zmianę ciśnienia. Teraz nic mi nie grozi. A przynajmniej jestem w stanie udawać, że czuję się świetnie.

– Ale... ja nie mam wejściówki – próbuje znaleźć coś, dzięki czemu może się wymigać, ale wtedy ja wyciągam z tej samej kieszeni podobną wejściówkę, jak ta moja. Jęczy i tupie nóżką jak mała dziewczynka.

– Wszystkie znaki na niebie i na ziemi mówią, że powinnaś ze mną iść.

Wchodzimy do hotelu, w którym przebywają kadrowicze i zarówno ma się odbyć konferencja jako Laura Walewska i Aneta Wróbel. Próbuję wyglądać jak profesjonalna dziennikarka, która przyjechała na jedną z wielu rozmów w swoim CV. Mimo wszystko adrenalina napełnia moje żyły, a dłonie trzęsą się jak opętane. Mam nadzieję, że w decydującym momencie uda mi się zapanować nad drżącym głosem.

Łucja wydaje się być na mnie obrażona, ale nie chcę jej niczego tłumaczyć, żeby nie zostać przez kogoś nakrytym. Podenerwuje się i jej przejdzie. Teraz mam ważniejsze priorytety na głowie.

Okazuje się, że strasznie łatwo jest się dostać na takową konferencję – osoby stojące na czatach nie bardzo przejmują się tym, że wkraczamy na teren niemal się skradając, a do tego wyglądamy jak świeżo upieczone maturzystki. Teraz żałuję, że poświęciłam aż tyle czasu na zdobycie tych wejściówek.

Później zajmujemy miejsca w tylnych rzędach, żeby nie mnożyć podejrzeń. Jak na zawodowca przystało, wyciągam notes i przyglądam się pytaniom, jakie chciałabym zadać piłkarzom, ale nie mam na to śmiałości. Zakładam nogę na nogę i słyszę, jak sala powoli ucicha, a do ustawionego pod ścianką z symbolami sponsorów stolika najpierw podchodzi Rzecznik Prasowy, później selekcjoner i trzech wybranych – jako pierwszego z nich rozpoznaję Piotrka Zielińskiego, następnie Mariusz Stępiński i kapitan Lewandowski. Siadają po kolei na ustawionych wcześniej krzesłach, a na sali słychać jest dźwięk migawek aparatów. Przyglądam się każdemu po kolei, żeby zapamiętać dokładnie to, jak wyglądają „na żywo", nie w telewizji. Serce bije mi jak oszalałe i w zasadzie nie ma się tutaj czemu dziwić, przecież właśnie widzę osoby, które podziwiam, które są wręcz moimi idolami, a do tego są niemal na wyciągnięcie ręki.

Kwiatkowski objaśnia zasady konferencji, a po chwili pierwsza ręka niezidentyfikowanego dziennikarza wznosi się ku górze, by chrypliwym głosem zadać pierwsze pytanie, na które ma odpowiedzieć selekcjoner. I to właśnie do ojca niewątpliwego sukcesu kierowana jest większa część pytań. Dużo mówi również Lewandowski, a pytań w stronę Zielińskiego i Stępińskiego nie ma w ogóle.

Patrzę się najpierw na dziennikarzy, którzy dzielnie zapisują bądź nagrywają rozmowy i wysłuchują kazań odnośnie naszego przygotowania do wielkiej imprezy Nawałki, później zerkam na zeszyt i zapisaną różnymi pytaniami kartkę, następnie na Łucję, która wpatruje się w skromną reprezentację wielkimi oczami. Odrywa jednak wzrok na chwilę, by zobaczyć moją zdecydowaną minę.

– O nie.... - kręci głową, na co dziennikarka zajmująca miejsce po mojej lewej stronie patrzy się na nas podejrzliwie.

– Cicho bądź, to nic się nie stanie – szepczę w jej stronę i wyciągam z kieszeni telefon. Automatycznie kasuję wszystkie wiadomości i połączenia od rodziców, włączam dyktafon i biorę głęboki oddech.

Podnoszę w górę rękę, aż głos zostaje mi udzielony.

– Laura Walewska, magazyn „Offside" - nazwę wymyślam na poczekaniu, ale ludzie zdają się nawet tego nie słuchać. To lepiej – Tym razem pytania kieruję w stronę Piotrka i Mariusza – gdy tylko wymawiam ich imiona, podnoszą czoła w górę i czekają na ciąg dalszy. - Wiadomo, że jadąc na Mistrzostwa macie przede wszystkim w głowie cel, czyli wyjście z grupy, które jest wręcz oczekiwane oraz uzyskanie dobrego wyniku, którego pragniemy. Ale pewnie macie jeszcze jakieś inne cele, może nawet te prywatne, czy dobre występy, które mogłyby pomóc wam w rozwinięciu karier. Czy jest coś, do czego dążycie, ale nie koniecznie jest to świetny rezultat?

Myślę sobie, że jako umysł ścisły całkiem nieźle sformowałam to pytanie, po czym czekam na odpowiedź. Jako pierwszy postanawia udzielić jej Zieliński.

– Przede wszystkim liczymy na dobry wynik, ale chcemy się też dobrze indywidualnie zaprezentować, a tym samym pomóc drużynie – opada na oparcie krzesła.

Zauważam, że przez całą rozmowę ma jedyną i tę samą minę – nawet gdy jeden z dziennikarzy uraczył nas niezłym sucharem, on ledwie zauważalnie się śmiał.

W pewnym momencie mam wrażenie, że drugi piłkarz po prostu nie chce odpowiedzieć na moje pytanie, bo długo zwleka z daniem jakiegokolwiek sygnału na to, że chce zabrać głos, ale w pewnym momencie prostuje się i w końcu przemawia.

– Zgadzam się z tym, co było przed chwilą powiedziane: każdy z nas upatruje w tych mistrzostwach również szansę na to, że pokaże się z dobrej strony – kończy i próbuje uśmiechnąć się w stronę osoby, która zadała ów pytanie, ale nie bardzo wie, kim ona jest, więc jedynie patrzy się w moją stronę.

A ja znowu mam wrażenie, że zemdleję. Łucja patrzy się na mnie tak, jakbym dokonała niemożliwego. W zasadzie ma rację – właśnie to miałam w planach.

Robić rzeczy niemożliwe.

Po konferencji prasowej chłopaki mają jeszcze okazję przez 15 minut porozmawiać na ściankach z dziennikarzami. Łucja jęczy mi do ucha, że powinnyśmy już iść, bo jeszcze ktoś zobaczy, że ściemniamy, ale ja próbuję się dopchać do kogokolwiek. Wiem, że ryzyko jest ogromne, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia – odpowiedzieli na moje pytania. Nie mogę spędzić w ich towarzystwie przynajmniej jeszcze minuty dłużej?

Przyjaciółka się ociąga i prosi mnie o to samo po raz kolejny, a ja ciągnę ją w stronę piłkarzy.

– Mam cię dosyć – mówi cicho, ale dostatecznie głośno, żebym to usłyszała.

– Zrozum mnie – rzucam jedynie i ciągnę ją dalej.

Niewiele osób, które brały udział w konferencji, chciało zostać na tę specjalną część, ale mimo wszystko upatrywałam niewielkie szanse na to, że mi się uda. Staję na uboczu, patrząc jak Stępiński odpowiada na pytania jakiegoś szpakowatego mężczyzny z okularami na nosie, bawię się przy tym wejściówką zawieszoną na mojej szyi. Jeśli tylko starczy mi czasu, to będę mogła zadać mu te wszystkie pytania, które mam na kartce w zeszycie.

W pewnym momencie zbyt mocno ciągnę za smycz, a ona przeciera mi skórę na szyi. Z grymasem jęczę, trzymając się za piekące miejsce, a wówczas mężczyzna w białym polo odchodzi, a mój rozmówca widzi to, jak robiłam sobie krzywdę. Widzę, jak chce mu się śmiać, ale się powstrzymuje, co znaczy, że mama bardzo dobrze go wychowała.

Czerwona jak burak w towarzystwie Łucji podchodzę do niego i czuję się lekko onieśmielona. Muszę się jednak ogarnąć, bo czas leci, a moja towarzyszka nie zabierze głosu za mnie.

– No to teraz kilka szybkich pytań, bo zostało niewiele czasu – zapowiadam.

Kiwa głową, a ja wzdycham. Jest ciut za blisko, a bynajmniej jest to dla mnie dziwna bliskość, biorąc pod uwagę moje życie miłosne, które... ups, nigdy nie istniało. No chyba, że jako kochanków mogę liczyć książkę od matematykę i fizyki. Spędzaliśmy razem upojne chwile.

Ale tak zupełnie na poważnie, nigdy nikt nie był mną dostatecznie zainteresowany, żeby powiedział mi głupie „lubię cię". Dziewczyny w moim wieku zakochiwały się i płakały przez niespełnioną miłość, a ja oglądałam mecze piłki nożnej, licząc na to, że i kiedyś taki ideał, który biega na boisku, ukradnie mi serce.

Ale byłam zawsze sama. Fakt, może i zakochiwałam się czy zauroczyłam, ale nigdy ten mój obiekt westchnień nie chciał zwrócić na mnie uwagi. Nigdy żaden chłopak mnie nie przytulił, nie nazwał księżniczką, nie pocałować i nie wyznał miłości.

Dlatego tak dziwnie czuję się, stojąc tak blisko Mariusza, który jest mi kompletnie nieznany. Gdyby tak wyjął ręce z kieszeni bluzy, to między nami zostałoby może 5 centymetrów dystansu, widzę to oczyma wyobraźni i jestem bliska zwariowania.

Rozmawia nam się dobrze. On chce być zabawny i wychodzi mu to, bo cały czas się uśmiecham. Już dawno skończyły mi się pytania z listy, ale ciągle wymyślam nowe, zapominając, że zaraz nastąpi koniec naszego czasu.

– Maja, to już chyba koniec – słyszę komunikat ze strony Łucji, która rozgląda się dookoła.

I faktycznie, dziennikarze zmierzają do wyjścia lub dziękują swoim rozmówcą, a służba powoli sprząta krzesła. Tak, to faktycznie koniec.

– Czekaj, czekaj... jak ty ją nazwałaś? - wskazuje na Łucję, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię.

Posyłam jej nienawistnie spojrzenie i mam wrażenie, że spłonę ze wstydu. Gdy odwracam się w stronę piłkarza, mam wrażenie, że jest jeszcze bliżej mnie i zaraz zabije mnie wzrokiem.

Ale idę w zaparte.

– Powiedziała: Laura – kłamię i modlę się, żeby przestał drążyć.

– Nie, nazwała cię jakąś Mają – kontratakuje i wskazuje na kawałek głupiej kartki zawieszony na mojej szyi.

– Przesłyszałeś się – wtrąca blondynka.

– Dam sobie radę, Łucja – zapewniam ją, bo mam jej dosyć, gdyż wszystko skomplikowała, aż zamieram w bezruchu i powoli odwracam się w jego stronę.

To już koniec.

Boże, zaraz wrócę do domu z hukiem, a przy okazji wszystkie polskie stacje będą huczały o dwóch maturzystkach, które włamały się na konferencję prasową reprezentacji Polski i pozmieniały tożsamość! Ale przecież nie tak miały wyglądać te dni we Francji! Ja miałam być szczęśliwa, chłopcy mieli wygrać Euro, a już na początku na mojej drodze zaczęły pojawiać się kłody.

Nerwowo oddychając, poprawiam opadające na twarz włosy. Jest mi tak gorąco, że boję się, że znowu zemdleję.

Postanawiam być uderzająco pewna siebie. I tak to już się nie skończy dobrze.

– Masz rację. Kantujemy. Ja jestem Majka, a to jest Łucja, brawo, zgadłeś. I co teraz będzie? Wydasz nas? - pytam, mając nadzieję, że jednak tego nie zrobi.

– Nie... - odpowiada po chwili namysłu, a ja podnoszę wzrok ku górze i widzę, jak się uśmiecha. O kurczę, już czuję kłopoty. - Nie jeśli zgodzisz się zjeść ze mną kolację i wszystko mi wytłumaczysz.


Od autorki: Heh... naprawdę nie wiem, jak się przywitać. Nie wiem, czy ktokolwiek będzie to dalej czytał, ale cmon, życie jest zbyt krótkie, a to opowiadanie zasługuje na zakończenie i opublikowanie. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro