Dzień 20
06.03.1983 r.
*Michael
Miało być już tylko lepiej. Miało być już dobrze, ale wątpliwości przyszły w momencie, kiedy Vanessa zaczęła się angażować. Mimo że do początku to ja starałem się ciągnąć to do przodu i robiłem wszystko, aby nie dopuszczać do siebie myśli, że może nam nie wyjść. Jednak w końcu mnie dopadło. Z pewnością to całe szambo, które się wylało miało w tym swój udział, ale zdałem sobie sprawę, że to siedziało we mnie już od dawna. Żałowałem, że wczorajszy wieczór tak się skończył i rano nadal nad tym myślałem. A im więcej myślałem, tym bardziej zaczynałem być zły nie tylko na siebie, ale i na nią, przecież też mogła coś zrobić. Mogła przyjechać, mogła sama zaproponować przeprowadzkę, mogła zrobić coś więcej, a ona wybrała najprostsze rozwiązanie - rozwód. Dlaczego cała wina musi spadać na mnie? Dlaczego ja za to wszystko obrywam? Każdy szuka winy we mnie, rodzina, media, dla wszystkich to ja jestem tym złym, a jeśli Vanessa zdecyduje się na rozwód, winny będę oczywiście ja. Im dłużej o tym myślałem tym bardziej się nakręcałem. Musiałem z kimś porozmawiać i wyrzucić to z siebie. Nie zważając na to, że jest bardzo wczesny ranek, poszedłem do salonu i wykręciłem numer do Elizabeth z nadzieją, że odbierze. Po kilku sygnałach w słuchawce usłyszałem jej zaspany głos.
— Mike, ja cię kiedyś zatłukę — Ostentacyjnie ziewnęła prosto do słuchawki.
— Skąd wiesz, że to ja?
— A kto inny mógłby dzwonić o tak nieludzkiej godzinie? Normalni ludzie jeszcze śpią
— Oj tam nie przesadzaj, wcale nie jest aż tak wcześnie — usłyszałem w słuchawce jej głębokie westchnięcie.
— Skoro już mnie obudziłeś to powiedz mi co się stało?
— Nie wiem... zaczynam mieć wątpliwości, czy to małżeństwo ma sens
— Pokłóciliście się?
— Nie... nie do końca, nawet przeciwnie... wydawało się, że jest coraz lepiej, ale sam nie wiem...
— Co się dzieje?
— Chyba czuję do niej żal
— Dlaczego?
— Bo chciała mnie zostawić, tak po prostu, a cała wina za wszystko spada na mnie, wszyscy mnie oskarżają, wszyscy mnie oceniają, a ona przecież też mogła coś zrobić... już nie wytrzymuję, to za wiele — Przetarłem dłonią oczy. Liz była jedną z niewielu osób, przy których nie musiałem ukrywać swoich prawdziwych emocji. — To wszystko mnie przerasta, czuję, że nie dam rady, robię co mogę, a mam wrażenie, że to ciągle za mało, wszyscy ode mnie czegoś chcą, muszę spełniać oczekiwania każdego wokoło, jeszcze teraz, gdy media dobrały się do mojej rodziny i wszystko wyszło na jaw...po prostu już nie mogę
— Mike — Odezwała się, gdy skończyłem swój monolog — jesteś jedną z najsilniejszych osób jakie znam, przejdziesz przez to
— Już nie mam siły
— Kochasz ją?
— Tak... tak mi się wydawało, teraz już sam nie wiem, czasami czuję, że to wszystko jest bezsensu.
— Jesteście w trudnej sytuacji, a dziennikarze wam tego nie ułatwiają, jeśli chcecie być razem musicie rozmawiać i to wszystko przepracować, ten żal nie zniknie od tak
— Co byś zrobiła na moim miejscu?
— Już dawno zakończyła ten związek — Odpowiedziała bez namysłu.
— I mówisz to tak po prostu?
— Bo znam siebie i znam swoje oczekiwania
— W takim razie co ja mam zrobić? Skończyć to?
— Mike, ty nie jesteś mną i sam najlepiej wiesz co czujesz, nie mogę podjąć za ciebie decyzji
— A jeśli nie wiem?
— Nigdy się w stu procentach nie wie
— A co jeśli nam nie wyjdzie...
— A jest szansa, aby wyszło? — Milczałem. Miałem mętlik w głowie i nie wiedziałem co mogę na to odpowiedzieć. — Myślę, że oboje macie do siebie dużo pretensji i żalu, i im dłużej jesteście razem tym więcej tego będzie wypływać
— Niedługo minie miesiąc, a ja zaczynam mieć wątpliwości akurat, kiedy ona się do mnie przekonuje...
— Może pomyślcie o jakiejś terapii
— Nie chcę wciągać w nasze problemy nikogo do kogo nie mam zaufania
— Rozumiem, zostaje rozmowa w takim razie, ale może najpierw zrób coś dla siebie, aby się odciąć i ochłonąć
— Postaram się
— Wszystko się ułoży Mike, jestem tego pewna
— Dzięki Liz, chociaż ty jedna...
*
Tak jak było ustalone Bruno z rana, zaraz po zakończonej zmianie pojawił się w moim gabinecie, gdy cała reszta jeszcze spała. Miałem nadzieję, że tą sprawę uda mi się załatwić sprawnie. Starałem się panować nad emocjami, chociaż był odpowiedzialny za to, co nas teraz spotyka.
— Nie zajmę ci długo — Powiedziałem wyjmując wypowiedzenie z szuflady i położyłem je przed nim na biurku. Przyjrzał się dokumentom i otworzył szeroko oczy zaskoczony.
— Chyba nie rozumiem...
— Powinieneś się cieszyć, że nie kończy się to pozwem
— Za rozmowę z Vanessą? Myślałem, że wszystko jest wyjaśnione...
— Za upublicznianie naszych prywatnych spraw — Gdy to powiedziałem wydawał się być szczerze zaskoczony.
— Sądzicie, że to ja poszedłem do mediów...?
— Nikt inny nie wiedział
— Nie zrobiłem tego
— Nie znam innej osoby, która by o tym wiedziała i miała powód, aby to sprzedać
— Nie zrobiłbym nic przeciwko Vanessie — Nadal twardo upierał się przy swoim zdaniu.
— Za to przeciwko mnie jak najbardziej — pokręcił tylko głową.
— Nic nie zrobiłem
— Z mojej strony to wszystko — Powiedziałem stanowczo. Ten wstał z impetem odsuwając krzesło, ale podpisał dokumenty i wyszedł. Patrząc na niego już sam nie wiedziałem czy postępuję właściwie. Może rzeczywiście przemawia przeze mnie zazdrość, a nie obiektywizm. Nie chciałem nikogo bezpodstawnie oskarżać...ale kto inny mógłby to zrobić? Dopadły mnie wyrzuty sumienia, gdy tylko zamknął za sobą drzwi. Potrzebowałem chwili świętego spokoju, aby zebrać myśli i odetchnąć. Pod wpływem jakiegoś impulsu chwyciłem kartkę i zacząłem pisać. Ręka ledwo nadążała kreślić kolejne wyrazy.
I don't care what you talkin' 'bout baby
I don't care what you say
Don't you come walkin' beggin' back mama
I don't care anyway
Dime after Dime
I gave you all of my money
No excuses to make
Ain't no mountain that I can't climb baby
All is going my way...*
Równocześnie z słowami piosenki zaczął pojawiać się w mojej głowie rytm. Zerwałem się i pobiegłem do sali tanecznej. Zdecydowanie zbyt długo tam nie zaglądałem. Zdjąłem marynarkę i zacząłem tworzyć układ do muzyki, która brzmiała tylko w mojej głowie. Cały świat na chwilę przestał istnieć.
*Vanessa
Byłam rozdarta. Jeszcze wczoraj z pewnością powiedziałabym, że chcę zostać. A dzisiaj? Dzisiaj nie wiedziałam już nic. Gdy się obudziłam Michaela nie było już w łóżku. Wstałam, przebrałam się i poszłam do kuchni, ale tam także go nie znalazłam. Postanowiłam dać mu chwilę spokoju i nie szukałam go dłużej podejrzewając, że może potrzebuje pobyć sam. Nie pokazał się cały dzień, dopiero wieczorem pojawił się w kuchni. Miał na sobie koszulkę, która była cała mokra, a po czole spływały mu strużki potu. Nawet mnie nie zauważył, tylko skierował się prosto do lodówki, z której wyciągnął butelkę wody i wypił.
— Gdzie byłeś? — Spytałam i oparłam się o blat obok niego. Był chyba lekko zaskoczony moim widokiem.
— Trochę potańczyć — Mówiąc to poprawił włosy. Nie wiedziałam co powiedzieć i jak pociągnąć rozmowę. Atmosfera zrobiła się dziwnie napięta.
— Przepraszam za wczoraj — Odezwałam się w końcu po dłuższej chwili ciszy. Spojrzał na mnie i też oparł się o blat. — Niepotrzebnie tak zareagowałam, ale poczułam się jakbyś miał do mnie pretensje o to, że cię potrzebuję.
— Nie o to chodzi — Westchnął — Chyba za dużo tego wszystkiego ostatnio — wbił wzrok w podłogę.
— Rozumiem...
— Powiedz mi tak szczerze, myślisz, że może nam się udać?
— Tak — starałam się mówić pewnie, chociaż mi samej brakowało tej pewności — Chciałabym — Dodałam po chwili, ale nie wyglądał jakby go to przekonało.
— Dziennikarze nam tego nie ułatwią, to co jest teraz... może być gorzej, mam coraz więcej wątpliwości przez to wszystko
— Myślisz, że lepiej będzie to zakończyć?
— Nie wiem teraz już sam, kocham cię — Pogłaskał mnie po policzku — Ale czuję też coś, czego nie chciałbym czuć i przytłacza mnie to, że cała wina spada na mnie...
— Za to też cię przepraszam, że obwiniałam cię za wszystko — Złapałam go za rękę — Jeśli miałbyś propozycję wywiadu i mogłoby to pomóc to chciałabym pójść z tobą
— Nie chcę was w to mieszać
— Już trochę za późno
— Oni potrafią przekręcić każde słowo, nie wiesz do czego są zdolni, do tego, gdybyśmy się.... rozwiedli nie miałabyś spokoju.
— Wiem Mike, myślałam o tym, ale nie chcę żebyś w oczach innych był wszystkiemu winien
— Najpierw sobie poukładajmy wszystko między nami — W jego głosie dało się wyczuć rezygnację. Czy przez to wszystko już odpuścił? — Pójdę się umyć — Wyszedł z kuchni zostawiając mnie samą z swoimi myślami. Nie wiem już co się dzieje. Kryzys goni kryzys, jedne wątpliwości się kończą, a pojawiają się kolejne. Trudno mi patrzeć na niego, kiedy jest tak zdołowany. W końcu sama ruszyłam się z miejsca i poszłam do sypialni po drodze sprawdzając czy Eva zdążyła już zasnąć. Zaraz po mnie pokoju pojawił się Michael, który od razu położył się na łóżku. Nie byłam pewna jak bardzo mogę się zbliżyć czy co powinnam powiedzieć. Wiedziałam, że nie śpi. Pogłaskałam go po ramieniu, a gdy nie zareagował przytuliłam.
— Robisz to z litości? — Odwrócił się w moją stronę, a ja w pierwszej chwili nie wiedziałam co mam odpowiedzieć.
— Co...?
— Jesteś tutaj, nagle zaczęłaś okazywać mi uczucia, akurat, gdy zaczęła się cała nagonka
— Mike, jestem tutaj bo chcę z tobą być
— Chcesz czy zrobiło ci się mnie żal? — Popatrzył na mnie wzrokiem, który wydawał się się pełen smutku.
— Michael, jestem z tobą, przytulam cię, śpię z tobą, bo cię kocham, wiem, że długo to do mnie docierało, ale tak jest — słysząc to tylko pokręcił głową i opadł z powrotem na łóżko. Nie wierzył mi, a ja nie miałam pojęcia jak udowodnić mu, że jest inaczej, że naprawdę go kocham. Nie zważając na nic znowu go przytuliłam. Nie odepchnął mnie, ani też nic nie powiedział. Po chwili tylko poczułam, że położył swoją dłoń na mojej. — Jestem przy tobie Mike — Wyszeptałam mu do ucha.
***
Hej, hej!
Jak podoba wam się nowy rozdział?
I zapraszam do dawania ☆ i komentowania!
*słowa pochodzą z piosenki ,,Leave me alone"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro