Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 22

08.03.1983 r.

*Michael

Rano pobudka była ciężka, ale jednocześnie przyjemna. Vanessa jeszcze spała wtulona w poduszkę zajmując całą połowę łóżka. Delikatnie pogłaskałem ją po policzku na co zareagowała owracając się na drugi bok i naciągając kołdrę na głowę. Zaśmiałem się tylko pod nosem i zacząłem łaskotać ją po twarzy kosmykami jej włosów.
—Mikeee spać — Powiedziała jeszcze zaspanym głosem, gdy oganianie się ręką nie przyniosło efektów.
—Muszę jechać — włożyłem rękę pod kołdrę i uszczypnąłem ją w udo. Zadziałało. Od razu zerwała się, aby usiąść i patrzyła na mnie wzrokiem, który mógłby zabijać, a mi chciało się śmiać.

— I dlatego nie mogę spać? — Przetarła oczy.
— Chciałem ci tylko powiedzieć dzień dobry — uśmiechnąłem się jakby nigdy nic i pocałowałem ją w czoło. Zauważyłem na jej twarzy delikatny uśmiech — Już się rozbudziłaś?
— Nieee — Mówiąc to ziewnęła teatralnie. Wiedziałem, że się tylko droczy więc postanowiłem rozbudzić ją moim sposobem. Za późno się zorientowała co się święci i zanim zdążyła zareagować zacząłem ją łaskotać. Vanessa śmiała się i krzyczała tak głośno, że chyba słyszało nas pół Neverlandu. Jednak nie została mi dłużna, bo gdy tylko udało się jej chwycić poduszkę zaczęła mnie nią okładać. A to oznaczało już tylko jedno - wojnę. Trochę się zapomnieliśmy i hałasowaliśmy, ganiając po całym pokoju jak za starych, dobrych czasów. No dobrze... może nie aż takich starych. Z wojny na poduszki się nie wyrasta.

—Już wymiękasz? — Spytałem, gdy w końcu zmęczona opadła na łóżko.

— Nie... — trzepnęła mnie poduszką, gdy tylko się zbliżyłem. — Ani trochę — gdy jeszcze byłem lekko zdezorientowany znowu zaczęła uciekać. Jednak tym razem szybko ją złapałem, zabrałem "broń" i uniosłem przerzucając sobie przez ramię.
— A jednak wymiękasz — uśmiechnąłem się triumfalnie.
— Masz przewagę
— Doprawdy?
— Ale przynajmniej teraz mogę oglądać cię z tej lepszej strony
— Zaraz tego pożałujesz — Ruszyłem z nią prosto do łazienki. Ale, gdy tylko wyszedłem na korytarz drzwi do pokoju Evy się otworzyły i nasza córka wyszła zaspana przecierając oczy.
— Co robicie? — Spytała zdziwiona widokiem, który zastała. Wcześniej nie miała jeszcze okazji zobaczyć naszych wygłupów.
— Mama idzie wziąć prysznic — odpowiedziałem jakby nigdy nic.
— Przecież nie idzie tylko ją niesiesz
— Żeby się nie zmęęę... — w tym momencie poczułem jak uszczypała mnie prosto w tyłek i automatycznie się wyprostowałem — ....czyła — Eva uniosła do góry jedną brew.
— Jak dzieci — Powiedziała udając "dorosły" ton, pokręciła głową i wróciła do pokoju. Po tym jak zniknęła za drzwiami postawiłem Vanesse na ziemi i zacząłem się śmiać. Rozbawiły mnie słowa Evy, sam nie wiem czemu aż tak bardzo.
— Nasza córka dorośnie szybciej niż my — Vanessa uśmiechnęła się patrząc na mnie znacząco.
— Brakowało mi tego — Przetarłem oczy, w których z śmiechu pojawiły się łzy.
— Mi też — Stanęła na palcach i cmoknąła mnie krótko. Przed tym wszystkim potrafiliśmy spędzać całe dnie na takich zabawach, nie zmieniło się to nawet, gdy byliśmy parą. Już prawie zapomniałem jak to jest... czasami rozmawiać najpoważniej na świecie, kochać się, a za chwilę wariować jak dzieciaki podczas bitwy na poduszki albo zajadać żelki oglądając bajki. I pomyśleć, że porzuciłem to wszystko... o mały włos nie straciłem tego na zawsze. Vanessa jest miłością mojego życia, taka więź zdarza się tylko raz, teraz to wiedziałem.

Gdy już się ogarnęliśmy, poszliśmy razem zjeść śniadanie. Jak się okazało, gdy tylko się uciszyliśmy Eva poszła spać. W końcu było jeszcze wcześnie. Niedługo jednak musiałem się zbierać na plan. Część ujęć nagrywaliśmy w wcześniej wybranym miejscu, a część w specjalnie przygotowanym do tego studiu nagraniowym. Dzisiaj akurat czekały na nas sceny w plenerze, z charakteryzacją więc już wiedziałem, że kilka godzin spędzę na fotelu zanim zaczniemy cokolwiek nagrywać. Dlatego już dłużej nie czekałem i od razu po śniadaniu wyszedłem. Większość osób, była punktualnie dzięki czemu od razu mogliśmy się zająć charakteryzacją. Frank dotrzymał obietnicy dotyczącej ochrony na tyle, że w zasięgu wzroku nie było żadnego dziennikarza ani paparazzi. Chociaż jeden problem z głowy, dzięki czemu mogliśmy spokojnie zabrać się do pracy. W trakcie pojawił się też pomysł, aby nagrywać proces powstawania teledysku i być może wypuścić jako krótki dodatek. A jeśli nie, zawsze będzie to ciekawa pamiątka. W końcu to moje pierwsze tego typu przedsięwzięcie. Czułem jak początkowa ekscytacja zaczęła do mnie wracać.
— Widzę, że masz dobry humor — Usłyszałem za sobą głos Johna Landisa, który wszystko nadzorował chodząc od jednego charakteryzatora do drugiego.
— Nawet bardzo — Odpowiedziałem i zrobiłem grymas, który miał być uśmiechem, ale charakteryzacja na to nie pozwalała.
— I jak samopoczucie przed kolejnym ważnym dniem?
— Czuję się naprawdę fantastycznie — odpowiedziałem szczerze.
— To świetnie, ostatnio się dowiedziałem, że Frank chciał, abyś skrócił teledysk — zagaił siadając obok.
— Nawet mi nie przypominaj
— Gdybym wiedział wcześniej, sam bym mu coś powiedział, ale bardzo dobrze, że postawiłeś na swoim — położył rękę na moim ramieniu — Jeszcze stacje będą się biły o ten teledysk
— Cieszę się, że chociaż ty wierzysz w sukces
— Gdyby tak nie było, to nie brałbym w tym udziału
— Dobrze to słyszeć — Wstałem i ubrałem czerwoną kurtkę — I jak ci się podoba?
— Wyglądasz strasznie — uśmiechnął się — Możemy iść na plan.

Jak powiedział tak zrobiliśmy i przystąpiliśmy do nagrań, na których również spędziliśmy kilka godzin, między czasie oglądając nagrane sceny, aby sprawdzić czy wszystko jest idealnie oraz od razu poprawiać niedociągnięcia. Trwało to do późna, aż nie uznaliśmy, że większa część scen wygląda już tak jak powinna. Oczywiście, gdy już nagramy całość, wszystko przejdzie przez montaż i poprawki w postprodukcji, ale już na tym etapie trzeba było dopilnować każdego szczegółu. Praca nad teledyskiem tak mnie wciągnęła, że straciłem poczucie czasu. Nawet, gdy wszyscy tancerze poszli już do domów, zostaliśmy razem z Johnem, omawiając to co zrobiliśmy i co zamierzamy robić przez następne dni.
— Mike, wystarczy na dzisiaj — W końcu odezwał się John, po którym widać było pierwsze oznaki zmęczenia. Zerknąłem na zegarek, który oznajmiał, że właśnie minęła 21.
— Trochę się zasiedzieliśmy — przeczesałem ręką włosy i wstałem z miejsca, chociaż sam chętnie bym jeszcze popracował. Ekscytacja sprawiła, że miałem w sobie jeszcze mnóstwo energii.
— A na ciebie chyba też ktoś czeka — znacząco puścił mi oczko.
— Skąd ty... — Zanim dokończyłem pytanie przypomniałem sobie, że wszystkie media od kilku dni o tym trąbią. — No tak, dziennikarze
— To wszystko prawda? — Ruszyliśmy w stronę wyjścia i parkingu.
— Chyba nie ma sensu zaprzeczać
— Nie chcę być wścibski, ale jestem ciekawy jak to się stało, że nikt aż do teraz nie poszedł do mediów
— Jak teraz o tym myślę, to sam jestem zaskoczony, ale chyba nikt w Gary nie chciał robić Vanessie pod górkę, już i tak nie było łatwo
— Domyślasz się, kto to zrobił?
— Tak, już się tym zająłem
— Jeśli mogę... — Odezwał się, gdy zatrzymaliśmy się przy samochodach — Uważaj na Ole, ma parcie na szkło i podobno ktoś widział jak rozmawia z dziennikarzem — Uniosłem brwi do góry słysząc taką rewelację.
— Dzięki — Odpowiedziałem nadal trochę zaskoczony. Po tym pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Przez całą drogę zastanawiałem się, czy to Ola mogła być wszystkiemu winna. Ale skąd mogłaby wiedzieć? Uważaliśmy poza Neverlandem. Czy to możliwe, że jednak nie byliśmy tak ostrożni jak nam się wydawało? To by znaczyło tylko to, że Bruno nic nie zrobił... już sam nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Czy możliwe, że zazdrość aż tak mnie oślepiła, że nie widziałem innych, potencjalnie winnych, osób? Jednak musiałem zostawić ten temat w spokoju, bo w domu czekali na mnie nieoczekiwani goście.

*Vanessa

Przestałam hamować swoje uczucia do Michaela i miałam wrażenie, że wyszło nam to na dobre. Czułam się, jakbyśmy zakochali się w sobie znowu po raz pierwszy. Jakbyśmy od nowa doświadczali wszystkiego, co z tym związane, mimo że ciągnął się za nami już bagaż wspólnych doświadczeń.

Motylki w brzuchu, pocałunki, od których miękną kolana, pierwsze uniesienia. To wszystko przeplatające się z dziecinnymi wygłupami. Ale tak to już było z Michaelem. W jednej chwili potrafił być namiętny, a w następnej chwytał poduszkę i rozpoczynał bitwę, która trwała aż pokój nie był pełen pierza. Taki już był Michael Jackson.

Po długim i dość męczącym poranku, poszłyśmy z Evą przejść się po Neverlandzie. Z każdym dniem było coraz cieplej więc grzechem było z tego nie skorzystać. Ostatnio bardzo spodobał jej się staw, w którym były rybki więc postanowiłyśmy podejść je nakarmić.
— Kiedy tata wróci? — spytała kucając przy wodzie, aby spróbować nakarmić ryby prosto z ręki.
— Myślę, że późno, ma dzisiaj sporo pracy — usiadłam przy brzegu obok niej, aby cały czas mieć na nią oko.
— Teraz będzie tak codziennie?
— Przez kilka dni
— Patrz, je mi z ręki! — Krzyknęła podekscytowana, gdy jeden z kolorowych karasi odważył się podpłynąć, do jej zanurzonej w wodzie rączki, aby złapać karmę. Jednak, gdy tylko Eva podniosła głos, ta zaraz zniknęła głębiej.
— Musisz być cichutko, żeby się nie bały
— Nie wiedziałam, że ryby słyszą
— Wygląda na to, że tak, może znajdziemy później jakąś książkę o rybach i się dowiemy?
— Tak, tak, tak! Możemy już? — Otrzepała ręce z resztek karmy i wytarła o koszulkę. Od razu była gotowa do powrotu do domu, aby przeszukać bibliotekę.
— Nie chcesz jeszcze zostać?
— Nieee, jak dowiem się czego się boją to zrobię tak żeby się nie bały i przypływały — I takim sposobem wróciłyśmy do domu. Nie byłam pewna, gdzie dokładnie znajduje się biblioteka oraz czy będzie tam to, czego szukamy. Po zaglądnięciu do kilku pomieszczeń w końcu trafiłyśmy do odpowiedniego miejsca. Zbiory Michaela była naprawdę spore i myślę, że niejeden mól książkowy mógłby mu pozazdrościć kolekcji. Na półkach było sporo klasyków, biografii, książki dla dzieci, a nawet znalazło się kilka podręczników akademickich.
— Tutaj jest ryba — Eva podbiegła do mnie przynosząc książkę, którą na okładce miała rybaka na łódce, a pod nim zacieniony kształt wielkiej ryby.
— To jest ,,Stary człowiek i morze", tutaj nie znajdziemy raczej tego czego szukamy
— A o czym jest?
— O tym jak rybak próbuje złowić wielką rybę — Oczywiście książka miała w sobie wiele więcej niż tylko to, ale Eva była zdecydowanie jeszcze za mała, aby wchodzić w filozoficzne rozważania.
— Taki podręcznik dla rybaków? — Zaśmiałam się. Sama bym tego tak nie ujęła.
— Nie do końca, tutaj autorowi chodziło o to jak ten rybak z wszystkich sił próbował złowić rybę i się nie poddał nawet jeśli miał na to małe szanse
— Mhmm i złowił ją?
— Można tak powiedzieć
— I przez całą książkę łowi jedną rybę?
— Tak
— To musi być nudne — Odłożyła książkę na miejsce i już więcej się nią nie interesowała. W końcu udało nam się znaleźć jakiś atlas zwierząt, w którym były nawet obrazki. Nie było za to informacji, której szukałyśmy, ale Evie wydawało się to kompletnie nie przeszkadzać. Przeglądała z zaciekawieniem zdjęcia różnych zwierząt, całkiem zapominając o rybach. Co jakiś czas tylko prosiła mnie, abym przeczytała to, co jest napisane, jeśli coś zwróciło jej uwagę. Tak nam zleciało trochę czasu, do obiadu. Jednak gdy już miałam brać się za gotowanie usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się, bo nie spodziewałam się gości, ale poszłam otworzyć. Skoro ochrona wpuściła kogoś na teren Neverlandu musiałbym to ktoś znajomy. Lecz nie spodziewałam się w drzwiach zobaczyć rodziców Michaela.
— Dzień dobry — Powiedziałam przepuszczając ich w drzwiach.
— Dzień dobry kochana — Katherine od razu  mnie uścisnęła. Joseph jak to Joseph po prostu się przywitał bez większych czułości.
— BABCIA I DZIADEK! — Eva wybiegła z pokoju, gdy tylko usłyszała ich głos. I od razu przytuliła oboje. Nawet Joseph widząc wnuczkę przybrał mniej skwaszony wyraz twarzy. Zaprosiłam wszystkich do salonu i poszłam nastawić wodę.
— Usiądź z nami, nie musisz tak latać — Powiedziała Katherine, gdy robiłam kolejny kurs do kuchni — Przyniosłam ciasto i zapiekankę, w końcu przyjechaliśmy tak w porze obiadowej — mówiąc to postawiła jedzenie na stole.
— Dziękuję, za chwilę odgrzeję
— Usiądź, nie pali się — w końcu jej posłuchałam. Eva za to od razu wskoczyła na kolana do Josepha i pokazywała mu atlas z zwierzętami. Do tej pory zadziwiało mnie, jak ojciec Michaela traktuje swoje wnuki, wiedząc o tym jak traktował swoje dzieci. Nadal nie był jakoś szczególnie wylewny czy uczuciowy, ale potrafił spędzać z nimi czas. Eva już całkiem go kupiła i pozwalał jej prawie na wszystko.
— I jak się czujesz? Jak się trzymacie z Michaelem? — gdy Joseph był zajęty Evą my mogłyśmy spokojnie porozmawiać.
— Nie jest łatwo... ale radzimy sobie
— Między wami już wszystko w porządku? Michael wspominał, że macie...kryzys
— Dużo rozmawialiśmy i sporo sobie wyjaśniliśmy, myślę, że idzie to w dobrym kierunku — Uśmiechnęłam się. Rozmawialiśmy tak jeszcze jakiś czas, czekając na Michaela. Jednak robiło się coraz później, a jego nadal nie było. W końcu zaproponowałam państwu Jackson przenocowanie, zgodzili się, ale uparcie chcieli zaczekać na powrót Michaela. Oznaczało to, że powód ich przybycia musiał być ważny. Mike wrócił bardzo późno i od razu przyszedł do salonu, w którym nadal siedzieliśmy. Był zaskoczony widokiem rodziców, ale uśmiechnął się i od razu się z nimi przywitał.
— I jak idzie praca nad teledyskiem? — spytała Katherine.
— W porządku, jesteśmy już w połowie nagrywania
— Mhmm, musimy o tym porozmawiać — spojrzała na Michaela, jakby chciała przekazać jakąś straszną informację. Ale co ona mogła mieć wspólnego z nowym teledyskiem?
— Wspólnota ma zastrzeżenia — Odezwała się po chwili milczenia — Chcą cię wykluczyć.
— Za co? — Popatrzył na nią zaskoczony — Przecież nie robię nic złego.
— Michael — pogłaskała go po ramieniu — Powiedzieli, że to jest satanistyczne, dali jasno do zrozumienia, że jeśli nie skończysz z tym, to cię wykluczą. — Michael schował twarz w dłoniach. Wiedziałam, że wiara i religia są dla niego ważne. Ale nie wiedziałam, co jest ważniejsze.
— Rób co robisz — Odezwał się Joseph, który do tej pory milczał — Przeżyjesz bez tej bandy fanatyków — Burknął nie zważając na to, że obok siedzą osoby, które do tej "bandy" należą.
— Nie mogę — Michael spojrzał na niego i pokręcił głową. — Nie wiem, muszę to przemyśleć — wstał i podszedł do okna. Atmosfera zrobiła się napięta. W końcu wszyscy rozeszli się do swoich pokoi.

***

Hej, hej!
I jak wam się podoba nowy rozdział?
Mam wrażenie, że wyszedł trochę długi xD
Zapraszam do komentowania i dawania ☆ jeśli się podoba 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro