Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#46

— Coś się stało?

Hitoshi skulił się jeszcze bardziej, chowając nagą skórę szyi w kołnierzu czarnej kurtki.

— Nie — mruknął, a Tsukishima uniósł kpiąco brew.

— Oczywiście — prychnął, a Hitoshi zerknął na niego kątem oka.

Blondyn położył chłopakowi dłoń na włosach i westchnął.

— Dobrze dzisiaj grałeś — powiedział.

— Gówno prawda — mruknął Hitoshi, a Kei spojrzał na niego zdziwiony.

— O co chodzi? — spytał. Orinosuke zawahał się.

— Nie chce zawracać ci głowy moimi błahymi problemami, senpai — odparł. Blondyn skręcił niespodziewanie w stronę parku, zostawiajac za sobą atakującego, który musiał sporo przyśpieszyć, żeby go dogonić.

Środkowy usiadł na pierwszej wolnej ławce i spojrzał na białowłosego.

— Nigdzie nie idziemy dopóki nie powiesz mi co cię tak wielce zbulwersowało.

Hitoshi zrzucił torbę sportową z ramienia i wzruszył ramionami w geście rezygnacji. Tsukishima założył ramiona na piersi i patrzył na swojego chłopaka, chodzącego w tę i z powrotem.

— Męczy mnie życie w cieniu własnego brata — wyznał w końcu. Trzecioklasista nawet nie drgnął. — Nawet dzisiaj musiał zebrać laury za ten głupi plan na jutro... Jestem tak cholernie zazdrosny o to jego uznanie i szacunek, a z drugiej strony czuję się wtedy jak totalny dupek! Wiem ile przeszedł, wiem ile stracił i każdego dnia martwię się o niego jak głupi i...

— Oddychaj — przypomniał mu Tsukishima i chłopak wziął głębszy wdech. — O czym ty mówisz, Hitoshi?

Chłopak westchnął, nie będąc pewnym czy powinien wywlekać na światło dziennie osobiste sprawy brata, jednak to był Kei. Ufał mu.

— Nori trenował kiedyś skoki do wody — powiedział w końcu. — Tak na poważnie. Przez długie lata.

Tsukishima uniósł brwi lekko zaskoczony tą informacją.

— Wiem jak bardzo to kochał i jak wielkie nadzieje wiązał z tym sportem i swoją karierą, ale...

— Co się stało? — zapytał blondyn.

— Najpierw się przetrenował. Zaczął się leczyć, coś tam się poprawiło, ale nie mógł zrezygnować z zawodów krajowych juniorów.

Hitoshi nie pamiętał kiedy ostatnio użył tylu słów na raz. Język rozwiązywał mu się tylko w obecności Tsukishimy.

— Jeden nieudany skok i nie był w stanie podnieść się z łóżka tygodniami — dodał z goryczą, przypominając sobie strach, który ścisnął mu gardło, gdy patrzył bezsilnie na upadek brata. — To był koniec jego kariery. Do tej pory każde najmniejsze obciążenie wyniszcza mu kręgosłup, a noce są tak ciężkie, że nawet w pokoju obok słyszę jak przewraca się godzinami.

Tsukishima milczał. Nie było takich słów, których mógłby w tej chwili użyć.

— I tak został naszym menadżerem z ambitnym planem wsparcia nas w naszych karierach — westchnął atakujący. — Przynajmniej tak twierdzi...

— To trochę wyjaśnia — mruknął Tsukishima.

— Ta, w dodatku zostawiła go dziewczyna — rzucił jeszcze Hitoshi. — Nigdy jej nie wybaczę, że zostawiła go po dwóch latach i to w takim momencie.

Środkowy patrzył na szesnastolatka, któremu gniew powoli schodził z twarzy.

— Dlatego czuję się jak najgorszy brat na świecie — westchnął. Tsukishima złapał go za nadgarstek i pociągnął do siebie, sadzając sobie chłopaka na kolanach. Objął go, podczas gdy atakujący oparł głowę o ramię trzecioklasisty.

— Relacje z braćmi potrafią być trudne — mruknął Kei, patrząc w przestrzeń przed sobą. — Mogę ci o tym opowiedzieć.

— Poproszę — mruknął Hitoshi w materiał kurtki chłopaka, a Tsukki westchnął ciężko. Teraz to on musiał się otworzyć.

***

— Nie było tak źle, Hikaru — Sugawara uśmiechnął się lekko. — Masz umiejętności i intuicję, tylko pozwalasz nerwoma się zżerać.

Szesnastolatek spojrzał na kuzyna i westchnął. Chciał być tak spokojny i opanowany jak on. Niegdyś wicekapitan Karasuno, prawa ręka Daichiego, niezastąpiony opiekun, który każdego potrafił podnieść na duchu.

— Chciałbym być jak ty, Kōshi — powiedział to w końcu na głos, a Sugawara uśmiechnął się, wsuwając dłonie w kieszenie brązowego płaszcza.

— Będąc rozgrywającym musisz cały czas myśleć o drużynie, Hikaru — powiedział, ignorując wcześniejszą wypowiedź chłopaka. — I musisz dawać z siebie wszystko, żeby atakujący miał pole do popisu.

Chłopak pokiwał głową.

— To nie ty masz błyszczeć na parkiecie, wiesz? — zapytał, uśmiechając się lekko, a jego jasne oczy zalśniły w świetle ulicznych lamp.

— Kiedyś myślałem, że rozgrywający jest dyrygentem na boisku, że ma władzę, to on decyduje i to on ponosi odpowiedzialność za każdą akcję — kontynuował student. — Ale prawda jest taka, Hikaru, że rozgrywający tak samo jak dyrygent sprawia, że to inni błyszczą. Najlepszy rozgrywający to ten, który przede wszystkim myśli o innych. Jeśli chcesz być dobry w tym co robisz i chcesz pomóc drużynie dotrzeć do zwycięstwa... Pomyśl o tym jak bardzo chcesz ułatwić atakującemu jego zadanie. Spraw by błyszczał. Nie pożałujesz.

— Nie do końca rozumiem jak ma mi to pomóc jutro na meczu — przyznał chłopak, a Suga uśmiechnął się ciepło.

— Twój stres zniknie kiedy uświadomisz sobie, że na boisku jest was szóstka — powiedział. — Oni wszyscy będą cię kryć, będą dla ciebie wsparciem. Jedyne co musisz zrobić to zaufać ich umiejętnościom i robić swoje najlepiej jak potrafisz. Zapomnij o byciu jak Kageyama, Hikaru.

Chłopak spojrzał na mężczyznę, jakby zabolały go jego słowa.

— Tobio-chan jest jedyny w swoim rodzaju — zaśmiał się Kōshi. — Tak jak każdy rozgrywający.

Suga zmierzwił chłopakowi włosy.

— Nie próbuj być jak on, znajdź swój własny styl.

Hikaru poczuł nagły przypływ nadziei i uśmiechnął się szczerze.

— Dziękuję, Kōshi — powiedział. — Jesteś najlepszy.

***

Itsuki trzymał w dłoniach kubek z zieloną herbatą i wpatrywał się w ekran laptopa praktycznie nie mrugając.

Aki przygryzał wargę, słuchając przez telefon jak Takeru rozmawia z pielęgniarką. Gdy kobieta w końcu wyszła, czarnowłosy wrócił do rozmowy.

— Wypuszczą mnie za dwa dni — powiedział. Ishida westchnął.

— Nie będzie cię na meczu.

— Przepraszam, Aki — westchnął.

— To nic — kapitan przełożył telefon do drugiej ręki, zerkając przelotnie na rozgrywającego pochłoniętego meczem Seijoh. — Jakoś damy radę.

— Jak sobie radzi Izumi? — spytał brunet, a Aki wzruszył ramionami zanim zorientował się, że przecież przyjaciel nie może go zobaczyć.

— Dobrze — odparł. — Zrobiła nam dzisiaj całkiem sporo fajnych fotek, w dodatku ogarnęła papierkową robotę i zaoferowała, że upierze nam stroje do jutra.

— To świetnie — powiedział chłopak. Aki milczał przez chwilę zanim zdecydował się w końcu wyznać przyjacielowi co go trapi.

— Nie dam rady bez ciebie, Takeru — westchnął. — Boję się, że sobie nie poradzę, dobrze wiesz, że nigdy nie chciałem być kapitanem, nie mam tego czegoś, ledwo radzę sobie z własnym stresem, jak mam podtrzymać drużynę na duchu...

— Aki, oddychaj. — Opanowany ton głosu przyjmującego trochę go uspokoił. — Panikujesz.

— Mam powód.

— Nie masz — zaooponował. — Wszyscy w ciebie wierzą, Aki. To oni cię wybrali. Jednogłośnie podjęliśmy tę decyzję.

— Nikt nie powiedział, że była słuszna.

— Nikt nie musiał tego mówić.

Kapitan milczał.

— Aki... Proszę cię, nie załamuj się teraz.

— Nie mogę prze...

— Chcesz z nim porozmawiać?

Pytanie Takeru było ledwo słyszalne, a Aki był pewien, że nie było skierowane do niego.

Po drugiej stronie rozległ się lekki szmer.

— Hej, Aki, skopię ci dupę jak nie weźmiesz się w garść — Kageyama brzmiał poważnie, ale Ishida uśmiechnął się szeroko.

— Co ty tam robisz? — zapytał z niedowierzaniem.

— Czekam na wyniki badań — odparł. — Przy okazji wpadłem do Takeru.

— Cóż za zbieg okoliczności — powiedział, ponownie zerkając na Murakamiego. Rozgrywający jednak nie zwracał na niego uwagi. — Miałem do ciebie dzwonić. Jak kolano?

Itsuki uniósł głowę.

— W porządku — lekarz powiedział, że jak przesiedzę jutro cały dzień dzień, może dam radę zagrać w finale.

— Oh, dzięki Bogu — Aki przyłożył rękę do czoła. — A więc planujecie dotrzeć do finałów? — zakpił.

— Ze mną na boisku czy nie, wygramy jutrzejszy mecz.

Aki zaśmiał się.

— Martwiłem się, że zostawicie nas na pastwę Shiratorizawy.

— Z nimi może mielibyście szansę.

Ishida uśmiechnął się do siebie, czując nagły przypływ motywacji.

— Jutro dam z siebie wszystko, Kageyama, byle tylko skopać wam w piątek tyłek.

— Już się boję — parsknął chłopak, a Aki zaśmiał się.

— Wracaj do zdrowia, Tobio — powiedział.

— Dajcie z siebie wszystko — odparł kapitan Kruków i oddał telefon właścicielowi.

— Widzę, że ktoś tu potrafi cię zmotywować lepiej niż ja.

W słowach Takeru nie było cienia złośliwości czy żalu, jednak Akiego aż ścisnęło w sercu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro