Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ostatnia Łza Szczęścia

Drobniutkie płatki śniegu opadały na ramiona Zofii. Spojrzała przed siebie — widziała tylko biel i nieliczne świerki. Wyciągnęła rękę przed siebie. Nie miała na sobie niczego, co ochroniło by ją przed zimnem, lecz go nie czuła. Nie topiły się też na niej śnieżynki. Zorientowała się, że jest tylko w bieliźnie. Wstała. Mimo jasnego światła docierającego z nieba, w głębi czuła strach i pustkę.

— Czy jest tu ktoś?! — krzyknęła.

Za sobą usłyszała stłumione śniegiem kroki. Odwróciła się i ujrzała tam drewniany domek. Para dorosłych i dziecko.

Ona była tym dzieckiem.

Podbiegła do nich z radością wymalowaną na twarzy. Już miała dotknąć ludzi, by sprawdzić czy żyją, kiedy wszystko rozpłynęło się.

Jej rodzice. To byli jej rodzice i nie było mowy o pomyłce. Tak samo jak dom. Mieszkała tam do siódmego roku życia, a wtedy urodził się Wiktor. Przeprowadzili się do większego mieszkania w mieście. Przyzwyczajenie się było bardzo trudne. Dożyła piętnastu lat.

Wypadek miał miejsce w Boże Narodzenie. Niebieski samochód rozpędził się, a Zosia nie miała czasu zareagować. Trafiła do szpitala. I wtedy znalazła się w tym tajemniczym lesie.

— Och, Zosiu, nie wiedziałam, że zjawisz się tak szybko. — Za brązowowłosą dziewczyną odezwał się znajomy głos.

— Babcia Lilia?

— Moja kochana wnuczko, wiesz ty może, gdzie jesteś?

Nie wiedziała.

— Przykro mi to mówić, ale... umierasz i nic na to nie poradzę.

Pod Zosią ugięły się nogi. Upadła w biały puch. Bez słowa wpatrywała się w zielonooką.

— Chodź za mną. — Siwa staruszka machnęła ręką.

Poszły między drzewa. Krajobraz prędko się zmienił. Były w starym domu Zosi. W kominku tańczyły płomienie ognia, rodzice trzymali małego Wiktora stojąc przy choince, a dziewczynka zakładała na gałęzie bombki i inne zawieszki. Jej brat, z pomocą mamy, też to robił. Na kanapie siedziała babcia.

— To były nasze ostatnie święta tutaj! — krzyknęła Zosia, uradowana. — I twoje ostatnie w życiu... — zwróciła się do Lilianny, lecz ta szła już w inną stronę.

Wspomnienia rozpłynęły się jakby były tylko iluzją. Szkoła zastąpiła pomieszczenie. Zza drzwi wybiegł rozpłakany chłopak. Miał krótkie rude włosy i zielone opuchnięte od łez oczy. Miał na sobie mundurek szkolny składający się z czarnych spodni, białej koszuli oraz bordowego krawata.

— Pamiętam! To był dzień, kiedy Marek zapytał czy będę jego dziewczyną, a ja odmówiłam. Gdybym wiedziała, że tyle cierpiał...

— To były jedne z najważniejszych chwil twojego życia. Teraz musi się ono skończyć. Podejdź do mnie, nie bój się, to nie boli — powiedziała ze spokojem Lilia.

Zosia posłuchała. Nogi miała jak z waty. Mrugała często oczami.

Babcia ujęła w ręce jej drżącą twarz. Zetknęła się z nią czołem i spojrzała czule.

— To będzie ostatnia łza szczęścia. Pełna radości jak i smutku, ale dająca kształt twojemu życiu.

Zamknęła oczy, a to samo uczyniła Zofia. Po policzku starszej spłynęła owa łza. Gdy już miała zetknąć się z policzkiem dziewczyny, zniknęła.

— Jednak przeżyjesz. — Usłyszała głos babci.

Przestała wyczuwać dłoń Lilii. Otworzyła powoli oczy. Przed nią stała mama. Ona sama leżała na łóżku szpitalnym.

— Mamo, wróciłam... — wyszeptała.

Czarnowłosa rozpłakała się. Uśmiech nie schodził z jej twarzy.

— Święta to jednak czynią cuda…

„Babciu, gdziekolwiek jesteś, wiedz, że też za tobą tęsknię."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #święta