Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 7

21.02.1983 r.
*Michael

Obudziłem się wczesnym rankiem i od razu zacząłem szykować się na spotkanie z Elizabeth. Chwilowo mieszkała w hotelu w mieście El Segundo, na południe od Los Angeles. Wiedziałem, że dotarcie tam zajmie kilka godzin, więc jeśli chciałem być na miejscu o umówionej godzinie, musiałem wyjechać jak najszybciej. Zamierzałem sam prowadzić samochód, więc dojazd zajmie jeszcze więcej czasu. Z moimi umiejętnościami wolałem nie szarżować.
Ubrałem się i poszedłem szybko zjeść śniadanie. Kiedy byłem już gotowy do wyjazdu poinformowałem jednego z ochroniarzy, że wrócę późno i nie zważając na pytania skierowałem się do garażu. Wsiadłem do srebrnego Cadilaka i po chwili wyjechałem przez złotą bramę z nadzieją, że po drodze nie zabłądze. W połowie drogi musiałem zrobić sobie chwilę przerwy i zjechać na stację. Nie przywykłem do prowadzenia samochodu na dystanse dłuższe niż kilka kilometrów, dlatego teraz zrobienie ponad stu było nielada wyzwaniem. Zatrzymałem się na parkingu i uchyliłem drzwi, aby do środka dostało się trochę rześkiego, porannego powietrza. Nie wypiłem rano kawy, bo sądziłem, że jej nie potrzebuję, ale to był błąd. Byłem pewien, że na stacji na pewno zakupię napój, ale nie miałem żadnego przebrania, ani nic co mogłoby chociaż trochę ukryć moją tożsamość. Mimo że miejsce sprawiało wrażenie jakby nie było tutaj żywego ducha to i tak się wahałem. Jedyne co udało mi się wygrzebać w schowku, to jakaś znoszona czapka z daszkiem, którą widziałem na oczy po raz pierwszy. Nie miałem pojęcia do kogo należała ani jak się tam znalazła, ale widząc w jakim jest stanie stwierdziłem, że musiała już tu leżeć długo. Przezornie wolałem jej nie wkładać. Nie zostało mi nic innego jak tylko pójść i jakby nigdy nic poprosić o kawę. Tak też zrobiłem. Za ladą stała młoda kasjerka widocznie znudzona swoją pracą. Gdy podszedłem spojrzała na mnie swoimi smętnymi oczami i przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz zacznie wrzeszczeć. Już wyobrażałem sobie najgorsze scenariusze, kiedy odezwała się obojętnym głosem.
-Coś panu podać czy będzie pan tak tutaj stał cały dzień?
-Ja...poproszę kawę-nacisnęła kilka przycisków na kasie
-Coś jeszcze?
-To wszystko
-2$-wyjąłem pieniądze i zapłaciłem po czym usiadłem przy stoliku, a kobieta zabrała się za robienie kawy. Po kilku minutach już stał przede mną papierowy kubek z parującą cieczą.
-Dziekuję-powiedziałem, kiedy postawiła go przed moim nosem.
-Wygląda pan jak Michael Jackson-wypaliła przyglądając mi się uważnie, a ja słysząc to o mały włos nie zakrztusiłem się kawą. Ale postanowiłem się opanować i udawać.
-Dużo osób mi to mówi-odpowiedziałem jakby nigdy nic.
-Gdyby nie to, że on raczej nie prowadzi samochodu i nie pojawia się na stacjach naprawdę bym pomyślała, że pan to on-usiadła spowrotem za ladą bez chęci kontynuowania rozmowy. Zatrzymałem na niej jeszcze przez chwilę swój zdziwiony wzrok. Spodziewałem się wielu rzeczy, ale tego, że ktoś pomyśli, że jestem tylko do siebie podobny, nigdy. Być może dlatego, że ludziom wydawało się nierealne, że ktoś sławny może robić takie zwykłe, przyziemne rzeczy jak prowadzenie auta i kupowanie kawy na stacji. Zacząłem się zastanawiać, czy gdybym wyszedł na zakupy jako...ja, też by to podziałało. Może kiedyś warto byłoby spróbować. Może ludzie też by pomyśleli, że to tylko ktoś podobny do mnie.

Gdy wyjechałem ze stacji, pozostała część drogi minęła już bezproblemowo. No może z małym wyjątkiem, kiedy pomyliłem zjazdy i mało brakowało, a wylądowałbym w zatłoczonym centrum Miasta Aniołów. Jednak udało mi się zawrócić na odpowiednią drogę. Kolejny problem pojawił się już na miejscu, a mianowicie, chodzi o znalezienie odpowiedniego hotelu. Na szczęście nie było ich tutaj wiele, a w pobliżu wybrzeża znajdowały się zaledwie dwa. Już za pierwszym razem udało mi się dojechać pod odpowiedni adres. Zaparkowałem samochód oczywiście nie trafiając między wyznaczone linie, ale postanowiłem nie tracić czasu na ustawienie go w odpowiednim miejscu. Wszedłem do hotelu, którego hol świecił pustką. Na zewnątrz była piękna pogoda więc większość osób spędzała czas na plaży. Chociaż na kąpiel było jeszcze stanowczo za wcześnie, to ludzie spacerowali brzegiem oceanu czy korzystali z innych atrakcji tego miejsca. Jedyną osobą będąca w środku, był młody chłopak, który musiał być pracownikiem. Jednak siedział za biurkiem do tego stopnia pogrążony w lekturze jakiejś książki, że nie zauważył mojej obecności, do póki nie zwróciłem mu uwagi.
-Przepraszam pana-odezwałem się niepewnie. Nie lubiłem przeszkadzać ludziom, gdy byli czymś zajęci, nawet jeśli odpowiadanie na moje pytania było częścią ich pracy. Ten jakby się ocknął i poprawiając uniform pospiesznie wstał na równe nogi. Zmierzył mnie wzrokiem, jednak nie wyglądał na zaskoczonego.
-Dzień dobry Panie Jackson, pani Taylor uprzedziła, że pan przyjdzie
-W którym pokoju ją znajdę?
-Pokój 405, czwarte piętro, może pan podjechać windą
-Dziękuję-od razu ruszyłem w kierunku windy wskazanej przez pracownika. Winda była oszklona od środka i chcąc nie chcąc, przez całą drogę na górę musiałem patrzeć na swoje odbicie. Nigdy nie lubiłem swojego wyglądu, mimo że wiek dojrzewania zakończyłem już dawno, to w lustrze ciągle widziałem pryszczatego nastolatka ze zbyt wielkim nosem. To był chyba najgorszy okres w moim życiu, niestety ojciec nie pomagał mi w walce z kompleksami, tylko jeszcze je pogłębiał. Braciom też zdarzało się żartować, chociaż wiem, że nie mówili tego na poważnie i nie chcieli mnie zranić. Jednak ich słowa też mnie bolały chociaż starałem się ze wszystkich sił pokazywać, że mnie to nie rusza. Nie rozumiałem jak Vanessa mogła mnie pokochać, akurat wtedy, kiedy wyglądałem niczym Quasimodo.

Charakterystyczny dźwięk oznajmił, że jestem już na odpowiednim piętrze. Wyszedłem z windy i powoli mijając drzwi szukałem wskazanego mi przez portiera numerka. Gdy już znalazłem odpowiedni pokój, zapukałem do drzwi. Otworzyły się one po krótkiej chwili, prawie jakby Liz czekała pod nimi aż przyjdę.
-Mike kochany, wieki cię nie widziałam-objęła mnie na powitanie.
-Witaj Liz-również ją przytuliłem-Jak się trzymasz?-spytałem, gdy przeszliśmy do salonu, mając w pamięci jej niedawne rozstanie. Jednak ona tylko machnęła lekceważąco ręką.
-Mam już wyprawę-odpowiedziała ironicznie i zapaliła długą, cienką fajkę z małą główką-Faceci to kretyni-wypuściła z ust biały dym i oparła się łokciem o stół. Wyglądała trochę jak dama z filmów z lat pięćdziesiątych, którą właściwie...była.
-Wszyscy?-spytałem unosząc jedną brew.
-Większość-spojrzała na mnie swoimi fiołkowymi oczami-Przynajmniej ci, którzy mieli to szczęście mnie poślubić-zaciągnęła się po raz kolejny. Nie mogłem nie uśmiechnąć się pod nosem, słysząc jej drwiący ton
-Na pewno znajdziesz kogoś odpowiedniego-powiedziałem kilka słów, chociaż wiedziałem, że nie potrzebuje pocieszenia. Była silną kobietą i mimo że jakiś czas temu miała trudny okres przez kolejny nieudany związek, to poradziła sobie z tym już dawno i teraz swobodnie mogła rozmawiać na ten temat.
-Narazie robię sobie przerwę i lecę na Kubę z przyjaciółkami-zmieniła pozycję opierając się wygodniej na krześle-A tam kto wie? Może jakiś romansik z przystojnym Kubańczykiem
-Z tego co słyszałem nie jest tam teraz zbyt bezpiecznie
-Carmen stamtąd pochodzi, zatrzymany się u jej rodziny, nic nam nie będzie-przerwała, aby wypuścić dym. Przez ten czas pokój już wypełnił się zapachem tytoniu-Ale co to za maniery, napijesz się czegoś? Kawy, herbaty, ewentualnie mogę zaproponować wino
-Dzięki Liz, wystarczy woda albo sok-Wstała i podeszła do niewielkiej lodówki. Wyciągnęła sok pomarańczowy i ciasto. Po chwili wszystko już stało na stole. Kiedy już spełnione zostały zasady gościnności przeszliśmy do rozmowy na temat mojego jeszcze trwającego małżeństwa. Liz słuchała uważnie co chwilę kiwając głową ze zrozumieniem.
-Kochasz ją?-było pierwszym putaniem jakie padło z jej ust, gdy skończyłem snuć opowieść o wydarzeniach ostatnich dni. Banalne pytanie, na które nie potrafiłem jednoznacznie odpowiedzieć.
-Nie wiem Liz, chcę być przy niej i przy mojej córce, ale nie wiem czy jest sens ciągnąć to małżeństwo-oparłem łokcie o stół i schowałem twarz w dłonie.
-Wcześniej się nie wahałeś, dlaczego teraz to się zmieniło?
-Ona...trzyma dystans, czasami mam wrażenie, że nie chce ze mną rozmawiać, albo nie mamy o czym...sam nie wiem, nie wiem czy mogę ją przytulić, pocałować, czy jakakolwiek bliskość wchodzi w grę, to takie trudne, kiedyś nie miałem z tym problemu
-Kiedyś spędzaliście razem więcej czaszu, a teraz musicie poznać się na nowo
-Liz...ja nie wiem czy to jeszcze możliwe
-Przecież minął zaledwie tydzień, a ty już chcesz się poddać?-spytał kładąc mi rękę na ramieniu.
-Ale co ja mam zrobić?
-A co zrobiłeś do tej pory?-zdziwiło mnie to pytanie. Otworzyłem usta, aby odpowiedzieć, jednak po chwili je zamknąłem nie wydając ani jednego dźwięku. Nie zadałem sobie tego pytania wcześniej, a chyba powinienem...

*Vanessa

Po raz kolejny Michael z samego rana gdzieś zniknął. Tylko tym razem nie uraczył mnie żadną informacją na temat tego dokąd i po co się udaje. Jak się okazało nikt z ochrony także nic nie wiedział z wyjątkiem tego, że pojechał sam, co zdarzało się rzadko. Mając ciągle w pamięci niedawne wydarzenie, a konkretnie jego rzekomą zdradę, różne scenariusze zaczęły krążyć po mojej głowie. Mimo że prawie mu wierzyłam w jego wytłumaczenie to nadal zostawała ta szczypta niepewności. Nie ufałam mu.

Po wypytaniu ochrony o wszystko co wiedzą siedziałam przy stole sącząc poranną herbatę i jedząc kanapki. Zadzwoniłam też na lotnisko i jak się okazało, udało się odzyskać nasze walizki. Chociaż jedna dobra informacja tego dnia. Jeśli Michael nie wróci do południa, będę musiała zorganizować sobie transport po bagaże.
Niespodziewanie usłyszałam pukanie do drzwi jadalni. Podniosłam wzrok, aby zobaczyć mężczyznę zaglądającego przez uchylone drzwi. Był to oczywiście wiecznie uśmiechnięty Bruno.
-Dzieeeń dobry i smacznego-Wszedł do śrdoka i oparł się o blat.
-Nie wiem czy taki dobry i dziękuję
-Dopiero się zaczął, a ty już jesteś przygnębiona, co się stało?-usiadł obok.
-Nic takiego, ostatnio źle sypiam-palnęłam pierwsze zdanie jakie przyszło mi do głowy. Chociaż nie było ono kłamstwem. Przez ostatnie dni trudno mi było zasnąć i po części zawdzięczałam to Michaelowi, który wywołał kilka stresujących sytuacji.
-Problemy z mężem?
-Powiedzmy-westchnęłam-Ale nie chcę o tym rozmawiać
-Nie naciskam, misiek na pocieszenie?-rozłożył ręce. Uśmiechnęłam się lekko i skorzystałam z propozycji wtulając się w jego ramiona. Sama nie wiem dlaczego to zrobiłam. Ale być może to był moment, w którym potrzebowałam właśnie takiej bliskości. Czułam jego ręce, z których jedna gładziła moje włosy, a druga ułożona była na plecach.
-Lepiej?-spytał, równocześnie dokładnie lustrując mnie wzrokiem, gdy się od niego odsunęłam.
-Tak, dziękuję
-Nie ma sprawy, mała jeszcze śpi?-spytał, a ja spoglądnęłam na zegarek i pokręciłam głową.
-Raczej nie, pewnie zaraz przyjdzie
-Jeśli dzisiaj nie macie niczego w planach, to możemy zrobić jakiś mały wypad w jakieś fajne miejsce, skoro pan Jackson zostawił was same.
-Sama nie wiem, a ty nie powinieneś pracować?-spytałam podejrzliwie. Lubiłam go, ale jednak Michael płacił mu za ochronę, a nie towarzyszenie mi. Wolałam, aby z tego powodu nie wyniknęły żadne problemy.
-Jestem już po, miałem nocną zmianę-wyjaśnił.
-W takim razie, może lepiej wróć do domu i odpocznij
-Nie muszę, posiadłość jest podzielona na sekcje i w mojej jest nas trzech więc się zmieniamy co kilka godzin, dwóch jest zawsze na warcie, a jeden może odpocząć
-Skoro tak... to właściwie powinnam jechać po bagaże na lotnisko, bo w końcu dotarły
-Nie ma sprawy, chętnie was zawiozę, a w drodze powrotnej wymyślimy co dalej-Po raz kolejny uśmiechnął się zachęcająco. Zgodziłam się. Miałam siedzieć przez cały dzień w domu i patrzeć w ścianę? Człowiek potrzebuje kontaktu z innymi ludźmi, a ja nieznałam tutaj nikogo. Spędzenie czasu w czterech ścianach, nawet jeśli były to ściany gigantycznej willi, bardzo przytłaczało. A Bruno był całkiem sympatyczny, zdarzało nam się rozmawiać, gdy Michaela nie było, a więc całkiem często, i naprawdę go polubiłam. Była oczywiście też Eva, ale ona nie mogła długo wysiedzieć w jednym miejscu. Póki co w Neverlandzie nie było wielu miejsc, w których mogłoby znaleźć się dla niej zajęcie, bo wszystko dopiero powstawało. To był kolejny powód, dla którego zgodziłam się na propozycję Bruno.
Godzinę później byliśmy już w drodze na lotnisko, śpiewając na cały głos piosenki country, które leciały z głośników. Nigdy nie przepadałam za tą muzyką, ale wtedy jakoś przestało mi to przeszkadzać. Przerwaliśmy dopiero, gdy piosenki z płyty nam się znudziły. Wtedy zmieniliśmy płytę na jakąś wolniejszą i daliśmy odpocząć naszym strunom głosowym. Trasa w jego towarzystwie minęła bardzo szybko. Miałam wrażenie, że ledwo co wyjechaliśmy, a lada moment byliśmy na lotnisku. Nasze walizki czekały gotowe do odbioru, wystarczyło podpisać odpowiednie dokumenty i mogliśmy wracać. Jednak nie pojechaliśmy od razu do Neverlandu. Niedaleko, w małym, rybackim miasteczku odbywał się festyn. Zboczyliśmy więc trochę z trasy i postanowiliśmy na chwilę się zatrzymać. Było jeszcze dość wcześnie więc wokół stoisk kręciły się tylko pojedyncze osoby. Miejscowi przygotowywali już stoiska, a wokół unosił się zapach ryb i innych owoców morza, które były przyrządzane na setki różnych sposobów. Ze sceny dobiegały szanty śpiewane zachrypniętym głosem przez wokalistę z gitarą, wyglądem przypominającego podstarzałego pirata. A na drewnianym parkiecie póki co bawiły się głównie dzieciaki.
-Chcecie może czegoś spróbować?-spytał i wskazał na stoiska, na których przyrządzano posiłki.
-Możemy zobaczyć czy jest coś ciekawego-podeszliśmy bliżej. Przy jednym ze stoisk mężczyzna właśnie filetował dorodnego łososia. Przy kolejnym przygotowywane były krewetki, a przy którymś następnym z kolei krążki z kalmara. I to właśnie je postanowiliśmy zjeść na obiad. Usiedliśmy przy stoliku w pobliżu plaży i pałaszowaliśmy jedzenie.
-Pójdziemy się później pokąpać?-spytała Eva patrząc w stronę spokojnie falującego oceanu.
-Jest jeszcze za zimno
-Wcale że nie-skrzyżowała ręce. No tak, w porównaniu do Gary, tutaj zima była ciepła. Jednak na sezon plażowy trzeba jeszcze zaczekać.
-Jeszcze jest za wcześnie na kąpiel, ale gdy zrobi się cieplej na pewno tu wrócimy, zgoda?
-Obiecujesz?
-Obiecuję-mówiąc to położyłam rękę na sercu. Zadowoliła ją ta odpowiedź. Dłużej już nie drążyła tematu pływania w oceanie, ale bardziej zainteresował ją diabelski młyn, który świecił na kolorowo. W nocy te wszystkie światła na pewno robią większe wrażenie. Kiedy podeszliśmy bliżej wielkie koło okazało się jeszcze większe niż wcześniej nam się wydawało. Evy jednak to nie zniechęciło. Przeciwnie, jeszcze bardziej zapragnęła wsiąść i zobaczyć jak prezentuje się świat z góry. Mimo tego, że ludzi nie było zbyt wiele to już utworzyła się niewielka kolejka. Na szczęście udało nam się wsiąść w pierwszej turze. Im wyżej się wznosiliśmy tym Eva była bardziej podekscytowana i rozglądała się we wszystkie strony. Przydałaby się jej druga para oczu, aby móc równocześnie obserwować obie strony.

Mieliśmy zostać na festynie najwyżej godzinę, ale wyszło inaczej. Tak dobrze się bawiliśmy, że nawet nie zwróciłam uwagi na upływ czasu. Dopiero, gdy zaczęło się ściemniać zdałam sobie sprawę, że spędziliśmy tam cały dzień. Z chęcią zostalibyśmy dłużej, jednak do domu daleko i Eva zaczęła markocić ze zmęczenia. Gdy tylko wsiedliśmy do auta, zasnęła, mocno przytulając fioletową ośmiernicę, którą Bruno wygrał w jednej z festynowych gier. Udało jej się przespać całą drogę, podczas gdy my po cichu rozmawialiśmy. Byłam mu wdzięczne za ten spędzony czas, bo dzięki niemu zapomniałam na chwilę o wszystkich zmartwieniach, problemach i smutkach. Znaliśmy się krótko, ale czułam, że nadajemy na tych samych falach. Miałam wrażenie, że mnie rozumie, mimo że nie powiedziałam mu nic konkretnego o moich problemach. A jednak znalazł sposób, abym o nich nie myślała. A może chodziło o samą obecność? Poświęcił nam cały dzień, mimo że nie musiał. To był moment, w którym potrzebowałam przyjaciela i czułam, że mogę mu zaufać.

*Michael

Chodziłem niespokojnie po całym domu już od kilku godzin, czekając na powrót Vanessy i Evy. Nikt nie miał pojęcia gdzie są ani kiedy mogę się ich spodziewać. Mogły zostawiać jakąkolwiek informację, a byłbym spokojniejszy. Ale tego nie zrobiły i naprawdę wychodziłem z siebie, a w mojej głowe zaczynały pojawiać się różne czarne scenariusze. Zaczynając od tego, że wróciły do Gary, a kończąc na tym, że ktoś je porwał i gdzieś przetrzymuje. Jednak żadne z nich nie okazało się prawdą. Chociaż nie wiem czy powinienem się z tego powodu cieszyć. Gdy już całkiem się ściemniło zobaczyłem przez balkonowe okno światła samochodu zajeżdżającego na podjazd. Skoro ochrona otworzyła bramę to musiały to być one. Kamień spadł mi z serca i mogłem w końcu odetchnąć. Wyszedłem na zewnątrz i już miałem podejść do samochodu, jednak nie zrobiłem tego. Zacząłem przyglądać się osobą siedzącym w środku i ku mojemu zdziwieniu na miejscu kierowcy zauważyłem jednego z moich ochroniarzy. Schowałem się w ciemniejsze miejsce, aby mnie nie zauważyli i obserwowałem. Wewnątrz auta świeciło się światło, dlatego każdy ich ruch był dobrze widoczny. Vanessie jakoś niespecjalnie się spieszyło, aby wysiąść. Jeszcze kilka minut o czymś porozmawili, po czym światło zgasło, ale od razu nie wysiedli. Szlag mnie trafiał, bo nie wiedziałem co się mogło stać przez tą chwilę zanim drzwi samochodu się otworzyły. Gdy skryli się za otwartą klapą bagażnika, postanowiłem w końcu do nich podejść. Wziąłem głęboki oddech, aby opanować nerwy i ruszyłem w ich kierunku.
-Dzięki za dzisiaj-usłyszałem znajomy kobiecy głos.
-Nie ma sprawy, cieszę się, że dobrze się bawiłyście, zaniosę wasze walizki
-Może pomogę?-wtrąciłem się podchodząc bliżej. Vanessa aż podskoczyła słysząc mój głos i odwróciła się.
-Jezu, Michael nie skradaj się tak
-Nie musiałem, byłaś tak zajęta rozmową, że nie usłyszałaś-powiedziałem zimnym tonem, którego sam po sobie się nie spodziewałem. Bruno wolał nie ingerować w naszą rozmowę i był już przy drzwiach z walizkami-Wezmę Evę-zaproponowałem podejrzewając, że pewnie zasnęła. Nie czekałem na odpowiedź tylko od razu obszedłem samochód i uchyliłem drzwi w miejscu, gdzie podejrzewałem znaleźć moją córkę. Spała tak jak się spodziewałem. Wziąłem ją na ręce i ruszyłem w stronę drzwi do willi. Vanessa bez słowa poszła za nami. Minęliśmy się akurat z Bruno, który wychodził. Zauważyłem, że wraz z moją żoną przystanęli obok siebie. Najchętniej zrobiłbym to samo, ale postanowiłem pójść dalej. Usłyszałem tylko, kilka słów pożegnania, zanim wszedłem na schody. Gdy wróciłem, samochód ochroniarza właśnie odjeżdżał, a Vanessa stała oparta o parapet i przyglądała się oddalającemu pojazdowi. Zauważyłem w jej spojrzeniu coś, czego nie widziałem już dawno. Czyżby coś między nimi było? Stałem tak przez chwilę, przyglądając się jej. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że mógł w jej życiu pojawić się ktoś inny.
-Vanesso-odezwałem się kładąc rękę na jej ramieniu. Chyba ją wystraszyłem, bo lekko się wzdrygnęła.
-O co chodzi?
-Porozmawiajmy-odpowiedziałem spokojnie. Chociaż w środku się we mnie gotowało. Ale złość w niczym nie pomoże, a jedynie sprawi, że może skończyć się kolejną kłótnią.
Przeszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie obok siebie. Przez chwilę układałem sobie w głowie wszystko co chcę jej powiedzieć. Ale nie wiedziałem od czego zacząć.
-Michael, o co chodzi?-spytała w końcu zniecierpliwiona czekaniem. Postanowiłem zapytać wprost.
-Jest coś między tobą a Brunem?-Gdy to usłyszała najpierw otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i nie wiedziała co powiedzieć.
-Masz na myśli...
-Romans-dokończyłem jej pytanie-Macie romans?
-Nie-odpowiedziała z pewnością w głosie, jakiej się nie spodziewałem-Znamy się zaledwie kilka dni
-Mhmm i po kilku dniach znajomości wyjeżdżasz z facetem gdzieś na cały dzień
-A ty jak długo znałeś tą dziewczynę, z którą się obściskiwałeś?-słysząc to zacisnąłem ręce w pięści.
-Teraz już zawsze będziesz mi to wypominać?
-To ty mnie podejrzewasz o romans, mimo że nie masz powodów
-Doprawdy? Więc dlaczego spędzacie tyle czasu razem?
-Pytanie powinno brzmieć dlaczego nie spędzamy tego czasu z tobą?
-Pracuję-skrzyżowałem ręce. Ona tylko westchnęła.
-Nie mam siły się kłócić, jeśli mi nie wierzysz spytaj Evy co robiliśmy, była z nami przez cały czas-podniosła się z miejsca.
-Zaczekaj-również wstałem i złapałem ją za rękę-Nie chcę się kłócić, ale naprawdę mi na was zależy-przeczesałem nerwowo dłonią swoje włosy-I jestem trochę zazdrosny
-Jak do tej pory tylko mówisz, że ci zależy
-Myślisz, że tak łatwo pogodzić związek z karierą? Mam umowy, kontrakty, których nie mogę tak po prostu zerwać i nie przyjść
-Michael...skoro wiedziałeś, że nie będziesz miał dla nas czasu to po co to wszystko?
-Bo was kocham-popatrzyłem w jej oczy. Jeszcze kilka godzin temu wahałem się, czy coś do niej czuję. Ale kiedy zobaczyłem ją z innym, poczułem ukłucie w sercu, nawet jeśli był to tylko znajomy. Dotarło do mnie, że naprawdę mogę ją stracić i że za nic w świecie nie chciałbym, aby to się stało. To było dla mnie jak uderzenie obuchem, nawet bardziej realne niż papiery rozwodowe, które przecież też dały mi do myślenia. Jednak widok jej z innym mężczyzną był bardziej bolesny i namacalny. To co zapisane w dokumentach wcale nie musiało się wydarzyć i dawało cień sznsy na to, że da się coś jeszcze zrobić. Jednak, gdyby w jej życiu pojawił się ktoś inny, ta szansa zostałaby mi odebrana na zawsze.

Vanessa chyba była zaskoczona tym nagłym wyznaniem uczuć i patrzyła na mnie nie wypowiadając ani słowa. Po chwili przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem.
-Może zawieziemy Eve na kilka dni do moich rodziców- zaproponowałem-Będziemy mieli trochę czasu dla siebie-Nie odpowiedziała, ale po chwili wahania pokiwała tylko głową na znak zgody. Jednak nie patrzyła w moim kierunku, jej wzrok błądził gdzieś po pokoju-Ale mów do mnie, proszę-pogłaskałem ją po policzku.
-Wybacz, jestem naprawdę zmęczona-odsunęła się ode mnie na pewną odległość.
-W porządku-Objąłem ją i poprowadziłem na górę, gdzie rozeszliśmy się do swoich pokoi.

***

Witam!
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał :)) nie mam pojęcia kiedy będzie kolejny, z racji tego, że pracuję i mam mało czasu na pisanie.
Ale, ale...postaram się, aby rozdziały były dłuższe ;)
Tradycyjnie zapraszam do komentowania i dawania ☆ jeśli podoba wam się to co piszę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro