Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ciche ćwierkanie ptaków wybudziło mnie z błogiego snu. Obróciłam się na drugi bok, przeklinając je w myślach. Przez dręczące mnie koszmary, przeleżałam pół nocy, nie mogąc zmrużyć oka. Mimo starań moje próby ponownego zaśnięcia poszły na marne. Zwierzęta za nic w świecie nie chciały zamilknąć. Wręcz przeciwnie, ich śpiew stawał się z każdą chwilą coraz głośniejszy. Uchyliłam powieki. Na hamaku po drugiej stronie namiotu, owinięty szczelnie kocem, leżał Piotr. Jego blond włosy były rozczochrane, co dodawało mu pewnego rodzaju uroku. Twarz miał spokojną. Wyglądał niczym niewinne dziecko. Wstałam i najciszej jak potrafiłam, skierowałam się ku wyjściu, nie chcąc zbudzić smacznie śpiącego chłopaka.

— Uciekasz już? — Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i natrafiłam na utkwione we mnie niebieskie oczy. — Coś się stało? Czarownica cię wzywa? — W jego zaspanym głosie pojawiła się nuta niepokoju.

— Wszystko w porządku — zapewniłam, unosząc delikatnie kąciki ust. — Chciałam się tylko przewietrzyć, nie potrafię tak dłużej leżeć.

— Jakby coś się działo, daj znać. Nie chcę cię zmuszać do tego, żebyś znosiła męki, buntując się przeciw swojej siostrze, ale poinformuj nas, żebyśmy wiedzieli, dobrze? — Uśmiechnęłam się szerzej na te słowa. Skinęłam głową i opuściwszy namiot, przyjęłam postać ptaka. Rozpostarłam skrzydła, po czym odepchnęłam się z całej siły od ziemi. Unosiłam się coraz wyżej, a obóz Aslana z każdą chwilą stawał się coraz mniejszy. Zawsze lubiłam, pod postacią ptaka, szybować nad Narnią. Obserwować wszystko z góry, podziwiać piękno tej krainy. Mimo tego, że nie było miejsca, które nie byłoby pokryte grubą warstwą białego puchu, Narnia była dla mnie najpiękniejszym miejscem na świecie. Żaden Kalormen czy Archenlandia, lecz właśnie Narnia. Lubiłam szybować nad zamkiem Ker-Paravel, Wielką Rzeką skutą wiecznym lodem. I chociaż rzeczywistość była całkiem inna, w takich chwilach czułam się wolna. Choć wolność ta była złudna, umacniała mnie na duchu. Być może to dzięki tym chwilom dałam radę wszystko przetrwać. Przyjemny lot nad zielonymi polami cały czas zakłócały jednak myśli i obawy. Obawy, że stracę życie lub będę musiała wrócić do tego, które prowadziłam przez lata. Do życia, które tak naprawdę nie było życiem, jedynie jego marną kopią. Cieniem. Czy naprawdę podjęłam wtedy właściwą decyzję? Czy naprawdę służenie Jadis było lepsze od śmierci? Wykonywałam już nie wiem które okrążenie, gdy zauważyłam w dole postać Aslana. Jego jasna sierść już z daleka rzucała się w oczy. Obok niego znajdowała się inna postać, lecz z takiej wysokości nie byłam w stanie jej zidentyfikować. Dopiero po zniżeniu lotu zdałam sobie sprawę, że był to, oczekiwany przez wszystkich, młody Pevensie. Wylądowałam przed wejściem do namiotu Piotra, chcąc przekazać mu, co zobaczyłam, lecz w tym samym momencie na zewnątrz wyszedł blondyn, o mało mnie nie zadeptując. Odskoczyłam gwałtownie na bok.

— Teraz chcesz mnie zmiażdżyć tą swoją wielgachną stopą? Wiem, że nie pałamy do siebie miłością, a wczoraj mnie jeszcze nienawidziłeś, ale bez przesady! — zawołałam.

— Bardzo śmieszne — powiedział, po czym schylił się, wyciągając w moją stronę otwartą dłoń. Bez zastanowienia wskoczyłam na nią, a chłopak wyprostował się, unosząc rękę na wysokość twarzy. — I wcale cię nie nienawidziłem — Jego niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie intensywnie. — To była tylko niechęć.

— Kamień spadł mi z serca — odparłam sarkastycznie.

— No dobra, masz mi jeszcze coś do powiedzenia? Coś miłego dla odmiany? Czy będziesz mi tylko robić wyrzuty i osądzać o to, że chcę się przyczynić do twojej śmierci przez kontakt z podeszwą mojego buta? — spytał z uśmiechem.

— Owszem. Chciałam ci powiedzieć, że twój brat wrócił — oświadczyłam, wskazując dziobem odpowiedni kierunek. — O tam.

Zeskoczyłam zwinnie na ziemię i przyjęłam ludzką postać, kierując swoje spojrzenie na rozmawiającą dwójkę. Chociaż odnosiłam wrażenie, że to głównie Aslan mówił, a czarnowłosy uważnie go słuchał, co chwilę przytakując. Oderwałam od nich wzrok, słysząc cichy szelest. Siostry Pevensie zbliżały się do nas z uśmiechami na twarzach, które rozpromieniły się jeszcze bardziej na widok brata.

— Edmund! — krzyknęła uradowana Łucja, zrywając się do biegu, lecz zatrzymała ją ręka Piotra. Wielki Lew wraz z chłopcem spojrzeli w naszą stronę. Edmund zwiesił głowę i powolnym krokiem zaczął się do nas zbliżać. Aslan podążył za nim, posyłając nam uprzednio ciepły, uspokajający uśmiech.

— Co było, minęło — oznajmił, a dźwięk jego głosu wywołał ciarki na moim ciele. — Nie ma potrzeby wracać do rzeczy przeszłych — Z tymi słowami opuścił naszą piątkę. Przez chwilę panowała głęboka cisza, którą ostatecznie przerwał młodszy z braci.

— Cześć — mruknął. To jedno słowo w pełni wystarczyło. Łucja podeszła do niego szybkim krokiem i zamknęła w szczelnym uścisku. Chłopiec odłożył policzek na czubku jej głowy, odwzajemniając gest. Cofnęłam się nieco i usiadłam na trawie, przyglądając się emocjonalnym powitaniom rodzeństwa z lekkim uśmiechem. Sama od dawna nie zaznałam takiego ciepła, czyjejś bliskości. To musiało być cudowne uczucie. Mieć kochającą rodzinę. Wiedzieć, że ma się na kim polegać. Jedynie Piotr nie podzielał euforii swoich sióstr. Z całą pewnością nie wynikało to z faktu, że się nie cieszył. Ulga była wymalowana na jego twarzy, gdy zobaczył Edmunda w towarzystwie Aslana. Zdaje się, że po prostu nie należał do osób zbyt wylewnych. Nie pokazywał swych uczuć całemu światu.

— Myślałem, że w Narnii nie ma innych ludzi — powiedział chłopiec, kierując na mnie zaciekawione spojrzenie. Pokręciłam głową.

— Nie poznajesz mnie, Edmundzie. To boli — Usłyszawszy mój głos, wzdrygnął się, cofając. Wpatrywał się we mnie ciemnymi tęczówkami, które wypełniało niedowierzanie.

— Dahlia?

— We własnej osobie — odparłam z uśmiechem.

— Ona jest poplecznikiem Białej Czarownicy! Nie możecie jej ufać! To zdrajca! Zapewne przyszła szpiegować, żeby donieść jej o wszystkim!

— I kto to mówi? — Czarnowłosy otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale żadne słowa się z nich nie wydostały. Zamilkł, spuszczając głowę. Dwójka starszego rodzeństwa posłała mi karcące spojrzenie. Uniosłam ręce w obronnym geście. — Dobra, przepraszam. Nie powinnam była. "Nie ma potrzeby wracać do rzeczy przeszły". Przykro mi, że spotkaliśmy się w takich, a nie innych okolicznościach — Twarz Piotra nieco złagodniała, ale brunetka nadal przyglądała mi się ze zmarszczonymi brwiami.

— Idź się położyć — Blondyn zwrócił się do młodszego brata. — Tylko się nie zgub! — zawołał za nim, na co chłopiec się uśmiechnął. Gdy Edmund zniknął z widoku, najstarszy z rodzeństwa odwrócił się w moją stronę. — Czy to naprawdę było konieczne? — zapytał.

— Wybacz, stary nawyk. Popracuję nad tym — obiecałam. — A tak dla mojej obrony, to on zaczął.

— Zakończmy na tym, że oboje źle postąpiliście — wtrąciła brunetka. — Radzę iść na śniadanie. Jedzenie na pewno dobrze nam zrobi — Nie sądziłam, że kiedyś tak się stanie, ale musiałam się zgodzić z dziewczyną. Mój żołądek już skręcał się z głodu. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio coś jadłam. Podniosłam się z ziemi i powolnym krokiem ruszyłam za trójką rodzeństwa.

***

— Zaczynam się bać, że za chwilę nas też zjesz — zażartowała złotowłosa, gdy siedzieliśmy przy prowizorycznym stole, a ja pochłaniałam już chyba dziesiątą grzankę.

— Jeśli chciałabym was zjeść, już dawno bym to zrobiła, moja droga — powiedziałam, przełknąwszy ostatni kęs pokarmu. — A ja pozwoliłam wam uciec, to chyba coś znaczy.

— Zaszczyt nas kopnął — Łypnęłam na blondyna. — No co? Trochę radości w życiu trzeba mieć. Żartować, śmiać się.

— Niby z czego? — zapytałam, co chyba zbiło go z tropu. Przez chwilę otwierał i zamykał usta, tak jak wcześniej robił do jego brat, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Widocznie chciał coś powiedzieć, ale nie umiał dobrać odpowiednich słów. W końcu spuścił wzrok na talerz.

— Wybacz — mruknął.

— W porządku, przeżyję — odparłam, a moje spojrzenie skrzyżowało się z ciemnymi tęczówkami Edmunda, który powolnym krokiem zbliżał się do naszej czwórki. — Pójdę rozprostować kości — Podniosłam się z ziemi i chwytając w dłoń kubek, odeszłam od stołu, widząc, że czarnowłosy nie do końca wiedział, czy powinien podchodzić. Stanęłam kawałek dalej, wystawiając twarz do słońca.

— W tym zamku chyba nie ma jedzenia — Usłyszałam za plecami i zaciekawiona spojrzałam przez ramię. Młodszy z braci niemal rzucił się na jedzenie, z wielkim apetytem zajadając się suchymi grzankami. Zaśmiałam się cicho w tym samym momencie, gdy w moją stronę odwrócił się Piotr, który zauważywszy uśmiech na mojej twarzy, wskazał go palcem, po czym uniósł kciuka. Pokręciłam rozbawiona głową, ponownie skupiając uwagę na trzymanym przeze mnie naczyniu. Ci ludzie mieli coś w sobie, co sprawiało, że w ich obecności poprawiał mi się humor.

— Zachowaj coś na drogę powrotną — Po dłuższej chwili ciszy słowa te przeszyły powietrze, powodując, że wszystkie mięśnie mojego ciała się napięły. Uderzyły we mnie z taką siłą, że poczułam ból w brzuchu. Tak to się miało zakończyć? Skierowałam ponownie wzrok na czwórkę rodzeństwa.

— Wracamy do domu? — zapytała zdziwiona brunetka, wpatrując się w starszego brata.

— Wracacie — poprawił ją, a na jej twarzy wymalowało się jeszcze większe zaskoczenie. Zresztą nie tylko jej. Ja również przyglądałam mu się ze zdumieniem, podobnie jak reszta rodzeństwa. — Mama kazała mi się wami opiekować, ale to nie znaczy, że nie możemy się rozstawać. Zostanę tutaj i pomogę Narnijczykom oraz Dahlii w walce przeciw Białej Czarownicy. O ile Dahlia będzie chciała walczyć — Wszystkie pary oczy zwróciły się ku mnie.

— Jeśli nie będzie komplikacji z Jadis to jak najbardziej.

— Komplikacji w stylu "Wrócę do mojej pani i zdradzę plan Narnijczyków. Niech zginą marnie"?

— Edmund! — skarcił go najstarszy Pevensie. Coś we mnie pękło.

— Posłuchaj młody — odparłam zirytowana, podchodząc do stołu i z hukiem odłożyłam na nim kubek, aż cały się zatrząsł. — Każdy popełnia w życiu błędy. Jedni bardziej świadomie, drudzy mniej. Jedni z własnej woli, inni nie. Sam jesteś zdrajcą. Zdradziłeś nie tylko własną rodzinę, ale i całą Narnię, ale zostało ci to przez wszystkich przebaczone. Więc miło byłoby, gdybyś przynajmniej zostawił te kąśliwe uwagi dla siebie. Nie musisz mnie lubić, nikt ci tego nie każe, ale chociaż daj mi spokój — wyrzuciłam z siebie i czując, jak gotująca się z gniewu krew przepływa przez moje żyły, a oddech z każdą chwilą coraz bardziej przyspiesza, odwróciłam się na pięcie, po czym ruszyłam przed siebie.

— Brawo, Edmundzie. Naprawdę się popisałeś — Usłyszałam jeszcze za plecami, lecz nie zwracałam już większej uwagi na dalszą rozmowę rodzeństwa. Chciałam się znaleźć jak najdalej czarnowłosego, który za każdym razem wystawiał moje nerwy i cierpliwość na próbę. Krew we mnie buzowała. Miałam ochotę się na niego rzucić, nawrzeszczeć, ale powstrzymałam się. Wiedziałam przecież, że postąpiłam źle. Że służenie
Czarownicy nie należało do zaszczytnego zachowania, ale jaki miałam wybór? Nie chciałam umierać. Kiedy Jadis zamieniła mnie w wilka, miałam zaledwie szesnaście lat. Sądziłam, że przede mną jeszcze całe życie. Chociaż gdybym wiedziała, jak ono będzie wyglądało, być może podjęłabym inną decyzję. Być może podjęłabym działania, które skończyłyby to marne istnienie, zanim się jeszcze zaczęło. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Piotra, nawołującego moje imię. Zbliżał się do mnie szybkim krokiem, a jego włosy rozwiewał wiatr.

— Szybka jesteś — Zdyszany położył ręce na udach, próbując złapać oddech.

— Piotrze, naprawdę nie jestem teraz w nastroju do rozmowy — powiedziałam, starając się o spokojny ton.

— Rozumiem, ale chciałem cię przeprosić za Edmunda, on...

— Nie musisz mnie przepraszać za zachowanie twojego brata. To, co mówi, nie zależy od ciebie — To zapewnienie zdało się jednak nie przekonać blondyna.

— Zranił cię tymi słowami, a to jest powód do przepraszania.

— To raczej on powinien przepraszać, a nie ty. Tobie nie mam nic do zarzucenia. Już dawno nikt nie był dla mnie tak miły, jak ty i Łucja — odparłam zgodnie z prawdą, posyłając mu delikatny uśmiech. Spoglądał teraz na mnie z góry niebieskimi oczami, unosząc kąciki ust. Zdenerwowanie, które wcześniej czułam, zaczęło powoli znikać.

— To... — zaczął niepewnie, odchrząkując. — Wiem, że powiedziałaś, że nie masz ochoty rozmawiać, ale może jednak dałabyś się skusić na spacer? — Po krótkiej chwili namysłu skinęłam głową i razem ruszyliśmy na przechadzkę wokół polany. Zapomniałam już, jak przyjemna może być rozmowa z inną osobą. Czyjaś bliskość, serdeczność. Piotr był jedną z tych osób, z którymi można było rozmawiać o wszystkim. O rzeczach poważnych i o błahostkach.

— Twoje rodzeństwo naprawdę wraca? — zapytałam, zerkając na niego. Zaprzeczył ruchem głowy.

— Zostają. Zostajemy — odrzekł, patrząc w ziemię.

— Chyba się nie cieszysz z tego faktu — zauważyłam.

— Boję się o nich. Nie chcę, żeby coś im się stało, nie wybaczyłbym sobie tego...

— Hej — Położyłam dłoń na jego ramieniu. — Wszystko będzie dobrze.

— A ty skąd to wiesz?

— Nie wiem — przyznałam. — Ale chyba trzeba mieć po prostu nadzieję — Chłopak podniósł wzrok, a jego niebieskie tęczówki przyglądały mi się uważnie. Po chwili uśmiechnął się delikatnie. Powtórzyłam jego gest. Nie wiem, jak długo tak staliśmy. Z tego stanu wyrwał nas dopiero głos zmierzającego w naszą stronę bobra. Otrząsnęłam się, zabierając rękę z ramienia Piotra.

— Czarownica zażądała spotkania z Aslanem! — wydyszał zmęczony. — Zaraz tu będzie! — Blondyn ruszył szybkim krokiem za zwierzęciem, lecz gdy ja chciałam zrobić to samo, powstrzymał mnie.

— Ty zostajesz — oświadczył, a widząc oburzenie na mojej twarzy, dopowiedział. — Jeśli Biała Czarownica cię zobaczy, cały twój plan pójdzie na marne, a skutki tego mogą być tragiczne. Nie chcę, żeby coś ci się stało, to nie czas na pogrzeby. O wszystkim ci opowiem, obiecuję — Zanim zdążyłam w jakiś sposób zaprotestować, on już biegł i zgarnąwszy po drodze swoje rodzeństwo, skierowali się ku głównej alejce prowadzącej do namiotu Wielkiego Lwa. Westchnęłam głośno, opadając na miękką trawę. Czyli miałam tak leżeć bezczynnie? Przecież oczywiste było, że Jadis coś knuje. Szukała jakiegoś sposobu, żeby choć jeden członek rodzeństwa Pevensie stracił życie. Tylko tak mogła zapobiec spełnieniu się przepowiedni. A to było dla niej życiowym priorytetem. Głównym celem, który chciała osiągnąć. Przymknęłam powieki. Jak daleko posunie się tym razem?

***

Otworzyłam oczy, czując lekkie potrząsanie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie leżałam już na miękkiej trawie na środku polany, ale byłam niesiona przez Piotra, który jedną ręką trzymał mnie pod kolanami, a drugą pod plecami. Spuścił wzrok i spojrzał na mnie, szeroko się przy tym uśmiechając.

— Rozumiem, że wszystko dobrze się skończyło — powiedziałam cicho, na co chłopak przytaknął. — Co chciała?

— Początkowo chciała, aby Edmund jako zdrajca został jej wydany i zginął na Kamiennym Stole. Podobno tak głoszą prawa rządzące Narnią. Po długiej rozmowie z Aslanem odpuściła. Zrzekła się prawa do jego krwi — oznajmił, a w jego oczach zatańczyły radosne iskierki. Odpuściła. To słowo odbijało się echem w mojej głowie. Nie odezwałam się, ponieważ nie chciałam niszczyć szczęścia, jakie rozpierało blondyna, ale znałam swoją siostrę. Ona niczego nie odpuszcza ot tak. Jeżeli naprawdę wyrzekła się prawa do krwi Edmunda, musiała mieć z tego jeszcze większy zysk. Tylko pod takim warunkiem mogła "odpuścić". Nic nie zrobiłaby za darmo. I wkrótce wszyscy mieli się o tym przekonać.

_______________________________________

I wleciał kolejny rozdział! Standardowo mam nadzieję, że się spodobał❤ Życzę wam udanego tygodnia, trzymajcie się cieplutko i do następnego!😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro