Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ TRZECI

Tej nocy nie umiałam zasnąć. Choć zazwyczaj śpię niczym kamień, teraz gdy tylko zamykałam oczy, miałam przed sobą obraz blondyna, zasłaniającego swoje młodsze siostry oraz małej złotowłosej dziewczynki wpatrującej się we mnie dużymi niebieskimi tęczówkami. Nie wiedziałam dlaczego. Próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć, ale nie potrafiłam. Nie wiedziałam, dlaczego nie mogłam ich sobie wybić z głowy. Z niepojętych dla mnie powodów, zależało mi na nich. Chociaż brunetka nie zrobiła na mnie dobrego pierwszego wrażenia. Przewracałam się z boku na bok, z pleców na brzuch, ale to wszystko było na nic. Zrezygnowana stanęłam w końcu na łapach i rozciągnąwszy się, wyszłam cicho z pokoju. Zeszłam po schodach, aby po chwili pokonać kolejne stopnie, które prowadziły do lochów. W tym zamku było zdecydowanie za dużo schodów. Usiadłam przed wrotami, po czym utkwiłam wzrok w śpiącym chłopcu. Chyba pierwszy raz, odkąd go spotkałam, mogłam dostrzec na jego twarzy pewnego rodzaju spokój. Zdaje się, że sen pomógł mu choć na chwilę zapomnieć o wydarzeniach ostatniego dnia. Gdy tak mu się przyglądałam, przypomniał mi się ponownie Piotr. Jego blond włosy oraz niebieskie oczy, przepełnione strachem i troską o rodzeństwo. Mimo że byli braćmi, w ogóle nie byli do siebie podobni. Wręcz przeciwnie. Powiedziałabym, że byli swoimi przeciwieństwami. Po krótkim namyśle zamieniłam się w kota i przecisnąwszy się przez wąskie kraty, zbliżyłam do chłopca. Jakby wyczuwając moją obecność, przejechał dłonią po twarzy i uchyliwszy powieki, skierował na mnie spojrzenie ciemnych tęczówek. Na jego ustach zagościł delikatny uśmiech, gdy wyciągnął rękę i zaczął mnie drapać za uchem. Początkowo chciałam się wyrwać, lecz kocia natura przejęła górę. To uczucie było po prostu zbyt przyjemne, żeby je przerywać. Nagle jednak czarnowłosy cofnął się gwałtownie, podnosząc do pozycji siedzącej. Zrobił się podejrzliwy.

— Nie możesz być zwykłym kotem — mruknął.

— No, widzę, że główka pracuje — odparłam. — Gratuluję. Twoje rodzeństwo nie było takie błyskotliwe.

— Dahlia? — zapytał z niedowierzaniem w głosie.

— We własnej osobie — Uśmiechnęłam się. — W pewnym sensie.

— Co ty wiesz o moim rodzeństwie, przecież ich nie spotkałaś.

— I tu się mylisz, mój drogi. Byli nawet na tyle mili, że wpuścili mnie do domku. Tylko bóbr mnie rozgryzł.

— Ale mówiłaś...

— Tak, tak. Wiem, co mówiłam. Każdemu zdarza się czasem nagiąć rzeczywistość, nieprawdaż? Możesz być spokojny, nic im nie jest... Na razie. Mów dalej o Aslanie i wkrótce się to zmieni. Im więcej wiemy, tym większe szanse, że ich znajdziemy, a ze świadomością, że Wielki Lew zawitał w Narnii, królowa nie spocznie, dopóki cała wasza czwórka nie będzie martwa.

— Dlaczego więc nie wykonałaś rozkazu królowej i nie przyprowadziłaś ich tutaj? — Widać cała historia nie składała mu się do kupy.

— A miałam to zrobić? Wiesz, jeszcze nic nie stracone. Jak chcesz, to mogę zaraz wyruszyć w drogę — powiedziałam, odwracając się w stronę wyjścia.

— Nie! Nie chodzi o to, tylko...

— Krzycz jeszcze głośniej — skarciłam go. — Nie wiem czemu. Uwierz mi, sama chciałabym wiedzieć. Męczy mnie to od godzin. I nawet jeśli pojawia się we mnie coś takiego jak człowieczeństwo i empatia, to nie mogę was obronić. Módl się zatem, żeby już odnaleźli Aslana.

— Maugrim! Dahlia! — Na dźwięk mojego imienia wyprostowałam się i czym prędzej popędziłam w stronę wrót, przez które się przecisnęłam. Obrzuciwszy Edmunda ostatnim spojrzeniem, przyjęłam ponownie wilczą postać, kierując się ku sali tronowej. Kiedy do niej dotarłam, Maugrim już tam był. Ukłoniłam się nisko przed królową, oczekując na jej rozkazy.

— Wyruszacie przed nami — oznajmiła. — Weźcie ze sobą wsparcie, najlepiej wszystkich. Jeśli znajdziecie ludzi, od razu nas powiadomcie. Atakujcie, póki czas. Dotrzemy do was jak najszybciej.

— Tak jest, Wasza Wysokość — odparł mój kompan, pochylając nisko łeb, po czym wybiegł z pomieszczenia. Poszłam w jego ślady i po chwili cała nasza wataha wyruszyła na poszukiwania rodzeństwa. Tym razem nic ich już nie uchroni i nikt się nad nimi nie zlituje. Dostali jedną jedyną szansę ucieczki. Ocalenia własnego życia. I oby ją dobrze wykorzystali. Rozdzieliliśmy się na mniejsze grupy, z których każda skierowała się w inną stronę. Jeden oddział na północ, drugi na południe, trzeci na wschód i czwarty na zachód. W obrębie grupy również się przemieszczaliśmy, aby zwiększyć prawdopodobieństwo znalezienia ludzi. Każdy więc ruszył w drogę z nosem przytkniętym do ziemi. Udałam się do domku bobrów, ale już ich tam nie było. Został tylko słaby zapach, czyli musieli opuścić to miejsce tuż po mojej wizycie. To chyba dobrze. Oznacza to, że moja dobroć nie poszła na marne. Oczywiście ten fakt nie przekreślał szans ich odnalezienia, ale zawsze dawało im pewnego rodzaju przewagę. Choć wiele lat doświadczenia nauczyło mnie, że jeśli Biała Czarownica czegoś chce, to to dostanie. Bez względu na trud, jaki trzeba włożyć w osiągnięcie tego. Ta kobieta nigdy się nie poddaje. Po trupach dojdzie do celu. Pamiętam, gdy po raz pierwszy pojawiłam się w jej zamku i miałam zostać jej poplecznikiem. Nie umiałam odnaleźć się w tej roli. Wykonywanie powierzanych mi zadań przychodziło mi z wielkim trudem. Mimo wszystko królowa nie zabiła mnie. Czekała, aż przywyknę do nowych warunków. Do nowej pracy. Czekała, aż odrzucę moje dotychczasowe poglądy, które chyba najbardziej mi przeszkadzały w wypełnianiu poleceń. W końcu tak też się stało. Po wielu tygodniach zaczęłam się przyzwyczajać. Po kilku latach przyłapałam się na tym, że ciągłe łapanki i zabijanie sprawiały mi nawet przyjemność. Stałam się pewnego rodzaju maszyną do zabijania. Pozbawioną uczuć i bezlitosną, której za pomocą przełącznika wyłączono uczucia. Pozbawiono człowieczeństwa. Działało to przez tyle lat i w końcu zawiodło, gdy ta mała dziewczynka spojrzała na mnie swymi wielkimi niebieskimi oczami. Coś wtedy we mnie drgnęło. Nigdy nie chciałam być potworem, który straszył biedne dzieci. Kiedy widziałam Piotra, który tak się o nią troszczył, przytulał, sama czegoś takiego zapragnęłam. Chciałam, żeby i mnie ktoś tak kochał, jak oni kochają się nawzajem. W tym momencie czułam się, jakbym działała na dwa fronty. W głowie miałam jeden wielki mętlik, myśli krążyły jak szalone. Sama nie wiedziałam, co robić. Miałam wrażenie, że wcześniej całkowicie zatarła się dla mnie granica między dobrem i złem, która teraz zaczęła się stopniowo odbudowywać, być coraz wyraźniejsza. A ja nie wiedziałam, którą stronę wybrać. Badałam dalszy teren, gdy do moich uszu dobiegło głośne wycie Maugrima. To mogło oznaczać tylko jedno — znalazł ślad. Czym prędzej podążyłam za dźwiękiem i zanim się obejrzałam, byliśmy już z resztą oddziału przy rzece. Część lodu, którym była pokryta, zdążył się już roztopić. Trójka rodzeństwa w towarzystwie bobrów przemieszczała się po zlodowaciałej części, każdy krok stawiając z największą ostrożnością. Przebiegliśmy szczytem wodospadu, po czym zablokowaliśmy im drogę. Blondyn zatrzymał się gwałtownie, a dziewczynka krzyknęła przerażona. Chłopak zasłonił ją ręką, a chwilę później schował za swoimi plecami. Próbowali się jeszcze wycofać, ale bezskutecznie. Zostali okrążeni z wszystkich stron. Bóbr wystąpił naprzód, wymachując łapą. Domyśliłam się, że chciał mnie w ten sposób jakoś odstraszyć, ale coś mu nie wyszło. Skoczyłam na niego, wtapiając kły w jego kark, a po sekundzie w ustach poczułam smak ciepłej krwi i musiałam się naprawdę wziąć w garść, aby nie rozszarpać go na strzępy i zjeść. Tuż po tym usłyszał pisk jego żony i charakterystyczny dźwięk dobywanego miecza. Uniosłam wzrok i ujrzałam Piotra, który mierzył czubkiem ostrza w Maugrima.

— Odłóż to, synku. Jeszcze się pokaleczysz — zadrwił wilk, spoglądając z lekkim rozbawieniem na blondyna.

— Nie przejmuj się mną! Dźgaj! — krzyknął bóbr, wierzgając się, przez co rany na jego szyi z każdą chwilą stawały się coraz głębsze.

— Zabierajcie się stąd, póki czas. Oddamy wam brata.

— Zaczekaj! — zawołała brunetka. — Może powinniśmy go posłuchać. Porozmawiajmy z nim, to nie zaszkodzi! — Na tę uwagę Maugrim zaśmiał się cicho.

— Mądre dziecko — odparł.

— Nie słuchaj go! Zabij! Zabij gada! No już! — wydzierał się dalej bóbr. Chyba życie było mu niemiłe. Puściłam jego kark, przygniatając go moim ciałem, aby nie mógł uciec.

— Daj spokój, to nie wasza wojna. Królowa chce, tylko żebyś pozbierał rodzinkę i wyniósł się stąd.

— To, że jakiś facet w czerwonym płaszczu dał ci kawał żelastwa, nie znaczy jeszcze, że jesteś rycerzem! Opanuj się! — wrzeszczała na blondyna starsza z sióstr. Ten rzucił jej tylko krótkie spojrzenie. Widać było, że toczy walkę z samym sobą i nic dziwnego. Mogłam się założyć, że pierwszy raz w życiu trzymał broń w ręce. Gdy pierwszy raz miałam kogoś zabić, nie czułam się inaczej. Teraz, po tylu przeżytych śmierciach, nie robiło mi to już większej różnicy. Chyba nie było to coś, z czego można być dumnym.

— Nie, Piotrze! Narnia cię potrzebuje! — krzyk zwierzęcia wyrwał mnie z zamyślenia.

— Decyduj się, Synu Adama. Nie będę dłużej czekał — odparł zniecierpliwiony Maugrim, patrząc znacząco na blondyna. — Rzeka zresztą też.

Miał rację. Z każdą chwilą coraz większe fragmenty odrywały się od tafli, aż w końcu zaczął też pękać lód pokrywający wodospad. Usłyszałam jeszcze krzyk małej, a chwilę później wszystko runęło w dół. Puściłam bobra i zamieniwszy się w fokę, dałam nurka do zimnej wody. Słup cieczy spadł z tak wielką siłą, że zmiotło mnie dobrych kilkaset metrów od miejsca, w którym się znajdowałam. Płynęłam razem z prądem, szukając brzegu, gdy nade mną ktoś przepłynął. Spojrzałam w górę na machającą niezdarnie rękami i nogami dziewczynkę. Widząc jej marne próby dostania się na brzeg, podpłynęłam do niej i zaczęłam delikatnie popychać ją w stronę lądu, lecz mała była tak nieumiejętną pływaczką, że nawet to w niczym jej nie pomogło. Podpłynęłam więc w taki sposób, aby złotowłosa usiadła na moim grzbiecie i pomogłam jej bezpiecznie dostać się na brzeg. Zakasłała kilka razy, kierując na mnie spojrzenie niebieskich tęczówek.

— Dziękuję — szepnęła, trzęsąc się nieco z zimna. Skinęłam głową, przyjmując ponownie wilczą postać. Złotowłosa wzdrygnęła się, lecz kiedy zaczęłam się oddalać, zatrzymała mnie. — Czekaj! Czemu nie pójdziesz z nami? Dlaczego tak bardzo unikasz poprawy? Nie chcesz nowej szansy? — Wlepiłam w nią spojrzenie, czując coraz większy ścisk w gardle. Ta dziewczyna, jak na swój wiek, była naprawdę dojrzała i mądra. Potrafiła dać człowiekowi do myślenia.

— To nie takie proste, Łucjo — mruknęłam.

— Życie z reguły nie jest proste — zauważyła. — Ale musimy stawić mu czoła. Zamiast prosić, żeby było prostsze, powinniśmy chcieć być silniejsi. Jeśli stawisz czoła trudnościom teraz, później będzie ci łatwiej. Jeśli natomiast będziesz unikać konfrontacji z tym, co cię przygniata, nigdy się to nie zmieni.

Przed dłuższą chwilę zastanawiałam się nad jej słowami. Mała miała rację. Moje życie zależało tylko i wyłącznie ode mnie i tylko ja mogłam zmienić to, co mi się w nim nie podobało. Z zamyślenia wyrwało mnie nawoływanie pozostałej dwójki rodzeństwa.

— Chyba cię szukają — powiedziałam, otrzepując się, przez co ochlapałam wodą stojącą nieopodal dziewczynę. Zaśmiała się.

— Chyba tak. To jak? Idziesz z nami? — zapytała. Po krótkim namyśle odpowiedź na to pytanie wydawała się oczywista.

— Idę.

________________________________

I mamy kolejny rozdział! Jak zawsze mam nadzieję, że się spodobał i życzę wam miłego tygodnia❤️ Trzymajcie się cieplutko i do usłyszenia w następnym rozdziale😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro