Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Gryfy zatrzepotały głośno skrzydłami i trzymając mnie, Piotra, Zuzannę, Kaspiana oraz Zuchona w łapach, ruszyły na zamek, otrzymawszy znak od Edmunda, który dostał się do niego wcześniej. Minęliśmy kilka wysokich wież, po czym wylądowaliśmy, gotowi do ataku, ale nikogo nie było, pomijając dwa martwe ciała żołnierzy postrzelonych przez brunetkę jeszcze w trakcie lotu. Rozejrzeliśmy się dookoła i upewniwszy się, że nic nam nie grozi, ruszyliśmy we wskazanym przez Telmara kierunku. Kiedy znaleźliśmy się nad pokojem profesora, blondyn wyciągnął linę i przerzucił ją przez mur tak, że mogliśmy zjechać na dół, lądując przed oknem, przez które mieliśmy się dostać do gabinetu. Gdy przyszła kolej na mnie, chwyciłam się kurczowo sznura, aby nie spaść i powoli zaczęłam zsuwać się w dół. Niebieskooki chwycił mnie, gdy tylko znalazłam się w zasięgu jego rąk i trzymał mnie tak długo, aż bezpiecznie stanęłam na podłodze komnaty. Wnętrze wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado. Wszędzie walały się pootwierane książki, pióra, kałamarze, a na biurku znalazła się nawet ludzka czaszka. Brunet podszedł do blatu, z którego ostrożnie podniósł okulary.

— Musimy go znaleźć — powiedział zdecydowanym głosem.

— Nie mamy na to czasu. Nasi czekają, aż otworzysz wrota — przypomniałam mu.

— Gdyby nie on was by tu nie było. O sobie nie mówię — Spojrzałam na Piotra, który zastanawiał się nad pomysłem telmarskiego księcia, aż między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka.

— Sami odwiedzimy Miraza — Wstawiła się na Kaspianem Zuzanna, a ja zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym, co ją właściwie z nim wiąże, że cały czas popiera jego pomysły i działania.

— A ja i tak dotrę na czas do bramy — obiecał Telmar, po czym ruszył w stronę drzwi. Za nim podążył także Zuchon. Po wydętych ustach blondyna stwierdziłam, że nie był zbyt zadowolony z jego działania, ale nie odzywał się, bo wiedział, że nie odniosłoby to większego skutku. Wybiegliśmy zatem w trójkę z pomieszczenia, próbując znaleźć komnatę Miraza, zgodnie z instrukcjami, które przekazał nam wcześniej Kaspian. Biegliśmy długimi korytarzami, aż po ostatnim skręcie w prawo ujrzeliśmy obiecane drzwi. Piotr podszedł i przyłożył do nich ucho, nasłuchując uważnie, a ja mocniej zacisnęłam palce na rękojeści miecza. Kiedy skinął w naszą stronę głową i otworzył drzwi, wparowaliśmy do środka, lecz nie znaleźliśmy tam ani Miraza, ani jego żony, ani nawet łóżka, czy innych typowych dla sypialni mebli. Jedyne, co znajdowało się w pomieszczeniu to małe łóżeczko ustawione pod oknem. Podeszliśmy bliżej, a naszym oczom ukazało się dziecko z takimi samymi jak u Kaspiana ciemnymi oczami oraz kępką czarnych włosów na głowie, które wystawały spod czapeczki. Przeciągnęło się, ziewając głośno.

— Skąd to się wzięło? — zapytał blondyn, przyglądając się mu.

— Mama nie miała z tobą nigdy "tej" rozmowy, co? — Nic nie rozumiejąc, przeniosłam spojrzenie z Piotra na Zuzannę i z powrotem, ale niebieskooki schował już miecz i wybiegł ponownie na korytarz. Szybko poszłam w jego ślady.

— I co teraz? — spytałam, dorównując mu tempa.

— Musimy sami znaleźć tę komnatę, co innego możemy zrobić? — odpowiedział, ani na chwilę nie zwalniając. Zrobiliśmy ostry skręt w lewo i zatrzymaliśmy się gwałtownie przed dużymi, podwójnymi drzwiami.

— Myślisz, że to tu? — szepnęłam, na co wzruszył ramionami.

— Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć.

Wyciągnął zza pasa swój miecz i zbliżył się do wejścia, a po chwili pomachał ręką, abym również podeszła. Dobywając broni, zrobiłam kilka kroków w stronę chłopaka. Kilka sekund później dołączyła do nas także brunetka. Do moich uszu dobiegło ciche kliknięcie, jakby ktoś ładował kuszę.

— Odłóż miecz, Kaspianie — Głos kobiety delikatnie zadrżał, a we mnie na te słowa, zagotowała się krew. Zacisnęłam mocniej zęby. Kaspian. Czy on nie umie zrobić nawet jednej rzeczy?! — Nie zmuszaj mnie do tego.

— A ty nie zmuszaj mnie! — krzyknęła Zuza, kiedy Piotr pchnął drzwi i nasza trójka wpadła do komnaty. Wycelowała strzałę w klęczącą na łóżku czarnowłosą, która na chwilę sama zgłupiała i nie wiedziała, w kogo właściwie ma wymierzyć strzał. Ostatecznie jednak skierowała kuszę w stronę bruneta, celującego ostrzem w jej męża. Miraz położył ręce na biodrach, wyraźnie zirytowany.

— A zapukać to nie łaska?

— Ty zwariowałeś?! — warknęłam do Kaspiana.

— Miałeś iść otworzyć wrota! — rzucił zdenerwowany blondyn.

— Dość! — wrzasnął telmarski książę, a jego ręka drgnęła delikatnie. — Dzisiaj choć raz masz powiedzieć prawdę! Czy to ty zabiłeś mi ojca? — Naparł na swojego wuja, tak że ten cofnął się, aż pod ścianę.

— A więc o to idzie? — odparł.

— Ale przecież twój brat umarł we śnie — powiedziała ciotka Kaspiana.

— Tak, można tak to ująć.

— Kaspianie, w ten sposób niczego nie wyjaśnisz — zauważyła spokojnie Zuzanna.

— Wszystko, co mają Telmarowie wywalczyli i ukradli. Twój ojciec był taki sam jak my — odezwał się Miraz.

— Jak mogłeś? — Kobieta zaczęła opuszczać kuszę, wpatrując się z niedowierzaniem we własnego męża.

— Musiałem, tak jak ty musisz teraz strzelić — odpowiedział jej, celując w nią palcem. — Dla naszego syna — Zrobił krok w stronę bratanka, przez co czubek ostrza przebił jego skórę. Po szyi Telmara zaczęła spływać szkarłatna ciecz.

— Stój!

— Nie ruszaj się!

Krzyknęły kobiety, a ja ścisnęłam mocniej rękojeść mojego miecza, celując nim w Miraza, podobnie jak Piotr.

— Musisz się zdecydować, żono — Mężczyzna zaczął stawiać kolejne kroki, zmuszając Kaspiana do powolnego cofania się. — Czy nasz syn ma żyć jak król, czy może raczej jak Kaspian, hę? Bez ojca! — Oczy bruneta zaszły łzami na uwagę Miraza.

— Nie! — Uszy zabolały mnie od głośnego krzyku kobiety, a wszystko stało się tak szybko, że z trudem nadążyłam za całą akcją. Wystrzał w stronę Kaspiana, unik Miraza i jego ucieczka. Zuzanna, która posłała za nim strzałę. Ja również podjęłam próbę powstrzymania Telmara, posyłając za nim kilka lodowych sopli, ale schylił się, skutecznie unikając ciosu.

— Niech to! — krzyknęłam, kiedy Piotr próbował otworzyć drzwi, za którymi zniknął Miraz, ale te za żadne skarby nie chciały ustąpić. Podeszłam szybkim krokiem do bruneta, po czym przyłożyłam rękę do jego ramienia, w miejscu postrzału. Chłopak jęknął głośno, chcąc się wyrwać, jednak chwilę później odetchnął z ulgą, czując przyjemny chłód. — Jeszcze jeden taki wybryk i pożałujesz, że się urodziłeś — syknęłam i wybiegłam za Piotrem na korytarz. Pędził, ile sił w nogach, a ja tuż za nim, ledwo dotrzymując mu tempa.

— A wy dokąd? — zawołała za nami Zuzanna.

— Nasi ludzie są pod murami. Szybko! — Przeskoczyłam ostatnie dwa schody i wypadłam na dziedziniec. — Teraz Edmund! Daj naszym znak! — wrzasnął Piotrek, dobywając miecza na widok dwóch telmarski żołnierzy. Wymierzyłam cios w jednego z nich, a ten momentalnie padł na ziemię. Dopadłam do dużego koła w tym samym momencie co Piotr, po czym oboje zaczęliśmy nim kręcić, chcąc jak najszybciej otworzyć frota.

— Czekaj! Już za późno! Odwołaj atak, póki można! — Brunetka próbowała zmienić zdanie swojego brata, ale on uparcie stał na swoim.

— Nie! Może się jeszcze udać! — krzyknął, z jeszcze większą zawziętością popychając dźwignię. — Pomóżcie nam! — Kiedy Kaspian i Zuzanna podbiegli, spojrzałam na zamek. Dziesiątki, a później setki i tysiące telmarskich żołnierzy zaczęło zbiegać po schodach i wylewać się na dziedziniec. Przełknęłam głośno ślinę. A może odwrót nie byłby takim głupim pomysłem?

— Koniecznie musisz postawić na swoim, prawda? — Zganiła niebieskookiego Zuza. Chłopak na moment zatrzymał na mnie wzrok. Zanim zdążył go odwrócić, zdołałam dostrzec w jego oczach to samo zwątpienie, które w tych niebieskich tęczówkach pojawiło się już dzisiejszego poranka. Telmarowie zbliżali się z każdą chwilą. Już miałam wykorzystać swoje moce, gdy usłyszałam donośny krzyk i stukot kopyt, a kilka sekund później pojawił się Gromojar wraz z resztą Narnijczyków.

— Za Narnię! — Dobyłam miecza i z bojowym okrzykiem ruszyłam wraz z pozostałymi na Telmarów, a kiedy pierwszy z nich upadł martwy na ziemię, poczułam tę dziwną satysfakcję, która kiedyś towarzyszyła mi podczas mojej wieloletniej służby u boku Białej Czarownicy. To poczucie zwycięstwa, które jeszcze bardziej mnie nakręcało. Myślałam, że po śmierci Jadis, wszystko się zmieniło. Że ja się zmieniłam. Ale okazuje się, że to, w jaki sposób spędziłam lata swojej młodości, utkwiło we mnie na dobre. Wyszkolona przez moją siostrę maszyna do zabijania nigdy nie zniknęła. Nie zniszczyła się ani nie umarła, a jedynie została przełączona na tryb drzemania. A teraz, przy pierwszej okazji, na jaką natrafiła, wybudziła się z tego stanu i ponownie zaczęła działać na pełnych obrotach. Z uśmiechem wbiłam ostrze miecza w brzuch napastnika, po wydobyciu go ruszając ku kolejnemu telmarskiemu żołdakowi. Myślałam, że się tego pozbyłam i po tylu latach spędzonych w Prawdziwej Narnii zamknęłam ten rozdział swojego życia. I teraz nienawidziłam samej siebie, że nadal jestem taką osobą. Taką, która zabije drugą osobę i jeszcze będzie się z tego cieszyć. Otrząsnęłam się, dopiero gdy niedaleko mnie wylądowało, przebite strzałą, ciało jednego z minotaurów. Chwilę później przez zgiełk walki do moich uszu dotarł cichy brzdęk metalu. Rozejrzałam się dokładnie po dziedzińcu. Co chwilę w świetle księżyca połyskiwały ostrza mieczy i kling, ale ten dźwięk nie był spowodowany tym. To Telmarowie za wszelką cenę próbowali przełamać łańcuchy, na których umocowane były ciężary, umożliwiające utrzymanie w górze wrót. I ostatecznie udało im się to. Duże kamienne kręgi, zamknięte w metalowej obudowie, runęły z hukiem na ziemię i w tym samym momencie, wrota zaczęły opadać. Minotaur dobiegł do nich w ostatniej chwili. Żelazna konstrukcja wylądowała na jego barkach, a on ryknął głośno, po czym z całych sił próbował ją unieść. Chcąc, chociaż w małym stopniu pomóc Narnijczykowi, machnęłam rękami, co spowodowało, że po obu stronach wzniosły się słupy lodu.

— Odwrót! — Odszukałam wzrokiem Piotra, który z przerażeniem zbiegał po schodach. — Wycofujemy się! Już! — Chwilę po tym, jak padły te słowa, przed moimi oczami mignęła brunatna czupryna Kaspiana. Biegł w stronę zamku, a ja czym prędzej ruszyłam za nim. Gdy byłam już wystarczająco blisko, szarpnęłam go za ramię.

— A ty znowu dokąd?! — krzyknęłam zirytowana. Czy on nie mógł po prostu wykonywać poleceń? Czy wszystko musiał robić po swojemu? Brakowało jeszcze, żeby zniszczył ostatnią szansę, jaką mamy, aby się stąd wydostać.

— Po konie! Chodź! — Podążyłam jego śladami i chwilę później znaleźliśmy się w stajni, w której czekał już na nas starzec z długą do pasa brodą. Czym prędzej wskoczyłam na rumaka i wraz z pozostałą dwójką wydostałam się ponownie na dziedziniec, szukając w tłumie Piotra. Kiedy napotkałam na jego niebieskie tęczówki, skinęłam głową, kierując się powolni w stronę wrót, tak aby blondyn bez problemu mógł mnie dogonić. Przyspieszył kroku i chwyciwszy za tył siodła, odkopał atakującego Telmara, po czym wskoczył na konia, dla stabilizacji obejmując mnie w talii. Widziałam, że minotaur, który podtrzymywał wrota, włożył ostatki swoich sił, aby podnieść je jeszcze bardziej, umożliwiając nam swobodny przejazd, przez co przyspieszyłam galop. Poczułam rosnącą ulgę, że od wydostania się z murów zamku dzieliło nas już zaledwie kilka metrów, gdy nagle usłyszałam jęk starszego Pevensie i poczułam, że jego uścisk słabnie. Aslanie, proszę, nie pozwól, żeby to było to, co myślę.

— Piotrek! — wrzasnęłam przerażona, wyciągając rękę w stronę chłopaka, ale ześlizgnął się ze zwierzęcia, zanim zdążyłam go chwycić. Zatrzymałam się, z zamiarem zawrócenia, gdy spękane lodowe zabezpieczenia rozpadły się na setki kawałków, a wyczerpany wysiłkiem długotrwałego dźwigania wrót minotaur wyzionął ducha. Krata opadła, odbierając mi szansę powrotu. — Nie! — krzyknęłam, wpatrując się w Narnijczyków, którym nie udało się opuścić zamku na czas. Zakryłam usta dłonią, czując rosnącą w moim gardle gulę oraz cisnące się do oczu łzy. To nie mogło być prawdą. Oblężenie nie mogło się skończyć w taki sposób. Odwróciłam się w stronę Zuzanny, siedzącej na grzbiecie Gromojara. Na jej policzkach pojawiły się podłużne ślady wyżłobione przez łzy. Centaur skinął głową, a gdy ponownie spojrzałam na wrota, zauważyłam, że za nimi stoi jeden z jego synów. On także skinął głową, po czym odwrócił się, ponownie stając do walki przeciw Telmarom.

— Ratujcie się bracia! — wołali Narnijczycy, uwięzieni na dziedzińcu. — Zostawcie nas! Zginiemy za Aslana!

— Dahlia! Podnoszą most! — Słona ciecz wypłynęła z kącików moich oczu i zaczęła kapać na grzywę rumaka, na którym siedziałam. Nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Nie chciałam uwierzyć, że kolejna osoba, którą pokochałam całym swoim sercem, zginęła z rąk Telmarów. Że zginęła osoba, dzięki której stałam się lepszą wersją samej siebie. Która spowodowała, że moje serce biło szybciej. Której widok wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Która wystarczyło, że była, a ja stawałam się szczęśliwsza. I teraz go nie ma. Ruszyłam galopem w stronę podnoszącego się mostu, w samą porę, aby przez niego przeskoczyć i z zamazanym od zbierających się w oczach łzach, popędziłam za resztą, zostawiając martwe ciało Piotra w znienawidzonych przeze mnie murach. Straciłam go.

__________________________________

Chyba nigdy nie polubię pisania rozdziałów z bitwami😅 Chociaż ten nie był najgorszy. Pisanie to teraz taka miła odskocznia od rozmyślań na temat jutrzejszych wyników z matury. Chyba zaraz zabiorę się za pisanie kolejnego rozdziału, żeby o nich nie myśleć😂 Dziękuję za przeczytanie i jak zwykle mam nadzieję, że rozdział się spodobał❤ Trzymajcie się cieplutko, udanego tygodnia i do następnego!😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro