Dzień 2
16.02.1983 r.
*Michael
Prawie całą noc myślałem o niej. Ciągle miałem przed oczami jej spojrzenie, uśmiech, figurę. Była piękną kobietą, nawet po ciąży, która zmieniła trochę jej sylwetkę, ale moim zdaniem tylko na lepsze. Nadal mi na niej zależało, na niej i na naszej córce. Mógłbym dać im wszystko, czego by tylko chciały. Ale w głębi duszy wiedziałem, że to "wszystko" jest nic nie warte jeśli nie poświęcę im czasu. Byłem świadomy, że zawaliłem jako mąż i jako ojciec. Tak skupiłem się na karierze, że zapomniałem o rodzinie, która powinna być dla mnie priorytetem. Kiedy byłem jeszcze nastolatkiem poprzysiągłem sobie, że nie będę traktował swoich dzieci tak jak Joseph traktował nas. Ale czy będąc nieobecnym w życiu mojej rodziny jestem lepszy od niego? Joseph jest jaki jest, ale to w końcu dzięki niemu zacząłem śpiewać, on popchnął mnie w stronę muzyki, on organizował nam pierwszy koncerty, pilnował prób, nauczył dyscypliny. Dzięki niemu jestem kim jestem. Mimo tego, że był oschły i czasami zdarzyło mu się nas uderzyć to zawdzięczam mu bardzo wiele. Nie był idealnym ojcem, ale był przy nas. A ja? Widzę córkę kilka dni w roku i właściwie nic o niej nie wiem. Nie było mnie przy niej, kiedy stawiała pierwsze kroki, kiedy uczyła się mówić czy kiedy poszła po raz pierwszy do przedszkola. Tak naprawdę, dopiero gdy dostałem list i dokumenty rozwodowe dotarło do mnie jak bardzo się od nich oddaliłem. Wtedy zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie wiem co myślałem sobie wcześniej. Że będę spokojnie robił karierę na drugim końcu kraju, a one będą czekać aż łaskawie pojawię się od święta? Im więcej o tym myślałem tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego jakim jestem kretynem. Przez te wszystkie lata nawet nie zaproponowałem im, aby mnie tutaj odwiedziły, nie mówiąc już o przeprowadzce. Tak byłem skupiony na muzyce, że nie pomyślałem o tym. Teraz już nie nadrobię straconych lat, ale te, które są przede mną mogę uczynić lepszymi. Miałem tylko nadzieję, że Vanessa nie spisała mnie jeszcze tak do końca na straty.
Obudziłem się bardzo wcześnie, na zewnątrz dopiero robiło się jasno. Zszedłem, aby wypić kawę i coś zjeść, po czym wróciłem do pokoju i zacząłem przeglądać wszystkie szuflady w poszukiwaniu obrączki. Byłem pewien, że jej nie zgubiłem. Chociaż ostatnio na palcu miałem ją dawno temu. I to nie dla tego, że nie chciałem jej nosić, czy się wstydziłem. Ale gdy media zaczęły się mną bardziej interesować postanowiłem nie prowokować pytań o moją rodzinę. A obrączka na palcu na pewno by im sprzyjała. Byłem jednak pewien, że musiała być, w którejś z szuflad. Dokładnie przeglądnąłem ich zawartość wyrzucając wszystkie rzeczy na dywan. Zajrzałem w każdy zakamarek, wszystkie miejsca, w których trzymałem biżuterię i inne drobne przedmioty. Lecz po obrączce nie było ani śladu. Usiadłem na podłodze opierając się o ścianę i zastanawiałem się co mogłem z nią zrobić. Nawet nie wiedziałem kiedy ostatnio ją widziałem. Być może przed przeprowadzaką. Tamten dom już sprzedałem i wolałem nie myśleć co by się stało, gdyby nowy właściciel znalazł obrączkę, na której wygrawerowano nasze inicjały i moje nazwisko. Znalazłem jednak coś innego. Wszystkie listy jakie przez te lata od niej dostałem. Były poukładane chronologicznie. Zacząłem czytanie od tych najstarszych. Było ich najwięcej, były przepełnione emocjami i uśmiech sam cisnął mi się na usta, gdy wspominałem momenty ich otrzymania. Żałowałem, że nie odpisywałem na wszystkie. Ale z czasem coś się zmieniło. Coś czego wcześniej nie zauważyłem. Dopiero teraz, gdy dokładnie przeczytałem wszystkie, zobaczyłem, że zaczęło być ich coraz mniej. Stały się też wytarte z emocji, podawały tylko suche informacje. Wcześniej tego nie dostrzegałem. Stos kończył list, który dostałem ostatnio, który nie zapowiadał dobrych zmian. Zrezygnowany poukładałem wszystkie rzeczy spowrotem w szufladach i spojrzałem na drewniany zegar z wahadłem. Okazało się, że zeszło mi ponad dwie godziny. Wyszedłem z pokoju, z zamiarem przejścia się po Neverlandzie. Jednak po drodze skierowałem się do pokoju Evy, w którym też spała Vanessa. Najciszej jak umiałem otworzyłem drzwi i stanąłem opierając się o framugę. Przeglądałem się im przez dłuższą chwilę. Śpiąc tak przytulone wyglądały uroczo. Sprawiały wyrażenie jakby nikt więcej nie był im do szczęścia potrzebny. A mi przeszło przez myśl, że brakuje tam miejsca dla mnie. Być może było tak rzeczywiście? Im dłużej myślałem tym więcej negatywnych wniosków pojawiało się w mojej głowie. Opuściłem ich sypialnię i zszedłem na dół. O tej porze było tutaj pusto i cicho. Właściwie nie tylko o tej. Oprócz ochroniarzy i robotników, którzy pracowali przy całym obejściu, na posesji nie było nikogo. Myślałem o zatrudnieniu gosposi, ale jeszcze się na to nie zdecydowałem. Zamiast wyjść na spacer zrobiłem sobie herbatę i usiadłem przy stole. Nagle wpadł mi do głowy pomysł jak można przyjemnie zacząć dzień. Szybko sięgnąłem na półke po książkę kucharską, którą podrzuciła mi mama, jeszcze przy mojej pierwszej przeprowadzce. Nie sądziłem, że kiedykolwiek mi się przyda. A jednak. Przeglądałem przepisy szukając jednego konkretnego. Zrobienie naleśników na szczęście nie było bardzo skompliwkowane. Oczywiście o ile posiada się wszystkie składniki. Niestety moja lodówka świeciła pustkami. Jedyne co w niej się znajdowało to kilka butelek soku pomarańczowego i coś do kanapek. Zwykle spędzałem całe dnie w studio, czy w innych miejscach załatwiając różne sprawy. Zawsze wychodziło tak, że jadałem w mieście więc nie było potrzeby robienia zakupów. Mój nowy dom był oddalony od sklepów spory kawałek drogi. Zależało mi na spokojnej okolicy i jak najbardziej odpowiadało mi takie umiejscowienie posiadłości. Jednak w takich sytuacjach było to problematyczne. Mogłem oczywiście wysłać któregoś z ochroniarzy do sklepu, ale zanim zdążyłby wrócić minęłoby dużo czasu. Postanowiłem więc zrobić kanapki. Gdy już prawie skończyłem usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Odwróciłem się i zobaczyłem Vanesse, która nadal miała na sobie moją koszulę. Jej długie, brązowe włosy opadały na ramiona.
-Od dawna nie śpisz?-spytała, jednocześnie rozglądając się po kuchni.
-Nie...to znaczy...tak...już chwilę-uśmiechęła się słysząc jak się jąkam. No cóż, nie codziennie z rana do kuchni wchodzi kobieta w samej koszuli ledwo zakrywającej pośladki. Trudno mi było oderwać od niej wzrok i wrócić do robienia śniadania.
-Trzeba zrobić zakupy-Powiedziała, gdy zajrzała do lodówki.
-Później-machnąłem ręką. Usiadła przy stole i oparła głowę na dłoniach-Musimy też koniecznie kupić ci jakieś ubrania-spojrzałem na nią wymownie.
-Właśnie, muszę zadzwonić na lotnisko dowiedzieć się co z naszymi walizkami
-Spokojnie, najpierw zjedz śniadanie, później zadzwonisz
-No dobrze
-Eva jeszcze śpi?
-Nie, zaraz powinna zejść
-Mhmm-postawiłem przed nią talerz z kanapkami-Mam nadzieję, że wam posmakuje
-Wyglądają pysznie-wzięła jedną do ręki i zaczęła jeść.
-Miałem zrobić naleśniki, ale...mam dość ograniczone zapasy w lodówce-również usiadłem na przeciwko niej. Nastała dość krępująca cisza. Kiedyś mogłem z nią rozmawiać o wszystkim bez końca. A teraz trudno było znaleźć jakikolwiek temat. Chciałem spytać o tyle rzeczy, ale jednocześnie nie wiedziałem od czego zacząć. Mimo że znaliśmy się tak długo czułem jakbym nic o niej nie wiedział. Tak dużo się zmieniło... przez ostatnie lata nasz kontakt ograniczał się do kilku listów w ciągu roku.
-Mamooo!-usłyszałem nagle donośny, dziecięcy głos-Mamooo, gdzie jesteś?-Vanessa zamiast odpowiedzieć wstała i wyglądnęła z kuchni. Lada moment usłyszałem głos Evy.
-Mamo miałam taaaki dziwny sen, śniły mi się smoki i że latały nad naszym domem i że ja na nich latałam i...-mówiła na jednym oddechu. Przerwała dopiero, gdy mnie zobaczyła. Wtedy zaczęła uważnie mi się przyglądać-Dzień dobry-powiedziała w końcu po dłuższej chwili milczenia.
-Cześć Evo, poznajesz mnie?-pokiwała twierdząco głową.
-Widziałam pana w telewizji i na zdjęciach-powiedziała zadowolona z siebie-Jest Pan moim tatą?-spytała wpatrując się we mnie swoimi prawie czarnymi oczyma. Uśmiechnąłem się ucieszony, że o tym wie. Potwierdziłem więc tylko ruchem głowy.
-Usiądź sobie i zjedz śniadanie-od razu posłuchała i wdrapała się na krzesło. Musiała być głodna, bo wcinała kanapki jedną za drugą.
*
*Vanessa
Po telefonie na lotnisko okazało się, że nasze bagaże są uwaga...w Dubaju. Jak do tego doszło, nie wiem. Podobnie jak obsługa lotniska. Muszę czekać ponad tydzień zanim dotrą do LA. Nie ma to jak dobre wiadomości na rozpoczęcie dnia. Chociaż Michael mnie zaskoczył zrobieniem śniadania. Stan jego lodówki zaskoczył mnie już dużo mniej. W związku z tym wybraliśmy się na zakupy z Michaelem. Oprócz jedzenia musieliśmy też kupić ubrania. W końcu nie mogę codziennie chodzić w jego koszulach. Chodząc po galerii handlowej niewiele rozmawialiśmy, właściwie nie było o czym. Tylko Eva podskakiwała wesoło do przodu i zadawała Michaelowi niezliczoną ilość pytań. Zaczynając od tego dlaczego rano jeszcze nie miał wąsów, a teraz ma, kończąc na tym co robił w telewizji. On cierpliwie na wszystkie odpowiadał. Moja córka nie była typem dziecka, które boi się obcych. Nawet jeśli, to jej ciekawość była silniejsza. Dlatego, mimo że widziała Michaela zaledwie kilka razy w życiu, to trajkotała do niego bez przerwy. Mu to chyba odpowiadało. Wyglądał na szczęslliwego widząc, że Eva nie traktuje go jak intruza. Zajrzałyśmy do kilku sklepów i szybko poradziłyśmy sobie z zakupem kilku ubrań na najbliższe dni. Po czym poszliśmy na lody i plac zabaw, który Eva wypatrzyła już wcześniej. Od razu przyłączyła się do dzieci, które siedziały w piaskownicy. My usiedliśmy na ławce w pobliżu, aby cały czas mieć ją na oku.
-Bałem się, że będzie mnie unikała-usłyszałam głos Michaela, który odezwał się, aby przerwać milczenie.
-Nigdy nie bała się obcych-odpowiedziałam, po czym zdałam sobie sprawę jak to zabrzmiało. Westchnął i zaczął wpatrywać się przed siebie.
-Nie musisz mi przypominać, że nie znam własnej córki
-Wybacz, źle to zabrzmiało
-To prawda, jestem dla niej obcy...być może dla ciebie już też-nie wiedziałam co odpowiedzieć, dlatego tylko położyłam mu rękę na ramieniu. Mogłam zaprzeczyć, powiedzieć cokolwiek pokrzepiającego, ale musiałabym skłamać. Wiem, że dałam mu szansę, lecz nie widziałam dla nas przyszłości. Był bardzo ważną osobą w moim życiu, pierwszą prawdziwą miłością, ale i przyjacielem, któremu mogłam powiedzieć o wszystkim. I to właśnie ze względu na to kim kiedyś dla mnie był zgodziłam się na jego prośbę. Chociaż może nie powinnam?
Moje rozmyślenia przerwało jakieś zamieszanie. Od razu wraz z Michaelem zwróciliśmy wzrok w stronę piaskownicy, z której właśnie jedna z kobiet odciągała dziecko. Niby nic nadzwyczajnego, dziecko chce jeszcze zostać, a rodzic z jakichś powodów wracać, często się widuje takie scenki. Jednak to co mówiła nie było normalne.
-Nie można bawić się z brudasami-powiedziała, gdy dziewczynka ze łzami w oczach stała trzymając ją za rękę-Od tych czarnuchów można się jeszcze czymś zarazić-Słysząc to co mówi wstałam i podeszłam. Eva zdezorientowana patrzyła na całą sytuację nie rozumiejąc o co chodzi i dlaczego ta kobieta nie pozwala bawić im się razem.
-Jedyne czym można się tutaj zarazić to głupota i to od ciebie-powiedziałam nie siląc się na żadne formy grzecznościowe. Niektórzy po prostu na to nie zasługiwali.
-Grzeczniej gówniaro, matka cię nie nauczyła szacunku?-słysząc to zamrszczyłam brwi.
-Co o szacunku może wiedzieć osoba, która wyzywa dziecko
-Więcej niż dziwka, która po pijaku dała dupy murzynowi o raz za dużo-Nie wytrzymałam i już miałam ruszyć w jej stronę wyjaśnić jej pewne rzeczy ręcznie, ale poczułam, że ktoś chwyta mnie za ramiona.
-Nie warto-usłyszałam głos Michaela przy uchu. Najchętniej bym się wyrwała i jej przyłożyła, jednak jego mocny uścisk mi na to nie pozwalał. Ona popatrzyła tylko na nas z wyższością i odeszła w swoją stronę ciągnąc za sobą córkę.
-Nie słyszałeś co ona mówiła?-odwróciłam się i spojrzałam prosto na Michaela.
-Słyszałem-odpowiedział spokojnie
-Mam pozwolić żeby obrażała mnie i moją córkę?
-Uspokój się, to też moja córka, ale nic to nie da jeśli zaczniecie się szarpać
-Może tak by do tej...-powstrzymałam się, aby przy Evie nie użyć słowa, które samo cisnęło mi się na usta-...kobiety coś dotarło
-Wątpię, wracajmy do domu-Wziął Evę na barana i ruszyliśmy spowrotem. Oczywiście ona od razu zaczęła zadawać pytania dotyczące całej sytuacji.
-Mamo, dlaczego tamta pani nie pozwoliła się Susie ze mną bawić?
-Niektórzy ludzie...-przerwałam zastanawiając się jak to ubrać w słowa-...nie lubią osób z ciemniejszym kolorem skóry-zauważyłam jak patrzy uważnie na swoje ręce, a później przygląda się mi i Michaelowi.
-Dlaczgo nie lubią?-Nie bardzo wiedziałam co jej na to odpowiedzieć. Sama pierwszy raz spotkałam się z taką sytuacją. Co prawda, gdy braliśmy ślub wywołało to różne dyskusje wśród miejscowej społeczności. Wielu uważało, że nie powinien mieć on on miejsca, a związek białej kobiety z czarnym mężczyzną nie ma prawa bytu. Jednak nigdy nie spotkałam się z tak otwartą dyskryminacją. Przecież Eva to tylko dziecko, trzeba nie mieć serca, aby w ten sposób ją potraktować.
-Sama tego nie rozumiem-przyznałam szczerze.
-Czy ciemnoskórzy też nie lubią jasnoskórych?
-Nie-odezwał się Michael, zanim ja zdążyłam to zrobić-Ja mam ciemną skórę, a bardzo lubię twoją mamę-uśmiechnęłam się lekko, gdy to usłyszałam
-Nie lubienie kogoś tylko dlatego, że ma inny kolor skóry jest złe-dodałam.
-Dlaczego ty masz jasną skórę, a ja ciemną?
-Ja mam jasną, bo moi rodzice mieli jasną skórę, a ty masz ciemniejszą, bo twój tata ma ciemną-Jeszcz raz zaczęła uważnie przyglądać się Michaelowi. Drążyła ten temat przez resztę drogi do samochodu i później do domu, aż nie dowiedziała się wszystkiego co ją interesowało. Po kolacji, szybko zasnęła po całym dniu wrażeń. Ja jednak z nerwów nie mogłam usiedzieć w miejscu, o spaniu już nie wspominając. Nadal ta cała sytuacja we mnie siedziała.
-Nie możesz się tak denerwować-Michael stanął za mną i położył mi dłonie na ramionach delikatnie je rozmasowując. Wiedział, że to mnie uspokaja. Nie odpowiedziałam-Szkoda na takich ludzi tracić nerwów
-Najchętniej im wszystkim wydrapałabym oczy-syknęłam pod nosem i skrzyżowałam ręce na piersiach.
-To i tak nic nie da-Objął mnie w talii i oparł swój podbródek na moim ramieniu. Powoli nerwy zaczęły mnie opuszczać. Odetchnęłam głęboko i trochę się rozluźniłam. Zawsze potrafił mnie uspokoić...
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro