Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ósmy

            Wcale nie mam zamiaru się odezwać. Nie, nie jestem obrażona na Mariusza. Bardziej na siebie, że wysyłam mu mylne sygnały. To znaczy... jest w nim coś, co mnie do niego przyciąga, ale wiem, że nie powinno. Bo będę płakać bardziej niż teraz.

Mówię Łucji wszystko ze szczegółami. Ona zdaje się nie rozumieć, czemu tak postępuję, ale... akceptuje moją decyzję. Nie narzuca własnego zdania, nie każe mi się odezwać. Nic. Tylko przytula i mówi, że będzie lepiej.

A ja boję się, że nie będzie. Mokre włosy przy każdym ruchu przyklejają mi się do twarzy i boleśnie przypominają o tym, co się wydarzyło, jak pięknie było do pewnego momentu. Zarzucam sobie, że może za wiele myślę, że może choroba odebrała mi zdolność normalnego myślenia i wyolbrzymiam, ale ja się tylko boję zawodu. Bo to nie ma prawa bytu.

Gdzieś nad ranem udaje mi się zasnąć. Budzę się w pokoju sama, w porze śniadania, ale nie mam ochoty na posiłki. Postanawiam wziąć szybki prysznic i obudzić się. Szukając ubrań widzę leżący na stole telefon. W pierwszym odruchu chcę zobaczyć, czy nie dzwonił, sama chcę dać znać, że żyję, ale cofam rękę. Bez zbędnego zawodu...

Po długich namowach daję się wyciągnąć na plażę. Niechętnie wkładam na siebie jeszcze niewypróbowany kostium kąpielowy i z głową opuszczoną na stopy wychodzimy z pokoju. Z torebki przyjaciółki cały czas słyszę powiadomienia powiadamiające o nowych smsach. Ignoruję je jednak, chociaż denerwują mnie coraz bardziej. Nie dość, że głowa pęka mi od myśli o tym, jak beznadziejnie postąpiłam i nie wiem, co mam dalej zrobić, to cały czas słyszę ten wkurzający dźwięk.

W pewnym momencie leżąc na ręczniku na plaży, postanawiam wsadzić do uszu słuchawki i mieć wszystko na około w głębokim poważaniu. Gorzej, że plaża przypomina mi o wczorajszych wydarzeniach, a ja znowu muszę się hamować, żeby się nie rozkleić.

Nienawidzę tego, że tak łatwo pozwoliłam na to, aby pierwszy napotkany chłopak zawrócił mi tak w głowie. Znamy się cztery dni. Cztery dni, a ja mam robić w jego towarzystwie wszystko. Dosłownie.

Zadzwonię, przeproszę za wczoraj i znowu się z nim spotkam.

Gdy dłoń ląduje już w torbie, mam ochotę uderzyć się w czoło. Działam naprawdę impulsywnie. Nie po to robiłam wczoraj aferę, żeby teraz zrezygnować z tego wszystkiego. Zostanie w tak zażyłych stosunkach z piłkarzem będzie wiązało się z wyznaniem „sekretu", a tego nie umiem... nawet nie ja powiedziałam o chorobie Łucji, tylko zrobili to moi rodzice. Wszystko co związanie ze śmiercią nie przechodzi mi przez gardło. Chyba nie umiem tak naprawdę odrzucić na bok tych wszystkich planów, jakie miałam. Miałam być architektem, zaprojektować rodzicom ogromny dom, mieć super rodzinę, przystojnego męża i pieska. A teraz zostaje mi wybranie ubrań do trumny...

Ale gdyby tak... gdyby tak zacząć od początku, po prostu wrócić do domu i zacząć się leczyć? Może Bóg doceniłby moje poświęcenie, może dałby mi projektować na potęgę i podjąć studia?

Ale jeśli się nie uda... jeśli już teraz jest za późno...

Moje rozmyślania przerywa krzycząca niemal Łucja, wymachująca telefonem w dłoni.

Wyciągam słuchawki i siadam, próbując uświadomić sobie, co tu się w ogóle dzieje.

– Co jest? - pytam w końcu.

– Ten głupi Bigos do mnie się doczepił, a twój chłoptaś dał mu mój numer! - odpowiada i kładzie telefon na ręczniku... nie, ona nim niemal rzuca.

Bigos...? Czy to możliwe, że...?

Nie odpowiadam, tylko zaczynam się z niej śmiać i biorę Samsunga do ręki, żeby zobaczyć, jakiego typu są to smsy. Widząc jedną z najnowszych wiadomości nie wytrzymuję i zanoszę się śmiechem.

– „Jeżeli Bóg naprawdę tworzył ludzi, to przy tobie spędził więcej czasu niż przy innych"... Boże i jeszcze te buziaczki z dwukropka i gwiazdeczki – czuję, że z moich powiek wydobywają się łzy synchronicznie do wydobywającego się śmiechu z moich ust.

– Debil! - krzyczy, wstaje i zakłada ręce na ramiona.

A ja, ledwo żywa ze śmiechu, z bolącymi policzkami i skurczami brzucha przewijam kolejne wiadomości.

– „Jak trudno kopać i słuchać Nawałki, gdy moje myśli krążą wokół pięknej koleżanki"... nie, to wygrało! - wybucham po raz kolejny. Kto by pomyślał, że z Kapustki taki wierszokleta? Może minął się z powołaniem i zamiast grać w piłkę, powinien zostać narodowym wieszczem?

Zła jak osa blondynka wyrywa mi z rąk telefon.

– Wygrało? Ja nie jestem jego koleżanką! - wskazuje na siebie.

– A co? Nie chciałabyś, żeby mąż wielu dziewczynek w naszym kraju pisał do ciebie czułe słówka? - podpytuję, a ta razi mnie wzrokiem.

– A wyglądam, jakbym chciała? - pytaniem odpowiada na pytanie.

– No zakochał się chłopak... - rzucam.

– Widział mnie chyba raz w życiu i mnie kocha, tak? - co do mojego pomysłu jest sceptyczna.

Wzruszam ramionami. Ja i Mariusz znamy się cztery dni i zachowujemy się... nie, dobra, to nie jest pora na jakieś ckliwe rozmyślania.

W chwili nieuwagi odbieram jej telefon, odblokowuję go i zaczynam czytać dalej. Początkowo protestuje, ale daje za wygraną, pewna, że dzisiaj nie powinna się ze mną droczyć, bo to może się źle skończyć.

– „Godzinę, w której odpiszesz mi po raz pierwszy, zapamiętam do końca życia"... łohoho chłopak naprawdę się wkręcił, ale skąd wiesz, że to Kapustka? - ciągnę. Jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć, że piłkarz Pasów byłby aż tak pomysłowy i próbował poderwać dziewczynę poprzez smsy.

Szpera w telefonie, po czym dodaje:

– Hm, może dlatego? - wskazuje palcem.

– "Jesteś tak idealna, że teraz nie myślę o moim transferze, tylko właśnie o tobie..."... plus ten całus. Tak, to jest na pewno Bartek – potwierdzam i oddaję jej telefon.

– A Mariusz pewnie dał mu numer – dedukuje dalej.

Na dźwięk tego imienia włoski na ciele stają mi dęba.

– Nawet jeśli, to co?

– On ma się uspokoić! - żąda. Szkoda, że chce ode mnie tego egzekwować, a nie od Kapustki.

– To idź i mu to powiedz – proponuję, a na moje usta wkrada się uśmieszek.

Gdyby wzrok mógł zabić... ja bym już dawno topiła się w morzu.

– Nie zbliżę się do tego bigosu, nie ma opcji! - strzepuje niewidzialny brud z rąk, jakby sama świadomość spotkania z Bartkiem ją ubrudziła.

Po czym słyszymy kolejny dźwięk przychodzącego smsa. Obie patrzymy w kierunku telefonu, który leży na ręczniku i zaczyna świecić, nie mogąc się doczekać, aż Łucja w końcu odczyta kolejny romantyczny wierszyk od piłkarza.

Zresztą... czy my mamy jakieś magnesy, że tylko chłopcy biegający na boisku do nas podchodzą?

I nagle zaczynamy niemy wyścig – która pierwsza sięgnie po telefon. Udaje się to mi, na co dziewczyna odpowiada jęknięciem, a ja już po chwili czytam kolejną wiadomość od Bartka.

– „Chciałbym teraz być przy tobie i całować dłonie twoje – po przeczytaniu tego fragmentu niemal się krztuszę, ale odchrząkuję i wracam do czytania – lecz Nawałka nas pilnuje, ja się zaraz zatrenuje"...

– Boże, to jest tak głupie, że aż śmieszne – Łucja w końcu dostrzega mój wysiłek i również parska śmiechem.

– Odpisz mu coś wreszcie – nakłaniam ją, a ta wyciera mokre policzki od płaczu.

– Poczekaj, muszę wymyślić jakiś rymujący się wierszyk – odpowiada i bierze głęboki wdech. - No dobra, lalka, dawaj swoją listę – wyciąga rękę w moją stronę.

– W sensie listę z...

– Tak, właśnie tą – przerywa mi.

Wzrusza mnie ta dziewczyna. Nie sądziłam, że mogę zasługiwać aż na tyle uwagi ze strony drugiego człowieka, że ktokolwiek może przekazać mi tyle ciepła w zasadzie za nic. A Łucja... stale mnie zaskakuje.

Dlatego, chociaż wszystko we mnie krzyczy, że mam zachowywać się jak wredna małpa, daję za wygraną i podaję listę. To nie jest dla mnie zbyt wiele, a powinnam przecież liczyć się z innymi, nie tylko ze sobą.

Oczy jej się świecą, gdy tylko ją ode mnie odbiera, jakby nie do końca wierzyła, że się zgodziłam i uległam. Szybko przebiega wzrokiem po kolejnych punktach i cały czas o coś pyta.

– Komu powiedziałaś, co o nim myślisz?

– Lewandowskiemu – mówię z dumą.

– Nie gadaj!

Chwila ciszy... a w zasadzie sekunda...

– Feralna noc na plaży...

– Nic nie mów – proszę i zaczynam myśleć o czymś przyjemnym, żeby nie przywoływać nieprzyjemnych obrazków swojemu umysłowi.

A to było przyjemne. Tylko, oczywiście, mój głupi móżdżek przypomniał mi, że moje dni są policzone i powoli zbliżają się do końca. A ja nie bardzo chciałabym wyperswadować facetowi, który zdążył się przywiązać, że sorry, ale z tego nic nie będzie, bo ja umieram. Peszek.

– Ej, pamiętam, jak oglądałyśmy ten film, w którym główni bohaterowie robili coś podobnego – przypominam sobie o czym mówi. - Zróbmy to... proszę, proszę, proszę! - składa ręce w geście modlitwy, bo wie, że nie mam nastroju na nic.

Już chcę się zgodzić, ale wtedy przypominam sobie, że właśnie to chciałam zrobić z piłkarzem. Mam ochotę zaprotestować, ale przecież powinnam przyzwyczajać się do innych partnerów do wykonania tych marzeń, skoro z jednego na własne życzenie rezygnuję. Bo tak byłoby lepiej... tak, wmawiaj sobie.

– Niech ci będzie... - odpuszczam, a ta piszczy i przyciska mnie do siebie, po czym słyszymy dźwięk przychodzącej wiadomości. Kolejnej, na marginesie.

Niedługo później postanawiamy zrobić sobie mały spacer, aby poszukać dogodnego miejsca do spełnienia kolejnego punktu z listy. Snuję się za moją przyjaciółką jak cień i nie mam za bardzo na to ochoty, ale sama jej na to pozwoliłam. A do tego stworzyłam tę cudowną listę. Nie po to, aby mieć co nosić w kieszeni spodni bądź torebce.

Po krótkiej wędrówce siadamy na ławce i przyglądamy się przechodniom, których jest trochę więcej, biorąc pod uwagę, że godzina temu sprzyja. Łucja patrzy się na mnie tak, jakby chciała mi powiedzieć, że to jest ten moment, w którym powinnam zacząć wrzeszczeć, ale ja się wstydzę. Najzwyczajniej w świecie.

– No, już – pogania mnie ręką, jakbym dzięki temu mogła zacząć krzyczeć.

– Przestań – proszę, próbując się ogarnąć. Czemu odwaga nie jest moją przyjaciółką tylko nieśmiałość? Tyle rzeczy poszłoby mi łatwiej! Oczywiście, mam tu na uwadze też jednego pana, który...

Szkoda gadać.

– Mam pomysł – wznosi jeden palec, żeby zrobić większe wrażenie. - Wykrzycz im, co czujesz. Co cię gnębi, kogo nie lubisz, jak bardzo cię denerwuję. Też to zrobię.

Marszczę brwi. Mam tak po prostu wyżalić się ludziom, których nawet nie znam, z tego co mnie boli? Dobra, może i nie znają polskiego, ale to i tak jest... straszne.

– Czytałam kiedyś w internecie o tym, że takie wykrzyczenie się dużo daje – bip, nowy sms. Widzę, jak mięśnie jej twarzy się napinają, ale powstrzymuje się przed wybuchem – więc czemu by tak po prostu nie spróbować?

Chcę wymyślić argument, który zwaliłby ją z nóg i mogłaby po prostu powiedzieć, że mam rację i to głupie, ale... nie mam takiego. Może warto spróbować? Moje zdrowie psychiczne podupadło przez tę sytuację, więc lepiej znaleźć coś co je naprawi, czyż nie?

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję, zaczynam krzyczeć:

– UMIERAM! - z mojego gardła wydostaje się przeraźliwy krzyk graniczący niemal z piskiem.

Kątem oka widzę reakcję Łucji, ale postanawiam kontynuować. Zaciskam powieki, żeby rzeczywistość mniej mnie przerażała i ciągnę dalej.

– Pewnie nie zdążę przeżyć wielu pięknych chwil w życiu! Ale nie to jest najgorsze! Powinnam olać chłopaka, który jest dla mnie ważny, bo nie jestem w stanie mu o tym powiedzieć! - otwieram oczy i biorę głęboki oddech.

Ludzie patrzą się na nas z zaciekawieniem, ale nic nie rozumieją.

– Wkurza mnie Bigos! - wrzeszczy blondynka. - Podwala się i nie umie mi powiedzieć wprost, że mu się podobam!

– Czyli że jakby powiedział ci to prosto w oczy, to by coś zmieniło? - pytam już spokojnie.

Robi jedną ze swoich słynnych min, którą możemy przyporządkować do tych „oburzonych".

– Żartujesz sobie?! Nie dość, że zachowuje się jak jakiś gówniarz, to MA dziewczynę, do której powinien pisać słodkie smski.

– Widzę, że dokładnie sprawdziłaś jego status związku – zaczynam się śmiać.

Na jej twarzy pojawia się purpura – najpierw zajmuje szyję, później biegnie po policzkach, a ona tylko odchrząkuje.

– A moja przyjaciółka mnie wrabia w związek z nim! - krzyczy.

– A kto insynuował, że mam się spotykać z Mariuszem?! - kontratakuje.

– Bo pasujecie do siebie jak dwie połówki jabłka?! - pytaniem odpowiada na pytanie.

– Z tego co pamiętam, to mama urodziła mnie w całości!

Krzyczymy jeszcze dłuższą chwilę. Obiektem naszych wrzasków później stają się nasze kompleksy i wydarzenia jeszcze z gimnazjum. W końcu odpuszczamy sobie i idziemy do hotelu. Po moich policzkach ciekną łzy, które mimowolnie wydostają się spod powiek, a na twarzy gości... uśmiech. Wygląda to tak, jakbym była niebem, a w tym samym czasie padało i pojawiło się słońce.

Bo tak trochę się czuję... nadal siedzi to wszystko we mnie, bo nie jestem w stanie do końca sobie z tym poradzić, a tak naprawdę na niektóre rzeczy nie znajdę pomocy. Ale wyżalając się, pozbyłam się chociaż części balastu i jest mi trochę lżej.

Postanawiam jednak zrobić tego dnia pewną rzecz i trochę pomóc szczęściu... a przynajmniej tej uldze.

Obie siedzimy na łóżkach. Łucja kreśli po kartce i wymyśla jakiś wierszyk, którym mogłaby uraczyć Kapustkę i sprawić, żeby się odczepił. Ja odhaczam jeden z punktów na swojej magicznej liście i uśmiecham się w stronę telefonu trochę tak, żeby dodać sobie otuchy. Odkąd tutaj przyjechałam, w ogóle nie myślałam o dwóch osobach.

O rodzicach.

Jasne, jestem lekko obrażona, gorzej było w ostatnich tygodniach, gdy po jednych z badań kazali mi spędzać całe dnie w domu i przy okazji zastanowić się, czy jednak nie zmieniło się moje nastawienie co do leczenia.

Jasne, nie chciałam zrobić sobie tych wakacji tylko po to, aby spełnić marzenia, chociaż to przede wszystkim. Chciałam też zrobić im na złość, wymknąć się i pokazać, że nie mogą mieć nade mną władzy absolutnej. Troska troską, ale mam dziewiętnaście lat. Chcę chociaż trochę pożyć. Tylko trochę.

Waham się, gdy wybieram numer i zastanawiam się, od czego zacząć rozmowę. Gdy wydaje mi się, że jestem gotowa, naciskam na wyświetlacz we wskazanym miejscu, przełykam głośno ślinę i przykładam telefon do ucha.

Wdech, wydech, wdech, wydech...

Pierwszy sygnał... drugi sygnał... trzeci...

– Halo, kto mówi? - słyszę głos mojej rodzicielki i wtedy uświadamiam sobie, zabawa się skończyła.

Chwilę zajmuje mi przypomnienie sobie, że mam nowy numer i mama nie wie, że ja to ja. Dlatego pora zainterweniować.

– Cześć, to ja... - odpowiadam nieśmiało.

O drugiej stronie cisza. Śmiem twierdzić, że mama pewnie otwiera oczy ze zdziwienia, a gdyby miała talerz w dłoni, na pewno by go upuściła.

– Majka... - słyszę ton, który niewiele mi mówi.

– Tak, to ja. Jak widzisz, żyję, może trochę narobiłam wam stracha, ale nic mi nie jest... - zaczynam się odruchowo tłumaczyć.

– A gdzie ty w ogóle jesteś?! - oho. Załącza się opcja „nadopiekuńczej mamusi".

Biorę głęboki oddech. Tak, teraz mnie czeka maraton pytań. Po co być sławnym? Moja mama przeprowadza ze mną wywiady bezpłatnie i to nawet teraz, gdy nie jestem wcale popularna.

Tylko że ja się wcale nie cieszę.

– W Francji...

– Wiesz, jak się martwimy?!

– Tak, wiem, ale...

– Kiedy wracasz? Albo raczej: wiesz, że powinnaś wrócić teraz do domu? - słyszę te dwa zdania i już wiem, że ja też zacznę krzyczeć.

Zupełnie tak, jak jeszcze niedawno w parku.

Niemo przepraszam moją współlokatorkę za wrzaski, a wtedy zaczynam:

– Nie wrócę.

– Nie wrócisz? - powtarza, jakby nie rozumiała, że jej się sprzeciwiam.

– Nie wrócę. Nie teraz. Wiesz, jak tutaj jest cudownie? W niedzielę jadę na pierwszy mecz. Poznałam tutaj cudownych ludzi, spędzam świetne chwile, próbuję zrobić to, czego nie zrobię, rozumiesz? - tłumaczę jej.

Ta... ta rozmowa na pewno się dobrze nie skończy.

– Dziecko, co ty w ogóle mówisz... przecież ty to wszystko możesz zrobić, tylko...

– ... tylko zacznij się leczyć, tak wiem, wiem. Codziennie mi to powtarzałaś. A ja ci powtarzam, że nie chcę.

Cisza. No, tego mama mogła się spodziewać. Francuskie powietrze nie wyprało mi mózgu, na co może liczyła.

– A skąd miałaś pieniądze na wyjazd? - zmienia temat.

– Oszczędności, trochę od dziadka, wygrana w konkursie i...

– I pieniądze na prawo jazdy, prawda? - dopowiada.

– Tak – potwierdzam.

Głęboko wzdycha.

– Nie wracasz? - znowu zmienia temat. Czuję się jak w jakimś rollercoasterze.

– Jeszcze nie teraz – odpowiadam.

– Nie będę nic robiła, żeby ściągnąć cię z powrotem do domu... tylko obiecaj, że to przemyślisz...

Przez chwilę zastanawiam się, co rozumie poprzez „to", ale wtedy mi się przypomina. A ja... nie chcę o tym myśleć, co jest paradoksalne, bo jedyne co mam w głowie to Mariusz, a później to słynne „to".

Ale zgadzam się. Coś jestem jej wina...

– Do zobaczenia – mówię na sam koniec.

– Tak, do zobaczenia... ale zadzwoń jeszcze. Strasznie tęsknię i się martwię – dodaję, a ja zaciskam usta w wąską kreskę.

Tak, ja też tęsknię, bo przez te dziewiętnaście lat życia widywałam ich codziennie, ale... teraz bawimy się trochę inaczej. W dorosłych.

Rozłączam się i mimo że nasza rozmowa przebiegła w ten sposób, uśmiecham się.

Chociaż tyle dobrego.

A będzie go trochę więcej, bo Łucja nie byłaby sobą, gdyby nie knuła czegoś za moimi plecami.

______________________________________________________

Od autorki: ten rozdział został sponsorowany przez self-care!

By the way, jedna z komentujących osób stwierdziła, że bohaterka zachowuje się jak dziecko. And that's it. Ja sama jej zbytnio nie lubię, ale może dlatego, że tą podejrzliwością, impulsywnością etc. tak bardzo mnie przypomina.

Wierszyki Bartka przypominają mi się cały czas, sama nie wiem, jak na to wpadłam, ale dobre rzeczy brałam wtedy XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro