Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Coś musi się skończyć, aby coś nowego mogło się zacząć. Stałam na małym balkonie kopca, przyglądając się dokładnie Telmarom ustawionym przy linii lasu. Przez cały czas krzątali się po wybudowanym przez siebie obozie, który na dobrą sprawę składał się zaledwie z jednego namiotu, a ja zastanawiałam się, co oni mogą mieć do roboty, żeby ciągle biegać w tę i z powrotem. Jeśli próbowali zaplanować zagładę Narnijczyków, to mogłabym im obiecać, że ich starania na nic się zdadzą. Z resztą spędziliśmy kilka dobrych godzin, układając i omawiając taktykę działania. Gdy każdy będzie trzymał się planu, szanse na zwycięstwo są niemal stuprocentowe. Niemal, ponieważ ostatnio też byliśmy przekonani, że plan nas nie zawiedzie. Musieliśmy uwzględnić kilka sytuacji, które mogłyby stworzyć poważne problemy, ale jak już mogliśmy się przekonać, nie ma planu, który zagwarantowałby zwycięstwo i zachował wszystkich od śmierci. Każda taktyka i każda walka niosły ze sobą ryzyko i musieliśmy to zaakceptować. Dobra taktyka to taka, która zapewniała jak najmniejszą liczbę ofiar i jak największe prawdopodobieństwo sukcesu. I taką udało nam się ułożyć. Zostało mieć nadzieję, że nic się nie zepsuje.

— Zobaczysz, tym razem się uda — szepnęłam, spoglądając w niebo. — Nie zawiodę cię.

— Dahlia? — Odwróciłam się, słysząc swoje imię. Zuzanna stała w przejściu, przyglądając mi się z delikatnym uśmiechem. — Pora iść. Gotowa?

— Tak — powiedziałam, kierując wzrok na trzymane przez nią kwiaty. — A to co?

— Edmund kazał nam je wziąć ze sobą. Na znak, że nie mamy złych zamiarów — wyjaśniła, wyciągając w moją stronę rękę z rośliną. Spojrzałam na nią jak na idiotkę.

— Żartujesz.

— Nie. Jak chcesz, możesz go sama zapytać — Westchnęłam, wyrywając zieleninę z jej dłoni, po czym ruszyłam na dół schodami.

— To już chyba lekka przesada, Ed — mruknęłam, przechodząc obok czarnowłosego.

— To dla waszego bezpieczeństwa, Dahlia. Nie chcę, żeby myśleli, że chcecie ich zaatakować. Mogliby chcieć użyć broni przeciwko wam — tłumaczył, ale uciszyłam go ruchem ręki.

— Tak, dwie kobiety, olbrzym i centaur przeciw całej armii Telmarów. To by było mądre posunięcie — zauważyłam sarkastycznie, po czym zwróciłam się do Zuzy, Gromojara i olbrzyma. — Chodźcie, moi drodzy. Mamy sprawę do załatwienia.

***

Po sceptycznym przyjęciu zostałyśmy z Zuzanną zaprowadzone do namiotu, w którym przy długim stole zasiadał Miraz wraz ze swoimi doradcami. Stanęłam przed nimi, na spokojnie rozwijając pismo Edmunda i odchrząknąwszy, zaczęłam czytać.

— Ja, Edmund, z woli Aslana, prawem wyboru i miecza Wielki Król Narnii, pan na Ker-Paravelu i władca Samotnych Wysp, aby zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, niniejszym wyzywam najeźdźcę Miraza na pojedynek na udeptanej ziemi. Walka będzie na śmierć i życie, a jej stawką bezwarunkowa kapitulacja — Skończywszy, podniosłam na chwilę wzrok, aby spojrzeć na telmarskiego króla, przyglądającego mi się z kamienną twarzą. Pamiętając o tym, żeby spokojnie oddychać i nie dać się ponieść emocjom, zwinęłam w rulon podanie i skrzyżowałam ręce za plecami.

— Powiedz mi, moja droga — odezwał się po chwili, drapiąc palcem po stole. — Czemu miałbym przystać na tę propozycję, skoro nasza armia może was zgnieść do wieczora?

— Raz już nie doceniliście naszej liczebności — zauważyłam, rozglądając się po zgromadzonych. — Przecież jeszcze tydzień temu Narnijczycy nie istnieli.

— Przywrócę ten stan rzeczy — mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Więc nie masz się czego obawiać — Jego wybuch śmiechu zbił mnie z tropu, sprawiając jednocześnie, że krew zaczęła we mnie wrzeć z narastającej złości.

— Obawy nie mają tu nic do rzeczy — zarechotał.

— A, czyli to odwaga każe ci odrzucić wyzwanie naszego młodego władcy — Jeśli był taki pewny swego wojska, musiałam zadziałać na jego dumę. I jak się okazało, poskutkowało. W momencie przestał się śmiać i przybrawszy poważniejszą minę, pochylił się nad stołem.

— Dlaczego sądzisz, że je odrzucę? — zapytał, na co wzruszyłam ramionami.

— Założyłam, że skoro za wszelką cenę chcesz się schować za swoim wojskiem, które jak to powiedziałeś "może nas zmieść do wieczora", to znaczy, że odrzucasz — Mężczyzna zacisnął szczękę.

— Wasza Wysokość ma nasze pełne poparcie — odezwał się jeden z doradców. — Cokolwiek postanowi.

— Panie, przewaga naszych sił jest tak przytłaczająca, że stanowi wystarczającą wymówkę...

— Niepotrzebne mi żadne wymówki! — wrzasnął Miraz, podnosząc się z krzesła, a ja spojrzałam na niego zaciekawiona. Chyba jesteśmy już bardzo blisko celu.

— Zwracam tylko uwagę Waszej Miłości, iż ma pełne prawo odmówić walki — odparł spokojnie, siedzący po jego prawej, Telmar.

— Jego Wysokość nigdy by nie odmówił — Usłyszałam za swoimi plecami. Odwróciwszy się, dostrzegłam wysokiego czarnowłosego mężczyznę w zbroi. — Skorzysta ze sposobności, by wykazać się odwagą wobec swego ludu — Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wiem, jaki oni mieli cel w tym, aby Miraz walczył, ale im więcej osób tego chce, tym lepiej.

— Słuchaj — Wyprostowałam się, gdy telmarski król wycelował we mnie ostrze. — Módl się, żeby ten wasz król był nie gorszym szermierzem niż dyplomatą — Kąciki moich ust mimowolnie powędrowały do góry.

— Och, ja się nie muszę modlić — powiedziałam, robiąc kilka kroków w jego stronę. — To ty powinieneś uważać. Twój naród pozbawił mnie wszystkiego, co było bliskie mojemu sercu. Jedna zła decyzja, jedno potknięcie. Zapamiętaj, będę czekała. I gdy podwinie ci się noga, będę tam. A wtedy dostaniesz nauczkę, którą zapamiętasz do końca swojego marnego życia — warknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z namiotu, zostawiając ich ze zszokowanymi minami oraz stołem pokrytym warstwą lodu.

***

— Mamy to — oznajmiłam, wchodząc do kopca. Edmund spojrzał na mnie zadowolony, trzymając w dłoniach hełm. Gdy zobaczyłam go w zbroi, uderzyło we mnie, że z każdą chwilą dorasta, a ja nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie był już tym małym chłopcem, który dał się uwieść Białej Czarownicy, ale stawał się mężczyzną, godnym zajęcia tronu. Zostania głową państwa. A jego zachowanie i sposób bycia coraz bardziej przypominały mi Piotra.

— Znakomicie. To oznacza, że jesteśmy względnie bezpieczni. Mimo tego nie traciłbym czujności — powiedział, rozglądając się po Narnijczykach zgromadzonych w pomieszczeniu. — Nie ufam im. Musimy w każdej chwili być przygotowani na atak. Wątpię, żeby dotrzymali słowa. Kaspian przygotowuje już rumaka dla ciebie i Łucji — zwrócił się do mnie. — Za chwilę wyruszycie. Pomoc Aslana naprawdę by się nam przydała.

Przytaknęłam, po czym ruszyłam w stronę swojej izby, aby przygotować się do wyjazdu. Kilka minut później, okryta peleryną i z włosami spiętymi w wysoki kucyk, podążyłam korytarzem do pomieszczenia, w którym czekali już Kaspian, Łucja i Edmund.

— Wszyscy gotowi? — zapytałam, na co zgodnie skinęli głowami.

— Ten rumak nigdy mnie nie zawiódł — odezwał się Telmar. — Będziecie w dobrych rękach.

— Raczej kopytach — zauważyła złotowłosa, na co delikatnie się uśmiechnęłam. Dziewczyna z pomocą bruneta zaczęła wspinać się na konia, a ja wykorzystałam tę chwilę, aby podejść ostatni raz do Edmunda.

— Wierzę w ciebie, Ed. Na pewno sobie poradzisz — powiedziałam, wyjmując spod materiału peleryny miecz. — Weź go. Oby dobrze ci służył — Wyciągnęłam w jego stronę dłoń z bronią. Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem, jakbym pokazywała mu coś, co dawno nie powinno istnieć.

— Ale to...

— Piotr na pewno by ci go dał. Chciałby, żebyś go wziął — Czarnowłosy wpatrywał się w miecz ze wzruszeniem i fascynacją jeszcze przez dłuższą chwilę, aż w końcu chwycił za rękojeść. — Byłby z ciebie taki dumny. Ja też jestem — Młody Pevensie podniósł wzrok, aby na mnie spojrzeć i z uśmiechem na twarzy oraz nieco zaszklonymi oczami, zrobił kilka kroków w moją stronę, po chwili zamykając mnie w czułym uścisku, który od razu odwzajemniłam.

— Dziękuję — szepnął. — Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy.

— Do zobaczenia, Ed. Uważaj na siebie — Poklepałam go delikatnie po plecach i oderwawszy się od niego, ruszyłam w stronę konia. Chwyciłam wodze i zwinnie wskoczyłam na jego grzbiet, zajmując miejsce za Łucją. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu. Rumak ruszył przed siebie ciemnym korytarzem, oświetlanym jedynie przez słabe światło latarni, a ja zaczęłam się modlić, aby Aslan nie był za daleko. Musiałyśmy go znaleźć i to szybko. Liczyła się każda sekunda, bo każda sekunda mogła dzielić teraz Edmunda od śmierci, do której nie chciałam i nie mogłam dopuścić.

_____________________________

No nie spodziewałam się, że ten rozdział mi tak sprawnie pójdzie, ale nie mam na co narzekać. Oby tylko tak zostało🤞🏼 Co prawda nie wróciłam jeszcze do dawnej formy, ale jest lepiej, więc jest dobrze!💪🏼 Trzymajcie się cieplutko, udanego weekendu i do następnego!😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro